- 26 kwietnia, 2015
- przeczytasz w 6 minut
Rezygnacja z ordynacji kobiet w imię ratowania dialogu ekumenicznego jest w rzeczywistości zamachem na ekumenizm – równie rozpaczliwą, co biurokratyczną próbą podważania wiarygodności Kościoła.
Ekumeniczne aspekty ordynacji kobiet
Rezygnacja z ordynacji kobiet w imię ratowania dialogu ekumenicznego jest w rzeczywistości zamachem na ekumenizm – równie rozpaczliwą, co biurokratyczną próbą podważania wiarygodności Kościoła.
Zmarły niedawno luterański teolog i ekumenista Wolfhart Pannenberg rzekł ongiś, że ordynacja kobiet stanowi najpoważniejszą przeszkodę w dialogu teologicznym. Podobne tezy wysuwają przeciwnicy ordynacji kobiet w różnych Kościołach wyrosłych z XVI-wiecznej Reformacji, a przede wszystkim część partnerów dialogu ekumenicznego. Niektórzy z nich przekonują, że wprowadzenie tej „innowacji” zaszkodzi czy wręcz zniweczy dalszy dialog. Podobne ostrzeżenia odbierał Kościół Anglii przed ponowną procedurą zmiany prawa kościelnego tak, aby umożliwić kobietom święcenia biskupie. Szerokie porozumienie w Kościele Anglii doprowadziło w styczniu 2015 r. do konsekracji pierwszej biskupki w katedrze w Yorku. Wcześniej arcybiskup Canterbury Justin Welby rozesłał do partnerów ekumenicznych informację nt. decyzji Generalnego Synodu, wyjaśniając ją i wyrażając nadzieję na dalszy dialog mimo różnic w pojmowaniu służby duchownego w Kościele. Z kolei przedstawiciele lokalnej wspólnoty rzymskokatolickiej tradycyjnie powtarzali, że krok ten oddala Kościoły od jedności, ale nadal jest wola dialogu. Składanie podobnych oświadczeń ze strony rzymskokatolickiej stało się już pewnym rytuałem, jednak list zwierzchnika Kościoła Anglii do sióstr i braci z innych Kościołów stanowił novum.
Echa tych i podobnych polemik docierają sporadycznie do Polski, głównie dzięki Internetowi, jednak w większości przekazują krytyczne stanowisko Watykanu. Nie brakuje ostrzeżeń oscylujących gdzieś między widmem zdewastowanych kontaktów ekumenicznych a całościową wizją eklezjalnej katastrofy. W tym kontekście generowanie atmosfery strachu i mozolne konstruowanie krajobrazu masowo pustoszejących kościołów (wypełnionych zresztą głównie kobietami) staje się – prawdopodobnie wbrew intencjom przeciwników ordynacji kobiet – smutnym narzędziem demontażu dialogu ekumenicznego w ogóle. Jest także podkopywaniem własnej wiarygodności, zarówno w aspekcie wyznaniowej tożsamości, jak i odpowiedzialności duszpasterskiej.
Ordynacja kobiet – przynajmniej dla Kościołów luterańskich, ale również dla siostrzanych Kościołów tradycji anglikańskiej czy też reformowanej – wynika z refleksji nad teologią Chrztu Świętego, jest jednocześnie jej pogłębieniem i rozwinięciem, sięgnięciem poza horyzont rytuału i drogocennych definicji katechizmowych tudzież historycznych ustaleń ekumenicznych. Więcej – jest wniknięciem w samo misterium Chrztu i nieustannym odkrywaniem jego konsekwencji w życiu Kościoła, powołania do służby wszystkich bez względu na płeć i pochodzenie. To właśnie teologia Chrztu, której częścią jest teologia powszechnego kapłaństwa ochrzczonych, stała się przyczynkiem do zrozumienia przez Kościoły Boże na świecie, że powołanie kobiet do służby w Kościele nie może podlegać ograniczeniom.
Dlaczego akurat teraz? Fakt, że Kościół dopiero po tylu wiekach doszedł do głębszego zrozumienia istotnych kwestii związanych z Chrztem i misją Kościoła, jest słabym argumentem wspierającym narrację przeciwników ordynacji kobiet. Stanowi raczej rodzaj ukrytego kontrargumentu, uświadamiającego, że Kościół jest uniwersalny w swojej sakramentalności i sakramentalny w uniwersalnym posłannictwie, które przekracza ramy czasowe. Jeśli uznajemy, że Kościół jest w drodze, to jednocześnie wyznajemy, że jest Kościołem uczącym się, poznającym i rozpoznającym Bożą wolę. Dokładnie w ten sam sposób Kościoły rozpoznają się i uznają swoją inność, patrząc na siebie przez Chrystusa, w którym odkrywają niezniszczalny fundament jedności – i to bez względu na eklezjalne roszczenia jakiegokolwiek Kościoła.
W tym kontekście twierdzenie, że ordynacja kobiet jest przeszkodą dla dialogu ekumenicznego, demaskuje instrumentalne podejście do ekumenicznej przygody i powołania zarazem. Ukazuje bowiem ekumenizm jako dzieło człowieka, sumę jego starań poprzez – jakkolwiek ciekawe i ważne, to jednak drugorzędne – ustalenia komisyjne i orzeczenia gremiów kościelnych, począwszy od papiestwa, poprzez synody, episkopaty, na komisjach skończywszy. Kościół rozpoznający powołanie kobiet do służby ołtarza i jednocześnie rezygnujący z tej możliwości w imię dialogu ekumenicznego w istocie dokonuje duchowego samospalenia i ekumenicznego sabotażu. Jeśli ekumenizm miałby się trząść w posadach z powodu autonomicznej decyzji Kościoła w sprawie ordynacji kobiet, to – ujmę to dosadnie – do diabła z takim ekumenizmem. Po co komu ekumenizm bazujący na lękach, uprzedzeniach i przekonaniu o własnej nieomylności?
