Ekumenizm w Polsce i na świecie

“W stronę morza” — pełen nadziei film o eutanazji


Czę­sto w lite­ra­tu­rze i sztu­ce morze słu­ży­ło twór­com jako mate­rial­na meta­fo­ra nir­wa­ny, jako sym­bol abso­lu­tu, któ­re­go tajem­ni­ca tkwi w meta­fi­zy­ce bez­mia­ru prze­strze­ni, i któ­re­go mrocz­ne jeste­stwo fascy­nu­je i prze­ra­ża jed­no­cze­śnie. Morze, dzię­ki swe­mu posęp­ne­mu dosto­jeń­stwu, było nie­raz ale­go­rią śmier­ci, z któ­rą każ­de­mu z nas przyj­dzie sta­nąć oko w oko i zmie­rzyć się w nie­rów­nej wal­ce tak, jak zro­bił to głów­ny boha­ter Hemin­gwaya w opo­wia­da­niu „Sta­ry czło­wiek i morze”. […]


Czę­sto w lite­ra­tu­rze i sztu­ce morze słu­ży­ło twór­com jako mate­rial­na meta­fo­ra nir­wa­ny, jako sym­bol abso­lu­tu, któ­re­go tajem­ni­ca tkwi w meta­fi­zy­ce bez­mia­ru prze­strze­ni, i któ­re­go mrocz­ne jeste­stwo fascy­nu­je i prze­ra­ża jed­no­cze­śnie. Morze, dzię­ki swe­mu posęp­ne­mu dosto­jeń­stwu, było nie­raz ale­go­rią śmier­ci, z któ­rą każ­de­mu z nas przyj­dzie sta­nąć oko w oko i zmie­rzyć się w nie­rów­nej wal­ce tak, jak zro­bił to głów­ny boha­ter Hemin­gwaya w opo­wia­da­niu „Sta­ry czło­wiek i morze”. W naj­now­szym fil­mie Ale­jan­dro Ame­nába­ra morze jest podob­ną figu­rą arty­stycz­ne­go wyra­zu i za spra­wą suge­styw­nych zabie­gów sty­li­stycz­nych szyb­ko zysku­je ran­gę poza­zmy­sło­wej prze­no­śni.

