Kościoły katolickie

Odeszła s. kapłanka M. Bożenna Chabowska — wspomnienie


5 wrze­śnia 2024 r. zmar­ła śp. sio­stra kapłan­ka Walen­ty­na M. Bożen­na Cha­bow­ska, wie­lo­let­nia pro­boszcz­ka Para­fii Kościo­ła Kato­lic­kie­go Maria­wi­tów w Łowi­czu i Dłu­giej Kościel­nej.


15 maja br. sio­stra M. Bożen­na skoń­czy­ła 90 lat i, jak wspo­mi­na­ło wie­lu moich roz­mów­ców, nic nie wska­zy­wa­ło na to, że cho­ro­ba nowo­two­ro­wa przy­spie­szy, że poja­wi się koniecz­ność hospi­ta­li­za­cji i póź­niej opie­ki palia­tyw­nej w hospi­cjum pod Płoc­kiem.

8 wrze­śnia w Kapli­cy Klasz­to­ru Sióstr Maria­wi­tek w Feli­cja­no­wie oraz na cmen­ta­rzu maria­wic­kim w Pepło­wie odby­ły się uro­czy­sto­ści pogrze­bo­we, na któ­re przy­by­li wier­ni prak­tycz­nie ze wszyst­kich para­fii Kościo­ła Kato­lic­kie­go Maria­wi­tów.

Sio­stra Bożen­na pocho­dzi­ła z Para­fii w Feli­cja­no­wie i od naj­młod­szych lat uczest­ni­czy­ła w życiu reli­gij­nym klasz­to­ru, w któ­rym znaj­do­wa­ło się wów­czas mnó­stwo sióstr i bra­ci zakon­nych. Codzien­na ado­ra­cja Prze­naj­święt­sze­go Sakra­men­tu, Msze świę­te spra­wo­wa­ne w klasz­tor­nej kapli­cy i msze ludo­we w domu były wpi­sa­ne w życie s. Bożen­ny. Wyda­wa­ło się, że po kosz­ma­rach II woj­ny świa­to­wej i ukoń­cze­niu szko­ły w Feli­cja­no­wie od razu wstą­pi do Zgro­ma­dze­nia Sióstr Maria­wi­tek. Zanim to jed­nak nastą­pi­ło pod­ję­ła pra­cę przed­szko­lan­ki w pobli­skim Bodza­no­wie i – jak mówi­ła – wie­dzia­ła, że speł­nie­nie i tak znaj­dzie w życiu zakon­nym.

Wstą­pi­ła do nowi­cja­tu, wraz z inny­mi sio­stra­mi roz­po­czę­ła stu­dia na Chrze­ści­jań­skiej Aka­de­mii Teo­lo­gicz­nej, gdzie obro­ni­ła pra­cę magi­ster­ską poświę­co­ną „Ofie­rze czy­stej”.

Po przy­ję­ciu świę­ceń kapłań­skich w 1962 roku wraz ze zmar­łą w ubie­głym roku s. M. Wero­ni­ką, s. M. Bożen­na pra­co­wa­ła w Feli­cja­no­wie, ale spo­ra­dycz­nie wysy­ła­na była do służ­by i pomo­cy w innych para­fiach Kościo­ła, z któ­rych część już nie ist­nie­je.

Pod koniec lat 60. prze­ło­że­ni powie­rzy­li sio­strze Bożen­nie misję stwo­rze­nia pla­ców­ki maria­wic­kiej w oko­li­cach Łowi­cza (Urbańsz­czy­zna) – w skrom­nym budyn­ku urzą­dzo­no pro­wi­zo­rycz­ną kapli­cę i dopie­ro po kil­ku latach Kościo­ło­wi uda­ło się zaku­pić nie­wiel­ki budy­nek w samym cen­trum Łowi­cza przy ul. Bro­war­nej, w bli­skiej odle­gło­ści od zabyt­ko­we­go kościo­ła ewan­ge­lic­ko-augs­bur­skie­go (dziś gale­ria) oraz świą­ty­ni Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów. Łowic­ka kapli­ca nie przy­po­mi­na suro­wych w wystro­ju kościo­łów i kaplic maria­wic­kich – s. Bożen­na umie­ści­ła w niej spo­ro obra­zów o tema­ty­ce biblij­nej, ale też pokaź­ny księ­go­zbiór.

Do łowic­kich obo­wiąz­ków doszła w 1989 roku opie­ka nad wspól­no­tą maria­wic­ką w Dłu­giej Kościel­nej po śmier­ci s. kapł. M. Agne­ty. To wła­śnie w koście­le koło Hali­no­wa przed nie­speł­na 10 laty po raz pierw­szy zoba­czy­łem s. Bożen­nę, sie­dzą­cą za fis­har­mo­nią i póź­niej jesz­cze wie­le razy gra­ją­cą pod­czas uro­czy­stych nabo­żeństw w Świę­to Zesła­nia Ducha Świę­te­go w Feli­cja­no­wie.

