Kościół w służbie komunizmu
- 3 kwietnia, 2004
- przeczytasz w 6 minut
Biskupi ateiści, wyznania wiary opracowywane przez specjalistów od teologii pracujących w Urzędzie Bezpieczeństwa czy finansowanie działań duszpasterskich przez Urząd Bezpieczeństwa — to była normalność w Kościele polskokatolickim. Tę trudną i niewygodną dla wielu polskich ekumenistów prawdę pokazuje Konrad Białecki. Z Kościoła Polskokatolickiego polscy komuniści uczynili w pewnym momencie głównym narzędziem niszczenia wspólnoty rzymskokatolickiej w Polsce. Księżom podsuwano ten Kościół, jako umożliwiający złamanie zasad celibatu, świeckim — jako postępową i nie przeszkadzającą […]
Biskupi ateiści, wyznania wiary opracowywane przez specjalistów od teologii pracujących w Urzędzie Bezpieczeństwa czy finansowanie działań duszpasterskich przez Urząd Bezpieczeństwa — to była normalność w Kościele polskokatolickim. Tę trudną i niewygodną dla wielu polskich ekumenistów prawdę pokazuje Konrad Białecki.
Z Kościoła Polskokatolickiego polscy komuniści uczynili w pewnym momencie głównym narzędziem niszczenia wspólnoty rzymskokatolickiej w Polsce. Księżom podsuwano ten Kościół, jako umożliwiający złamanie zasad celibatu, świeckim — jako postępową i nie przeszkadzającą w karierze zawodowej alternatywę dla zacofanego rzymskiego katolicyzmu. Niestety fakty te są szerzej nieznanie, bowiem w imię fałszywego ekumenizmu, czy pojednania między Kościołami spuszczono na nie zasłonę milczenia.
To swoiste teologiczne tabu zdecydował się naruszyć poznański historyk Konrad Białecki publikując pracę “Kościół Narodowy w Polsce w latach 1944–1965”. Pokazuje ona jak głęboko sięgała ingerencja służb specjalnych czy Urzędu do Spraw Wyznań w życie tego kościoła. Biskupi polskokatoliccy byli nie tylko akceptowani przez odpowiednich urzędników w Urzędzie do Spraw Wyznań, ale wręcz wyznaczani i werbowani przez oficerów UB. Wszystkim im stawiano jeden cel — przyczynić się do zniszczenia rzymskiego katolicyzmu.
Biskupi agenci i ateści
To właśnie w ten sposób biskupem i “prymasem” Kościoła polskokatolickiego został Maksymilian Rode. “Władze [mowa o władzach państwowych] nie dostrzegły wśród kapłanów polskokatolickich nikogo, kto potrafiłby dokonać planowanych [przez nie i dotyczących aktywizacji walki z rzymskim katolicyzmem] zmian i gwarantowałby podniesienie prestiżu wyznania. Dodatkowym problemem utrudniającym wyłonienie takiego kandydata było skłócenie panujące wśród księży. W tej sytuacji postanowiono wypromować kogoś z zewnątrz — opisuje machinacje wokół tej wspólnoty Białecki — Wybór padł na ks. Maksymiliana Rode”.
Duchowny ten, jak przypomina Białecki, był przez wiele lat szanowanym i cenionym współpracownikiem licznych poznańskich gazet katolickich. Wróżono mu, krótko po wojnie, nawet karierę biskupią. Na drodze do niej stanęło jednak zdecydowane opowiedzenie się Rodego po stronie władzy ludowej oraz kłopoty natury obyczajowej. W 1953 roku wypowiedział on posłuszeństwo swojemu biskupowi i wraz z oficerami Urzędu Bezpieczeństwa wydawał pro-kumunistyczny “Głos Katolicki” i “Wiadomości Duszpasterskich”. Trzy lata później czując, że przestaje być już potrzebny swoim ub-eckim zwierzchnikom — postanowił zrzucić sutannę.
Decyzja ta spotkała się ze zrozumieniem władz. W poszukiwaniu pracy pomagali byłemu księdzu m.in. kierownik Wydziału do Spraw Wyznań WRN w Poznaniu Leonard Łączny, przewodniczący Prezydium WRN Franciszek Szczerbial i I Sekretarz KW PZPR Wincenty Kraśko. Gdy Rode miał podpisać umowę o pracy w poznańskim oddziale telewizji UB uznało, że może się on jednak przydać do innych zadań. Tak opisuje te wydarzenia w liście do Edwarda Gierka sam zainteresowany: “w trakcie końcowych rozmów otrzymałem wiadomość urzędową, żeby pojechać natychmiast /dostałem bilet samolotowy/ na rozmowę do Urzędu do Spraw Wyznań w Warszawie. Pojechałem i tu 20 IX 1957 roku ob. Dyr. Jan Lech zakomunikował mi, rzecz krótko ujmując, że mam wstąpić do Kościoła Narodowego i tu zostać biskupem naczelnym tegoż Kościoła. Po paru rozmowach doszedłem do przekonania, że na propozycję tę nie mogę się nie zgodzić, bo inaczej nie otrzymam żadnej odpowiedniej pracy. Nie mając innego wyjścia wyraziłem zgodę warunkową (…) ufając, że tak poważna instytucja państwowa, jak Urząd do Spraw Wyznań nie zawiedzie mnie”. Jak pokazała dalsza historia nadzieje te były płonne. Niespełna 10 lat później ten sam UdSW pozbawił biskupa Rodego władzy, a na jego miejsce powołał bardziej powolnych sobie księży.
