
- 12 listopada, 2018
- przeczytasz w 14 minut
400 lat temu w niewielkim Dordrecht odbył się Synod, który zgromadził przedstawicieli Kościołów reformowanych z kilku krajów Europy. Trudno o porównywalne wydarzenie w historii europejskiej reformacji. O dziejach Synodu w Dordrecht i jego wpływie na teologię r...
Reformowany Trydent — 400 lat Synodu w Dordrechcie (Dort)
400 lat temu w niewielkim Dordrecht odbył się Synod, który zgromadził przedstawicieli Kościołów reformowanych z kilku krajów Europy. Trudno o porównywalne wydarzenie w historii europejskiej reformacji. O dziejach Synodu w Dordrecht i jego wpływie na teologię reformowaną oraz współczesność rozmawiamy z ks. dr. Kazimierzem Bemem, duchownym Zjednoczonego Kościoła Chrystusa (UCC) oraz Jarosławem Kubackim, duchownym Kościoła menonickiego, który od wielu lat mieszka w Holandii.
ROZMOWA Z KS. DR. KAZIMIERZEM BEMEM
Ekumenizm.pl: 55 lat po Soborze Trydenckim i 400 lat temu odbył się w Dordrechcie synod, który na długie lata wyznaczył kanon reformowanej ortodoksji i do dziś jest dla wielu konserwatywnych chrześcijan — nie tylko reformowanych, ale i ewangelikałów różnej maści — latarnią prawowierności. Co zatem się stało na reformowanym „Trydencie”?
Ks. dr Kazimierz Bem: To był konflikt trzeciego pokolenia teologów reformowanych i spór wokół interpretacji kwestii predestynacji czyli “kto i dlaczego będzie zbawiony.” W ogromnym skrócie: remonstranci, kwestionowali w ogóle naukę predestynacji, czyli tego, że Bóg zadecydował przed naszym urodzeniem czy będziemy zbawieni czy potępieni. Ich przeciwnicy — tzw. gomaryści — tę doktrynę podtrzymywali, ale z różnymi uzasadnieniami i akcentami. Dodatkowo, na konflikt teologiczny nałożył się konflikt polityczny: panująca rodzina Orańska, była w większości gomarystyczna, a ówczesny przywódca Niderlandów Jan van Oldenbarnavelt był remonstrantem. Pisałem o tym więcej w swojej książce „Wilki i łagodne jagniątka Chrystusa. Powstanie, rozwój i rola Holenderskiego Kościoła Reformowanego w XVI i XVII wieku.” Synod w Dordrechcie wbrew czarnej legendzie, synod nie był wcale ani tak kategoryczny ani tak fundamentalistyczny jak wielu, w szczególności konserwatystom się wydaje. Wyznaczył trend teologii specyfice holenderskiego kalwinizmu, którą ma do dzisiaj.
Czyżby? Zwolennicy Arminiusza (remonstranci) co prawda nie spłonęli, ale zakazano im głoszenia poglądów. Do tego wulgarna wersja predestynacji została przyklepana.
Pierwsza część to prawda: pastorów arminiańskich usunięto — ale większość przeszła na wcześniejszą emeryturę i zostawiono ich w spokoju. Po kilkunastu latach pozwolono remonstrantom na założenie własnych, nieoficjalnych, parafii Co do kwestii predestynacji – to nie takie proste. W temacie predestynacji Synod okazał się zaskakująco wstrzemięźliwy. Potępiono kalwińską wersję pelagianizmu, że my sami przyczyniamy się do własnego zbawienia i potępienia, która zdaniem synodałów za bardzo przybliżała się do katolicyzmu. Uznano, że zbawienie jest suwerenną i wyłączną decyzją Boga. Ale, jak podkreślano, decyzja ta nie jest podejmowana w próżni tylko podejmuje ją Bóg w Jezusie Chrystusie.
Ale to właśnie ten pogląd stał się na długie lata wizytówką i przekleństwem kalwinizmu — chyba bardziej słusznie niż niesłusznie — nawet jeśli doszło do pewnych uproszczeń, bo o predestynacji pisał ochoczo nie tylko Kalwin, ale przede wszystkim Augustyn, ale i Tomasz z Akwinu czy Luter
Synod w Dort spróbował, może nie do końca skutecznie, przywrócić nauce o predestynacji formę, jaką miała u Jana Kalwina i bardzo pięknie mówiącej o niej Drugiej Konfesji Helweckiej. Kalwin był konsekwentny. Uważał, że skoro powiedziało się A to trzeba powiedzieć B. Ale predestynacja była dla niego, co może niektórych dziwć, doktryną pastoralną. To znaczy miała pokazać wiernym, że ostateczna decyzja należy do Boga objawionego w Chrystusie. Jest On wolny i prawdziwie sprawiedliwy, i może podjąć tę decyzję bez żadnych naszych prób „przekupienia” go czy bez możliwości roztrwonienia Bożej łaski. Zalecał także wielką ostrożność przy dyskusji o predestynacji. Jej “zepsucie” i teologiczne przesunięcie zawdzięczamy niestety Teodorowi de Beze, naukę którego odreagował jego uczeń Jakub Arminius.
