- 30 stycznia, 2019
- przeczytasz w 5 minut
Niemałe poruszenie wywołał wywiad, jakiego udzielił prymas całej Anglii i arcybiskup Canterbury Justin Welby tygodnikowi The Spectator. Zapytany o anglikanów, którzy przechodzą na katolicyzm, zwierzchnik Kościoła Anglii odpowiedział: „Jest mi to obojętne! Nie ...
Abp Canterbury: Anglikanin czy katolik — obojętne!
Niemałe poruszenie wywołał wywiad, jakiego udzielił prymas całej Anglii i arcybiskup Canterbury Justin Welby tygodnikowi The Spectator. Zapytany o anglikanów, którzy przechodzą na katolicyzm, zwierzchnik Kościoła Anglii odpowiedział: „Jest mi to obojętne! Nie mam nic przeciwko temu, szczególnie jeśli ludzie przechodzą do Rzymu, który jest wielkim źródłem inspiracji.”
Rozmowa z arcybiskupem Canterbury poświęcona była kilku tematom, m.in. sprawiedliwości społecznej, nadużyciom seksualnym w Kościele i ekonomii, ale również dialogowi ekumenicznemu. Dziennikarz wskazał na decyzję Benedykta XVI (Anglicanorum coetibus), umożliwiającą byłym anglikanom konwersję do Kościoła rzymskokatolickiego przy zachowaniu obrządku anglikańskiego, na co abp Welby odparł, że nie ma z tym problemów. – Ostatnio dostałem maila od starego przyjaciela, anglikańskiego księdza, który zdecydował się iść do Rzymu. Odpisałem mu: jak cudownie! Tak długo jak podążasz za swoim powołaniem to naśladujesz Chrystusa. To po prostu cudowne. Ludzie powinni być uczniami Jezusa Chrystusa i naprawdę jest mi to obojętne, czy to będzie Kościół Anglii czy Rzym, czy też prawosławie, zielonoświątkowcy albo luteranie czy baptyści. Są wiernymi uczniami Chrystusa.
Abp Welby opisał też swoje relacje z rzymskokatolickim arcybiskupem Westminsteru kardynałem Vincentem Nicholsem, które określił jako swojego bliskiego przyjaciela. – Regularnie się spotykamy, modlimy się razem, rozmawiamy. 50 lat temu to byłby z pewnością news (…) regularnie spotykam również papieża i rozmawiamy także o osobistych sprawach i o tym jak być naśladowcami Jezusa Chrystusa w dzisiejszym świecie. Zadaję mu pytanie i jest bardzo pomocny.
Widząc, jak bardzo entuzjastycznie abp Welby reaguje na Franciszka, dziennikarz The Spectator zapytał, czy nigdy nie czuł pokusy, aby samemu odważyć się na skok do Rzymu. – Myślę, że to mogłoby spowodować małe zdenerwowanie. I to nawet dziś — odparł ze śmiechem Welby.
Wypowiedź abp. Welby’ego stała się wielkim newsem, szczególnie w mediach katolickich. Osobne artykuły poświęciły wypowiedzi prymasa Welby’ego dwa najpopularniejsze tygodniki katolickie w Wielkiej Brytanii – liberalny The Tablet oraz konserwatywny The Catholic Herald.
Słowa prymasa całej Anglii wywołały dyskusję w mediach społecznościowych – począwszy od gorących zachęt do konwertowania aż po głosy oburzenia. Były też głosy poczytnych twitterowiczów, wskazujących na to, że właściwie podobny sposób mówienia o Kościele reprezentuje także papież Franciszek.
https://twitter.com/His_Grace/status/1088485691552604160
Nie brakowało też świadectw osób, które konwertowały do Rzymu lub takich, które urodziły się w Kościele rzymskokatolickim, a postanowiły przejść do Kościoła anglikańskiego.
https://twitter.com/LosTheSkald/status/1088478733768499200
Wielokrotnie pisaliśmy na ekumenizm.pl, że ruch międzywyznaniowy odbywa się w dwóch kierunkach, z tą różnicą, że anglikanie raczej nie przywiązują uwagi do prowadzenia konkretnych statystyk duchownych, którzy byli duchownymi Kościoła rzymskokatolickiego, a obecnie są częścią duchowieństwa Kościoła Anglii. Podobnie z duchownymi, którzy przeszli do Kościoła rzymskokatolickiego (w tym do ordynariatów), a później postanowili powrócić do Kościoła Anglii. Ocenia się, że co dziesiąty kapłan rzymskokatolicki w Anglii to były anglikanin.
