
- 21 stycznia, 2015
- przeczytasz w 10 minut
Różne polskie Kościoły wspólnie zaapelowały wczoraj „o poszanowanie i świętowanie niedzieli”. Wydarzenie to jest o tyle doniosłe i ciekawe, że wraz z Kościołami zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej wziął w nim udział również Kościół Rzymskokatolicki.
Apel Kościołów o świętowaniu niedzieli — ważny, spóźniony, potrzebny?
Różne polskie Kościoły wspólnie zaapelowały wczoraj „o poszanowanie i świętowanie niedzieli”. Wydarzenie to jest o tyle doniosłe i ciekawe, że wraz z Kościołami zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej wziął w nim udział również Kościół Rzymskokatolicki.
Po raz pierwszy w tak szeroko ekumenicznym gronie odniesiono się bezpośrednio do jednego z Przykazań Dekalogu (poprzedni wspólny apel dotyczył z założenia mniej ścisłej ochrony stworzenia).
W trwającym „ekumenicznym tygodniu” z zadowoleniem i wdzięcznością możemy zauważyć, że niektóre z dawnych „ekumenicznych marzeń” się już zaczęły spełniać – np. Kościoły chrzczące dzieci uznają wzajemnie swój Chrzest, wydano także wspólny ekumeniczny przekład Nowego Testamentu (czemu tak mało stosowany, to inna sprawa…). Może w przyszłości możliwe będzie stworzenie „ekumenicznego małego katechizmu” ujmującego podstawowe kwestie, przykazania, artykuły wiary, pod którym prawie wszystkie Kościoły mogłyby się podpisać?
Czy nowy Apel może stać się pewnym zalążkiem jednego z rozdziałów, o trzecim (lub czwartym – w zależności od numeracji przyjętej w danym wyznaniu) przykazaniu? A może stracono szansę, żeby coś sensownego powiedzieć społeczeństwu?
Nominalnie tematem jest konkretnie świętowanie niedzieli, ale siłą rzeczy jest to chyba pierwszy polski tak oficjalny ekumeniczny wykład przykazania „pamiętaj, abyś dzień święty święcił” (czy, przytaczając przykazanie w biblijnym brzmieniu Wj 20,8–10: Pamiętaj o dniu sabatu, aby go święcić. Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy…), a w sensie szerszym w ogóle kwestii pracy i odpoczynku. Cieszy przypomnienie „opinii publicznej”, że chrześcijaństwo nie sprowadza się tylko do (coraz bardziej „kreatywnie” rozwijanych) przykazań „nie cudzołóż” i „nie zabijaj”. Miejscami jednak można odnieść wrażenie, że ponad 4 lata (jak podaje PRE, idea dokumentu zrodziła się we wrześniu 2010) nie wystarczyły na przygotowanie „gotowego” apelu, i że przedstawiono nam raczej dość wczesny szkic do dalszych przemyśleń i twórczego rozwinięcia.
Chyba każdy z nas, słuchając religijnych przemów, czy czytając oficjalne kościelne dokumenty, odniósł kiedyś wrażenie, że kieruje się do niego postulaty generalnie wzniosłe i zapewne słuszne, ale osadzone w jakimś „idealnym” świecie, idealnym przynajmniej pod względem podmiotowości etycznej: wszystko wokół w nim wygląda, jak powinno, a ja mam tylko dokonywać prostych (i zawczasu wiadomych) wyborów między „życiem i szczęściem” a „śmiercią i nieszczęściem” (por. Pwt 30,15nn): mądrzy, dobrzy (nawet jeśli surowi), pobożni rodzice (i władcy), których trzeba tylko szanować, czcić i słuchać; „Bóg dał dzieci – da i na dzieci”, wiecznotrwałe rodziny bez zdrad, rozwodów, patologii i toksycznych relacji, itp.
