Ekumenizm w Polsce i na świecie

Prośba bogacza…


“A był pewien czło­wiek boga­ty, któ­ry się przy­odzie­wał w szkar­łat­ne sza­ty i kosz­tow­ne tka­ni­ny i co dzień wystaw­nie uczto­wał. Był też pewien żebrak, imie­niem Łazarz, któ­ry leżał u jego wrót owrzo­dzia­ły. I pra­gnął nasy­cić się odpad­ka­mi ze sto­łu boga­cza, a tym­cza­sem psy przy­cho­dzi­ły i liza­ły jego rany. I sta­ło się, że umarł żebrak, i zanie­śli go anio­ło­wie na łono Abra­ha­mo­we; umarł też bogacz i został pocho­wa­ny. A gdy w kra­inie umar­łych cier­piał męki i pod­niósł […]


A był pewien czło­wiek boga­ty, któ­ry się przy­odzie­wał w szkar­łat­ne sza­ty i kosz­tow­ne tka­ni­ny i co dzień wystaw­nie uczto­wał. Był też pewien żebrak, imie­niem Łazarz, któ­ry leżał u jego wrót owrzo­dzia­ły. I pra­gnął nasy­cić się odpad­ka­mi ze sto­łu boga­cza, a tym­cza­sem psy przy­cho­dzi­ły i liza­ły jego rany. I sta­ło się, że umarł żebrak, i zanie­śli go anio­ło­wie na łono Abra­ha­mo­we; umarł też bogacz i został pocho­wa­ny. A gdy w kra­inie umar­łych cier­piał męki i pod­niósł oczy swo­je, ujrzał z dale­ka Abra­ha­ma i Łaza­rza na jego łonie. Wte­dy zawo­łał i rzekł: Ojcze Abra­ha­mie, zmi­łuj się nade mną i poślij Łaza­rza, aby umo­czył koniec pal­ca swe­go w wodzie i ochło­dził mi język, bo męki cier­pię w tym pło­mie­niu. Abra­ham zaś rzekł: Synu, pomnij, że dobro swo­je otrzy­ma­łeś za swe­go życia, podob­nie jak Łazarz zło; teraz on tutaj dozna­je pocie­chy, a ty męki cier­pisz.” Łk 16,19–25

Opo­wieść o Łaza­rzu i boga­czu wyda­je się być na pierw­szy rzut oka nie­zwy­kle pro­sta: cier­pią­cy poni­że­nie, głód i nie­ustan­ną bie­dę Łazarz dostę­pu­je szczę­śli­wo­ści w nie­bie, a bogacz, któ­ry żył w dostat­ku, czy nawet prze­py­chu, zosta­je uka­ra­ny wiecz­ny­mi męka­mi. Wnio­sek? Spra­wie­dli­wo­ści sta­ło się zadość: boga­ty został uka­ra­ny, bied­ny nagro­dzo­ny; powszech­ne poczu­cie spra­wie­dli­wo­ści zosta­ło zaspo­ko­jo­ne, kur­ty­na zapa­da, a my powra­ca­my do naszej sza­rej, nie­spra­wie­dli­wej rze­czy­wi­sto­ści.

Czy w opo­wie­dzia­nej przez Jezu­sa histo­rii cho­dzi o pie­nią­dze i nie­rów­no­ści spo­łecz­ne? Czy Jezus wzy­wa do zma­so­wa­ne­go ata­ku na boga­tych? Czy Jezus wygła­sza pochwa­łę ubó­stwa, dając tym samym wykra­cza­ją­ce poza życie docze­sne pocie­sze­nie dla tych, któ­rzy cier­pią skraj­ną bie­dę, czy­li dla przy­gnia­ta­ją­cej więk­szo­ści miesz­kań­ców Zie­mi?

