Ekumenizm w Polsce i na świecie

Konwersja — czy to koniec świata???


Czy kon­wer­sja jest czymś, co może podzie­lić rodzi­nę? W moim przy­pad­ku naj­praw­do­po­dob­niej tak. Fakt, iż ktoś był wycho­wy­wa­ny w danej wie­rze, nie ozna­cza, że musi zacho­wać wyzna­nie, któ­re zosta­ło mu wpo­jo­ne, do koń­ca życia. Ja nie zamie­rzam tego robić i dla­te­go moje dni pozor­nej zgo­dy i poko­ju z rodzi­ca­mi są poli­czo­ne… Jestem nie­peł­no­let­nia, jed­nak zde­cy­do­wa­nie bli­żej mi do kobie­ty niż do dziec­ka. Za jakiś czas według pol­skie­go pra­wa będę mogła we wszyst­kim o sobie sta­no­wić. Na razie jed­nak […]


Czy kon­wer­sja jest czymś, co może podzie­lić rodzi­nę? W moim przy­pad­ku naj­praw­do­po­dob­niej tak. Fakt, iż ktoś był wycho­wy­wa­ny w danej wie­rze, nie ozna­cza, że musi zacho­wać wyzna­nie, któ­re zosta­ło mu wpo­jo­ne, do koń­ca życia. Ja nie zamie­rzam tego robić i dla­te­go moje dni pozor­nej zgo­dy i poko­ju z rodzi­ca­mi są poli­czo­ne…

Jestem nie­peł­no­let­nia, jed­nak zde­cy­do­wa­nie bli­żej mi do kobie­ty niż do dziec­ka. Za jakiś czas według pol­skie­go pra­wa będę mogła we wszyst­kim o sobie sta­no­wić. Na razie jed­nak tak nie jest. Lecz czy to ozna­cza, że będąc pod opie­ką rodzi­ców nie moż­na samo­dziel­nie decy­do­wać o swo­jej wie­rze? O jed­nej z naj­bar­dziej deli­kat­nych, oso­bi­stych spraw w życiu każ­de­go czło­wie­ka?

Do zmia­ny wyzna­nia z rzym­sko­ka­to­lic­kie­go na ewan­ge­lic­ko-augs­bur­skie jestem zde­cy­do­wa­na w 100%. Myślę nad tym usil­nie od pra­wie dwóch lat. Skło­ni­ła mnie do tego oczy­wi­ście teo­lo­gia-na pierw­szym miej­scu, ale tak­że sze­reg innych aspek­tów. Nie chcę się roz­wo­dzić nad tym, co wzbu­dzi­ło moją nie­chęć do kato­li­cy­zmu, bo to zbyt oso­bi­ste spra­wy. Na począt­ku odrzu­ca­łam od sie­bie myśli o lute­ra­ni­zmie, modli­łam się, żeby Bóg mi to jakoś „wyma­zał z gło­wy”. Jed­nak sta­ło się ina­czej. Im bar­dziej chcia­łam to wszyst­ko od sie­bie ode­pchnąć, to tym wię­cej o tym myśla­łam. Koń­cząc ten wątek- czu­ję się ewan­ge­licz­ką i nikt mnie od tego nie odwie­dzie. Nie wyni­ka to z jakichś mło­dzień­czych bun­tów prze­ciw­ko rodzi­com, cho­dzi tyl­ko i wyłącz­nie o Boga.

Ktoś pomy­śli-dobrze, two­ja spra­wa. Zde­cy­do­wa­łaś, że chcesz być lute­ran­ką. Nie ma w tym nic złe­go. Więc gdzie leży pro­blem? Pro­blem jest w tym, że moi rodzi­ce nic o moich pomy­słach nie wie­dzą. Nie mają poję­cia, że cho­dzę na lute­rań­skie nabo­żeń­stwa, że czy­ta­łam pisma Lutra, że nie chcę przy­stą­pić do bierz­mo­wa­nia. Nie­raz kry­ty­ko­wa­łam przy nich KRK, ale nie domy­śla­ją się chy­ba nawet, że ma to pro­te­stanc­kie pod­ło­że. Dla­cze­go to wszyst­ko ukry­wam? Dla­te­go, że oni nie zaak­cep­tu­ją moje­go wybo­ru. Przed­sta­wię to sze­rzej.

