- 23 stycznia, 2015
- przeczytasz w 5 minut
Czy ekumenizm jest możliwy do zrealizowania, chociażby na płaszczyźnie praktycznego funkcjonowania społeczności akademickich? To pytanie zadawałem sobie w poprzedni poniedziałek. Cóż takiego sprowokowało tę myśl? Już śpieszę z wyjaśnieniami.
Kotletowy ekumenizm
Czy ekumenizm jest możliwy do zrealizowania, chociażby na płaszczyźnie praktycznego funkcjonowania społeczności akademickich? To pytanie zadawałem sobie w poprzedni poniedziałek. Cóż takiego sprowokowało tę myśl? Już śpieszę z wyjaśnieniami.
12 stycznia, jeszcze przed rozpoczęciem Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, w Seminarium Duchownym Diecezji Warszawsko-Praskiej odbyło się Akademickie Spotkanie Ekumeniczne. Byli obecni seminarzyści i studenci teologii m.in. Kościoła rzymskokatolickiego, prawosławnego, mariawickiego, polskokatolickiego, i nasza grupa studentów z Kościoła ewangelicko-augsburskiego.
Na samym początku spotkania dowiedziałem się czegoś niebywałego, a mianowicie, że jestem klerykiem. Tak przynajmniej stwierdził w powitaniu rektor seminarium, ks. prof. Krzysztof Warchołowski. Na twarzach ewangelików pojawił się uśmiech, a kilku księży nawet złapało się za głowę słysząc te słowa. Tak czy siak, wszyscy potraktowali tę “gafę” z sympatią, pomimo tego, że ksiądz rektor nie poprawił swojego błędu. Nieświadomość każdemu się zdarza.
Prelegenci omówili proces edukacji, zarówno intelektualnej jak i duchowej, studentów konkretnych wyznań. Usłyszeliśmy wykład ks. prof. Jerzego Tofiluka o formowaniu przyszłych duchownych Kościoła prawosławnego, następnie wykład ks. prof. Bogusława Milerskiego, rektora Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, o drodze akademickiej i kościelnej studentów ewangelickich oraz ks. bpa Edwarda Puśleckiego, który mówił o edukacji duchownych Kościoła metodystycznego. Pośród wykładów brakowało mi jedynie omówienia ścieżki edukacji przyszłych księży Kościoła rzymskokatolickiego. Wydało mi się dziwnym, że gospodarz nie mówi nic o sobie, a powiem szczerze, byłem niezmiernie ciekawy jak wygląda droga przez seminarium duchowne. Na samym końcu usłyszeliśmy jeszcze raz ks. prof. Milerskiego, który mówił o strukturze i charakterze edukacji na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.
Kolejnym punktem programu były ekumeniczne nieszpory w kaplicy seminaryjnej. Było w nich zawarte wszystko, co łączy, było śpiewanie psalmów, było kazanie, które wygłosił ks. Piotr Gaś z Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie, były także modlitwy odczytywane przez różnych duchownych. Na koniec przemówił ordyanriusz diecezji warszawsko-praskiej ks. abp Henryk Hoser, który udzielił zebranym błogosławieństwa.
Na koniec odbyła się wspólna wieczerza. Mnogość potraw przeplatała się z mnogością rozmów na najróżniejsze tematy. Chociaż grupy były dość zwarte, to od czasu do czasu garnitury przeplatały się z sutannami. Atmosfera była, powiedzmy, przyjazna. Do czasu.
Dwa dni później ekumenizm, nad którym pracowaliśmy w czasie spotkania prysł w moich oczach, a to za sprawą wpisu, który znalazłem na stronie seminarium. W owym artykule, owszem, były piękne zdjęcia stojących obok siebie przedstawicieli różnych wyznań, ale było też coś, co bardzo mnie zgorszyło. Jedynie Kościół rzymskokatolicki i Kościół prawosławny były nazywane w artykule Kościołami. Cała reszta wyznań, zarówno ewangelickich, jak i starokatolickich dostała określenie „wspólnoty chrześcijańskie”. Zacząłem się zastanawiać, jaki jest cel organizowania takich spotkań i firmowania ich łatką ekumenizmu, skoro już następnego dnia podmiotowość, przynależność do Kościoła powszechnego zostaje przykryta wielką i grubą łatą zgubnego dogmatyzmu. Czy naprawdę tak trudno przemóc się i nawet przy okazji tak niewielkich kroczków ekumenicznych zrezygnować z utrwalonych stereotypów? Nie wiem. Może po prostu nam ewangelikom jest łatwiej uznawać siebie nawzajem jako część Kościoła powszechnego? Zresztą kogo ja chcę oszukać. Wizja Kościoła powszechnego lansowana przez Watykan, mówiąca: „Zapraszamy, powróćcie!” jest zdecydowanie nie do przyjęcia.
Wydaje mi się, że w Polsce mamy do czynienia, nawiązując do wspólnej kolacji, ze swoistym kotletowym ekumenizmem. Wszystko jest w porządku, kiedy można usiąść i porozmawiać o czymś zupełnie nieistotnym, natomiast gdy dochodzi do rozważenia kwestii fundamentalnych, cały wysiłek wkładany przez Kościoły zostaje absolutnie przytłoczony. Nie uważam, aby w najbliższej przyszłości wszystkie wyznania stanowiły zjednoczony organizm kościelny, ba, twierdzę, że podziały są o tyle dobre, że dają nam obraz fascynującej różnorodności myśli chrześcijańskiej, ale myślę, że skoro przyczyniamy się do budowania przez swą wiarę jednego Kościoła powszechnego, to powinniśmy potrafić się dogadać i uznać wzajemnie za część tego Kościoła.
Jest też pozytywne oblicze polskiego ekumenizmu. To wspaniale, że istnieje w naszym kraju rada zbierająca przedstawicieli Kościołów mniejszościowych. Jest dla mnie pociechą to, że Caritas, Diakonia i Eleos organizują wspólne zbiórki pieniędzy na szczytne cele. Jestem wdzięczny Bogu, że we wszystkich wyznaniach są duchowni i młodzi ludzie, którzy chcą dla siebie być serdeczni i pragną burzyć dystans wywołany przez różnice wyznaniowe. Myślę, że prawdziwy ekumenizm ponad dogmatami osiąga się tylko w codziennym życiu, w rozmowie, w przyjacielskich relacjach, czy chociażby, jak to jest na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, we wspólnej nauce.
Na zakończenie pragnę podzielić się koncepcją, którą przed laty wypracował niemiecki teolog ewangelicki, a przede wszystkim zagorzały ekumenista, Wolfhart Pannenberg. Według teologa, droga do rozwiązania problemów ekumenicznych leży przede wszystkim we wzajemnym uznaniu historii konkretnych Kościołów chrześcijańskich za część własnej historii. Zgadzam się w tym miejscu z Pannenbergiem. Jeśli chcemy budować ekumeniczne relacje pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi, musimy uznać siebie wzajemnie za spadkobierców Kościoła pierwszych wieków, wszyscy musimy widzieć ciągłość historii Kościoła, a co najważniejsze, zaakceptować wzajemnie fakt istnienia odmienności religijnej w łonie chrześcijaństwa i pogodzić się z nim.
Filip Lipiński — absolwent etnologii na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, student teologii ewangelickiej na ChAT. Lubi muzykę klasyczną, filozofię i koty.