Każ­dy z nas ma poczu­cie spra­wie­dli­wo­ści. Kie­dy oglą­da­my repor­ta­że, fil­my doku­men­tal­ne z codzien­no­ści zwy­kłych ludzi, stru­dzo­nych pra­cą, bory­ka­ją­cy­mi się z cięż­ki­mi pro­ble­ma­mi finan­so­wy­mi, to budzi się w nas natu­ral­ne poczu­cie bun­tu. Opi­sa­ną sytu­ację porów­nu­je­my z bla­skiem wytwor­nych salo­nów czy bez­pro­ble­mo­wym życiem milio­ne­rów. Budzi się w nas nie tyl­ko bunt, ale i nie­zro­zu­mie­nie tej nie­spra­wie­dli­wo­ści. Żąda­my wyja­śnień, pró­bu­je­my sobie zaist­nia­łą sytu­ację wytłu­ma­czyć na róż­ne spo­so­by, a nawet jeśli tego nie czy­ni­my, to zawsze znaj­dzie się gru­pa szar­la­ta­nów, któ­ra na nie­szczę­ściu innych potra­fi zbić nie­ba­ga­tel­ny kapi­tał (w prze­no­śni i dosłow­nie), poda­jąc pro­ste wytłu­ma­cze­nia, wska­zu­jąc pal­cem win­nych w krzy­kli­wym unie­sie­niu świę­te­go obu­rze­nia. Takich wido­wisk mamy w naszym kra­ju nie­ste­ty zbyt dużo. Zdu­mie­wa fakt, że tak wie­lu łudzi się, że przez wrzask, pół­praw­dy i pseu­do­ar­gu­men­ty uda się cokol­wiek zmie­nić. Pro­ble­my pozo­sta­ją oraz woła­nie o spra­wie­dli­wość. Jest to woła­nie, któ­re doświad­cza­my nie tyl­ko dziś, ale któ­re w róż­nych oko­licz­no­ściach wypo­wia­da­ne było przez wszyst­kie minio­ne poko­le­nia.

Rów­nież w Biblii, szcze­gól­nie zaś w Sta­rym Testa­men­cie, znaj­du­je­my wie­le opo­wie­ści, w któ­rych pro­ro­cy ujmo­wa­li się za skrzyw­dzo­nym ludem (Amos 5), woła­li o Bożą spra­wie­dli­wość, tępi­li nad­uży­cia, opo­wia­da­jąc się za dro­gą poko­jo­we­go współ­ży­cia, wza­jem­nej soli­dar­no­ści, i ser­decz­no­ści. Mimo iż cza­sy się zmie­nia­ją, to jed­nak pro­ble­my pozo­sta­ją te same. Wra­ca­jąc jed­nak do naszej opo­wie­ści o bied­nym Łaza­rzu moż­na zapy­tać: czy rze­czy­wi­ście histo­ria zawie­ra szczę­śli­we zakoń­cze­nie? Czy prze­nie­sie­nie trosk docze­snych do bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści, w naszym kon­tek­ście do życia wiecz­ne­go, nie jest nazbyt tan­det­nym pocie­sze­niem? To wła­śnie na prze­strze­ni wie­lu stu­le­ci kry­ty­cy chrze­ści­jań­stwa, czy reli­gii w ogó­le, zarzu­ca­li oso­bom wie­rzą­cym, że ucie­ka­li od real­nych pro­ble­mów dnia codzien­ne­go w stro­nę reli­gij­nej uto­pii, złud­nej baj­ki.

Nie­miec­ki filo­zof Ludwig Feu­er­bach powie­dział nawet, że to nie Bóg stwo­rzył czło­wie­ka, ale czło­wiek Boga, aby w ten spo­sób zre­kom­pen­so­wać sobie tru­dy bez­względ­nej, bru­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści. Czy powyż­sza kry­ty­ka jest uza­sad­nio­na? Czy nasza opo­wieść nie jest przy­kła­dem powierz­chow­ne­go i strasz­nie naiw­ne­go pocie­sze­nia? Jeśli nie, to jak nale­ży rozu­mieć histo­rię o Łaza­rzu?

Nie spo­sób wyja­śniać tek­stów biblij­nych bez kon­kret­ne­go odnie­sie­nia do rze­czy­wi­sto­ści. Sło­wo Boże nie jest mar­twą lite­rą, któ­rą czci­my, nie jest sumą naka­zów i zaka­zów, zbio­rem reli­gij­nych przy­ka­zań, ale Sło­wo Boże jest dyna­micz­ną, to zna­czy żywą siłą, darem świę­te­go Boga, poprzez któ­re Bóg wkra­cza do naszej rze­czy­wi­sto­ści i dzię­ki dzia­ła­niu Ducha Świę­te­go pozwa­la nam ją lepiej zro­zu­mieć. Nie cho­dzi tu tyl­ko o pro­ces racjo­nal­ne­go przy­swa­ja­nia pew­nych tre­ści i myśli, ale o doświad­cze­nie, egzy­sten­cję, któ­rą trud­no nam nie raz ubrać w odpo­wied­nie sło­wa. Owo doświad­cze­nie to nie­ko­niecz­nie uczo­na wie­dza teo­lo­gów, pro­fe­so­rów, poli­ty­ków i wie­lu innych, ale samo życie, któ­re coraz czę­ściej prze­ży­wa­my jako ludzie samot­ni, zaję­ci tysią­ca­mi spraw.

