Ekumenizm w Polsce i na świecie

Porozmawiajmy o wigilii


Zawsze Pola­kom zazdro­ści­łem wigi­lii Boże­go Naro­dze­nia. Miesz­ka­jąc w Pol­sce pozna­łem ten zwy­czaj i do dziś go pie­lę­gnu­ję. Cie­ka­wy jestem, jak wyglą­da­ją wigi­lie w Waszych domach. Ile w koń­cu ma być tych potraw — 11 czy 13? Czy będzie to jedze­nie post­ne, czy sko­rzy­sta­cie ze zmia­ny wpro­wa­dzo­nej nie­daw­no przez Epi­sko­pat Pol­ski? Czy jesz­cze przy­go­to­wu­je­cie jed­no wol­ne miej­sce? A jeśli tak, to dla kogo? A może to już tyl­ko nic nie zna­czą­cy sym­bol? Jak byście zare­ago­wa­li, gdy­by […]


Zawsze Pola­kom zazdro­ści­łem wigi­lii Boże­go Naro­dze­nia. Miesz­ka­jąc w Pol­sce pozna­łem ten zwy­czaj i do dziś go pie­lę­gnu­ję. Cie­ka­wy jestem, jak wyglą­da­ją wigi­lie w Waszych domach. Ile w koń­cu ma być tych potraw — 11 czy 13? Czy będzie to jedze­nie post­ne, czy sko­rzy­sta­cie ze zmia­ny wpro­wa­dzo­nej nie­daw­no przez Epi­sko­pat Pol­ski? Czy jesz­cze przy­go­to­wu­je­cie jed­no wol­ne miej­sce? A jeśli tak, to dla kogo? A może to już tyl­ko nic nie zna­czą­cy sym­bol? Jak byście zare­ago­wa­li, gdy­by w dzień wigi­lij­ny zapu­kał do Waszych drzwi czło­wiek samot­ny, głod­ny, zzięb­nię­ty? Czy podzie­li­li­by­ście się z nim opłat­kiem, uśmie­chem i rado­ścią, czy raczej zakło­po­ta­niem?

WIGILIA SAMOTNYCH


Jest taki dzień, w któ­rym gasną wszy­skie spo­ry. Jest taki dzień, w któ­rym radość wita wszyst­kich. Dzień, któ­ry już każ­dy z nas zna od koły­ski. Nie­bo zie­mi, nie­bu zie­mia — wszy­scy wszyst­kim ślą życze­nia. Drze­wa pta­kom, pta­ki drze­wom… Jest taki dzień, tyl­ko jeden, raz do roku; dzień, gdy jeste­śmy wszy­scy razem…


Wszy­scy razem? A prze­cież wła­śnie myślisz o tym, że znów będziesz sam… Wła­śnie w Boże Naro­dze­nie… Wła­śnie w wigi­lię… Czy będzie ci przy­kro, kie­dy zabły­śnie pierw­sza gwiazd­ka? Czy wściek­niesz się? Zaczniesz kląć, czy wycią­gniesz z lodów­ki kolej­ną butel­kę? Jasne! Wytłu­ma­czysz się przed sobą. Powiesz, że to nie two­ja wina, że jesteś sam, dale­ko od domu, dale­ko od męża, żony, dzie­ci… To napraw­dę nie two­ja wina. Jest ci cięż­ko, bo wła­śnie myślisz o nich… pamię­tasz… chcesz być z nimi… tęsk­nisz.


Myślisz, że jesteś sam, bo miesz­kasz w Ame­ry­ce, w Austra­lii czy gdzieœ w Azji. Myślisz, że jesteś sam, bo twoi naj­bliż­si są dale­ko… oni nie dosta­li wizy, a ty nie zary­zy­ko­wa­łeś, żeby poje­chać do nich… Nie­pręd­ko byś wró­cił.


