Ekumenizm w Polsce i na świecie

Kultura jedności czy jedność pomimo kultury?


Ist­nie­je w dzi­siej­szych cza­sach, cza­sach poli­tycz­nej (i wszel­kiej) popraw­no­ści zja­wi­sko, któ­re moż­na by nazwać popraw­no­ścią eku­me­nicz­ną. W cza­sach, gdy „kul­tu­ra” wyma­ga od nas jed­no­ści, gdy nicze­go nie wol­no oce­nić, ani skry­ty­ko­wać, nicze­go nazwać sło­wem, jeśli to sło­wo nie ma wystar­cza­ją­co opi­ło­wa­nych, wygła­dzo­nych kra­wę­dzi, jed­ne Kościo­ły, pod­da­jąc się tym tren­dom współ­cze­sno­ści, prze­ści­ga­ją się w uprzej­mo­ściach, za któ­ry­mi nie zawsze kry­ją się szcze­re posta­wy i podą­ża­ją prak­tycz­ne kon­se­kwen­cje; inne zaś, osten­ta­cyj­nie boj­ko­tu­jąc […]


Ist­nie­je w dzi­siej­szych cza­sach, cza­sach poli­tycz­nej (i wszel­kiej) popraw­no­ści zja­wi­sko, któ­re moż­na by nazwać popraw­no­ścią eku­me­nicz­ną. W cza­sach, gdy „kul­tu­ra” wyma­ga od nas jed­no­ści, gdy nicze­go nie wol­no oce­nić, ani skry­ty­ko­wać, nicze­go nazwać sło­wem, jeśli to sło­wo nie ma wystar­cza­ją­co opi­ło­wa­nych, wygła­dzo­nych kra­wę­dzi, jed­ne Kościo­ły, pod­da­jąc się tym tren­dom współ­cze­sno­ści, prze­ści­ga­ją się w uprzej­mo­ściach, za któ­ry­mi nie zawsze kry­ją się szcze­re posta­wy i podą­ża­ją prak­tycz­ne kon­se­kwen­cje; inne zaś, osten­ta­cyj­nie boj­ko­tu­jąc „świat”, ranią się wza­jem­nie sło­wa­mi zupeł­nie nie­oszli­fo­wa­ny­mi i cał­ko­wi­cie nie­okrze­sa­ny­mi gesta­mi.

Pośród tego nie­ła­du i roz­bi­cia, w sam śro­dek mro­wi­ska dok­try­nal­nej i kul­tu­ro­wej nie­zgo­dy sta­ją­cej nam na prze­szko­dzie w trak­to­wa­niu się jak rów­nych sobie, chcia­ła­bym wetknąć kij mojej tezy na temat chrze­ści­jań­skiej jed­no­ści i tezę tę zamie­rzam, spró­bu­ję obro­nić. Kij wycio­sa­ny jest z mojej wia­ry.

Otóż twier­dzę sta­now­czo, że jed­ność (jed­ność w Chry­stu­sie) nie jest sta­nem, do któ­re­go w wie­lu swych wysił­kach dąży­my, ale jest sta­nem pier­wot­nym, natu­ral­nym wszyst­kich chrze­ści­jan. Rodząc się ducho­wo do życia z Chry­stu­sem, w Jego Duchu, rodzi­my się chrze­ści­ja­na­mi, bez jakich­kol­wiek dodat­ko­wych okre­śleń. Nasze dok­try­ny, poglą­dy, spo­so­by wyra­ża­nia wia­ry, sty­le poboż­no­ści, któ­ry­mi póź­niej okre­śli­my się nazy­wa­jąc nasze wyzna­nie, wszyst­ko to jest wtór­ne wobec pier­wot­ne­go jedy­ne­go prze­ko­na­nia każ­de­go praw­dzi­we­go (nie tyl­ko „kul­tu­ro­we­go”) chrze­ści­ja­ni­na o koniecz­no­ści Chry­stu­sa w jego życiu. Ta bez­bron­ność wobec grze­chu, potrze­ba ratun­ku, pra­gnie­nie pomo­cy, pew­ność, że Boża łaska nam z tą pomo­cą przy­cho­dzi, że jeste­śmy od tej łaski cał­ko­wi­cie zależ­ni, jest abso­lut­ną pod­sta­wą nasze­go chrze­ści­jań­stwa, sta­nem natu­ral­nym i bez­dy­sku­syj­nym. Jak bez­bron­ność nowo naro­dzo­ne­go dziec­ka, jego nie­kwe­stio­no­wa­na zależ­ność od doro­słych, bez­względ­ne im zaufa­nie i auto­ma­tycz­ne pod­po­rząd­ko­wa­nie swo­je­go życia, jest sta­nem jed­no­czą­cym wszyst­kie ludz­kie dzie­ci, pod­le­głość Chry­stu­so­wi, nie­odzow­na z Nim więź decy­du­je na pro­gu nasze­go ducho­we­go życia o naszej jed­no­ści. Wszyst­kie inne cechy naszej ducho­wo­ści wyra­sta­ją z naszej wia­ry, kształ­tu­ją się, sta­ją zauwa­żal­ne póź­niej.

