Kultura jedności czy jedność pomimo kultury?
- 24 września, 2010
- przeczytasz w 10 minut
Istnieje w dzisiejszych czasach, czasach politycznej (i wszelkiej) poprawności zjawisko, które można by nazwać poprawnością ekumeniczną. W czasach, gdy „kultura” wymaga od nas jedności, gdy niczego nie wolno ocenić, ani skrytykować, niczego nazwać słowem, jeśli to słowo nie ma wystarczająco opiłowanych, wygładzonych krawędzi, jedne Kościoły, poddając się tym trendom współczesności, prześcigają się w uprzejmościach, za którymi nie zawsze kryją się szczere postawy i podążają praktyczne konsekwencje; inne zaś, ostentacyjnie bojkotując […]
Istnieje w dzisiejszych czasach, czasach politycznej (i wszelkiej) poprawności zjawisko, które można by nazwać poprawnością ekumeniczną. W czasach, gdy „kultura” wymaga od nas jedności, gdy niczego nie wolno ocenić, ani skrytykować, niczego nazwać słowem, jeśli to słowo nie ma wystarczająco opiłowanych, wygładzonych krawędzi, jedne Kościoły, poddając się tym trendom współczesności, prześcigają się w uprzejmościach, za którymi nie zawsze kryją się szczere postawy i podążają praktyczne konsekwencje; inne zaś, ostentacyjnie bojkotując „świat”, ranią się wzajemnie słowami zupełnie nieoszlifowanymi i całkowicie nieokrzesanymi gestami.
Pośród tego nieładu i rozbicia, w sam środek mrowiska doktrynalnej i kulturowej niezgody stającej nam na przeszkodzie w traktowaniu się jak równych sobie, chciałabym wetknąć kij mojej tezy na temat chrześcijańskiej jedności i tezę tę zamierzam, spróbuję obronić. Kij wyciosany jest z mojej wiary.
Otóż twierdzę stanowczo, że jedność (jedność w Chrystusie) nie jest stanem, do którego w wielu swych wysiłkach dążymy, ale jest stanem pierwotnym, naturalnym wszystkich chrześcijan. Rodząc się duchowo do życia z Chrystusem, w Jego Duchu, rodzimy się chrześcijanami, bez jakichkolwiek dodatkowych określeń. Nasze doktryny, poglądy, sposoby wyrażania wiary, style pobożności, którymi później określimy się nazywając nasze wyznanie, wszystko to jest wtórne wobec pierwotnego jedynego przekonania każdego prawdziwego (nie tylko „kulturowego”) chrześcijanina o konieczności Chrystusa w jego życiu. Ta bezbronność wobec grzechu, potrzeba ratunku, pragnienie pomocy, pewność, że Boża łaska nam z tą pomocą przychodzi, że jesteśmy od tej łaski całkowicie zależni, jest absolutną podstawą naszego chrześcijaństwa, stanem naturalnym i bezdyskusyjnym. Jak bezbronność nowo narodzonego dziecka, jego niekwestionowana zależność od dorosłych, bezwzględne im zaufanie i automatyczne podporządkowanie swojego życia, jest stanem jednoczącym wszystkie ludzkie dzieci, podległość Chrystusowi, nieodzowna z Nim więź decyduje na progu naszego duchowego życia o naszej jedności. Wszystkie inne cechy naszej duchowości wyrastają z naszej wiary, kształtują się, stają zauważalne później.
Rodząc się w ciele, każde dziecko rodzi się człowiekiem i w dzisiejszych czasach antropologicznej świadomości, po tylu dramatycznych doświadczeniach ludzkości, nikt rozsądny chyba nie odważy się już wartościować jego człowieczeństwa ze względu na kolor oczu, włosów czy skóry, z jaką się urodziło. A jednak – wciąż się to dzieje w wielu miejscach na świecie. Podobnie rodząc się w Duchu poprzez więź z Chrystusem, rodząc się Bogu jako Jego dzieci, rodzimy się chrześcijanami, czyli ludźmi Chrystusa, niezależnie od tego, w którym Kościele, w jakiej wspólnocie to się wydarzyło. Deklaracja więzi z Bogiem przez Jego syna Jezusa Chrystusa, przyznanie się do tego rodzaju więzi, to płaszczyzna fundamentalnej jedności wszystkich chrześcijan w Duchu Bożym, której zaprzeczanie byłoby absurdem równym zaprzeczaniu jedności człowieczeństwa wszystkich ludzi w ciele. A jednak…
Oczywiste jest, że kultura, w której przychodzimy na świat, odciska się na naszym późniejszym życiu, a wspólnota, w której rozpoczyna się nasze życie z Bogiem, kształtuje naszą wizję chrześcijaństwa. Ale pomimo ogromnego swego wpływu, nasza pierwsza kultura w sensie zarówno cywilizacyjnym, jak i denominacyjnym, nie musi bezwzględnie i całkowicie zdeterminować naszego życia. Znów posługując się obrazem dziecka, trzeba przyznać, że styl pierwszych więzi z innym człowiekiem wywiera decydujący wpływ na kształt jego dalszych relacji międzyludzkich. Jednak, po pierwsze, wchodzimy w życie jako istoty unikalne, każdy ze swoimi indywidualnymi uwarunkowaniami genetycznymi, fizjologicznymi i osobowościowymi, ze swoją niepowtarzalną wrażliwością, która decyduje, jak silnie oddziałują na nas czynniki zewnętrzne.