W kontekście luterańsko-rzymskokatolickim czy luterańsko-prawosławnym kwestia ordynacji kobiet i tak nie ma większego znaczenia z powodu braku realnych perspektyw na uznanie ważności urzędu w Kościołach luterańskich. Inne rozumienie Kościoła, urzędu, inne spojrzenie na jedność wiary i doktryny uniemożliwiają porozumienie nie tylko między luteranami a prawosławnymi i rzymskimi katolikami, lecz także między samymi katolikami i prawosławnymi. Sytuację dobrze ilustrują refleksje berlińskiej teolożki ewangelickiej dr Jennifer Wasmuth po prawosławno-luterańskich konsultacjach ekumenicznych nt. ordynacji kobiet, które odbyły się w maju 2014 r. w Estonii na zaproszenie Światowej Federacji Luterańskiej oraz lokalnego Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego. Zapytana o wynik rozmów w Tallinie Wasmuth stwierdziła, że trudno jest zbliżyć się do siebie w istotnych kwestiach: „Sprawa ordynacji kobiet postrzegana jest jako ta, która dzieli Kościoły, przynajmniej z prawosławnej perspektywy. Strona prawosławna nie chciała nawet słyszeć o wydaniu pozytywnego komentarza ws. służby diakonek. Chcą nadal być zakorzenieni w kulturowej i społecznej sytuacji swoich Kościołów. Myślę, że po naszej, luterańskiej stronie musimy się zastanowić nad tym, czy w ogóle powinniśmy oczekiwać postępu w dialogu”.
Ekumeniczny kontekst nie jest jednowymiarowy i sposób argumentacji bywa dość zaskakujący. Przeciwnicy ordynacji kobiet czynią z męskiego pierwiastka konieczny fundament chrześcijańskiej ortodoksji czy wręcz kluczowy element sakramentalnego odwzorowania między naturą kapłaństwa a ofiarą Chrystusa. Do tego dochodzą inne płaszczyzny „obrony ortodoksji” spod literalnego znaku „milczącej kobiety w męskim zgromadzeniu”. Ordynacja kobiet może być postrzegana również w zupełnie inny sposób jako przeszkoda w ruchu ekumenicznym, co podnoszono jeszcze do niedawna w dialogu anglikańsko-metodystycznym w Wielkiej Brytanii. Podczas gdy anglikanie zarzucali metodystom brak realizacji postanowień bilateralnego dialogu w kwestii historycznego episkopatu, metodyści przypominali anglikanom, że brak kobiet-biskupów w Kościele Anglii uniemożliwia metodystom zaakceptowanie pełnego porozumienia w sprawie teologii urzędu. Wraz z konsekracją ks. Libby Lane jako biskupki Stockport spór stał się bezprzedmiotowy. Niemniej pokazuje on, że również odrzucenie posługi kobiet, demonstracyjne wręcz, a momentami nawet prostackie, marginalizowanie kobiet-duchownych podczas „ekumenicznego zderzenia” nie tylko może być, ale w rzeczywistości jest przeszkodą w dialogu ekumenicznym. Nie inaczej działo się w Kościele ewangelicko-augsburskim w Polsce.
Przed ponad dziesięciu laty władze mojego Kościoła postanowiły autoryzować skrajnie nieodpowiedzialne teorie, sugerujące, że ordynacja kobiet w Kościele ewangelicko‑augsburskim jest niemożliwa ze względu na… „zobowiązania ekumeniczne” – tak, jakby „zobowiązania” wobec Kościoła XYZ były istotniejsze od istniejącej wspólnoty Stołu Pańskiego i urzędu z Kościołami zrzeszonymi w ŚFL czy też będącymi sygnatariuszami Konkordii Leuenberskiej. Sprawa po jakimś czasie przycichła i nawet dość zabawne wyjaśnienia biskupów nic tutaj nie zmieniły.
Na szczęście czasy się zmieniły, inne są też władze Kościoła. Bliskie i wielopłaszczyznowe relacje wewnątrzluterańskie oraz spotkania ekumeniczne, także z przeciwnikami ordynacji kobiet, pokazały, że Kościół nie zajął się tym ważnym zagadnieniem w odpowiedzialny sposób. Błędy – i to gigantyczne – popełniali też zwolennicy ordynacji kobiet, wyprowadzając konieczność jej przyjęcia od zasady równouprawnienia i ubolewając nad tzw. przemocą strukturalną. Ów „eklezjalny gender” wyrządził więcej szkód niż pożytku i na wiele lat uniemożliwił konstruktywne zajęcie się tematem. Dziś dysponujemy większym doświadczeniem, uczymy się dyskutować i chyba lepiej znosimy różnice zdań. Niezależnie od tego ważne jest, aby w tej dyskusji – jak i w innych tego typu – zachować szacunek do siebie samych i do ekumenizmu, który współtworzyliśmy jako luteranie od początku. Ów szacunek zakłada, że będziemy traktować nasz Kościół, który również reformatorzy nazywali Matką wierzących, z należytym szacunkiem, nie pozwalając, by strach paraliżował nasze działania i – mówiąc nieco pobożnie – nie zakłócał odczytywania Bożej woli wobec nas.
Tekst ukazał się pierwotnie w periodyku “Słowo i Myśl” wydawanym przez Polskie Towarzystwo Ewangelickie