- 30 kwietnia, 2015
- przeczytasz w 11 minut
„Symfonia jedności”, rozmowa z kard. Kurtem Kochem, przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, zamiast promowania ekumenicznego zrozumienia i porozumienia, cementuje uprzedzenia, posługuje się rażącymi uproszczeniami i stwarza irytują...
Symfonia jedności czy recital? — recenzja rozmowy z kard. Kurtem Kochem
„Symfonia jedności”, rozmowa z kard. Kurtem Kochem, przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, zamiast promowania ekumenicznego zrozumienia i porozumienia, cementuje uprzedzenia, posługuje się rażącymi uproszczeniami i stwarza irytująco jednostronną optykę ekumenicznych dążeń.
Staraniem Wydawnictwa Archidiecezji Lubelskiej “Gaudium” ukazała się książka „Symfonia jedności”, wywiad-rzeka z kardynałem Kurtem Kochem, przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Rozmowę poprowadził ks. dr hab. Robert Biel z tarnowskiej filii Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II.
Głównym wątkiem rozmowy jest dialog ekumeniczny, jednak nie brakuje w nim również elementów biograficznych kardynała oraz tematów wykraczających poza teologię ekumeniczną, w tym zagadnień dotyczących obecności Kościoła i religii we współczesnym świecie.
Narodziny ekumenizmu?
Tematy ściśle ekumeniczne podjęte są w drugiej części publikacji. Czytelnik nieobeznany z tematyką ekumeniczną, chcący przysłuchać się rozmowie kardynała i zarazem jednego z najznamienitszych teologów rzymskokatolickich na świecie zajmującym się ekumenizmem właśnie, dowie się od prowadzącego wywiad, że „pontyfikat Jana XXIII uchodzi i to słusznie za godzinę narodzin współczesnego ekumenizmu.” (43)
Lektura takich zgoła fałszywych hipotez jest równie irytująca, co zdumiewająca. Wydawałoby się, że teolog siadający do rozmowy z „ministrem ds. ekumenizmu” wie o istnieniu historii ruchu ekumenicznego na długo przed poruszeniem, jaki w części Kościoła Zachodniego wywołał Jan XXIII. Współczesny ruch ekumeniczny, zanim zadomowił się na dobre w komnatach rzymskich kongregacji, biskupich pałaców i na fakultetach teologicznych, był praktykowany i reflektowany wpierw w ożywionych kontaktach różnych wyznań protestanckich, anglikanizmu, prawosławia i starokatolicyzmu. Korygowanie tego typu, jak zacytowane, stwierdzeń jest też w jakiś sposób niezręczne, tym bardziej, że pytania ks. Biela zajmują momentami podobną długość do odpowiedzi udzielanych przez kard. Kocha. Sam hierarcha nie podważa takiej optyki i przechodzi do znanych wydarzeń związanych z Soborem Watykańskim II. Co ciekawe, w dalszej części rozmowy — jak gdyby nigdy nic — pojawia się przełomowa Konferencja Misyjna w Edynburgu z 1910 r., w której Kościół rzymskokatolicki nie uczestniczył.
