- 10 września, 2024
- przeczytasz w 6 minut
5 września 2024 r. zmarła śp. siostra kapłanka Walentyna M. Bożenna Chabowska, wieloletnia proboszczka Parafii Kościoła Katolickiego Mariawitów w Łowiczu i Długiej Kościelnej.
Odeszła s. kapłanka M. Bożenna Chabowska — wspomnienie
5 września 2024 r. zmarła śp. siostra kapłanka Walentyna M. Bożenna Chabowska, wieloletnia proboszczka Parafii Kościoła Katolickiego Mariawitów w Łowiczu i Długiej Kościelnej.
15 maja br. siostra M. Bożenna skończyła 90 lat i, jak wspominało wielu moich rozmówców, nic nie wskazywało na to, że choroba nowotworowa przyspieszy, że pojawi się konieczność hospitalizacji i później opieki paliatywnej w hospicjum pod Płockiem.
8 września w Kaplicy Klasztoru Sióstr Mariawitek w Felicjanowie oraz na cmentarzu mariawickim w Pepłowie odbyły się uroczystości pogrzebowe, na które przybyli wierni praktycznie ze wszystkich parafii Kościoła Katolickiego Mariawitów.
Siostra Bożenna pochodziła z Parafii w Felicjanowie i od najmłodszych lat uczestniczyła w życiu religijnym klasztoru, w którym znajdowało się wówczas mnóstwo sióstr i braci zakonnych. Codzienna adoracja Przenajświętszego Sakramentu, Msze święte sprawowane w klasztornej kaplicy i msze ludowe w domu były wpisane w życie s. Bożenny. Wydawało się, że po koszmarach II wojny światowej i ukończeniu szkoły w Felicjanowie od razu wstąpi do Zgromadzenia Sióstr Mariawitek. Zanim to jednak nastąpiło podjęła pracę przedszkolanki w pobliskim Bodzanowie i – jak mówiła – wiedziała, że spełnienie i tak znajdzie w życiu zakonnym.
Wstąpiła do nowicjatu, wraz z innymi siostrami rozpoczęła studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, gdzie obroniła pracę magisterską poświęconą „Ofierze czystej”.
Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1962 roku wraz ze zmarłą w ubiegłym roku s. M. Weroniką, s. M. Bożenna pracowała w Felicjanowie, ale sporadycznie wysyłana była do służby i pomocy w innych parafiach Kościoła, z których część już nie istnieje.
Pod koniec lat 60. przełożeni powierzyli siostrze Bożennie misję stworzenia placówki mariawickiej w okolicach Łowicza (Urbańszczyzna) – w skromnym budynku urządzono prowizoryczną kaplicę i dopiero po kilku latach Kościołowi udało się zakupić niewielki budynek w samym centrum Łowicza przy ul. Browarnej, w bliskiej odległości od zabytkowego kościoła ewangelicko-augsburskiego (dziś galeria) oraz świątyni Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Łowicka kaplica nie przypomina surowych w wystroju kościołów i kaplic mariawickich – s. Bożenna umieściła w niej sporo obrazów o tematyce biblijnej, ale też pokaźny księgozbiór.
Do łowickich obowiązków doszła w 1989 roku opieka nad wspólnotą mariawicką w Długiej Kościelnej po śmierci s. kapł. M. Agnety. To właśnie w kościele koło Halinowa przed niespełna 10 laty po raz pierwszy zobaczyłem s. Bożennę, siedzącą za fisharmonią i później jeszcze wiele razy grającą podczas uroczystych nabożeństw w Święto Zesłania Ducha Świętego w Felicjanowie.
Przesadziłbym, gdybym powiedział, że Siostrę znałem dobrze, ale zapamiętam nasz wspólny obiad po uroczystości Bożego Ciała w Długiej Kościelnej. Obsada przy stole była ekumeniczna – dwoje mariawitów i tyle samo luteran. Atmosfera tych i innych spotkań była nieskrępowana, dało się wyczuć u siostry – jak powiedział mi jeden z mariawitów – naturalną dyplomację, która wynikała z ogromnej klasy, tzw. starej szkoły i zasadniczą koncyliacyjnością, niechęcią do konfliktów w i poza Kościołem.
Oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach, Siostra przywoływała wspomnienia z czasów studenckich, swoich ewangelickich profesorów, koleżanki i kolegów, ale rozmowa naturalnie zeszła na sprawy duchowe i charakterystyczną dla sióstr kapłanek narrację, w której – nie chciałbym być źle zrozumiany – do głosu dochodzi eklezjalny relatywizm w najlepszym wydaniu. Chodzi o przeświadczenie i duchowe zrozumienie, że zewnętrzna struktura kościoła, choćby wyposażonego w najpiękniejsze obrazy i inne ozdoby, nie mają po prostu znaczenia, jeśli skonfrontujemy je z tym, po co właściwie Kościół istnieje – ewangelik powie, że najświętszym skarbem Kościoła jest Ewangelia, a mariawita skoncentruje się na czci dla Chrystusa Utajonego w Przenajświętszym Sakramencie. Obydwie optyki mają wspólne źródło i cel.