Po drugie, z biegiem czasu, w wyniku tej wrażliwości, temperamentu, reaktywności, rodzaju inteligencji, stylu życia psychicznego i duchowego, przeżywanych doświadczeń, edukacji, reedukacji, napotykanych autorytetów, i pewnie wielu innych czynników, różni ludzie w różnym stopniu zaczynają identyfikować mechanizmy nimi rządzące, rozpoznawać swoje potrzeby, opanowywać swoje zachowania i uczyć się trudnej sztuki odpowiedzialności za swoje życie. Mniej lub bardziej świadomie wybieramy swoje priorytety, określamy poglądy, w większym czy mniejszym stopniu rozwijamy się, korygujemy swoje przekonania o sobie i świecie w konfrontacji z doświadczaną rzeczywistością. Jeżeli przyglądamy się światu z ciekawością, krytycyzmem, zadajemy sobie o niego pytania, szukamy odpowiedzi (oznacza to zarówno poznawczą aktywność, jak i czujność na bodźce popychające nas do refleksji nad danym problemem), więc jeśli szukamy – odnajdujemy. Bywają to rozwiązania satysfakcjonujące nas trwale, tymczasowo albo – wcale, co w różnym stopniu zmusza nas do dalszego zadawania pytań i dalszej gotowości zderzania się z odpowiedziami na nie.
Po trzecie wreszcie, należy pamiętać, że choć nie mamy możliwości wyboru kultury, w której się rodzimy, nie mamy – do czasu – na nią wpływu, inaczej jest z kulturą, z którą się identyfikujemy. Zdarza się, że satysfakcjonujące nas odpowiedzi znajdujemy w kulturze w jakimś stopniu odmiennej od tej naszej pierwszej. Trudno powiedzieć, na ile człowiek jest w stanie zmienić swoją przynależność kulturową bez poważnej szkody dla swojej tożsamości, bezpiecznie jest powiedzieć, że jeśli jest to możliwe, to staje się to w wyniku długotrwałego procesu – po prostu dlatego, że ludzka psychika funkcjonuje w ten sposób. Tożsamość, jako skomplikowany splot zewnętrznych (kulturowych, społecznych) i wewnętrznych (biopsychicznych i charakterologicznych) czynników tworzących strukturę osobowości, nie może zostać całkowicie zmieniona nagle, bo albo będzie to zmiana płytka, powierzchowna, albo zaowocuje ona niebezpieczną dla życia psychicznego dezintegracją osobowości.
Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, rzecz ma się analogicznie. Otrzymujemy pewne dziedzictwo duchowe, mentalne, obyczajowe, którego dalsze losy w dużej mierze zależą od nas samych. W miarę naszego dojrzewania stopień wpływu tego dziedzictwa coraz bardziej zależy od naszej decyzji poddania się lub wypierania wybranych jego elementów. Jest to oczywiście możliwe w ramach pewnych trudnych do sprecyzowania ograniczeń, a widoczne zewnętrznie przejawy uwewnętrzniania wartości, porządku priorytetów, są również związane z indywidualnymi cechami osobowości. Dlatego utożsamianie się z tą samą kulturą, również wyznaniową, nie oznacza identyczności jej przedstawicieli, niezależnie, czy jest to dla nich kultura tzw. pierwsza, „wyssana z mlekiem matki”, czy wtórnie przyswojona. Zróżnicowanie to dotyczy zarówno kontekstu zboru (parafii), wspólnoty lokalnej, narodowo-państwowej czy o światowym zasięgu. Dobrze zresztą wiemy, że czynników wpływających na formy, w jakich uzewnętrzniamy swoje doktryny i swój stosunek do Boga, jest o wiele więcej i sięgają one daleko, przez kontekst historyczny po geograficzno-klimatyczny włącznie. Stąd wynikają różnice w atmosferze mentalnej i duchowej Kościołów osadzonych w odrębnych kulturach otaczających je (i przenikających). Różnice te idą czasem tak daleko, że zdarza się chrześcijanom danego wyznania łatwiej znaleźć wspólny język z głosicielami innej doktryny wychowanymi w tym samym kraju, regionie, środowisku, niż ze swymi współwyznawcami z innego kręgu kulturowego.