Obojętne czy nie?
Muszę przyznać, że wypowiedź abp. Welby’ego z początku nieco mnie wzburzyła, ale później po prostu zdziwiła. Dlaczego? We współczesnym anglikanizmie, luteranizmie i czy w Kościołach reformowanych, czyli po prostu w historycznych Kościołach Reformacji istnieje tendencja do „dobrej relatywizacji” struktur kościelnych i burzenia murów wyznaniowych enklaw, w których wszystko wyjaśniają stare, dobre księgi wyznaniowe, a mur do sąsiada jest wciąż starannie opancerzony.
Dzięki ruchowi ekumenicznemu ta sytuacja się zmieniła, co oczywiście nie dotyczy wyznaniowego fundamentalizmu w postaciach protestanckich (np. tzw. Kościoły konfesyjne), katolickich (integryści maści wszelakiej) i prawosławnych („prawosławie albo śmierć”). Szczególnie w tradycji anglikańskiej, która diametralnie zaczęła się zmieniać na przełomie XIX/XX w. pod wpływem ruchu traktiariańskiego i kontaktów ekumenicznych, ale też w luteranizmie dostrzeżono – lub jak kto woli – ponownie odkryto, że dobrostan wyznaniowych struktur nie jest celem samym w sobie. Jeśli w centrum stoi sam Kościół, a nie jego misja, którą jest głoszenie Chrystusa to do eklezjolatrii z okopami ogrodzonymi płotem pod wysokim napięciem już niedaleko.
To oczywiście nie znaczy, że różne tradycje wyznaniowe nie mają znaczenia, bo mają. Niosą ze sobą różne skarby duchowości, nawet jeśli są efektem rozłamu/podziału. Nie mają one – oczywiście – znaczenia w kwestii zbawienia, choć nie brakuje przecież (patrz wyżej!) Kościołów i związków wyznaniowych, które twierdzą, że poza nimi to już tylko próżnia eklezjalna i piekielna smoła.
Wypowiedź abp. Welby’ego mnie zaskoczyła. Nie chodzi o samą treść, gdyż biorąc pod uwagę drogę zawodową i duchową prymasa, ale też sposób sprawowania służby, słowa te nie powinny być zaskakujące (w Pałacu Lambeth działa ekumeniczna wspólnota św. Anzelma, doradcą duchowym arcybiskupa jest duchowny rzymskokatolicki, choć kapelanem anglikańska kapłanka). Teologicznie nie ma w nich też niczego nieodpowiedniego, a wręcz przeciwnie, bo przecież najważniejszy jest Chrystus i Jego Ewangelia, a nie Kościół czy Kościoły. To oczywiście skrótowe wypowiedzi, które domagają się dookreślenia, bo rzucone w eter mogą prowadzić do zobojętnienia i utraty zainteresowania własną wspólnotą.
Nie przestaje mnie dziwić jednak fakt, że zwierzchnik Kościoła, który boryka się z dramatycznie spadającą liczbą wiernych, w tym szczególnie liczbą osób uczestniczących w coniedzielnych nabożeństwach, mówi coś, co może (choć nie musi) nadwyrężyć pewną strunę wrażliwości, bez której dzisiejszy anglikanizm, ani żaden inny Kościół nie istniałby – pewnej miłości do swojej rodziny kościelnej. Nie, nie odmawiam jej abp. Welby’emu. Dość regularnie obserwuje jego wizyty duszpasterskie w 40 (45) prowincjach anglikańskich na świecie i staram się słuchać/czytać jego kazania. Niemniej, mam wątpliwości co do akurat tej wypowiedzi Welby’ego, bo jeśli rzuci się w przestrzeń medialną słowa, że to obojętne, możesz iść tam lub tam, to oczywiście inaczej to brzmi w rozmowach duszpasterskich, wewnętrznej refleksji, a jeszcze inaczej w ustach zwierzchnika Kościoła, który słusznie namawia diecezje Kościoła Anglii do zaktywizowania pracy misyjnej, a sytuacja wielu parafii anglikańskich jest nie do pozazdroszczenia. W tej wypowiedzi zabrakło mi chociażby dopowiedzenia dlaczego “warto” być anglikaninem.
Liczy się nie tylko teologiczna głębia, ale też kontekst, który nie zawsze pozwala na doprecyzowanie myśli i zawołania triumfalnego ‘amen’.