Mój ojciec dzia­łał w opo­zy­cji demo­kra­tycz­nej. Jestem z tego dum­na, jed­nak w tym przy­pad­ku fakt ten prze­ma­wia na moją nie­ko­rzyść. On twier­dzi, że bez Kościo­ła Kato­lic­kie­go nie mie­li­by­śmy demo­kra­cji. Racja, ale czy to ozna­cza, że KRK jest nie­ty­kal­ny i nie­omyl­ny? A tak wła­śnie myśli mój tata. Nie jest wca­le gor­li­wym kato­li­kiem. Zary­zy­ku­ję wręcz stwier­dze­nie, że on nie wie­rzy w Boga, tyl­ko w Kościół. W księ­ży, w papie­ża, w całą tą otocz­kę i kult wła­dzy. Nigdy nie widzia­łam, żeby czy­tał Biblię, wiem, że się nie modli. Wia­ra nie ma dla nie­go jakie­goś duże­go zna­cze­nia, nato­miast tra­dy­cja kato­lic­ka-tak. To jed­nak nie koniec. Mój ojciec jest histo­ry­kiem z wykształ­ce­nia, więc ma spo­re poje­cie o refor­ma­cji. Szko­da tyl­ko, że takie nega­tyw­ne. Jest zafa­scy­no­wa­ny śre­dnio­wie­czem (!), a Lutra, rzecz oczy­wi­sta, uwa­ża za „pro­stac­kie­go słu­gu­sa nie­miec­kich ksią­żąt, któ­ry roz­wa­lił jed­ność Kościo­ła”. Nie­na­wi­dzi go wręcz, nie mam poję­cia, dla­cze­go. Nigdy nie wypo­wia­dał się tak nega­tyw­nie o żad­nej posta­ci histo­rycz­nej, no może wyłą­cza­jąc Leni­na, Hitle­ra i Sta­li­na…

Mój tata widzi w refor­ma­cji tyl­ko pie­nią­dze (sprze­daż odpu­stów) i ukła­dy, nie inte­re­su­je go teo­lo­gicz­ny aspekt tego pro­ce­su. Mówi, że to jakieś here­tyc­kie bzdu­ry, nad któ­ry­mi nie war­to się zasta­na­wiać. Jed­nak mnie te „here­zje” zain­te­re­so­wa­ły i to wła­śnie przez nie posta­no­wi­łam się kon­wer­to­wać. Nie żyje­my w XVI wie­ku, nikt już niko­go nie pali na sto­sach i nie stra­szy potę­pie­niem za przej­ście na pro­te­stan­tyzm. Kościo­ły pro­wa­dzą mię­dzy sobą dia­log eku­me­nicz­ny. Jed­nak dla moje­go ojca to się nie liczy. Dla nie­go Luter chy­ba na zawsze pozo­sta­nie tym złym bluź­nier­cą prze­ciw­ko Kościo­ło­wi, któ­ry na pew­no sma­ży się w pie­kle do spół­ki z Kal­wi­nem, Zwin­glim i Husem. Nie jest tak, że moja rodzi­na jest nie­to­le­ran­cyj­na w sto­sun­ku do ewan­ge­li­ków czy innych pro­te­stan­tów. Kibi­cu­ją Mały­szo­wi, dość dobrze oce­nia­ją ex-pre­mie­ra Buz­ka. Jed­nak ogól­na ich opi­nia jest taka: „niech sobie ci pro­te­stan­ci będą, wie­rzą po swo­je­mu, ale lepiej się tym bli­żej nie inte­re­so­wać”. Pod­su­mo­wu­jąc-dla moje­go ojca przej­ście na lute­ra­nizm było­by hań­bą dla rodzi­ny, bo prze­cież „Polak to musi być kato­lik”. Bo trze­ba się poka­zy­wać co nie­dzie­lę na mszy, bo co ludzie powie­dzą (choć miesz­ka­my w mie­ście powy­żej 100 tys. miesz­kań­ców, to jak­by zna­jo­mi z osie­dla reago­wa­li, jak­by taka pra­wi­co­wa rodzi­na nie poja­wia­ła się w koście­le)?. Nie wyobra­żam sobie miny taty, kie­dy wyznam praw­dę. To niby nic takie­go (jak mówią moje kole­żan­ki), ale będzie porów­ny­wal­ne z cio­sem poni­żej pasa w naj­mniej ocze­ki­wa­nym momen­cie.

