“W stronę morza” — pełen nadziei film o eutanazji
- 31 stycznia, 2005
- przeczytasz w 5 minut
Często w literaturze i sztuce morze służyło twórcom jako materialna metafora nirwany, jako symbol absolutu, którego tajemnica tkwi w metafizyce bezmiaru przestrzeni, i którego mroczne jestestwo fascynuje i przeraża jednocześnie. Morze, dzięki swemu posępnemu dostojeństwu, było nieraz alegorią śmierci, z którą każdemu z nas przyjdzie stanąć oko w oko i zmierzyć się w nierównej walce tak, jak zrobił to główny bohater Hemingwaya w opowiadaniu „Stary człowiek i morze”. […]
Często w literaturze i sztuce morze służyło twórcom jako materialna metafora nirwany, jako symbol absolutu, którego tajemnica tkwi w metafizyce bezmiaru przestrzeni, i którego mroczne jestestwo fascynuje i przeraża jednocześnie. Morze, dzięki swemu posępnemu dostojeństwu, było nieraz alegorią śmierci, z którą każdemu z nas przyjdzie stanąć oko w oko i zmierzyć się w nierównej walce tak, jak zrobił to główny bohater Hemingwaya w opowiadaniu „Stary człowiek i morze”. W najnowszym filmie Alejandro Amenábara morze jest podobną figurą artystycznego wyrazu i za sprawą sugestywnych zabiegów stylistycznych szybko zyskuje rangę pozazmysłowej przenośni.
W stronę morza – ku śmierci – pragnie udać się Ramòn Sampedro. Główny bohater filmu jest sparaliżowany od blisko 30 lat i przez większą część swojego życia pozostaje skazany na pomoc najbliższych. I choć rodzina Ramòna darzy go głęboką miłością, troskliwie opiekuje się mężczyzną przez cały czas, sparaliżowany czuje, iż jego życie w gruncie rzeczy jest pozbawione godności. A skoro nie może on godnie żyć, pragnie przynajmniej godnie umrzeć. Dokonuje dramatycznego wyboru – chce wystarać się o prawo do eutanazji, na którą hiszpańskie ustawodawstwo nie zezwala w żadnej sytuacji. Rodzina i bliscy przyjaciele różnie reagują na jego decyzję, ale cierpiący, choć jednocześnie pełen pogody ducha, Ramòn jest przekonany, co do słuszności swego wyboru. W marzeniach podróżuje ku pobliskiemu wybrzeżu, ku morzu, którego zapach wyczuwalny jest w jego pokoju. Morska toń to dla niego synonim harmonii duchowej, spokoju, do jakiego dąży i jaki należy mu się od czasu nieszczęśliwego skoku do wody, tragicznego wypadku, w którym jego zdaniem, powinien zakończyć życie 30 lat temu. W rolę sparaliżowanego Ramòna wcielił się Javier Bardem – znakomity hiszpański aktor młodego pokolenia, którego wstrząsająca kreacja w „Befeore Night Falls” zaprocentowała zasłużoną nominacją do Oscara w roku 2000. Jego udział w filmie Amenabara także przeniósł mu laury uznania – nagrodę aktorską na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji, na którym „W stronę morza” zwróciło szczególną uwagę publiczności, krytyki oraz samego jury (zdobyło również Grand Prix Jury – wyróżnienie najważniejsze obok Złotego Lwa). I nic w tym dziwnego, bo sukces obrazu w dużej mierze uzależniony był od aktorskiej postawy Bardema, którego nieskrywany ekranowy wdzięk, wyrazista osobowość i wewnętrzna charyzma pozwala widzowi na utożsamienie się z portretowaną postacią, realizując tym samym najważniejszy cel filmu – „skłonić publiczność do podjęcia próby zrozumienia bez konieczności oceny działań człowieka”. Psychologiczny autentyzm hiszpański film zawdzięcza także znakomitemu operatorowi – Javier’owi Aguirresarobe, którego kamera skrupulatnie rejestruje reakcje bohaterów