Myślisz, że jesteś sam? Ja też myślę, że jestem sam. I chy­ba mamy rację… Ania też myśli, że jest sama… i Jacek… i Gie­nia… i Ste­fan… i Leszek… i Bar­tek… i… Ania ma w Pol­sce męża i trój­kę dzie­ci… i jest sama. Jacek już daw­no rzu­cił żonę, ale kocha cór­kę… i jest sam. Gie­nia ma już doro­słe dzie­ci… i wnu­ków… i jest sama. Ste­fan nigdy nie miał rodzi­ny… jakoś nie uło­ży­ło się… jest sam. Jesz­cze jest Mar­cel w Pary­żu… też sam, bo żona rzu­ci­ła go zanim zdą­żył mieć dzie­ci… I jest jesz­cze Hans w Mona­chium — tak napraw­dę to on jest Jasiek, ale co będzie tłu­ma­czył „Bawa­rom”, że woli być Jasiek, a nie Hans. I jest Michał — sam, bo nie­na­wi­dzi czło­wie­ka, ale myśli, że kocha Boga. I jesz­cze jest San­dro. Żona uro­dzi­ła mu syna i umar­ła. Czter­na­ście lat San­dro myślał, że nie jest sam. Kil­ka lat temu oka­za­ło się, że był głup­cem. Jeden syn nie zabez­pie­cza przed samot­no­ścią. Zgi­nął tra­gicz­nie i San­dro jest sam.


Zostaw tę butel­kę! Nie otwie­raj lodów­ki, otwórz tele­wi­zor. Zoba­czysz ilu jest ludzi zado­wo­lo­nych z sie­bie. Nawet umie­ra­ją­cy z gło­du ich nie rusza­ją.


Odstaw butel­kę!


Wiesz co, wyda­je mi się, że jeste­śmy sami, bo tro­chę to lubi­my. Dra­mat ukła­dasz. Ty i ja. A może byśmy razem gdzieś poje­cha­li? Posta­raj się uśmiech­nąć, dosta­niesz bilet. Usiądź wygod­nie w fote­lu. Możesz też na kana­pie. Cie­pło ci? Daj rękę i zamknij oczy. To nic, że łzy wzbie­ra­ją pod powie­ka­mi… to nic. Uśmiech­nij się. Pamię­tasz? Byłeś kie­dyś mały. I znów, łama­go, roz­bi­łeś bomb­kę. Skup się! Ubie­rasz cho­in­kę. Ma być pięk­na. Powiem ci wiersz o dzie­ciń­stwie:


W two­ich snach dom był zawsze wyso­ki


jak ton skrzy­piec,


któ­re leża­ły za obra­zem śniąc


o wiel­kim balu


Jesz­cze szu­mią w twych uszach


łany zbórz doj­rza­łych


koły­sząc cię do snu pio­sen­ką żoł­nie­rzy


Jesz­cze pamię­tać musisz pośpiech


gospo­da­rzy i głos two­je­go ojca


sil­niej­szy od burzy…


Nie war­to było pła­kać


Dom, któ­re­go nie ma wzla­ta


do księ­ży­ca


jak wóz Elia­sza


Podaj rękę mat­ce tu jest dro­ga nasza


któ­rą pój­dzie­my wol­no


na spo­tka­nie cza­su Zapach łąki


po uszy


i chra­pa­nie lasu…



Moc­niej ści­śnij mi rękę, bo zaśniesz i wypad­niesz z gry. Wróć do dzie­ciń­stwa.



Nie zosta­wiaj swych skar­bów


któ­reś wyniósł z domu


Nad­ła­ma­ny scy­zo­ryk


gwóźdź piór­ko kogu­cie i pamię­taj


nie zdra­dzaj się nigdy niko­mu


że w kie­sze­nie nabra­łeś powie­trza na dro­gę


Teraz możesz wędro­wać i śpie­wać


do woli


głos Pietr­ka cię dopę­dzi


aż z Wier­chów Soko­lich


kie­dy jo se kro­wy pasoł


tok na bakier cop­ke nosoł


jak się kro­wy łozi­gra­ły


copec­ke mi potar­ga­ły


A jaki kolor ma dzi­siaj twój dom? Nie mów. To nie­waż­ne. Zwal­nia­my.


Opła­tek


Jak trud­no ruszyć się z fote­la, ale prze­cież trze­ba. Trze­ba podejść do sto­łu i wziąć go w rękę. Taki bia­ły i taki chu­dy. Bia­ły jak cia­ło, ale dla­cze­go chu­dy? Łączy prze­cież tyle zia­ren psze­ni­cy. Powi­nien być brze­mien­ny jed­no­ścią.