Z mamą powin­no być łatwiej, ale wca­le tak nie będzie. Ona z kolei jest oso­bą wie­rzą­cą, choć cza­sem mam wra­że­nie, że mało z tego rozu­mie… Tak­że nie czy­ta Pisma, ale chy­ba się modli. Cho­dze­nie na mszę jest dla niej mani­fe­sta­cją wia­ry, ale też tra­dy­cji. Moją decy­zję potrak­tu­je emo­cjo­nal­nie, na pew­no będzie pła­kać i krzy­czeć: „jak mogłaś mi to zro­bić, to ja cię chcia­łam wycho­wać na porząd­ną kato­licz­kę, a ty odtrą­casz to wszyst­ko?”. Moja mama dzia­ła w takim jed­nym sto­wa­rzy­sze­niu kato­lic­kim i uzna, że to wstyd przed kole­żan­ka­mi (nota­be­ne, strasz­ny­mi dewot­ka­mi), że jej cór­ka zmie­nia wyzna­nie. Zapew­ne pomy­śli, że nie spro­sta­ła roli wycho­wa­nia dziec­ka „po Boże­mu”. Ale to nie­praw­da. Prze­cież ja nie odrzu­cam Jezu­sa, wręcz prze­ciw­nie. Gdy­by mama nie wpo­iła mi wia­ry (nie Kościo­ła, ale wia­ry) od małe­go, to dzi­siaj, tak jak wie­lu moich zna­jo­mych mia­ła­bym reli­gię gdzieś. Myślę, że dys­ku­sje teo­lo­gicz­ne nie będą się z moją mamą kle­ić, ona za dobrze nawet nie wie­dzia­ła, kim był Luter. To zna­czy pod­sta­wo­we rze­czy tak, ale róż­ni­ce teo­lo­gicz­ne- zero. Wła­śnie dys­ku­sja o teo­lo­gii, a więc głów­nym powo­dzie, cze­mu chcę się kon­wer­to­wać, będzie naj­gor­sza albo w ogó­le jej nie będzie. Moi rodzi­ce naślą na mnie jakie­goś księ­dza, a mogą posu­nąć się nawet do zamó­wie­nia za mnie mszy o „nawró­ce­nie”. Stra­ta cza­su i pie­nię­dzy. Chy­ba wte­dy pad­nę ze śmie­chu. A może z pła­czu.

Na począt­ku mia­łam dwa „wyj­ścia” z tej sytu­acji. Pierw­sze zakła­da­ło, że dotrwam do bierz­mo­wa­nia, a póź­niej powiem całą praw­dę. Do maja mia­ła­bym dalej ukry­wać się ze swo­imi nabo­żeń­stwa­mi i ewan­ge­li­cy­zmem, tak jak robię do tej pory. Zawsze mówię, że idę do miasta/do koleżanki/na rand­kę, a tak napraw­dę uda­ję się do kościo­ła. Gdy­bym zre­ali­zo­wa­ła ten plan, nie cho­dzi­ła­bym co tydzień, tyl­ko tak 2 razy w mie­sią­cu, w koń­cu wymów­ki kie­dyś by się skoń­czy­ły i zaczę­li­by coś podej­rze­wać. Ale nie zro­bię tego z inne­go, waż­niej­sze­go powo­du. Nie chcę dłu­żej kła­mać. Nie chcę widzieć mojej mamy, jak cie­szy się na moje bierz­mo­wa­nie, zapra­sza rodzi­nę na to „waż­ne wyda­rze­nie”. Nie chcę uda­wać przed wszyst­ki­mi dobrej, wie­rzą­cej kato­licz­ki i cho­dzić z rodzi­ca­mi do KRK na mszę. Nie chce sły­szeć, jak mama mówi do mnie „córecz­ko, mam cię jed­ną i wiem, że nigdy się na tobie nie zawio­dę, mamy ze sobą więź i jeste­śmy przy­ja­ciół­ka­mi”.