Rodząc się w cie­le, każ­de dziec­ko rodzi się czło­wie­kiem i w dzi­siej­szych cza­sach antro­po­lo­gicz­nej świa­do­mo­ści, po tylu dra­ma­tycz­nych doświad­cze­niach ludz­ko­ści, nikt roz­sąd­ny chy­ba nie odwa­ży się już war­to­ścio­wać jego czło­wie­czeń­stwa ze wzglę­du na kolor oczu, wło­sów czy skó­ry, z jaką się uro­dzi­ło. A jed­nak – wciąż się to dzie­je w wie­lu miej­scach na świe­cie. Podob­nie rodząc się w Duchu poprzez więź z Chry­stu­sem, rodząc się Bogu jako Jego dzie­ci, rodzi­my się chrze­ści­ja­na­mi, czy­li ludź­mi Chry­stu­sa, nie­za­leż­nie od tego, w któ­rym Koście­le, w jakiej wspól­no­cie to się wyda­rzy­ło. Dekla­ra­cja wię­zi z Bogiem przez Jego syna Jezu­sa Chry­stu­sa, przy­zna­nie się do tego rodza­ju wię­zi, to płasz­czy­zna fun­da­men­tal­nej jed­no­ści wszyst­kich chrze­ści­jan w Duchu Bożym, któ­rej zaprze­cza­nie było­by absur­dem rów­nym zaprze­cza­niu jed­no­ści czło­wie­czeń­stwa wszyst­kich ludzi w cie­le. A jed­nak…

Oczy­wi­ste jest, że kul­tu­ra, w któ­rej przy­cho­dzi­my na świat, odci­ska się na naszym póź­niej­szym życiu, a wspól­no­ta, w któ­rej roz­po­czy­na się nasze życie z Bogiem, kształ­tu­je naszą wizję chrze­ści­jań­stwa. Ale pomi­mo ogrom­ne­go swe­go wpły­wu, nasza pierw­sza kul­tu­ra w sen­sie zarów­no cywi­li­za­cyj­nym, jak i deno­mi­na­cyj­nym, nie musi bez­względ­nie i cał­ko­wi­cie zde­ter­mi­no­wać nasze­go życia. Znów posłu­gu­jąc się obra­zem dziec­ka, trze­ba przy­znać, że styl pierw­szych wię­zi z innym czło­wie­kiem wywie­ra decy­du­ją­cy wpływ na kształt jego dal­szych rela­cji mię­dzy­ludz­kich. Jed­nak, po pierw­sze, wcho­dzi­my w życie jako isto­ty uni­kal­ne, każ­dy ze swo­imi indy­wi­du­al­ny­mi uwa­run­ko­wa­nia­mi gene­tycz­ny­mi, fizjo­lo­gicz­ny­mi i oso­bo­wo­ścio­wy­mi, ze swo­ją nie­po­wta­rzal­ną wraż­li­wo­ścią, któ­ra decy­du­je, jak sil­nie oddzia­łu­ją na nas czyn­ni­ki zewnętrz­ne.