Prze­sa­dził­bym, gdy­bym powie­dział, że Sio­strę zna­łem dobrze, ale zapa­mię­tam nasz wspól­ny obiad po uro­czy­sto­ści Boże­go Cia­ła w Dłu­giej Kościel­nej. Obsa­da przy sto­le była eku­me­nicz­na – dwo­je maria­wi­tów i tyle samo lute­ran. Atmos­fe­ra tych i innych spo­tkań była nie­skrę­po­wa­na, dało się wyczuć u sio­stry – jak powie­dział mi jeden z maria­wi­tów – natu­ral­ną dyplo­ma­cję, któ­ra wyni­ka­ła z ogrom­nej kla­sy, tzw. sta­rej szko­ły i zasad­ni­czą kon­cy­lia­cyj­no­ścią, nie­chę­cią do kon­flik­tów w i poza Kościo­łem.

Oczy­wi­ście, jak to bywa w takich sytu­acjach, Sio­stra przy­wo­ły­wa­ła wspo­mnie­nia z cza­sów stu­denc­kich, swo­ich ewan­ge­lic­kich pro­fe­so­rów, kole­żan­ki i kole­gów, ale roz­mo­wa natu­ral­nie zeszła na spra­wy ducho­we i cha­rak­te­ry­stycz­ną dla sióstr kapła­nek nar­ra­cję, w któ­rej – nie chciał­bym być źle zro­zu­mia­ny – do gło­su docho­dzi ekle­zjal­ny rela­ty­wizm w naj­lep­szym wyda­niu. Cho­dzi o prze­świad­cze­nie i ducho­we zro­zu­mie­nie, że zewnętrz­na struk­tu­ra kościo­ła, choć­by wypo­sa­żo­ne­go w naj­pięk­niej­sze obra­zy i inne ozdo­by, nie mają po pro­stu zna­cze­nia, jeśli skon­fron­tu­je­my je z tym, po co wła­ści­wie Kościół ist­nie­je – ewan­ge­lik powie, że naj­święt­szym skar­bem Kościo­ła jest Ewan­ge­lia, a maria­wi­ta skon­cen­tru­je się na czci dla Chry­stu­sa Uta­jo­ne­go w Prze­naj­święt­szym Sakra­men­cie. Oby­dwie opty­ki mają wspól­ne źró­dło i cel.

Z roz­mo­wy z s. M. Bożen­ną pamię­tam jej rozu­mie­nie chrze­ści­jań­stwa, uka­za­ne­go nie jako cel sam w sobie, jako her­me­tycz­ny sys­tem zachwy­ca­ją­cy się lustrza­nym odbi­ciem wła­sne­go pięk­na czy dostoj­no­ści, ale jako wspól­no­tę dyna­micz­nie skon­cen­tro­wa­ną na Chry­stu­sie. Z tym łączy­ła się jej rozu­mie­nie maria­wi­ty­zmu, o ile dobrze je zro­zu­mia­łem, bar­dziej jako ducho­wej piel­grzym­ki niż kon­fe­syj­ne­go feno­me­nu. Nie zmie­nia to fak­tu, że sio­stra chęt­nie i nie bez swa­dy wypo­wia­da­ła swo­je poglą­dy na temat maria­wi­ty­zmu, czym jest, a czym wyda­je się być, jed­nak bar­dzo szyb­ko – i to zapa­dło mi w pamięć – prze­cho­dzi­ła do tre­ści ści­śle ducho­wych, będąc mniej zain­te­re­so­wa­ną spra­wa­mi dogma­tycz­ny­mi, a wła­śnie tym, co sta­no­wi o pier­wot­nej sile maria­wi­ty­zmu. Z s. M. Bożen­ną roz­ma­wia­łem ostat­nio, gdy popro­si­łem o kil­ka słów reflek­sji nt. s. M. Wero­ni­ki. Zasad­ni­czo sło­wa, któ­re wypo­wie­dzia­ła o niej, moż­na było­by wypo­wie­dzieć o s. Bożen­nie.