Inny biskup polskokatolicki wsławił się natomiast tym, że po zmianie władz w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego zrezygnował ze swojego stanowiska informując księży i świeckich, że związane to jest z jego ateistycznym światopoglądem.
Na służbie u komunistów
Pod tak światłymi rządami Kościół Polskokatolicki przodował oczywiście w akcjach uświadamiania Polakom wspaniałości komunizmu. W kościelnych gazetach ukazywały się setki artykułów, w których sławiono osiągnięcia “największego syna ojczyzny” Bolesława Bieruta, “bastionu pokoju” Związku Radzieckiego itd. Sporo miejsca zajmowała w nich również niezwykle ostra polemika z rzymskimi katolikami. Niektóre antykatolickie wypowiedzi były w pismach narodowców tak mocne, że nawet niezbyt pobożne oczy komunistycznych cenzorów bywały nimi dotknięte do tego stopnia, że nakazywały zmianę zbyt paszkwilanckich tekstów.
Doskonałym przykładem stylu pisania czy mówienia o rzymskim katolicyzmie może być list bp Rode do Prymasa Wyszyńskiego, cytowany przez Białeckiego. “Myślałem jednak, mimo wszystko, że w Kościele Waszym panuje wiara i miłość, które przykrywają błędy niczym nieuzasadnionego dogmatu o nieomylności i prymacie biskupa rzymskiego — papieża, komplikacje sprzecznego z naturą celibatu, przedkładanie interesów politycznych państwa watykańskiego nad rację stanu własnej Ojczyzny… Obecnie po kilkuletniej pracy w wolnym kościele Polsko-Katolickim, mając możliwość dokładnej obserwacji objawów życia religijnego w całym kraju, analizy waszego duszpasterstwa i jego społecznych efektów, doszedłem do przekonania, że niestety w Kościele Rzymskokatolickim w Polsce mało jest wiary i miłości, których uczył i których treść nakazał realizować bez jakichkolwiek warunków i zastrzeżeń — Jezus Chrystus. Owszem, zasada: cel uświęca środki — zdaje się być u Was imperatywem — pogańskim imperatywem” — pisał Rode.
Władze wykorzystywały jednak Kościół Polskokatolicki nie tylko na płaszczyźnie ideologicznej, ale także praktycznej. Gdy tylko w jakiejś parafii powstawał konflikt wiernych i proboszcza — tam niemal od razu pojawiali się “narodowi” agitatorzy proponujący zmianę jurysdykcji. Często (choć, jak pokazuje Białecki nie zawsze) w przekonywaniu miejscowych do nowej wiary pomagali im działacze partyjni oraz milicja i Służba Bezpieczeństwa.
Białecki pokazuje także ideologiczne i światopoglądowe źródła lewicowej postawy polskokatolików, analizuje wpływ na to czynników zewnętrznych (naciski), ale i wewnętrznych (doktryna PNKK, historia wyznania w Polsce, gdzie wspierali je przed wojną członkowie PPS i lewicowych nurtów ludowych). Autor formułuje także przypuszczenie, że głównym powodem udzielania (ograniczonego, ale zawsze) wsparcia tej wspólnocie wyznaniowej przez władze komunistyczne, była nie tyle chęć wspierania wolności religijnej, ile nadzieja na to, że kłótnie wśród ludzi wierzących zniechęcą jak największą ilość ludzi do religii w ogóle.
Wyzwalająca moc prawdy
Wszystkie te, poparte solidnymi studiami źródłowymi w archiwach kościelnych oraz IPN-owskich wnioski i oceny oraz szczegółowo przedstawiona historia wyznania w PRL‑u czyni z książki Białeckiego lekturę obowiązkową każdego, kto choć trochę interesuje się ekumenizmem czy życiem religijnym Polaków w PRL. Lektura ta, szczególnie dla polskokatolików, nie będzie oczywiście szczególnie przyjemna, to wyznanie jest bowiem szczególnie mocno uwikłane w dwuznaczne kontakty z władzami komunistycznymi. Niestety, inne prace historyczne pokazują, że i rzymscy katolicy mają się czego wstydzić. Książka ta może więc posłużyć za groźne memento, czym może się skończyć szczególnie oddane służenie jakiejkolwiek władzy czy ideologii.
Lektura pracy Białeckiego rodzi też pyt
ania, jak tak mocne związanie ze służbami zniewolenia odbierali podlegający im, często niezwykle inteligentni i w końcu przecież wierzący ludzie, jak np. bp Rode? Czy tłumaczyli się oni, tak jak biskupi prawosławni w Rosji, twierdząc, że decydują się na grzech, by ocalić struktury? Czy służyli władzom komunistycznym (także, bo przecież nie tylko im, ale również wiernym) z przekonaniem czy też tylko ze strachu (warto przypomnieć, że biskup Padewski, który nie zdecydował się na współpracę został prawdopodobnie zamordowany w więzieniu)?
Tomasz P. Terlikowski