Teraz jed­nak pozo­sta­je mi powie­dzieć praw­dę, chcę to zro­bić za dwa tygo­dnie, bo jesz­cze na dwie nie­dzie­le mam dosko­na­łe wymów­ki. Ale póź­niej na dobre roz­pocz­nie się rok szkol­ny, spo­tka­nia do bierz­mo­wa­nia… Mówiąc szcze­rze, kom­plet­nie nie wyobra­żam sobie tej roz­mo­wy, ale nie mogę spa­ni­ko­wać. Teraz jest już za póź­no. Dla moich rodzi­ców wyzna­nie „czu­ję się lute­ran­ką”, to tak, jak­bym im oznaj­mi­ła: „jestem w ciąży/jestem lesbijką/mam AIDS”. Tak wła­śnie to potrak­tu­ją. Naj­bar­dziej się boję, że od razu będzie wrzask i „koń­czy­my tą bez­na­dziej­ną roz­mo­wę, bo nie ma o czym mówić, wybij sobie te here­zje z gło­wy, a teraz idź do swo­je­go poko­ju i zapo­mnij o pro­te­stan­tach”. Nie zapo­mnę. Luter
anizm to nie jest coś, za co mogą mi dać szla­ban na Inter­net, tele­wi­zję, komór­kę czy wycho­dze­nie z domu. Moja przy­ja­ciół­ka twier­dzi, że nie rozu­mie, o co będzie ten cały krzyk. Powie­dzia­ła mi: „twój ojciec zaj­mu­je się UE (pisze pro­jek­ty euro­pej­skie), to chy­ba widzi, że cała ta idea opie­ra się na tole­ran­cji, prze­cież będąc ewan­ge­licz­ką nie odwró­cisz się od rodzi­ny, zresz­tą nigdy nie spra­wia­łaś im pro­ble­mów, nie pijesz, nie palisz, nie bie­rzesz, nie pusz­czasz się, nie wra­casz po nocy i dobrze się uczysz i takie „kło­po­ty” z dziec­kiem chcia­ły­by mieć milio­ny rodzi­ców na świe­cie”. To fakt, ale zmia­na moje­go wyzna­nia to będzie dla nich koniec świa­ta. I na doda­tek naj­waż­niej­sze: „co powie­dzą ludzie?”. „Co powie sąsiad­ka, któ­ra jest bar­dzo reli­gij­na i nawet udzie­la się w Kole Przy­ja­ciół Radia Mary­ja? Co powie­dzą nasi zna­jo­mi, jak będzie­my cho­dzić do kościo­ła bez cie­bie? Co powie­dzą nauczy­cie­le, jak prze­sta­niesz cho­dzić na reli­gię? Co powie dal­sza rodzi­na? Jak ty sobie znaj­dziesz męża, prze­cież nie wia­do­mo czy jego rodzi­na zgo­dzi się na mie­sza­ne mał­żeń­stwo i wycho­wy­wa­nie dzie­ci w wie­rze pro­te­stanc­kiej?” I tak dalej…

Nie obcho­dzi mnie zda­nie sąsiad­ki, nauczy­cie­li, dal­szej rodzi­ny i nie szu­kam jesz­cze męża. Jeśli ludzie nie będą chcie­li zaak­cep­to­wać moje­go lute­ra­ni­zmu (choć to mało praw­do­po­dob­ne, nikt nie urzą­dza już pogro­mów na „kocią wia­rę”), to będzie to źle świad­czyć o nich, nie o mnie. Kil­ka domów dalej miesz­ka­ją rodzi­ny Świad­ków Jeho­wy, a my ich tole­ru­je­my, mówi­my „dzień dobry” na uli­cy, poga­da­my chwi­lę, to porząd­ni ludzie. Jak­by w innej rodzi­nie, gdzieś u jakichś zna­jo­mych ktoś zmie­nił­by wyzna­nie, to moi rodzi­ce powie­dzie­li­by: „ich spra­wa, ich wybór, ich życie”. Ale u nas? Nigdy!

Strasz­nie oba­wiam się też żali o wyjazd do Nie­miec. A było tak: miesz­ka­my nie­da­le­ko gra­ni­cy i od daw­na chcia­łam poje­chać do Luther­stadt Wit­ten­berg. Nie mia­łam poję­cia, jak prze­ko­nać rodzi­ców do podró­ży, ale w koń­cu uda­ło mi się doznać nagle „cudow­ne­go olśnie­nia” nad atla­sem samo­cho­do­wym i zgo­dzi­li się poje­chać do tego mia­sta po zaku­pach (nie­miec­kie wyprze­da­że). Oczy­wi­ście już przed gra­ni­cą ojciec pra­wił mi kaza­nia na temat tego „nisz­czy­cie­la Kościo­ła, kace­rza i here­ty­ka”… Jed­nak to był dopie­ro począ­tek. Po zakoń­cze­niu wyciecz­ki po skle­pach mie­li­śmy jechać do mia­sta Lutra i tata całą dro­gę zży­mał się, że jedzie tam tyl­ko dla mnie. Oczy­wi­ście nie rozu­miał „całe­go sen­su zwie­dza­nia tego, jak­by nie było innych, cie­kaw­szych rze­czy god­nych obej­rze­nia, tyl­ko pamiąt­ki po jakimś ***! ” (patrz wyżej). Gdy już doje­cha­li­śmy, oświad­czył, że nicze­go nie będzie zwie­dzać i żebym sama sobie to oglą­da­ła, byle szyb­ko. Tak więc rodzi­ce uda­li się do knaj­py, a ja cho­dzi­łam po Luther­haus samot­nie i w koń­cu się w tym muzeum roz­pła­ka­łam, bo cała ta sytu­acja była idio­tycz­na. Rzecz jasna nie mogłam przy­znać się do tego, że mia­sto i zwie­dza­nie bar­dzo mi się podo­ba­ło, bo zno­wu był­by foch. Dla­te­go temat Luther­stadt od razu wypły­nie w mojej roz­pra­wie z rodzi­ca­mi i posy­pią się na mnie wyrzu­ty typu: „poje­cha­li­śmy tam speł­niać jakieś two­je głu­pie zachcian­ki, o któ­rych nie mie­li­śmy poję­cia, a ty to bez­czel­nie wyko­rzy­sta­łaś”, „jak­bym wie­dział, że ten wyjazd ma dla cie­bie takie zna­cze­nie, to bym cię wysa­dził w poło­wie auto­stra­dy i bie­gła­byś do swo­ich pro­te­stan­tów sama”, itd… Ja oso­bi­ście dziś przy­zna­ję, że może tro­chę prze­gię­łam z tą wypra­wą, ale sta­ło się, trud­no. Nie żału­ję.

