- 18 kwietnia, 2016
- przeczytasz w 3 minuty
Obchody 1050. rocznicy chrztu Mieszka I osiągnęły apogeum w minionym tygodniu. Wśród wielu wydarzeń warto odnotować publikację „Rzymskokatolicko-Luterańskiego przesłania w 1050-lecie chrztu Polski”. Dokument został przygotowany przez komisję, w skład której we...
Rzymskokatolicko-luterański ból w chrzcielnych szatach
Obchody 1050. rocznicy chrztu Mieszka I osiągnęły apogeum w minionym tygodniu. Wśród wielu wydarzeń warto odnotować publikację „Rzymskokatolicko-Luterańskiego przesłania w 1050-lecie chrztu Polski”. Dokument został przygotowany przez komisję, w skład której weszli duchowni obu wyznań.
Przesłanie podkreśla, że chrzest przyjęty w 966 roku przez Mieszka I stał się początkiem „tradycji głoszenia ewangelii” w naszym kraju. Wydaje się, że teza ta stanowi daleko idące uproszczenie. Ewangelia na ziemiach polskich była przecież głoszona przed 966 rokiem, to raz, a dwa, do głoszenia Dobrej Nowiny nie potrzeba instytucji kościelnych. A właśnie do instytucji odwołują się autorzy w dalszym fragmencie podając, że nasi przodkowie stali się „członkami niepodzielonego wtedy jeszcze Kościoła”. Postawienie akcentu na podziale Kościoła obrazuje, jak bardzo rzymskokatolicki, a nie ekumeniczny jest wydźwięk opublikowanego przesłania. Wystarczy wspomnieć, że Kościół w ujęciu luterańskim jest wspólnotą wierzących i w tym sensie jest on „niewidzialny”. Dla luteranów struktury kościelne mają wtórne i poboczne znaczenie, co ich znacząco odróżnia od katolików czy prawosławnych, dla których ciągłość instytucjonalna stanowi istotny element tożsamości. Zagadką więc pozostaje, z jakich względów duchowni luterańscy przyjęli powyższe sformułowania.
Dalsza część przesłania koncentruje się na Deklaracji Kościołów z 2000 roku o wzajemnym uznawaniu chrztu. Autorzy zauważyli, że „Świadomość przyjęcia chrztu, pomimo trwającego wciąż wśród nas bolesnego podziału, pozwala nam cieszyć się z tego, że o wiele więcej nas łączy niż dzieli”. Niestety duchowni nie wyjaśnili, co poza chrztem tak naprawdę łączy autorów. Wyjaśnienie tego byłoby szczególnie pożądane w obliczu zadeklarowanego bólu, który sprawia duchownym obu wyznań podział (w domyśle: Reformacja).
Jednak autorzy przesłania zauważyli, że chrześcijaństwo przyniosło Polsce bogactwo między innymi w postaci współobecności różnych denominacji. Niestety nie obyło się bez dość banalnego stwierdzenia, że „Jak w swej różnorodności bogate jest chrześcijaństwo, skoro znalazło tak wiele form wyrazu w życiu ludzi, ich pobożności i twórczym zaangażowaniu”. Stwierdzenie to jest banalne w kontekście tego, że chwilę wcześniej pisano o „bolesnym podziale”. Można więc zadać pytanie czy ten „ból” przyniósł efekty pozytywne czy negatywne. Albo inaczej: czy ten ból jest dalej silny i obecny. Czy i co boli obie strony podpisane pod przesłaniem? Jeśli dostrzegamy tyle pozytywów, to czy warto podkreślać bolesność podziału?
Mimo „bolesnego” akcentu przesłanie kończy się radosnym wyznaniem, że autorzy chcą „z pełnym przekonaniem wyznawać przed światem ewangelię”. Podzielam radość duchownych, ale pytam, co poza bólem i radością wynika z tego, że Mieszko I przyjął chrzest w 966 roku. Jak to głoszenie Ewangelii widzą przedstawiciele obu wyznań? Czy „głoszeniem Ewangelii” jest organizowanie monumentalnych uroczystości państwowo-kościelnych? Czy będzie nim intronizowanie Chrystusa na króla Polski? Czy Dobrą Nowinę głoszą para-faszystowskie bojówki w kościołach rzymskokatolickich? Tego nie wyjaśniono. Miało być radośnie, ale obawiam się, że to radość mocno wsobna i ceremonialna. Co z radości duchownych mają wierni obu Kościołów?
Poza tym zdaje się, że autorzy tekstu chcieli mieć ciastko i zjeść ciastko. Chcieli zabrać głos, ale i nic konkretnego nie powiedzieć. W Polsce targanej konfliktem politycznym i światopoglądowym od chrześcijańskich duchownych można by wymagać bardziej jasnego stanowiska i wyjaśnienia, co chcą powiedzieć adresatom przesłania. Byłoby to czytelnym znakiem, że Ewangelia doszła do Polski „nie tylko w Słowie, lecz także w mocy i w Duchu Świętym, i z wielką siłą przekonania” (1 Tes 1, 5).