Analogicznie w interesującej nas kwestii pracy i odpoczynku: „idealny świat” każdemu oferuje pracę – którą tylko należy w pocie czoła wykonywać, a w święto się powstrzymywać, „kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3,10), „nie kochaj spania, abyś nie zubożał; miej oczy otwarte, a będziesz miał chleba pod dostatkiem” (Prz 20,13) itd. Podobny „idealny świat” naszkicowany zostaje niestety w „apelowym” postulacie powstrzymywania się od „niekoniecznej pracy zarobkowej”; kluczowym pojęciem decydującym o „sile rażenia” Apelu (lub jej braku) – staje się pojęcie „konieczności”, która zakaz świątecznej pracy unieważnia – wygląda więc na to, że nie będzie drugiej (trzeciej? Czwartej? Zgubiłem rachubę…) „klauzuli sumienia” i walecznej obrony osób, które ze względu na „sumienie” wbrew grafikowi nie przyjdą do pracy w niedzielę.
Pojęcie „konieczności” opiera się na niewypowiedzianych założeniach, że jest jakaś oczywista dla wszystkich granica pracy „koniecznej” (wystarczającej do zaspokojenia podstawowych potrzeb) i „niekoniecznej” (podejmowanej z niewłaściwych pobudek: pazerności, „nieuznawania świętości”, zagonienia czy wręcz ucieczki przed rodziną, refleksją etc). Obawiam się, że w praktyce tu może być pewien słaby punkt Apelu: wspomniane założenie oczywistości granicy „konieczności” działa tylko w warunkach pracy: godnie opłacanej i stałej, pewnej. Nie bez znaczenia jest, że jeszcze trzy dekady temu był to model dominujący, wydaje się też, że na takich zasadach zatrudniona jest też większość czcigodnych Sygnatariuszy Apelu!
Dla godnie opłacanej, stałej pracy przesłanie nakazu świętowania (uczestnictwa w kulcie) i odpoczynku jest jasne: nie bierz kolejnego etatu, dodatkowych zleceń etc – te 40, 60 godzin na tydzień wystarczy, odpocznij i idź do kościoła; a jak nie wystarczy, to obniż zbędne wydatki.
Co jednak oznaczać to ma dla przedstawiciela coraz liczniejszej w Polsce grupy – kogoś, kto ma stałe wydatki (chociażby jedzenie, lokal, kredyt), a pracuje np.:
– za płacę minimalną, albo – dzięki obchodzeniu przepisów tejże dotyczących – za jeszcze niższą, a ma szansę na dodatkowe zlecenie?
– od zlecenia do zlecenia”, przy czym każde zlecenie może być ostatnim na długi czas?
– w branży z założenia „weekendowej” (np. ruch turystyczny, gastronomia etc.)?
– w uzasadnionym strachu przed utratą pracy (i to z reguły bez 24-miesięcznej odprawy)?
– we własnej „firmie”, która generuje stałe koszty (np. ZUS liczony – w odróżnieniu od ZUS pracowników – od czysto teoretycznych, a nie faktycznych, zarobków)?
– w weekendy, żeby utrzymać się na studiach?
– dorywczo, bo zasadniczo osoba jest bezrobotna, i akurat – jak na złość – dostanie pracę na niedzielę?
Gdzie tu „prace konieczne i niekonieczne”? Niestety w naszym społeczeństwie przestały już się sprawdzać klasyczne intuicje, że konieczna niedzielna praca to taka, która musi być wykonywana codziennie (wydoić krowę i nakarmić kury), niekonieczna zaś, to taka, którą można wykonać kiedy indziej (porąbanie zapasu drewna na zimę).
Rzecz oczywista, że nie można przewidzieć i kazuistycznie opisać każdej możliwej sytuacji, jednakże wydaje się, że – cały czas oczywiście zakładając, że celem apelu jest przemiana polskiej rzeczywistości, a nie samozadowolenie sygnatariuszy z „pochylenia” się nad tak ważkim tematem – jednak pewne ramy można było ściślej dodefiniować, gdyż w przeciwnym razie Apel jednym będzie niepotrzebnie obciążał sumienia, innym zaś tylko czyste (bo nieużywane?) sumienia dodatkowo zaimpregnują, bo przecież na „konieczne angażowanie” jest ekumeniczna dyspensa.