Cokolwiek jednak można powiedzieć o kulturze rozumianej jako pewne środowisk
o kształtujące sferę psychicznego, emocjonalno-intelektualno-społecznego funkcjonowania człowieka, choć od jej jakości zależny bywa nawet sam fakt przyjścia na świat człowieka, paradoksalnie – w kontekście życia jednostki – jest ona czynnikiem konstytuującym wtórnie. Pierwszeństwo przed przynależnością do danego kręgu kulturowego, rasy czy płci, grupy etnicznej, religii czy narodu, instytucji politycznej, społecznej czy konfesyjnej, otóż pierwszeństwo wobec wszelkich innych określeń zawsze, niezbywalnie i nieodwracalnie ma nasze człowieczeństwo. Nawet przynależność religijna, denominacyjna, teoretycznie bliska sferze duchowej człowieka, pozostaje nadal czynnikiem wpływającym raczej na naszą sferę psychospołeczną. Zaproponowana przez apostoła Pawła w pierwszym liście do Tesaloniczan trychotomiczna koncepcja człowieka zakłada, że oprócz ciała fizycznego i psychicznej struktury – duszy, istnieje jeszcze duch. Jakkolwiek można wyobrażać sobie tę nie-fizyczną i nie-psychiczną przestrzeń w człowieku, wiele tekstów biblijnych dość wyraźnie umiejscawia w niej właśnie płaszczyznę relacji człowieka z Bogiem, przeżycia zależne od wiary, a nie od okoliczności życiowych. Zdaje się ona istnieć jakby niezależnie od fizycznego ciała i (dzisiaj już wiemy) związanej z nim konstrukcji psyche, odpowiadającej za nasze tzw. (w sensie kulturowym) życie duchowe. Takie rozumienie człowieka rzuca światło na fenomen cudownych nawróceń, które nie tylko nie dezintegrują osobowości ludzi je przeżywających, ale wręcz przeciwnie – wydają się być czynnikiem integrującym. Można przypuszczać (czerpiąc również z własnego doświadczenia), że działanie Bożego Ducha w duchu człowieka uzupełnia życie wewnętrzne człowieka wiążącego się z Chrystusem o jakiś element, którego nie sposób odnaleźć jedynie w kulturze i umiejscowić w sferze duszy odpowiedzialnej za relacje z ludźmi, stosunek do wartości itp.
Ten obserwowalny w życiu chrześcijan fakt potwierdza, że pobożność chrześcijańska jest czymś więcej, niż wiedza o doktrynach, znajomość biblijnych historii czy tradycji, obrzędów, języka i zachowań typowych dla wyznaniowych stylów bycia, czy nawet internalizacja tzw. „chrześcijańskich wartości”. To wszystko jest faktycznie ważne dla naszego życia wspólnotowego, nie jest to jednak clue chrześcijańskiej wiary. W świadectwach biblijnych i życiu świadków Chrystusa okazuje się nim żywa, dynamiczna relacja z osobowym Bogiem, który w postaci Ducha Świętego wpływa realnie nie tyle na zewnętrzne zachowania ludzi, ile raczej na kształtujące je poczucie tożsamości. Nawrócenia mające miejsce we wszystkich wspólnotach Kościoła, choć czasem postrzegane jako gwałtowna zmiana w życiu i przełom w tożsamości nawróconych, są często wynikiem długiego procesu ewangelizacji. Równocześnie jednak stają się zaczątkiem długiego procesu budowania nowej tożsamości, a odbywa się to nie na zasadzie nagłego zniszczenia dotychczasowej, ale raczej położenia niezbędnego fundamentu pod przebieg długotrwałej przebudowy. Trzonem tym nie jest przynależność do religijnej wspólnoty, skądinąd niezwykle dla życia duchowego pożyteczna, ale sam Chrystus wkraczający w życie osoby „narodzonej z Ducha”.