Rzad­ko kto ma wol­ny czas, by spę­dzić go w gro­nie rodzi­ny czy przy­ja­ciół, na lek­tu­rze cie­ka­wej książ­ki. Wciąż o coś się trosz­czy­my. Zda­rza się też tak, że wszyst­ko to, co dzie­je się poza nami, nie ma dla nas więk­sze­go zna­cze­nia. Zaję­ci jeste­śmy tyl­ko sobą, naszy­mi pla­na­mi, ambi­cja­mi, poczu­ciem wła­snej god­no­ści, suk­ce­sem, marze­nia­mi. Jed­nak­że w całym tym zamie­sza­niu moż­na zgu­bić to, co naj­istot­niej­sze — mia­no­wi­cie dru­gie­go czło­wie­ka, a przez to i Boga.

Tak­że dzi­siej­sza histo­ria poka­zu­je nam wymow­nie dra­ma­tycz­ną histo­rię, któ­ra wca­le nie musi być reli­gij­nym pocie­sze­niem dla nie­szczę­śli­wych mas. Widzi­my boga­cza, któ­ry całe swo­je życie spę­dzał na ucztach, zbyt­ku, nie inte­re­so­wał się niczym jak tyl­ko powa­ża­niem, chwa­łą, zaszczy­ta­mi. Moż­na zatem powie­dzieć, że jego życie opie­ra­ło się na „JA”. Próż­ność, wygo­da, szu­ka­nie tyl­ko wła­sne­go szczę­ścia to róż­ne posta­cie tego JA, któ­re okre­śla­my poję­ciem ego­izmu, bądź ego­cen­try­zmu. Jezus przed­sta­wia nam w swo­jej przy­po­wie­ści los czło­wie­ka, któ­ry jest więź­niem wła­sne­go JA, któ­ry nie jest wol­ny, a znie­wo­lo­ny rze­cza­mi docze­sny­mi, któ­ry poza swo­im czub­kiem nosa, nie potra­fi ujrzeć nie­szczę­ścia dru­gie­go czło­wie­ka. Jed­nak­że na miej­sce ide­olo­gii JA, Jezus nie pro­po­nu­je marzy­ciel­skiej filan­tro­pii i śle­pej asce­zy.

Całe życie i dzie­ło Jezu­sa z poka­zu­je nam, iż celem nasze­go Pana Jezu­sa Chry­stu­sa było gło­sze­nie Kró­le­stwa Boże­go pośród nas (Mt 4,17), m.in.: wza­jem­ne­go sza­cun­ku, odda­nia i miło­ści, któ­ra nie szu­ka tyl­ko swe­go, któ­ra nie widzi tyl­ko wła­sne­go JA, ale rów­nież TY. Jezus zachę­ca i zapra­sza do odpo­wie­dzial­ne­go JA i TY, TY i JA, uwal­nia­jąc zapa­trzo­ne­go w sie­bie czło­wie­ka od cia­sne­go JA.

Jest to fun­da­men­tal­na praw­da w zwia­sto­wa­niu Jezu­sa. Nasze wła­sne JA nie jest w sta­nie zawo­jo­wać świa­ta, nasz ego­izm i prze­świad­cze­nie o wła­snej dosko­na­ło­ści nie jest dro­gą do Boga, któ­re­mu może­my wysta­wić rachu­nek z doko­na­nych dobrych uczyn­ków. Chry­stus mówiąc o Bogu i czło­wie­ku nie budo­wał nowej reli­gii tanie­go odku­pie­nia dla jed­no­stek, ale prze­kra­cza­jąc wszel­kie wyobra­że­nia i kon­we­nan­se myśle­nia o Bogu, pod­kre­ślał miłu­ją­ce­go Ojca dzia­ła­ją­ce­go dla dobra wszyst­kich ludzi, nie rezy­gnu­jąc jed­no­cze­śnie z daru indy­wi­du­al­no­ści, nie­po­wta­rzal­no­ści każ­dej i każ­de­go z nas. Dla­te­go tak wymow­ny jest przy­kład Kościo­ła jako zgro­ma­dze­nia grzesz­ni­ków, któ­rzy mimo swo­jej ułom­no­ści, grzesz­no­ści, uko­cha­ni są przez Pana Boga i nie­ustan­nie inspi­ro­wa­ni do wza­jem­nej miło­ści.