W stro­nę morza – ku śmier­ci – pra­gnie udać się Ramòn Sam­pe­dro. Głów­ny boha­ter fil­mu jest spa­ra­li­żo­wa­ny od bli­sko 30 lat i przez więk­szą część swo­je­go życia pozo­sta­je ska­za­ny na pomoc naj­bliż­szych. I choć rodzi­na Ramòna darzy go głę­bo­ką miło­ścią, tro­skli­wie opie­ku­je się męż­czy­zną przez cały czas, spa­ra­li­żo­wa­ny czu­je, iż jego życie w grun­cie rze­czy jest pozba­wio­ne god­no­ści. A sko­ro nie może on god­nie żyć, pra­gnie przy­naj­mniej god­nie umrzeć. Doko­nu­je dra­ma­tycz­ne­go wybo­ru – chce wysta­rać się o pra­wo do euta­na­zji, na któ­rą hisz­pań­skie usta­wo­daw­stwo nie zezwa­la w żad­nej sytu­acji. Rodzi­na i bli­scy przy­ja­cie­le róż­nie reagu­ją na jego decy­zję, ale cier­pią­cy, choć jed­no­cze­śnie pełen pogo­dy ducha, Ramòn jest prze­ko­na­ny, co do słusz­no­ści swe­go wybo­ru. W marze­niach podró­żu­je ku pobli­skie­mu wybrze­żu, ku morzu, któ­re­go zapach wyczu­wal­ny jest w jego poko­ju. Mor­ska toń to dla nie­go syno­nim har­mo­nii ducho­wej, spo­ko­ju, do jakie­go dąży i jaki nale­ży mu się od cza­su nie­szczę­śli­we­go sko­ku do wody, tra­gicz­ne­go wypad­ku, w któ­rym jego zda­niem, powi­nien zakoń­czyć życie 30 lat temu. W rolę spa­ra­li­żo­wa­ne­go Ramòna wcie­lił się Javier Bar­dem – zna­ko­mi­ty hisz­pań­ski aktor mło­de­go poko­le­nia, któ­re­go wstrzą­sa­ją­ca kre­acja w „Befe­ore Night Falls” zapro­cen­to­wa­ła zasłu­żo­ną nomi­na­cją do Osca­ra w roku 2000. Jego udział w fil­mie Ame­na­ba­ra tak­że prze­niósł mu lau­ry uzna­nia – nagro­dę aktor­ską na ubie­gło­rocz­nym festi­wa­lu w Wene­cji, na któ­rym „W stro­nę morza” zwró­ci­ło szcze­gól­ną uwa­gę publicz­no­ści, kry­ty­ki oraz same­go jury (zdo­by­ło rów­nież Grand Prix Jury – wyróż­nie­nie naj­waż­niej­sze obok Zło­te­go Lwa). I nic w tym dziw­ne­go, bo suk­ces obra­zu w dużej mie­rze uza­leż­nio­ny był od aktor­skiej posta­wy Bar­de­ma, któ­re­go nie­skry­wa­ny ekra­no­wy wdzięk, wyra­zi­sta oso­bo­wość i wewnętrz­na cha­ry­zma pozwa­la widzo­wi na utoż­sa­mie­nie się z por­tre­to­wa­ną posta­cią, reali­zu­jąc tym samym naj­waż­niej­szy cel fil­mu – „skło­nić publicz­ność do pod­ję­cia pró­by zro­zu­mie­nia bez koniecz­no­ści oce­ny dzia­łań czło­wie­ka”. Psy­cho­lo­gicz­ny auten­tyzm hisz­pań­ski film zawdzię­cza tak­że zna­ko­mi­te­mu ope­ra­to­ro­wi – Javier’owi Agu­ir­re­sa­ro­be, któ­re­go kame­ra skru­pu­lat­nie reje­stru­je reak­cje boha­te­rów i pre­cy­zyj­nie okre­śla cha­rak­ter każ­dej sce­ny, a tak­że w wido­wi­sko­wy spo­sób utrwa­la na taśmie sekwen­cję sen­nych marzeń przy­ku­te­go do łóż­ka męż­czy­zny. Jed­nak czy świet­ne aktor­stwo i suge­styw­na wizja pla­stycz­na słu­żą jakiejś kon­kret­nej tezie? Sądząc po tema­ty­ce obraz winien być gło­sem w dys­ku­sji na temat lega­li­za­cji euta­na­zji, o któ­rej coraz czę­ściej mówi się w mediach. Jed­nak film Ame­nába­ra uni­ka szczę­śli­wie taniej publi­cy­sty­ki. Reży­ser zda­wał sobie spra­wę z tego, iż żaden film nie będzie w tej kwe­stii gło­sem prze­ko­ny­wu­ją­cym, bo prze­ko­ny­wu­ją­cym prze­cież być nie może. Podob­nie jak nie­prze­ko­ny­wu­ją­ce, „puste”, skraj­nie dema­go­gicz­ne są sło­wa kazno­dziei, któ­ry odwie­dza Ramòna, aby prze­ko­nać go do tego, iż żyć war­to i nale­ży. Ale prze­cież i sam boha­ter od owej dema­go­gii nie ucie­ka posłu­gu­jąc się sfor­mu­ło­wa­nia­mi i hasła­mi w sty­lu: „Życie to przy­wi­lej, a nie obo­wią­zek!”