Po dru­gie, z bie­giem cza­su, w wyni­ku tej wraż­li­wo­ści, tem­pe­ra­men­tu, reak­tyw­no­ści, rodza­ju inte­li­gen­cji, sty­lu życia psy­chicz­ne­go i ducho­we­go, prze­ży­wa­nych doświad­czeń, edu­ka­cji, reedu­ka­cji, napo­ty­ka­nych auto­ry­te­tów, i pew­nie wie­lu innych czyn­ni­ków, róż­ni ludzie w róż­nym stop­niu zaczy­na­ją iden­ty­fi­ko­wać mecha­ni­zmy nimi rzą­dzą­ce, roz­po­zna­wać swo­je potrze­by, opa­no­wy­wać swo­je zacho­wa­nia i uczyć się trud­nej sztu­ki odpo­wie­dzial­no­ści za swo­je życie. Mniej lub bar­dziej świa­do­mie wybie­ra­my swo­je prio­ry­te­ty, okre­śla­my poglą­dy, w więk­szym czy mniej­szym stop­niu roz­wi­ja­my się, kory­gu­je­my swo­je prze­ko­na­nia o sobie i świe­cie w kon­fron­ta­cji z doświad­cza­ną rze­czy­wi­sto­ścią. Jeże­li przy­glą­da­my się świa­tu z cie­ka­wo­ścią, kry­ty­cy­zmem, zada­je­my sobie o nie­go pyta­nia, szu­ka­my odpo­wie­dzi (ozna­cza to zarów­no poznaw­czą aktyw­ność, jak i czuj­ność na bodź­ce popy­cha­ją­ce nas do reflek­sji nad danym pro­ble­mem), więc jeśli szu­ka­my – odnaj­du­je­my. Bywa­ją to roz­wią­za­nia satys­fak­cjo­nu­ją­ce nas trwa­le, tym­cza­so­wo albo – wca­le, co w róż­nym stop­niu zmu­sza nas do dal­sze­go zada­wa­nia pytań i dal­szej goto­wo­ści zde­rza­nia się z odpo­wie­dzia­mi na nie.

Po trze­cie wresz­cie, nale­ży pamię­tać, że choć nie mamy moż­li­wo­ści wybo­ru kul­tu­ry, w któ­rej się rodzi­my, nie mamy – do cza­su – na nią wpły­wu, ina­czej jest z kul­tu­rą, z któ­rą się iden­ty­fi­ku­je­my. Zda­rza się, że satys­fak­cjo­nu­ją­ce nas odpo­wie­dzi znaj­du­je­my w kul­tu­rze w jakimś stop­niu odmien­nej od tej naszej pierw­szej. Trud­no powie­dzieć, na ile czło­wiek jest w sta­nie zmie­nić swo­ją przy­na­leż­ność kul­tu­ro­wą bez poważ­nej szko­dy dla swo­jej toż­sa­mo­ści, bez­piecz­nie jest powie­dzieć, że jeśli jest to moż­li­we, to sta­je się to w wyni­ku dłu­go­trwa­łe­go pro­ce­su – po pro­stu dla­te­go, że ludz­ka psy­chi­ka funk­cjo­nu­je w ten spo­sób. Toż­sa­mość, jako skom­pli­ko­wa­ny splot zewnętrz­nych (kul­tu­ro­wych, spo­łecz­nych) i wewnętrz­nych (biop­sy­chicz­nych i cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych) czyn­ni­ków two­rzą­cych struk­tu­rę oso­bo­wo­ści, nie może zostać cał­ko­wi­cie zmie­nio­na nagle, bo albo będzie to zmia­na płyt­ka, powierz­chow­na, albo zaowo­cu­je ona nie­bez­piecz­ną dla życia psy­chicz­ne­go dez­in­te­gra­cją oso­bo­wo­ści.

