
- 23 grudnia, 2015
- przeczytasz w 4 minuty
Statystyka potwierdza to, co każdy może zaobserwować. I tak potwierdziła, że osoby po 50. roku życia częściej uczestniczą w praktykach religijnych w parafii niż młodzież i osoby do 35. roku życia jak też, że osoby mieszkające w małych miejscowościach również s...
Polak katolik lokalny
Statystyka potwierdza to, co każdy może zaobserwować. I tak potwierdziła, że osoby po 50. roku życia częściej uczestniczą w praktykach religijnych w parafii niż młodzież i osoby do 35. roku życia jak też, że osoby mieszkające w małych miejscowościach również są bardziej związane z życiem religijnym parafii niż osoby z wielkiego miasta.
Statystyka, niestety, nie powie nam czy młodzi ludzie migrujący z małych miejscowości do wielkich miast w większym czy mniejszym stopniu są skłonni do praktyk religijnych w nowym miejscu niż ci, którzy w tych miastach się urodzili.
A dopiero to mogłoby nam dać odpowiedź na ile wychowanie religijne w mniejszych wspólnotach opiera się na sile tradycji, a na ile zaszczepia potrzeby religijne. Z moich obserwacji — acz nie aspiruję do tworzenia statystyki — wynika, że potrzeba wspólnoty religijnej występuje w dominującej większości przypadków lokalnie. To znaczy, że młodzież mieszkająca na wsi lub w małych miasteczkach konformistycznie wypełnia lokalne tradycje uczestniczenia w religijnych praktykach, a w momencie, kiedy przeprowadzi się do miejsca, gdzie czuje się anonimowa, zarzuca je, praktykując tylko od przypadku do przypadku i w czasie odwiedzin miejsca pochodzenia.
Stawiam więc tezę, że to środowiska, które teoretycznie powinny bardziej sprzyjać religijnej afiliacji powodują, że wraz ze zmianą środowiska niknie też potrzeba religijnej praktyki. Są oczywiście wyjątki, ale najczęściej dotyczą osób, które z trudem odnajdują się w nowym miejscu, nie mają rodziny ani wielu znajomych i nie są zrażone do Kościoła. Takie osoby próbują się odnaleźć w różnego rodzaju wspólnotach — niekoniecznie zresztą w parafii, w której zamieszkują. Wśród moich młodych znajomych i dzieci moich starych znajomych tendencja jest jednak taka, że mimo iż pochodzili z miejsc, w których do tej pory prawie wszyscy idą w niedzielę i święto do kościoła, to w swojej nowej parafii najczęściej nie zamierzają tego czynić, bo nie czują potrzeby, a zabrakło społecznego i rodzinnego nacisku.
Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem, przyczyn trzeba szukać w tym, co określa się mianem tzw. głębokiej wiary. Otóż problemem jest to, że za człowieka głębokiej wiary, który to ideał jest wtłaczany nam w czasie wychowania religijnego, uważana jest osoba, która bez zastrzeżeń akceptuje “kanon” wiary, często się modli oraz przystępuje do sakramentów. Generalnie ideałem jest ktoś — w odczuciu nauczanych — ślepo wierzący i wykonujący więcej niż inni praktyk religijnych. W związku z takim ideałem osoba, wyrażająca swoje niezdecydowanie, kwestionująca przekaz lub konieczność praktyk jest z kolei postrzegana jako ktoś słabej wiary. W rezultacie osoby, które może by i chętnie podyskutowały o religii, o swoich obawach i zastrzeżeniach uciekają w konformizm dopokąd muszą dostosowywać się do otoczenia, a później zrzucają religię jako nieprzydatną w nowym życiu. Co gorsze potrafią być do niej jeszcze bardziej niechętnie nastawione niż osoby nie zmuszane do wcześniejszego praktykowania konformistycznych postaw.
Problem polega więc na tym, że dzieci i młodzież się naucza i wychowuje, ale nie daje się im żadnej możliwości dyskusji, kwestionowania zastanych prawd i nie zachęca do wyrażania wątpliwości. Ponadto prezentowane na lekcjach katechezy postawy do naśladowania są archaiczne i dodatkowo jeszcze nastawiają niechętnie do tego ideału głębokiej wiary. Nawet ja i moi koledzy czterdzieści lat temu serdecznie nie znosiliśmy świętego Stanisława Kostki za jego nieznośną powagę i cierpiętnictwo. A — przypominam — to nadal patron młodzieży jest. Teraz doszła nowsza patronka czystych serc — zamordowana w czasie I wojny światowej i ogłoszona błogosławioną Karolina Kózkówna. Jej śmierć jest oczywiście tragiczna, ale to, że ta młoda dziewczyna przed śmiercią — jak wynika z oficjalnego życiorysu — głównie się modliła i wykładała innym prawdy wiary raczej sympatii takiej zwyczajnej nie “głęboko wierzącej” młodzieży jej przysporzyć nie mogą.
Tak więc dopokąd młodzież będzie się katechizować w ten sam sposób jak w XIX wieku oraz nie zabroni się zmiany miejsca zamieszkania zanik potrzeby praktyk religijnych będzie się tylko nasilał. Dla tych co się pocieszają, że jak obecna młodzież dojdzie do wieku lat 60. to znów powróci do praktyk religijnych proponuję spojrzeć na inne społeczeństwa Europy. Część zapewne wróci i stanie się “głęboko wierząca”, ale jestem przekonana, że będzie ich mniej niż obecnych 60. latków.
Zobacz także: Polak religijny — komentarz