. Moral­ne zna­cze­nie euta­na­zji jest mimo wszyst­ko spra­wą indy­wi­du­al­nej ety­ki i subiek­tyw­nej wraż­li­wo­ści. Dla­te­go pra­wo, zakła­da­ją­ce z góry pełen obiek­ty­wizm sędziów i rów­no­wa­gę war­to­ści ogól­no­ludz­kich, jest bez­sil­ne wzglę­dem podob­nych sytu­acji. Dla­te­go lega­li­za­cja euta­na­zji jest w grun­cie rze­czy nie­moż­li­wa, a jej reali­za­cja na swój spo­sób oka­zu­je się zało­że­niem uto­pij­nym (któż pod­jął­by się „eli­mi­na­cji” cho­re­go czło­wie­ka na jego życze­nie?!). Tak więc jed­no­znacz­nej i skon­kre­ty­zo­wa­nej tezy w fil­mie nie znaj­dzie­my i być może dla­te­go „W stro­nę morza” chęt­nie obej­rzą zarów­no zwo­len­ni­cy jak i zde­kla­ro­wa­ni prze­ciw­ni­cy idei. Przej­mu­ją­cy w swej isto­cie film Ame­nába­ra jest przede wszyst­kim nie­zwy­kle spraw­nie opo­wie­dzia­ną, nie­ba­nal­nie zain­sce­ni­zo­wa­ną histo­rią czło­wie­ka, któ­ry poszu­ki­wał har­mo­nii z rze­czy­wi­sto­ścią i wła­śnie ku har­mo­nii mia­ła dopro­wa­dzić go jego wła­sna śmierć. Czy tak się sta­ło? Czy Ramòn zaznał upra­gnio­ne­go spo­ko­ju? Na to pyta­nie nigdy nie znaj­dzie­my odpo­wie­dzi. „W stro­nę morza”, choć jak już powie­dzie­li­śmy — nie narzu­ca widzo­wi inter­pre­ta­cji, to jed­nak suge­ru­je odpo­wiedź na naj­waż­niej­sze pyta­nie: „Euta­na­zja jest złem czy dobrem?” Przy czym nie robi tego w spo­sób nachal­ny i nie sto­su­je tan­det­nej dema­go­gii. Oto na koń­cu fil­mu oglą­da­my Julię – bli­ską przy­ja­ciół­kę Ramòna, któ­ra, będąc nie­ule­czal­nie cho­rą, decy­du­je się na pozo­sta­nie przy życiu. Nie­ste­ty jej ostat­nie tygo­dnie, ostat­nie dni nie umoż­li­wia­ją jej nor­mal­ne­go funk­cjo­no­wa­nia, a strasz­ny stan świa­do­mo­ści Julii nie pozwa­la nawet na prze­czy­ta­nie listu od nie­ży­ją­ce­go przy­ja­cie­la. Kobie­ta zosta­je ska­za­na na wege­ta­cję. Czyż­by reży­ser mówił nam, iż pomy­li­ła się, doko­nu­jąc złe­go wybo­ru? Mogła prze­cież unik­nąć tego cier­pie­nia. Kwe­stia ta nie zosta­je jasno roz­strzy­gnię­ta, gdyż na szczę­ście Ame­nábar pozo­sta­wia nam w ostat­niej sce­nie fil­mu jesz­cze jed­ną wizję morza, tak odmien­ną od posęp­nie pięk­nej głę­bi­ny śmier­ci. Po zło­ci­stej pla­ży, na tle pie­ni­stych, mor­skich fal błysz­czą­cych sre­brzy­sty­mi reflek­sa­mi połu­dnio­we­go słoń­ca, prze­cha­dza się rodzi­na Gene – bli­skiej zna­jo­mej Ramòna. Weso­ły spa­cer rodzi­ców z ich maleń­kim syn­kiem zmie­nia się w rado­sną zaba­wę. Roze­śmia­na twarz dziec­ka nie kon­tra­stu­je, ale współ­gra z mor­skim pej­za­żem, któ­ry nagle sta­je się afir­ma­cją życia, jakie­go morze jest prze­cież naj­pier­wot­niej­szym śro­do­wi­skiem! Apo­te­oza życia w jego isto­cie osta­tecz­nie domy­ka całą opo­wieść. Dzię­ki temu film nie przy­tła­cza, lecz daje nadzie­ję.

Zobacz rów­nież:

EAI ekumenizm.pl — Euta­na­zja

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.