Niestety im dalej w las, tym droga staje się coraz bardziej wyboista i powodów do nieprzyjemnego zadziwienia coraz więcej. Charakterystyczna dla narracji ks. Biela jest choćby prośba skierowana do kard. Kocha, aby ten zechciał „nam poradzić… (…) jak można służyć pojednaniu chrześcijan w środowisku, w którym często brakuje partnerów ekumenicznego dialogu, aby nie uprawiać jedynie fasadowego ekumenizmu.” Na usta ciśnie się prosta odpowiedź, że wystarczy wyjść z gabinetu i spotkać ludzi innych wyznań. Niemniej kardynał — co też trudno mu poczytać za zarzut — uważnie wsłuchując się w pytanie, zastrzega: „Jeśli rzeczywiście brakuje gdzieś partnerów do ekumenizmu, to wtedy nie da się prowadzić dialogu ekumenicznego.” (55) Zarówno w pytaniu ks. Biela, jak i dopasowanej odpowiedzi kardynała znów pobrzmiewa pojęcie „homogenicznego katolickiego społeczeństwa”. Osoba niezaznajomiona z tematem mogłaby stwierdzić, że polskiego ekumenizmu brakuje, bo po prostu nie ma go z kim prowadzić. I znów należy zapytać, czy ks. Biel zupełnie poważnie twierdzi, że „często brakuje partnerów dialogu”, a jeśli tak, to dlaczego konkretnie nie wskaże kiedy i gdzie ten deficyt dochodzi do głosu. Zdziwienie czytelnika może być tym większe, że kilkadziesiąt stron dalej (96), po pytaniu z tezą, dotyczącym klimatu ekumenicznego nad Wisłą („Czy według Księdza Kardynała osoba Jana Pawła II znacząco przyczyniła się do tej zmiany?”) czytelnik dowiaduje się o sympozjum ekumenicznym w Kamieniu Śląskim, w którym uczestniczył prawosławny arcybiskup, czterech biskupów luterańskich i jeden metodystyczny. To w końcu są partnerzy czy ich nie ma? W rozmowie — oprócz peanów na cześć Jana Pawła II — nie pojawiają się żadne informacje o praktycznych ustaleniach ekumenicznych w Polsce. Ks. Biel zamiast twierdzić, że nie ma z kim dialogu prowadzić, mógł przecież powiedzieć o pionierskiej inicjatywie, jaką było podpisanie w 2000 roku deklaracji o uznaniu sakramentu Chrztu Świętego między Kościołem rzymskokatolickim a większością Kościołów Polskiej Rady Ekumenicznej.
Podobna dezorientacja powstaje, gdy ks. Biel konstatuje nieco dalej (101), że: „Niestety są takie wspólnoty i takie konfesje, które nie są w stanie dostrzegać błędów u siebie i poprosić o wybaczenie.” Czytelnik może jedynie podejrzliwie zmrużyć oczy i w jestestwie swym zgadywać, co lub kogo autor wywiadu miał na myśli.
Jednak to nie niedopowiedzenia, nieprecyzyjne stwierdzenia i zawężone analizy ks. Biela są rozczarowującą materią tej książki. Jest nią sama wizja ekumenizmu wydarta z partnerskiego dialogu i momentami wręcz odbierająca ochotę na jakikolwiek ekumenizm. Co prawda kardynał Koch nie mówi w wywiadzie niczego nowego ani odkrywczego (nie taka jest zresztą rola wywiadu z watykańskim urzędnikiem), jednak mówi rzeczy, które zdumiewają swoją jednostronnością, a przede wszystkim przeświadczeniem dobrze znanym z przedsoborowych deklaracji, tyle że ubranych barwne w szaty posoborowej tolerancji i otwartości.
Rzeczywiście, trudno odmówić kardynałowi Kochowi, że jest znawcą teologii protestanckiej (zarówno nurtu luterańskiego, jak i reformowanego). Dlatego tym bardziej dziwi fakt, że mimo znajomości tejże teologii, globalnych doświadczeń, spotkań, rozmów — i jak mniemam — wspólnych modlitw z protestantami różnych wyznań kardynał potrafi wyciągnąć jeden wniosek w kontekście protestanckiego pluralizmu: „Tam wcale nie ma jedności, co więcej, wśród Kościołów protestanckich nie ma też tendencji do jej powiększania, natomiast fragmentacja jest naprawdę bardzo widoczna.” (64) Kategoryczna diagnoza, sugerująca, że u protestantów „jedność nie istnieje” albo że brak tendencji do jej pogłębiania/pomnażania, jest równie smutna, co po prostu fałszywa. Kardynał wie przecież o wielu inicjatywach ekumenicznych, które połączyły wokół jednej Eucharystii różne tradycje protestanckie (Leuenberg, Porvoo). Oczywiście istnieje inne wytłumaczenie: jeśli o jedności możemy mówić tylko na gruncie rzymskokatolickim, to rzeczywiście — Siostro i Bracie — jedności u protestantów nie uświadczysz.