i precyzyjnie określa charakter każdej sceny, a także w widowiskowy sposób utrwala na taśmie sekwencję sennych marzeń przykutego do łóżka mężczyzny. Jednak czy świetne aktorstwo i sugestywna wizja plastyczna służą jakiejś konkretnej tezie? Sądząc po tematyce obraz winien być głosem w dyskusji na temat legalizacji eutanazji, o której coraz częściej mówi się w mediach. Jednak film Amenábara unika szczęśliwie taniej publicystyki. Reżyser zdawał sobie sprawę z tego, iż żaden film nie będzie w tej kwestii głosem przekonywującym, bo przekonywującym przecież być nie może. Podobnie jak nieprzekonywujące, „puste”, skrajnie demagogiczne są słowa kaznodziei, który odwiedza Ramòna, aby przekonać go do tego, iż żyć warto i należy. Ale przecież i sam bohater od owej demagogii nie ucieka posługując się sformułowaniami i hasłami w stylu: „Życie to przywilej, a nie obowiązek!”. Moralne znaczenie eutanazji jest mimo wszystko sprawą indywidualnej etyki i subiektywnej wrażliwości. Dlatego prawo, zakładające z góry pełen obiektywizm sędziów i równowagę wartości ogólnoludzkich, jest bezsilne względem podobnych sytuacji. Dlatego legalizacja eutanazji jest w gruncie rzeczy niemożliwa, a jej realizacja na swój sposób okazuje się założeniem utopijnym (któż podjąłby się „eliminacji” chorego człowieka na jego życzenie?!). Tak więc jednoznacznej i skonkretyzowanej tezy w filmie nie znajdziemy i być może dlatego „W stronę morza” chętnie obejrzą zarówno zwolennicy jak i zdeklarowani przeciwnicy idei. Przejmujący w swej istocie film Amenábara jest przede wszystkim niezwykle sprawnie opowiedzianą, niebanalnie zainscenizowaną historią człowieka, który poszukiwał harmonii z rzeczywistością i właśnie ku harmonii miała doprowadzić go jego własna śmierć. Czy tak się stało? Czy Ramòn zaznał upragnionego spokoju? Na to pytanie nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. „W stronę morza”, choć jak już powiedzieliśmy — nie narzuca widzowi interpretacji, to jednak sugeruje odpowiedź na najważniejsze pytanie: „Eutanazja jest złem czy dobrem?” Przy czym nie robi tego w sposób nachalny i nie stosuje tandetnej demagogii. Oto na końcu filmu oglądamy Julię – bliską przyjaciółkę Ramòna, która, będąc nieuleczalnie chorą, decyduje się na pozostanie przy życiu. Niestety jej ostatnie tygodnie, ostatnie dni nie umożliwiają jej normalnego funkcjonowania, a straszny stan świadomości Julii nie pozwala nawet na przeczytanie listu od nieżyjącego przyjaciela. Kobieta zostaje skazana na wegetację. Czyżby reżyser mówił nam, iż pomyliła się, dokonując złego wyboru? Mogła przecież uniknąć tego cierpienia. Kwestia ta nie zostaje jasno rozstrzygnięta, gdyż na szczęście Amenábar pozostawia nam w ostatniej scenie filmu jeszcze jedną wizję morza, tak odmienną od posępnie pięknej głębiny śmierci. Po złocistej plaży, na tle pienistych, morskich fal błyszczących srebrzystymi refleksami południowego słońca, przechadza się rodzina Gene – bliskiej znajomej Ramòna. Wesoły spacer rodziców z ich maleńkim synkiem zmienia się w radosną zabawę. Roześmiana twarz dziecka nie kontrastuje, ale współgra z morskim pejzażem, który nagle staje się afirmacją życia, jakiego morze jest przecież najpierwotniejszym środowiskiem! Apoteoza życia w jego istocie ostatecznie domyka całą opowieść. Dzięki temu film nie przytłacza, lecz daje nadzieję.
Zobacz również:
EAI ekumenizm.pl — Eutanazja