Nie pusz­czaj mojej reki i nie spo­glą­daj w kie­run­ku lodów­ki. Wystar­czy jed­na ręka, by się prze­ła­mać opłat­kiem: ten okruch za męża… za żonę… ten za syna… za cór­kę… za sta­rą mat­kę… za kasz­lą­ce­go ojca (za dużo pali!)…


Odłóż kawa­łek dla mnie. Zjem póź­niej. Razem z inny­mi. Kie­dy już wszyst­kie życze­nia nadej­dą, nawet te spóź­nio­ne — z Ita­lii, z Pol­ski, z Fran­cji, Nie­miec i dale­kiej Austra­lii.


Dziw­ne. Tak łatwo roz­pusz­cza się w śli­nie i we łzach… Taki kru­chy i deli­kat­ny, sam Bóg ukrył się pod jego posta­cią… Prze­cież to żaden chleb, żad­ne jedze­nie…


Mario sio­stro Łaza­rza


gdy Pan wszedł do domu


zapo­mnia­łaś o pie­cu


nie nakry­łaś sto­łu


bo miłość zaczy­na się od nie­je­dze­nia


nie­waż­ny stał sie czaj­nik


ina­czej nacią­gacz


kasza jak chu­da wro­na, sądzo­na za roz­pacz


czo­snek jak zęby wiedź­my


z zasa­dy nie­rów­ne


gdy Pana zoba­czę


nic nie zjem pad­nę na pysk


jak grzech się roz­pła­czę


Bulion z jaj­kiem


Wiesz, jak łatwo to zro­bić? Kost­kę bulio­nu rzu­casz na wrzą­tek i gotu­jesz pięć minut. Potem jaj­ko, ale samo żółt­ko, bo kie­dy wpad­nie ci choć odro­bi­na biał­ka, to będziesz miał bia­łe glu­ty w fili­żan­ce. Przy­go­tuj sobie rapha­cho­lin na prze­ką­skę, bo po tym bulio­nie w kost­kach two­ja wątro­ba może nie prze­trzy­mać. Kie­dyś bulion poda­wa­li cięż­ko cho­rym. Robi­li go jed­nak z praw­dzi­wej kury, takiej, co to mia­ła dwie nogi i dwa skrzy­dła i owi­nię­ta w pió­ra spa­ce­ro­wa­ła sobie po podwó­rzu, jedząc tyl­ko to, co jej samej na wątro­bę nie szko­dzi­ło. To było bar­dzo daw­no. Nie ma co wspo­mi­nać. Teraz prze­cież nie będzie­my kupo­wa­li całej kury pach­ną­cej rybą, by zro­bić fili­żan­kę bulio­nu. Wdzięcz­ni jej jeste­śmy za jaj­ko, któ­re pod przy­mu­sem znio­sła.


Nie kręć nosem na ten bulion. Czy ty wiesz ilu ludzi uśmie­cha się do twe­go cie­płe­go, paru­ją­ce­go i pach­ną­ce­go magi kub­ka? Może­my zwol­nić. Poje­dzie­my na pierw­szym bie­gu. Dys­kret­nie zaglą­daj w okna domów. Oni nie chcą, by oglą­dać ich samot­ność i nędzę. Patrz, ten sta­ru­szek ma jesz­cze maka­ron. Ale szczę­ściarz! Cór­ka nie zapro­si­ła go na wigi­lię, bo ma gości. Tata się jesz­cze głu­pio ode­zwie i skom­pro­mi­tu­je panią magi­ster. Kole­żan­ka może pomy­śleć, że taka inte­li­gent­na magi­ster ma tak pry­mi­tyw­ne­go ojca. Lepiej nie ryzy­ko­wać.


Tam­ta bab­cia ma jesz­ce skrzy­deł­ka od kury. Może pra­co­wa­ła pół­to­ra eta­tu i teraz ma więk­szą ren­tę. Ale już daw­no prze­sta­ła pła­cić za śwa­tło. Więc wyłą­czy­li. Dzie­ci roze­szły się po świe­cie, mąż od dzie­się­ciu lat w gro­bie a ona? Trwa jesz­cze. Ty mówisz, że jesteś samot­ny.