Sto­jąc moc­no na grun­cie swo­ich prze­ko­nań maria­wic­kich i będąc kapłan­ką Kościo­ła Kato­lic­kie­go Maria­wi­tów do koń­ca swo­ich dni, nie bała się spo­tka­nia z inny­mi, ina­czej myślą­cy­mi. W Łowi­czu, gdzie spę­dzi­ła więk­szość życia, posia­da­ła bli­skie kon­tak­ty z chrze­ści­ja­na­mi innych wyznań, tak­że – co nie zawsze jest oczy­wi­ste – z maria­wi­ta­mi nur­tu płoc­kie­go, któ­rzy chęt­nie sio­strę odwie­dza­li. Kil­ka lat temu, zachę­co­na przez łowic­kich lute­ran do udzia­łu w nabo­żeń­stwie eku­me­nicz­nym w Świą­ty­ni Miło­ści i Miło­sier­dzia uda­ła się z nimi do Płoc­ka. Weszła do Świą­ty­ni i klasz­to­ru, a jej wizy­ta wywo­ła­ła zachwyt i wzru­sze­nie, ale też w innych krę­gach wywo­ła­ła ostrą dez­apro­ba­tę, co s. Bożen­na moc­no prze­ży­ła. Po raz pierw­szy była przy gro­bie Matecz­ki, ale nie była to jej pierw­sza wizy­ta w Świą­ty­ni.

Jesz­cze jako mło­da kapłan­ka zosta­ła wysła­na do Płoc­ka przez abpa M. Rafa­ela Woj­cie­chow­skie­go z zada­niem prze­ka­za­nia kore­spon­den­cji. Było to w latach 60. XX wie­ku. Popro­si­ła o spo­tka­nie z bp. M. Fili­pem Feld­ma­nem, któ­ry rok po naro­dzi­nach sio­stry (1935), sta­nął na cze­le bun­tu prze­ciw­ko abp. M. Micha­ło­wi Kowal­skie­mu. Sio­stry Bożen­ny nie dopusz­czo­no do bp. Fili­pa i do spo­tka­nia nie doszło. Od tego cza­su wie­le się zmie­ni­ło, choć z pew­no­ścią nie wszyst­ko.

Wra­ca­jąc do ducho­wo­ści. Pro­wa­dzą­cy uro­czy­sto­ści w koście­le na cmen­ta­rzu brat kapłan Zbi­gniew wspo­mniał o dwóch kwe­stiach, któ­re kore­spon­du­ją z reflek­sja­mi zary­so­wa­ny­mi powy­żej. Sio­stra Bożen­na – i myślę, że mogę to powie­dzieć o wszyst­kich sio­strach kapłan­kach, któ­re pozna­łem – poważ­nie trak­to­wa­ła sło­wa i swo­je powo­ła­nie. Zwró­co­no uwa­gę na spo­sób, w jaki wypo­wia­da­ła maria­wic­kie pozdro­wie­nie i jak na nie odpo­wia­da­ła. Sło­wa „Teraz i zawsze, i na wie­ki wie­ków. Amen” były też jed­ny­mi z ostat­nich, jakie wymó­wi­ła i sta­ły się jak­by pod­su­mo­wa­niem, ducho­wym testa­men­tem jej życia — Jest mi tu dobrze przy kapli­cy [w Łowi­czu], mam Pana Jezu­sa i mi wystar­czy – mówi­ła. Nie­ste­ty, nigdy nie sły­sza­łem kazań Sio­stry, jed­nak – co pod­kre­śla­ło wie­lu – były spój­ne z tym, co mówi­ła i kim była.

Przy­wo­ła­no też miłość s. Bożen­ny do Pisma Świę­te­go, w tym sło­wa, któ­re powta­rza­ła w sytu­acji, gdy biblij­ne tek­sty nie zawsze tra­fia­ły w ser­ce i umysł lub ich sens był po pro­stu przy­sło­nię­ty. Wyja­śnia­ła to sło­wa­mi: „Pismo Świę­te ma takie frag­men­ty, że moż­na po nim bro­dzić jak po płyt­kiej wodzie, ale też głę­bię, że sło­nia moż­na zato­pić.” Uśmiech­ną­łem się pod nosem sły­sząc te sło­wa nad gro­bem s. Bożen­ny, bo przy­po­mnia­ły mi sło­wa podob­ne wypo­wie­dzia­ne przez Lutra: „Pismo Świę­te jest rze­ką, w któ­rej słoń musi pły­wać, a bara­nek może cho­dzić.”

Ostat­nią oso­bą, któ­ra widzia­ła s. Bożen­nę przed śmier­cią była kapłan­ka ludo­wa, któ­ra modli­ła się wraz z sio­strą w hospi­cjum i udzie­li­ła jej Prze­naj­święt­sze­go Sakra­men­tu.

I padły oczy­wi­ście sło­wa: teraz i zawsze, i na wie­ki wie­ków. Amen.

Do zoba­cze­nia.



Gale­ria
Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.