Jeśli cho­dzi o chrze­ści­jań­stwo, rzecz ma się ana­lo­gicz­nie. Otrzy­mu­je­my pew­ne dzie­dzic­two ducho­we, men­tal­ne, oby­cza­jo­we, któ­re­go dal­sze losy w dużej mie­rze zale­żą od nas samych. W mia­rę nasze­go doj­rze­wa­nia sto­pień wpły­wu tego dzie­dzic­twa coraz bar­dziej zale­ży od naszej decy­zji pod­da­nia się lub wypie­ra­nia wybra­nych jego ele­men­tów. Jest to oczy­wi­ście moż­li­we w ramach pew­nych trud­nych do spre­cy­zo­wa­nia ogra­ni­czeń, a widocz­ne zewnętrz­nie prze­ja­wy uwew­nętrz­nia­nia war­to­ści, porząd­ku prio­ry­te­tów, są rów­nież zwią­za­ne z indy­wi­du­al­ny­mi cecha­mi oso­bo­wo­ści. Dla­te­go utoż­sa­mia­nie się z tą samą kul­tu­rą, rów­nież wyzna­nio­wą, nie ozna­cza iden­tycz­no­ści jej przed­sta­wi­cie­li, nie­za­leż­nie, czy jest to dla nich kul­tu­ra tzw. pierw­sza, „wyssa­na z mle­kiem mat­ki”, czy wtór­nie przy­swo­jo­na. Zróż­ni­co­wa­nie to doty­czy zarów­no kon­tek­stu zbo­ru (para­fii), wspól­no­ty lokal­nej, naro­do­wo-pań­stwo­wej czy o świa­to­wym zasię­gu. Dobrze zresz­tą wie­my, że czyn­ni­ków wpły­wa­ją­cych na for­my, w jakich uze­wnętrz­nia­my swo­je dok­try­ny i swój sto­su­nek do Boga, jest o wie­le wię­cej i się­ga­ją one dale­ko, przez kon­tekst histo­rycz­ny po geo­gra­ficz­no-kli­ma­tycz­ny włącz­nie. Stąd wyni­ka­ją róż­ni­ce w atmos­fe­rze men­tal­nej i ducho­wej Kościo­łów osa­dzo­nych w odręb­nych kul­tu­rach ota­cza­ją­cych je (i prze­ni­ka­ją­cych). Róż­ni­ce te idą cza­sem tak dale­ko, że zda­rza się chrze­ści­ja­nom dane­go wyzna­nia łatwiej zna­leźć wspól­ny język z gło­si­cie­la­mi innej dok­try­ny wycho­wa­ny­mi w tym samym kra­ju, regio­nie, śro­do­wi­sku, niż ze swy­mi współ­wy­znaw­ca­mi z inne­go krę­gu kul­tu­ro­we­go.

Cokol­wiek jed­nak moż­na powie­dzieć o kul­tu­rze rozu­mia­nej jako pew­ne śro­do­wisk
o kształ­tu­ją­ce sfe­rę psy­chicz­ne­go, emo­cjo­nal­no-inte­lek­tu­al­no-spo­łecz­ne­go funk­cjo­no­wa­nia czło­wie­ka, choć od jej jako­ści zależ­ny bywa nawet sam fakt przyj­ścia na świat czło­wie­ka, para­dok­sal­nie – w kon­tek­ście życia jed­nost­ki – jest ona czyn­ni­kiem kon­sty­tu­ują­cym wtór­nie. Pierw­szeń­stwo przed przy­na­leż­no­ścią do dane­go krę­gu kul­tu­ro­we­go, rasy czy płci, gru­py etnicz­nej, reli­gii czy naro­du, insty­tu­cji poli­tycz­nej, spo­łecz­nej czy kon­fe­syj­nej, otóż pierw­szeń­stwo wobec wszel­kich innych okre­śleń zawsze, nie­zby­wal­nie i nie­od­wra­cal­nie ma nasze czło­wie­czeń­stwo. Nawet przy­na­leż­ność reli­gij­na, deno­mi­na­cyj­na, teo­re­tycz­nie bli­ska sfe­rze ducho­wej czło­wie­ka, pozo­sta­je nadal czyn­ni­kiem wpły­wa­ją­cym raczej na naszą sfe­rę psy­cho­spo­łecz­ną. Zapro­po­no­wa­na przez apo­sto­ła Paw­ła w pierw­szym liście do Tesa­lo­ni­czan try­cho­to­micz­na kon­cep­cja czło­wie­ka zakła­da, że oprócz cia­ła fizycz­ne­go i psy­chicz­nej struk­tu­ry – duszy, ist­nie­je jesz­cze duch. Jak­kol­wiek moż­na wyobra­żać sobie tę nie-fizycz­ną i nie-psy­chicz­ną prze­strzeń w czło­wie­ku, wie­le tek­stów biblij­nych dość wyraź­nie umiej­sca­wia w niej wła­śnie płasz­czy­znę rela­cji czło­wie­ka z Bogiem, prze­ży­cia zależ­ne od wia­ry, a nie od oko­licz­no­ści życio­wych. Zda­je się ona ist­nieć jak­by nie­za­leż­nie od fizycz­ne­go cia­ła i (dzi­siaj już wie­my) zwią­za­nej z nim kon­struk­cji psy­che, odpo­wia­da­ją­cej za nasze tzw. (w sen­sie kul­tu­ro­wym) życie ducho­we. Takie rozu­mie­nie czło­wie­ka rzu­ca świa­tło na feno­men cudow­nych nawró­ceń, któ­re nie tyl­ko nie dez­in­te­gru­ją oso­bo­wo­ści ludzi je prze­ży­wa­ją­cych, ale wręcz prze­ciw­nie – wyda­ją się być czyn­ni­kiem inte­gru­ją­cym. Moż­na przy­pusz­czać (czer­piąc rów­nież z wła­sne­go doświad­cze­nia), że dzia­ła­nie Boże­go Ducha w duchu czło­wie­ka uzu­peł­nia życie wewnętrz­ne czło­wie­ka wią­żą­ce­go się z Chry­stu­sem o jakiś ele­ment, któ­re­go nie spo­sób odna­leźć jedy­nie w kul­tu­rze i umiej­sco­wić w sfe­rze duszy odpo­wie­dzial­nej za rela­cje z ludź­mi, sto­su­nek do war­to­ści itp.