Poma­rań­cza


Wiesz, kie­dy byłem dziec­kiem miesz­ka­łem w Pol­sce. Poma­rań­cze kosz­to­wa­ły tam 40 zło­tych za kilo­gram. To było jesz­cze za Gomuł­ki. A ile poma­rań­czy wcho­dzi­ło na kilo­gram? I jak tu obdzie­lić kilo­gra­mem poma­rań­czy całą rodzi­nę? Umiał byś? Pol­skie mat­ki umia­ły. Sku­ba­ły te poma­rań­cze, sku­ba­ły i wysku­ba­ły tyle czę­ści ile było potrze­ba. Póź­niej same uda­wa­ły, że nie lubią poma­rań­czy, żeby było wię­cej dla dzie­ci… Jeden z moich kole­gów zwie­rzył mi się, że nie chce być doro­słym, bo doro­śli nie lubią poma­rań­czy.


Nie mijaj­my tego domu. Za dużo tu świa­teł o tej porze. Podob­no w wigi­lię moż­na wejść do każ­de­go domu. Wszę­dzie moż­na zna­leźć wol­ne nakry­cie. Gwar­no tu. Tyle dzie­ci? A gdzie rodzi­ce? To się nazy­wa dom dziec­ka, wiesz? Też mają poma­rań­cze. Czy poma­rań­cze pozwa­la­ją zapo­mnieć o mamie? Nie spo­glą­daj na lodów­kę. Ich rodzi­ce nie potrze­bu­ją lodów­ki — wypi­ją zanim zdą­ży się schło­dzić.


Ten mały trzy­la­tek męczy się z opor­ną skór­ką poma­rań­czy. Nikt mu nie pomo­że. Niech się męczy! Jeże­li nie pora­dzi sobie z takim dro­bia­zgiem, zgi­nie w życiu. Star­si już zje­dli. Obli­zu­ją się, sie­dząc na sto­łach i non­sza­lanc­ko macha­ją noga­mi. Prze­krzy­ku­ją się, bo kie­dy tyl­ko zamilk­ną, to gdzieś tam, gdzie spo­czę­ła soczy­sta poma­rań­cza zro­dzi się ten krzyk: mamo!!! Nie moż­na dopu­ścić, by wydarł się z gar­dła.


A ty mówisz, że jesteś samot­ny!


Her­ba­ta


Zrób sobie her­ba­ty. Jest napraw­dę dobra. Ja tak­że się napi­ję… i zapa­lę sobie. Jest ci smut­no? Chciał­byś być ze swo­imi? Wiem. Ale nie mów, że jesteś samot­ny.


Zamknij oczy. Nic nie jest tak szyb­kie jak myśl. Może cały świat już poszedł spać, a tyl­ko my czu­wa­my? Cho­in­ka miga lamp­ka­mi. Cicha noc, świę­ta noc. Posie­dzi­my jesz­cze w mil­cze­niu. Lubię pocze­kać, aż skoń­czy się dzień wigi­lij­ny i moje imie­ni­ny. Zawsze to lubi­łem. Kie­dy zaczy­na­ła się Paster­ka, wśród noc­nej ciszy, robi­ło mi się smut­no, bo imie­ni­ny będą dopie­ro za rok.


Zamknij oczy i uśmiech­nij się. Twój synek już śpi. Nie trze­ba go budzić. Zbliż usta do spo­co­ne­go czo­ła. Uśmiech­nie się przez sen.


Nie posze­dłeś na Paster­kę? Za dale­ko, czy wyda­je ci się, że wyro­słeś z wia­ry dzie­ciń­stwa? A może nie wie­rzysz, że Dziec­ko może być Bogiem? Nie wie­rzysz, że Maleń­ka Miłość może zba­wić świat? Napraw­dę jesteś samot­ny.


Czu­wam nad tymi, któ­rzy nie wie­rzą


w moje­go Syna


— mówi Madon­na Ate­istów -


Modlę się za tych,


któ­rzy się nie modlą.


Gdy krwa­wią,


Moją modli­twą jak ban­da­żem


owi­jam ich rany.


Gdy toną, rzu­cam im moją modli­twę


Jak pas ratun­ko­wy.


Gdy umie­ra­ją


Z mojej modli­twy czy­nię wez­gło­wie


Dla ich zmę­czo­nej skro­ni.


Jesteś samot­ny?

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.