Ekumenizm Kalego
Trudno czynić zarzut kardynałowi Kochowi, że przypomina zasady rzymskokatolickiego ekumenizmu. Właśnie ta kwestia jest jedną z najmocniejszych, jeśli nie jedyną mocną stroną tej rozmowy. Czytelnik bez problemów zorientuje się, jaka jest wizja ekumenizmu rzymskokatolickiego. Kardynał przypomina, że niezwykle ważne jest, aby w staraniach ekumenicznych „pozostać wiernym tym katolickim zasadom ekumenizmu, które są zawarte w Dekrecie Soboru Watykańskiego II Unitatis redintegratio. Wcielenie w życie tych zasad i zachowanie klarownego stanowiska wobec wszystkich wyzwań, które wciąż się pojawiają — nie jest z pewnością łatwym zadaniem.” (66) To potrzebne i wprowadzające jasność stwierdzenie zaczyna być jednak problematyczne, jeśli w innym miejscu konfesyjnie ukształtowane stanowisko (np. niemieckich ewangelików) piętnowane jest jako utrudnianie dialogu ekumenicznego.
Z jednej strony kard. Koch krytykuje słowa b. ewangelickiego biskupa Berlina Wolfganga Hubera, który mówił o ekumenizmie profili (Ökumene der Profile), polegającym na pokazywaniu „własnej specyfiki (…) co prowadzić może jednak do paraliżu, gdy szuka się bardziej tego, co dzieli, niż tego, co wspólne, co może łączyć” (78), a z drugiej podkreśla imperatyw kierowania się katolickimi zasadami w dialogu, do czego — jak powiedzieliśmy — ma pełne prawo. Czy nie ma w tym rozdźwięku?
Dostojnik kilkakrotnie krytykuje dokument Ewangelickiego Kościoła Niemiec (EKD) Usprawiedliwienie i wolność, zarzucając jego autorom, że zapomnieli wiele z tego, co zostało wspólnie wypracowane w dialogu ekumenicznym (104), podczas gdy nie dostrzega tego problemu w kontekście deklaracji Dominus Iesus (74), o której mówi, że „nie była dokumentem o charakterze ekumenicznym”. Tak się akurat składa, że również takiego charakteru nie miał dokument EKD, a jego celem było ukazanie reformacyjnych zasad w dzisiejszym kontekście ze zwróceniem uwagi na ich znaczenie dla teologii i pobożności ewangelickiej. Powstaje pytanie: dlaczego kardynał nie przyznaje tych samych praw ekumenicznym partnerom, których słusznie domaga się dla swojej wspólnoty?
Kardynał parokrotnie zwraca też uwagę na brak recepcji wspólnych ustaleń po stronie ewangelickiej, jednak nie podaje żadnego przykładu przyjęcia ustaleń ekumenicznych i ich realizacji po stronie rzymskokatolickiej. I nie chodzi tu tylko o Wspólną Deklarację o Usprawiedliwieniu, ale także o wnioski, dotyczące relacji prawosławno-rzymskokatolickich (117). Nie wystarczy przecież powołać się na piękne i ważne słowa kardynała Josepha Ratzingera z Grazu z 1976 roku — należy spytać, co uczynił większy partner dialogu, aby je recypować. We fragmentach, dotyczących ewangelickiej nauki o usprawiedliwieniu i relacji między Pismem a Tradycją (102–103) padają zarówno ze strony ks. Biela, jak i kard. Kocha, stwierdzenia zupełnie ignorujące istnienie takich dokumentów jak wspomniana Wspólna Deklaracja o Usprawiedliwieniu, czy także osiągnięte konwergencje teologiczne w sprawach związanych ze źródłami Objawienia. Perspektywa protestancka, a konkretnie ewangelicko-luterańska, ukazywana jest w mocno uproszczony, momentami karykaturalny, sposób.