Właśnie te duchowe „narodziny Bogu”, narodziny do życia jako Jego dziecko w poczuciu całkowitej zależności od Niego, stanowią wspólny fundament pod tożsamością wszystkich chrześcijan, ludzi Chrystusa, abstrahując od konfesji, do której mniej lub bardziej świadomie się odnoszą. Jak człowieczeństwo łączy ludzi zanim zaczynają się jakiekolwiek podziały, tak chrześcijaństwo, relacja z Bogiem przez Jezusa Chrystusa jest płaszczyzną fundamentalnej jedności, która wynika wcale nie z dążenia do takowej, ale przeciwnie – z pewnego rodzaju powrotu do źródła, do korzenia, z którego dopiero wyrastać może prawdziwa, głęboka tożsamość wyznaniowa.
Tekst ten zatytułowałam „kultura jedności czy jedność pomimo kultury”, pragnąc sprowokować w nas, uczniach Chrystusa, pytanie o jakość naszych relacji z braćmi i siostrami w wierze. Nie mówię tu o Kościołach, związkach wyznaniowych, instytucjonalnie kreowanym oficjalnie dialogu ekumenicznym. Mówię o ekumenii serca. Pytam Ciebie, bracie, siostro, jaki jest Twój stosunek do mnie, do nas, innych od Ciebie naśladowców Jezusa. Jak traktujesz w swoim sercu braci i siostry wybierających inną niż Ty kulturę przeżywania naszej wspólnej wiary, tych w dalekich krajach, w innych wspólnotach w Twoim mieście, w Twojej własnej parafii, zborze. Czy pamiętasz, że jesteśmy tego samego Ducha? Że każdy z nas „z Chrystusem został ukrzyżowany”, że w każdym z nas żyje Chrystus? Czy poddajesz się kulturze wymuszonej uprzejmości, fałszywych ukłonów, w głębi duszy pozostając przekonany o swojej wyższości, obcy? Czy kochasz swój Kościół i jego sposoby funkcjonowania w świecie? Czy szanujesz tę samą miłość wobec innych wspólnot współtworzących duchowy Kościół Chrystusa na ziemi? Czy Twoja własna kultura wiary przybliża nas do siebie czy oddala? Czy masz na ten temat swoje zdanie? Czy kochasz?
Z powyższych rozważań, pytań oraz moich dotychczasowych międzywyznaniowych doświadczeń wynika moje osobiste, głębokie i szczere przekonanie o realności chrześcijańskiej jedności realizowanej we wspólnocie miłości, wspólnego modlitewnego „wygniatania kolan”. Nie jest to, niestety, nasza codzienność, ale naprawdę warto to przeżywać. Warto się o to modlić, o postawę naszych serc. Sam Chrystus się o to modlił, „abyśmy byli jedno”. Czy – zaprzeczając tej jedności – śmiemy twierdzić, że Bóg nie wysłuchał prośby swego Syna? To prosta modlitwa, zapraszam Cię do niej i do szczerości. Reszta będzie dziełem Ducha Świętego, w Tobie i we mnie. Uwierz.
Panie nasz, Boże, proszę, zachowaj w sercu każdego z nas, Twoich dzieci, miejsce fundamentu naszej tożsamości . Odnawiaj w nas poczucie pierwotnej przynależności do Ciebie, wdzięczności za to, że możemy być pewni Twojego wykupienia nas od grzechów przez ofiarę, jaką złożył za nas ze swego życia Twój Syn, Jezus Chrystus.
Sprawiaj w nas, Duchu Święty, abyśmy nie próbowali budować jedności naszymi siłami za pomocą intelektualnych dociekań, ale powracali do tej realnej, duchowej jedności w Tobie będącej faktem, którego zbyt często nie dostrzegamy. Wychowani w swoich wspólnotach, z całą miłością do nich, służąc w nich i poprzez nie budując się Twoim Słowem obietnicy życia wiecznego, obyśmy potrafili traktować swą różnorodność jak dar i bogactwo, składające się na piękno Twojego Kościoła.
Pomóż nam kochać siebie wzajemnie jak braci i we wspólnocie szacunku i zaufania, modlitwy i czynów, żyć na Twoją chwałę. Amen.
foto: christculture.tumblr.com