Żału­ję nato­miast, że mam taką sytu­ację w domu, że muszę kła­mać. Czu­ję się z tego powo­du źle, bar­dzo źle. Nie mogę tej far­sy dłu­żej cią­gnąć, bo chy­ba zwa­riu­ję. Jasne, mogłam powie­dzieć praw­dę na począt­ku, choć to nie ma dziś zna­cze­nia, bo reak­cja rodzi­ców to będzie jeden wiel­ki wrzask: „NIE!!!” Cza­sem, sie­dząc czy sto­jąc w ław­ce na nabo­żeń­stwie w KEA, zasta­na­wiam się, co by było, gdy­by nagle do kościo­ła wpa­ro­wa­li moi rodzi­ce. Czy odwa­ży­li­by się wycią­gnąć mnie z nie­go siłą, drąc się na mnie? Czy może w tej jed­nej chwi­li, gdy­by zoba­czy­li mnie ze śpiew­ni­kiem, zato­pio­ną w modli­twie, poję­li­by, jakie to wszyst­ko dla mnie waż­ne i zaak­cep­to­wa­li mój wybór? Nie wiem.

Rewo­lu­cja nigdy nie jest dobrą dro­gą do roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów. Dosko­na­le zda­ję sobie spra­wę, że nie wypi­szę się w tym nowym roku szkol­nym z reli­gii i zapew­ne będę zmu­szo­na przy­stą­pić do bierz­mo­wa­nia, choć tego nie chcę. Jakoś to znio­sę, wyłą­czę na tę chwi­lę swo­je uczu­cia. Reli­gię w szko­le też przez te 10 mie­się­cy jakoś prze­trwam. Mogę to zro­bić dla rodzi­ców. Nie widzę sen­su tego całe­go teatru, ale krok po kro­ku oni będą musie­li się przy­zwy­cza­ić do tego, że jestem ewan­ge­licz­ką. Nic na siłę, lecz mały­mi kro­ka­mi. Na razie naj­waż­niej­sze jest dla mnie, żeby usza­no­wa­li fakt moje­go inne­go wyzna­nia i pozwo­li­li mi cho­dzić na nabo­żeń­stwa do KEA. Żeby kie­dyś, w przy­szło­ści, nie oba­wia­li się powie­dzieć innym ludziom: „my jeste­śmy kato­li­ka­mi, nasza cór­ka pro­te­stant­ką i jest nam wszyst­kim z tym dobrze”. Kocham moich rodzi­ców, dla­te­go nie chcę już dłu­żej ich oszu­ki­wać i ukry­wać się, bo to nie jest żaden powód do wsty­du. Tyl­ko czy oni kocha­ją mnie na tyle, żeby to zro­zu­mieć???

***

Nikt z moich przy­ja­ciół nie jest w sta­nie wczuć się w moją sytu­ację, oni nie mają takich „dziw­nych” pro­ble­mów jak ja. Powie­dzie­li tyl­ko, że pomi­mo tego, iż cza­sem wąt­pią w Boga, będą się za mnie modlić i mają nadzie­ję, że to mi pomo­że prze­trwać jakoś tą moją naj­waż­niej­szą w dotych­cza­so­wym życiu roz­mo­wę. Chcia­ła­bym pro­sić każ­de­go, kto czy­ta ten list, o modli­twę za mnie. Więk­szość osób regu­lar­nie odwie­dza­ją­cych por­tal ekumenizm.pl wie, kim jestem, lecz spe­cjal­nie zamiesz­czam to jako „gość ser­wi­su” i nie chcia­ła­bym, aby w komen­ta­rzach do tego tek­stu (a pra­gnę, by było ich dużo) ktoś zwra­cał się do mnie po imie­niu. Z góry dzię­ku­ję.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.