Najwięcej nieprawdziwych stwierdzeń pada jednak w kontekście zbliżającego się jubileuszu 500-lecia Reformacji. Kardynał ubolewa, że Kościoły reformacyjne, które tak mocno podkreślają znaczenie pokuty „Tak mało otwarte są na te akcenty (…) brakuje nawet samokrytycznej refleksji (…) łatwiej jest uderzać się w cudze piersi, niż we własne.” (120) Te i podobne wypowiedzi kardynała napawają gigantycznym wręcz rozczarowaniem, tym bardziej, że nie kto inny jak właśnie kard. Koch wielokrotnie uczestniczył w rozmowach ze Światową Federacją Luterańską (ŚFL) nt. pokutnego wymiaru pamiątki 500-lecia Reformacji. Co więcej, to on zatwierdzał też dokument Od konfliktu do komunii, w którym bardzo wyraźnie wybrzmiewają negatywne aspekty Reformacji, w tym i wyznanie win za prześladowania mennonitów, Żydów, a także za nierzetelne ukazywanie niektórych aspektów doktryny rzymskokatolickiej. Ponadto zarówno ŚFL, jak i EKD, a także wiele innych Kościołów luterańskich na świecie, odżegnują się od wszelkich przejawów tryumfalizmu związanych z 500-leciem Reformacji, naświetlając te tematy, które nie stanowią chlubnych rozdziałów historii Reformacji (tutaj warto wspomnieć choćby dokument wydany w 2014 r. przez Zjednoczony Kościół Ewangelicko-Luterański Niemiec dotyczący stosunku Lutra i Reformacji do Żydów, czy liczne publikacje naukowe w tym temacie).
Najsłabszą stroną „Symfonii jedności” jest tendencyjność niektórych stwierdzeń, które nie dość, że nie wyjaśniają niczego, to kultywują poczucie własnej wyższości, mordujące w zasadzie jakikolwiek ekumeniczny zapał. To oczywiste, że Kościół rzymskokatolicki i Kościoły ewangelickie mają inne rozumienie jedności, bo inaczej rozumieją Kościół i jego jedność. Konsekwencją tego jest też inne umiejscowienie Eucharystii w Kościele. Różnice nie mogą jednak być powodem do deprecjacji partnera w dialogu, jednak tak się właśnie dzieje w rozmowie ks. Biela z kardynałem Kochem. Przykład?
Irytuje niezwykle mentorski ton prowadzącego wywiad, kiedy mówi: „Niektórzy zdają się zapominać, że Eucharystia — jak to Ksiądz Kardynał trafnie zauważa — jest sakramentem pojednanych, a nie sakramentem pojednania.” (81) Biel piętnuje intercelebrację jako „trwonienie owoców międzykościelnego pojednania”, dezawuując przy tym w dalszej części ewangelicką optykę. I znów: nie chodzi o przemilczanie różnic, czy tym bardziej o odmawianie stronie rzymskokatolickiej prawa do reprezentowania swojego poglądu nt. gościnności eucharystycznej czy interkomunii, ale o taką narrację, która merytorycznie odnosi się do innego typu rozumienia jedności i jej praktykowania. Takie oczekiwanie jest szczególnie uzasadnione przy obszernej rozmowie o złożonych relacjach ekumenicznych. Zabrakło rzetelnego ukazania innej perspektywy od strony praktycznej i teoretycznej — dzięki temu jeszcze lepiej i głębiej mogłaby wybrzmieć rzymskokatolicka koncepcja.
“Żarcik”
Ewangelicki czytelnik może poczuć się szczególnie rozczarowany rozmową , podobnie jak ci katolicy, dla których istotna jest realna współodpowiedzialność za życie wspólnoty Kościoła na płaszczyźnie parafialnej. Rozczarowanie to powstaje, gdy się słyszy:
„Katolicy powinni jednak dostrzegać, że sprawując swój urząd, mogą się cieszyć większą wolnością niż protestanci na tym samym urzędzie. Proboszcz protestancki nie może prawie nic uczynić bez swojej rady kościelnej, a proboszcz katolicki może samodzielnie działać i nie musi permanentnie pytać swojego biskupa o zgodę na to, czy może na przykład podczas nabożeństwa wygłosić kazanie, czy też nie.” (201)
Powyższa wypowiedź może być uznana za kiepski żart, a w najlepszym wypadku za przejaw nieznajomości protestanckiej praktyki. Najbardziej może ona jednak zasmucić tych spośród współwyznawców kard. Kocha, którzy życzyliby sobie Kościoła bardziej kolegialnego. Zresztą rozumienie urzędu pojawia się w wywiadzie jako sztandarowy straszak przed „pokusą protestantyzacji Kościoła”.