Ten obser­wo­wal­ny w życiu chrze­ści­jan fakt potwier­dza, że poboż­ność chrze­ści­jań­ska jest czymś wię­cej, niż wie­dza o dok­try­nach, zna­jo­mość biblij­nych histo­rii czy tra­dy­cji, obrzę­dów, języ­ka i zacho­wań typo­wych dla wyzna­nio­wych sty­lów bycia, czy nawet inter­na­li­za­cja tzw. „chrze­ści­jań­skich war­to­ści”. To wszyst­ko jest fak­tycz­nie waż­ne dla nasze­go życia wspól­no­to­we­go, nie jest to jed­nak clue chrze­ści­jań­skiej wia­ry. W świa­dec­twach biblij­nych i życiu świad­ków Chry­stu­sa oka­zu­je się nim żywa, dyna­micz­na rela­cja z oso­bo­wym Bogiem, któ­ry w posta­ci Ducha Świę­te­go wpły­wa real­nie nie tyle na zewnętrz­ne zacho­wa­nia ludzi, ile raczej na kształ­tu­ją­ce je poczu­cie toż­sa­mo­ści. Nawró­ce­nia mają­ce miej­sce we wszyst­kich wspól­no­tach Kościo­ła, choć cza­sem postrze­ga­ne jako gwał­tow­na zmia­na w życiu i prze­łom w toż­sa­mo­ści nawró­co­nych, są czę­sto wyni­kiem dłu­gie­go pro­ce­su ewan­ge­li­za­cji. Rów­no­cze­śnie jed­nak sta­ją się zacząt­kiem dłu­gie­go pro­ce­su budo­wa­nia nowej toż­sa­mo­ści, a odby­wa się to nie na zasa­dzie nagłe­go znisz­cze­nia dotych­cza­so­wej, ale raczej poło­że­nia nie­zbęd­ne­go fun­da­men­tu pod prze­bieg dłu­go­trwa­łej prze­bu­do­wy. Trzo­nem tym nie jest przy­na­leż­ność do reli­gij­nej wspól­no­ty, skąd­inąd nie­zwy­kle dla życia ducho­we­go poży­tecz­na, ale sam Chry­stus wkra­cza­ją­cy w życie oso­by „naro­dzo­nej z Ducha”.

Wła­śnie te ducho­we „naro­dzi­ny Bogu”, naro­dzi­ny do życia jako Jego dziec­ko w poczu­ciu cał­ko­wi­tej zależ­no­ści od Nie­go, sta­no­wią wspól­ny fun­da­ment pod toż­sa­mo­ścią wszyst­kich chrze­ści­jan, ludzi Chry­stu­sa, abs­tra­hu­jąc od kon­fe­sji, do któ­rej mniej lub bar­dziej świa­do­mie się odno­szą. Jak czło­wie­czeń­stwo łączy ludzi zanim zaczy­na­ją się jakie­kol­wiek podzia­ły, tak chrze­ści­jań­stwo, rela­cja z Bogiem przez Jezu­sa Chry­stu­sa jest płasz­czy­zną fun­da­men­tal­nej jed­no­ści, któ­ra wyni­ka wca­le nie z dąże­nia do tako­wej, ale prze­ciw­nie – z pew­ne­go rodza­ju powro­tu do źró­dła, do korze­nia, z któ­re­go dopie­ro wyra­stać może praw­dzi­wa, głę­bo­ka toż­sa­mość wyzna­nio­wa.