Wszystkie sygnujące Kościoły (niezależnie od przyjętych założeń dotyczących (nie)wolności woli ludzkiej) w kategoriach ewentualnego „grzechu” („pierworodnym” nie ma potrzeby się tu zajmować) rozpatrują tylko, na co zainteresowany ma jakikolwiek wpływ swoim wyborem. Co jednak tutaj jest wyborem, a co siłą wyższą? Jeżeli nie winimy aptekarzy, policjantów, marynarzy itd. za wybór zawodu wymagającego czasem pracy w święta, tym bardziej trudno budzić poczucie winy u zatrudnionych przecież nie z własnego wyboru przez „śmieciowych pracodawców” na umowie cywilnej, pracujących w supermarketach, u zadłużonych, studentów… pozostaje pytanie, do kogo w takim razie w ogóle apel jest kierowany? Czy naprawdę aż tyle osób pracuje w niedzielę, bo dobrowolnie chce? A może Apel jest w istocie właśnie zachętą do zastanowienia się nad tą „koniecznością” pracy, nad sensownością wielu z branych na barki zobowiązań finansowych (temat ostatnio znowu popularny dzięki Szwajcarskiemu Bankowi Narodowemu)?
Umberto Eco w jednym ze swoich felietonów[1] wpierw skarży się na jerozolimskie „szabatowe” windy zatrzymujące się na każdym piętrze, aby nie trzeba było naciskać guzika (bo to praca!), aby po chwili wskazać jednak na głęboki sens takiego podejścia: jeśli masz odpoczywać po pracowitym tygodniu, wypoczynek ma być całkowity, musisz zapomnieć o wszystkim, porzucić wszelkie rozmyślania, nie możesz troszczyć się o sprawy minionego tygodnia. A gdy tylko przyjdzie ci do głowy, że mógłbyś dokończyć pisanie listu albo przeprać koszulę, nie poprzestaniesz na tym, będzie to dwadzieścia listów i pranie z całego tygodnia. Odnośnie chrześcijan pisarz zauważa z przekąsem, iż Kościół zawsze pobłażliwie podchodził do trzeciego przykazania; wiadomo, że dopuszczano wyjątki, gdy w grę wchodziła służba publiczna… strażacy, policjanci, potem tramwajarze, potem sprzedawcy gazet. I tak dalej. Z tego powodu w naszej kulturze nikt nie nadawał dramatycznego wymiaru nakazowi świętowania, a kiedy cywilizacja konsumpcyjna i rozrywkowa uczyniła niedzielę dniem szaleństw, liczba pracowników służb publicznych znacznie wzrosła, obejmując hotelarzy, ratowników na plażach, obsługę stacji benzynowych, sprzedawców kostiumów kąpielowych, sprzedawców wędrownych, strażników pobierających opłatę za autostradę.
Ano właśnie, którędy tak naprawdę chcemy tę granicę przeprowadzić? Jak chcemy, aby – docelowo – wyglądał polski świat bez pracy w niedzielę? W wielu krajach Europy zachodniej czy północnej jest naturalne, że sklep w niedzielę będzie nieczynny i nie jest to takie wielkie utrudnienie, jak by można się spodziewać: klienci większe zakupy zrobią w piątek czy sobotę (więc ten sam obrót i tak zostaje wygenerowany), a sklepikarz nie ryzykuje, że klient kupi u konkurencji – bo konkurencja też jest w niedzielę zamknięta. Będzie to działać (klasyczny dylemat więźnia z teorii gier!) tylko wtedy, gdy zamknięte będzie w miarę wszystko, i jest to warunek konieczny, jeżeli społeczeństwo ma potraktować to jako poważny postulat etyczny, a nie – jak już usiłowano w przeszłości – instrument do walki niektórych firm z konkurencją (te wszystkie propozycje wyłączenia np. sklepów o powierzchni „mniejszej niż”, czy „właściciela za ladą”). A co z restauracjami? Czy można chcieć po kościele pójść do restauracji, do filharmonii, do muzeum?
Biskupi różnych wyznań apelują „do parlamentarzystów, by zapewnili takie rozwiązania prawne, które uszanują w naszej ojczyźnie prawo ludzi pracy do niedzielnego wypoczynku i świętowania” bez wskazania choćby jednego przykładu takiego rozwiązania (jak np. nakaz zamykania tych lub owych firm w niedziele tak, jak w święta, albo potrójna stawka godzinowa dla wszystkich niedzielnych pracowników). Chwalebne, że postulat zostaje zgłoszony w demokratyczny sposób (a nie zakulisowo, czy np. za pomocą Komisji Wspólnej), ale czy przez cztery lata naprawdę nie było czasu i okazji aby zgodzić się do chociażby jednej propozycji?