Z rozmowy z s. M. Bożenną pamiętam jej rozumienie chrześcijaństwa, ukazanego nie jako cel sam w sobie, jako hermetyczny system zachwycający się lustrzanym odbiciem własnego piękna czy dostojności, ale jako wspólnotę dynamicznie skoncentrowaną na Chrystusie. Z tym łączyła się jej rozumienie mariawityzmu, o ile dobrze je zrozumiałem, bardziej jako duchowej pielgrzymki niż konfesyjnego fenomenu. Nie zmienia to faktu, że siostra chętnie i nie bez swady wypowiadała swoje poglądy na temat mariawityzmu, czym jest, a czym wydaje się być, jednak bardzo szybko – i to zapadło mi w pamięć – przechodziła do treści ściśle duchowych, będąc mniej zainteresowaną sprawami dogmatycznymi, a właśnie tym, co stanowi o pierwotnej sile mariawityzmu. Z s. M. Bożenną rozmawiałem ostatnio, gdy poprosiłem o kilka słów refleksji nt. s. M. Weroniki. Zasadniczo słowa, które wypowiedziała o niej, można byłoby wypowiedzieć o s. Bożennie.
Stojąc mocno na gruncie swoich przekonań mariawickich i będąc kapłanką Kościoła Katolickiego Mariawitów do końca swoich dni, nie bała się spotkania z innymi, inaczej myślącymi. W Łowiczu, gdzie spędziła większość życia, posiadała bliskie kontakty z chrześcijanami innych wyznań, także – co nie zawsze jest oczywiste – z mariawitami nurtu płockiego, którzy chętnie siostrę odwiedzali. Kilka lat temu, zachęcona przez łowickich luteran do udziału w nabożeństwie ekumenicznym w Świątyni Miłości i Miłosierdzia udała się z nimi do Płocka. Weszła do Świątyni i klasztoru, a jej wizyta wywołała zachwyt i wzruszenie, ale też w innych kręgach wywołała ostrą dezaprobatę, co s. Bożenna mocno przeżyła. Po raz pierwszy była przy grobie Mateczki, ale nie była to jej pierwsza wizyta w Świątyni.
Jeszcze jako młoda kapłanka została wysłana do Płocka przez abpa M. Rafaela Wojciechowskiego z zadaniem przekazania korespondencji. Było to w latach 60. XX wieku. Poprosiła o spotkanie z bp. M. Filipem Feldmanem, który rok po narodzinach siostry (1935), stanął na czele buntu przeciwko abp. M. Michałowi Kowalskiemu. Siostry Bożenny nie dopuszczono do bp. Filipa i do spotkania nie doszło. Od tego czasu wiele się zmieniło, choć z pewnością nie wszystko.
Wracając do duchowości. Prowadzący uroczystości w kościele na cmentarzu brat kapłan Zbigniew wspomniał o dwóch kwestiach, które korespondują z refleksjami zarysowanymi powyżej. Siostra Bożenna – i myślę, że mogę to powiedzieć o wszystkich siostrach kapłankach, które poznałem – poważnie traktowała słowa i swoje powołanie. Zwrócono uwagę na sposób, w jaki wypowiadała mariawickie pozdrowienie i jak na nie odpowiadała. Słowa „Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen” były też jednymi z ostatnich, jakie wymówiła i stały się jakby podsumowaniem, duchowym testamentem jej życia — Jest mi tu dobrze przy kaplicy [w Łowiczu], mam Pana Jezusa i mi wystarczy – mówiła. Niestety, nigdy nie słyszałem kazań Siostry, jednak – co podkreślało wielu – były spójne z tym, co mówiła i kim była.
Przywołano też miłość s. Bożenny do Pisma Świętego, w tym słowa, które powtarzała w sytuacji, gdy biblijne teksty nie zawsze trafiały w serce i umysł lub ich sens był po prostu przysłonięty. Wyjaśniała to słowami: „Pismo Święte ma takie fragmenty, że można po nim brodzić jak po płytkiej wodzie, ale też głębię, że słonia można zatopić.” Uśmiechnąłem się pod nosem słysząc te słowa nad grobem s. Bożenny, bo przypomniały mi słowa podobne wypowiedziane przez Lutra: „Pismo Święte jest rzeką, w której słoń musi pływać, a baranek może chodzić.”
Ostatnią osobą, która widziała s. Bożennę przed śmiercią była kapłanka ludowa, która modliła się wraz z siostrą w hospicjum i udzieliła jej Przenajświętszego Sakramentu.
I padły oczywiście słowa: teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.
Do zobaczenia.