To wła­śnie w Koście­le jako wspól­no­cie świę­tych i grzesz­nych zara­zem, Bóg zwra­ca się do każ­de­go czło­wie­ka z osob­na z Ewan­ge­lią, prze­sła­niem nie­ogra­ni­czo­nej miło­ści. Ewan­ge­lia nie jest wła­sno­ścią poje­dyn­cze­go czło­wie­ka, ani nie może być zre­du­ko­wa­na do nie­okre­ślo­ne­go sys­te­mu wie­rzeń reli­gij­nych dla mas, ani do kodek­su etycz­ne­go. Zdu­mie­wa­ją­ce i nie­wy­czer­pa­ne bogac­two Ewan­ge­lii Chry­stu­so­wej pole­ga wła­śnie
na tym, że poprzez daro­wa­ną wia­rę otwie­ra przed czło­wie­kiem per­spek­ty­wę miło­ści do wspól­no­ty dzie­ci Bożych, a w tej­że wspól­no­cie wzbu­dza tro­skę o poje­dyn­czych bliź­nich. Stąd też nie­roz­sąd­ne i w peł­ni nie­chrze­ści­jań­skie jest gło­szo­ne czę­sto stwier­dze­nie, że „Bóg — TAK, a Kościół — NIE.” Nale­ży zawsze mieć w pamię­ci czym jest Kościół, a mia­no­wi­cie, że Kościół Chry­stu­sa nie ogra­ni­cza się do widzial­nych struk­tur takich czy innych wyznań, ale że Kościół Chry­stu­sa ozna­cza cały Lud Odku­pio­ny piel­grzy­mu­ją­cy w wie­rze, któ­ry bez jakiej­kol­wiek zasłu­gi dostę­pu­je Boże­go prze­ba­cze­nia, bez­gra­nicz­nej miło­ści (Rz 5,1).

Nie ozna­cza to wszak­że, że z tej miło­ści wyję­ci są ludzie nie­wie­rzą­cy, czy wyzna­ją­cy inne reli­gie. Bóg w Jezu­sie Chry­stu­sie cały świat z sobą pojed­nał, wypo­wie­dział swo­je sta­now­cze TAK dla czło­wie­ka, zda­jąc sobie spra­wę z jego nie­do­sko­na­ło­ści.

Pan Bóg zachę­ca nas do pytań, do zasta­na­wia­nia się nad sen­sem naszej wia­ry. Brak namięt­no­ści, jakie­go­kol­wiek zain­te­re­so­wa­nia spra­wa­mi wagi osta­tecz­nej pro­wa­dzi do powierz­chow­nej kon­cen­tra­cji na wła­snym JA.

Są pyta­nia, na któ­re nikt za nas nie odpo­wie, są pyta­nia, na któ­re nie zawsze znaj­dzie­my odpo­wied­nie czy jakie­kol­wiek roz­wią­za­nie. Ale w tym wszyst­kim pamię­taj­my o tym, że miło­ści­wy Bóg trwa przy nas, przy­po­mi­na­jąc nam w nie­raz zaska­ku­ją­cy spo­sób o swo­jej miło­ści. Dzi­siej­sza opo­wieść o boga­czu i Łaza­rzu jest zapro­sze­niem, ale tak­że ostrze­że­niem, by nie zagu­bić naj­istot­niej­sze­go skar­bu wia­ry, nadziei i miło­ści. Cier­pie­nie boga­cza nie jest kon­se­kwen­cją jego bogac­twa, któ­re same w sobie nie jest ani niczym dobrym, ani złym, ale ilu­stra­cją czło­wie­ka zagu­bio­ne­go, zapa­trzo­ne­go w same­go sie­bie.

Nie­chaj Bóg w Trój­cy Jedy­ny Świę­ty oświe­ci nasze ser­ca i umy­sły na Praw­dę swo­jej miło­ści. Amen.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.