Żałuję, że nie zostały rozwinięte cenne przemyślenia kard. Kocha, dotyczące herezji. Pod koniec trzeciego rozdziału kardynał stwierdza: „Być heretykiem oznacza wybierać: w gruncie rzeczy coś, co nie należy do sedna, do istoty wiary, próbować podnieść do najwyższej rangi. To jest typowo sekciarskie zachowanie, kiedy ze spraw drugorzędnych próbuje się uczynić kryterium wiarygodności.” Ta wypowiedź jest o tyle istotna, że ilustruje to, jak Kościoły mniejszościowe i ich wierni odbierają Kościół rzymskokatolicki. Szkoda, że prowadzący rozmowę nie pogłębił tego zagadnienia, chyba jednego z kluczowych w duchowości ekumenizmu.
Równie rozczarowujące są fragmenty odnoszące się do Kościoła we współczesnym świecie. Z odpowiedzi kardynała, a przede wszystkim pytań prowadzącego, wyłania się obraz Kościoła poobijanego i osaczonego, Kościoła zajętego własnym samopoczuciem i celebrującego lęk przed otoczeniem i to tak bardzo, że po drodze gubią się proporcje niektórych zestawień („Czy nie jesteśmy kozłem ofiarnym dla islamskiego fundamentalizmu w Azji i Afryce oraz dla laickiej dyktatury relatywizmu w Europie?” — 162).
Prowadzący wielokrotnie próbuje wciągnąć kard. Kocha na polskie podwórko i sprawić, by zabrał głos nt. polskich spraw, mimo iż hierarcha delikatnie sygnalizował, że nie jest znawcą tematu. Duży stopień ogólności w odpowiedziach kardynała i zideologizowane pytania znacznie zaniżają wartość merytoryczną dyskusji — za przykład mogą posłużyć fragmenty, dotyczące sekularyzacji i gender.
Biorąc pod uwagę główną oś rozmowy — ekumenizm — stwierdzić jednak należy, że książką jest dużym zawodem. Zamiast promowania ekumenicznego zrozumienia i porozumienia, cementuje uprzedzenia, posługuje się rażącymi uproszczeniami i stwarza irytująco jednostronną optykę ekumenicznych dążeń. Sytuacja taka wynika w znaczącej mierze nie ze słów samego kardynała, ale przede wszystkim ze sposobu prowadzenia rozmowy z watykańskim hierarchą i formułowania tez, które są w zasadzie pisaniem historii ekumenizmu od nowa.
Wiele wypowiedzi kard. Kocha zawartych w “Symfonii jedności” pojawiało się w mediach zagranicznych. To dobrze, że zostały zebrane w jednej publikacji, która obficie ukazuje dającą się zaobserwować od dłuższego czasu wyraźną tendencję w ekumenicznej polityce Watykanu. Charakteryzuje się ona specyficzną narracją, która wyostrzając rzymskokatolickie zaangażowanie w ruch ekumeniczny często i autorytarnie zawłaszcza pojęcie ekumenizmu/ekumenii dla siebie, wskazując na pozostałych partnerów dialogu jako hamulcowych, a nawet jako tych, którzy właściwie ekumenizmu nie chcą, bo jak wiadomo jest tylko jedna prawdziwie ekumeniczna wizja jedności, co do której wszyscy muszą się przekonać. Bo inaczej – jak mawiał pewien klasyk – nie będzie niczego, nie będzie ekumenizmu.
Dariusz Bruncz
Symfonia jedności. Z kardynałem Kurtem Kochem rozmawia ks. Robert Biel, Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium, Lublin 2015, ss. 240.
Liczby w nawiasach odpowiadają numerom stron w książce.
» Komentarz Czytelniczki: Zafałszowana symfonia
» Ekumenizm.pl: Ekumeniczny realizm czy sceptycyzm z Rzymu?