Tekst ten zaty­tu­ło­wa­łam „kul­tu­ra jed­no­ści czy jed­ność pomi­mo kul­tu­ry”, pra­gnąc spro­wo­ko­wać w nas, uczniach Chry­stu­sa, pyta­nie o jakość naszych rela­cji z brać­mi i sio­stra­mi w wie­rze. Nie mówię tu o Kościo­łach, związ­kach wyzna­nio­wych, insty­tu­cjo­nal­nie kre­owa­nym ofi­cjal­nie dia­lo­gu eku­me­nicz­nym. Mówię o eku­me­nii ser­ca. Pytam Cie­bie, bra­cie, sio­stro, jaki jest Twój sto­su­nek do mnie, do nas, innych od Cie­bie naśla­dow­ców Jezu­sa. Jak trak­tu­jesz w swo­im ser­cu bra­ci i sio­stry wybie­ra­ją­cych inną niż Ty kul­tu­rę prze­ży­wa­nia naszej wspól­nej wia­ry, tych w dale­kich kra­jach, w innych wspól­no­tach w Two­im mie­ście, w Two­jej wła­snej para­fii, zbo­rze. Czy pamię­tasz, że jeste­śmy tego same­go Ducha? Że każ­dy z nas „z Chry­stu­sem został ukrzy­żo­wa­ny”, że w każ­dym z nas żyje Chry­stus? Czy pod­da­jesz się kul­tu­rze wymu­szo­nej uprzej­mo­ści, fał­szy­wych ukło­nów, w głę­bi duszy pozo­sta­jąc prze­ko­na­ny o swo­jej wyż­szo­ści, obcy? Czy kochasz swój Kościół i jego spo­so­by funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie? Czy sza­nu­jesz tę samą miłość wobec innych wspól­not współ­two­rzą­cych ducho­wy Kościół Chry­stu­sa na zie­mi? Czy Two­ja wła­sna kul­tu­ra wia­ry przy­bli­ża nas do sie­bie czy odda­la? Czy masz na ten temat swo­je zda­nie? Czy kochasz?

Z powyż­szych roz­wa­żań, pytań oraz moich dotych­cza­so­wych mię­dzy­wy­zna­nio­wych doświad­czeń wyni­ka moje oso­bi­ste, głę­bo­kie i szcze­re prze­ko­na­nie o real­no­ści chrze­ści­jań­skiej jed­no­ści reali­zo­wa­nej we wspól­no­cie miło­ści, wspól­ne­go modli­tew­ne­go „wygnia­ta­nia kolan”. Nie jest to, nie­ste­ty, nasza codzien­ność, ale napraw­dę war­to to prze­ży­wać. War­to się o to modlić, o posta­wę naszych serc. Sam Chry­stus się o to modlił, „aby­śmy byli jed­no”. Czy – zaprze­cza­jąc tej jed­no­ści – śmie­my twier­dzić, że Bóg nie wysłu­chał proś­by swe­go Syna? To pro­sta modli­twa, zapra­szam Cię do niej i do szcze­ro­ści. Resz­ta będzie dzie­łem Ducha Świę­te­go, w Tobie i we mnie. Uwierz.

Panie nasz, Boże, pro­szę, zacho­waj w ser­cu każ­de­go z nas, Two­ich dzie­ci, miej­sce fun­da­men­tu naszej toż­sa­mo­ści . Odna­wiaj w nas poczu­cie pier­wot­nej przy­na­leż­no­ści do Cie­bie, wdzięcz­no­ści za to, że może­my być pew­ni Two­je­go wyku­pie­nia nas od grze­chów przez ofia­rę, jaką zło­żył za nas ze swe­go życia Twój Syn, Jezus Chry­stus.

Spra­wiaj w nas, Duchu Świę­ty, aby­śmy nie pró­bo­wa­li budo­wać jed­no­ści naszy­mi siła­mi za pomo­cą inte­lek­tu­al­nych docie­kań, ale powra­ca­li do tej real­nej, ducho­wej jed­no­ści w Tobie będą­cej fak­tem, któ­re­go zbyt czę­sto nie dostrze­ga­my. Wycho­wa­ni w swo­ich wspól­no­tach, z całą miło­ścią do nich, słu­żąc w nich i poprzez nie budu­jąc się Two­im Sło­wem obiet­ni­cy życia wiecz­ne­go, oby­śmy potra­fi­li trak­to­wać swą róż­no­rod­ność jak dar i bogac­two, skła­da­ją­ce się na pięk­no Two­je­go Kościo­ła.

Pomóż nam kochać sie­bie wza­jem­nie jak bra­ci i we wspól­no­cie sza­cun­ku i zaufa­nia, modli­twy i czy­nów, żyć na Two­ją chwa­łę. Amen.

foto: christculture.tumblr.com

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.