Słowa nic nie kosztują – łatwo można kazać ludziom „nie podejmować pracy” (bez objaśnienia, za co mają się utrzymać), kazać pracodawcom „nie angażować” (bez objaśnienia, jak zabezpieczyć realizację podejmowanych działań), kazać posłom „zapewnić rozwiązania prawne” (bez objaśnienia, jakie konkretnie). Czy takie „nauczanie” poruszy społeczeństwo, czy zostanie – jak wiele innych postulatów – zbyte wzruszeniem ramionami, jako kolejny postulat panów żyjących we własnym świecie? Myślę, że dobrym egzaminem z wiarygodności może być przyjrzenie się sobie, własnym społecznościom kościelnym pod kątem postulatów (tych sformułowanych wprost i pośrednich) tego apelu – czy wszystkie osoby pracujące w poszczególnych Kościołach (niezależnie, czy zwani będą „duchownymi”, czy „świeckimi”!) zatrudnione są na równie godnych warunkach finansowych, bytowych, urlopowych, emerytalnych? Czy każdy jest opłacany wystarczająco, aby nie musieć brać dodatkowych zajęć, oraz ma zapewnione dostatecznie dużo czasu (nawet jeżeli z oczywistych przyczyn niekoniecznie w niedzielę) na odpoczynek i życie osobiste, rodzinne, etc?
Przy okazji zaczynania od siebie dobrze też zatroszczyć się o własnych wiernych i stworzyć możliwości alternatywne – aby niemożliwość uczestnictwa w nabożeństwie niedzielnym przymusowo nie wykluczała z życia parafii w ogóle. Myślę tu o nabożeństwach wieczornych w niedzielę, czy o nabożeństwach i różnych innych formach aktywności parafialnej organizowanych w tygodniu. To – w porównaniu z działaniami Ustawodawcy – naprawdę mało kosztuje (jakkolwiek, rzecz jasna, więcej niż najwznioślejszy Apel), a efekty daje ogromne…
Jak zauważono powyżej, ekumeniczny apel między wierszami pośrednio stawia szereg pytań których nie można sprowadzić do samej wolnej niedzieli: chociażby: co jest podstawową potrzebą, a co przejawem rozrzutności? Kiedy niepodjęcie aktywności zarobkowej będzie pomyślnym przejściem próby podobnej do tej z Dan 1, a kiedy odrzuceniem Bożej opieki i sprowadzeniem na siebie kłopotów? Jak realizować ewangeliczne „nie troszczcie się”, gdy trzeba zapłacić rachunki i ratę kredytu? Które z naszych potrzeb są naprawdę ważne, a które „niekonieczne”? Dużo o tym się mówi, ale bez konkretów – na ogół padają słowa-wytrychy „konsumpcja”, „postawa roszczeniowa” i temu podobne, bez objaśnienia jak mają się do tego takie oczekiwania jak chociażby: własne lokum, poczucie elementarnego bezpieczeństwa finansowego, a więc jakichś oszczędności na czarną godzinę (które w przypadku braku stałej pracy muszą być siłą rzeczy wielokrotnie wyższe), jakiekolwiek wakacje, wreszcie możliwość urodzenia i wychowania dzieci? Samochód? Rower? Opieka zdrowotna? Kultura bez „piractwa”? Dlaczego wiernych często aż do przesady instruuje się w sprawach intymnych, a często zostawia samych sobie w tak ważnej sferze publicznej?
Skoro Kościoły w zasadniczej sprawie – prawdopodobnie, bo szczegóły pozostały nieco niejasne – już się uroczyście porozumiały, może można (niekoniecznie podczas trwającego „karnawału ekumenicznego”) pomyśleć o jakichś ekumenicznych (prowadzonych przez osoby z różnych wyznań, o różnej wrażliwości na różne aspekty tematu, w którym – czego dowodzi wspólny Apel – zapanowała już pełna zgoda między Kościołami) rekolekcjach ?
Krzysztof Maria Różański
[1] Praca w weekend, świętokradztwo, w: Drugie zapiski na pudełku od zapałek (1991–93), Poznań 1994, ss. 19n.