Czy Bóg przeznacza z góry ludzi do zbawienia i do potępienia?
Bóg suwerennie i w prawdziwej wolności decyduje o ostatecznym losie człowieka. Decyzja ta należy do Niego i tylko do Niego. Jeśli bowiem to my mamy mieć możliwość ostatecznej decyzji, którą Bóg jest potem związany to On nie jest ani wszechmocny, ani nie jest Bogiem. I oznacza to, że mamy moc sami siebie potępić.
Skoro było tak dobrze i pięknie to skąd te zachwyty i poczucie gigantycznej ulgi, gdy w XX wieku reformowanemu światu objawił się niejaki Karol Barth „cywilizując” to, co do tej pory uchodziło za wabik dla tych, którym się najlepiej wiodło?
Tak Beza, jak arminianie, oraz niektórzy kalwińscy fundamentaliści zaczęli spekulować, kiedy i na jakiej podstawie Bóg dokonuje decyzji o zbawieniu i czy możemy dostrzec jej znaki np. ziemskie powodzenie. Predestynacja stała się nagle doktryną soteriologiczną, a więc odnoszącą się do zbawienia, a raczej instrukcją obsługi zbawienia. I stąd ten konflikt. Karol Barth wzbudził zachwyt, bo on nie tylko wyraźnie powrócił do doktryny Kalwina (predestynacja jako doktryna o Bogu), ale i ją radykalnie zreinterpretował. Przypominam, że Barth walczył z tezą Maxa Webera, który był de facto unitarianinem i który lubił duchownych arminiańskich.
Jednak dopiero Barth obrał perspektywę chrystologiczną, stwierdzając, że predestynacja jest sumą Ewangelii, że to Bóg przeznaczył samego siebie na krzyż, aby ratować pogrążonego w beznadziei człowieka
Oczywiście, ale Barth obracał się w świecie teologii francuskiej i niemieckiej, a nie holenderskiej. Synod w Dort powiedział: decyzja o zbawieniu jest suwerenną decyzją Boga i tylko Boga. Ale podejmuje ja kochający Bóg w Jezusie Chrystusie, i osoba raz wybrana przez Boga, nigdy nie zostanie przezeń odrzucona. Co ciekawe i o cym się zapomina, Synod w Dort resztę spekulacji pominął milczeniem.
Czyli w gruncie rzeczy był to problem raczej lokalny?
Częściowo tak. Spór o predestynację był żywy jeszcze wśród francuskich hugenotów, ale w zasadzie zaniknął po 1650 roku.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że większość dzisiejszych reformowanych ochoczo wsparłaby Arminiusza?
Nie, raczej nie. Jeśli już, to tylko jeśli problem predestynacji się uprości. Jeśli się o nią zapyta następująco: „czy chcesz mieć moc siebie potępić na zawsze?” większość ludzi, nie tylko pastorów kalwińskich, odpowie NIE. Nie oznacza to, że jesteśmy fanami interpretacji Kalwina — ale gros reformowanych chce by to Bóg był Bogiem i by ten dobry i miłosierny Bóg podjął decyzję o nas. Znów — pytanie czy sformułujemy to jako doktrynę o Bogu czy instrukcję zbawienia.
Pozostawiając predestynację, która wciąż wywołuje teologiczną gęsia skórkę — reformowany Trydent to także słynny i popularny szczególnie w USA i wielu denominacjach protestanckich TULIP (ang. Total depravity [całkowita deprawacja], Unconditional election [bezwarunkowe wybranie], Limited atonement [ograniczone odkupienie], Irresistible grace [nieodparta łaska], Perserverance of the saints [wytrwanie świętych])
No tak, niesławny „tulipan.” Owszem, Synod w Dordrecht wypowiedział się na wszystkie te kwestie, ale sam skrót pojawił się dopiero w 1913 roku, a niezwykle konserwatywna interpretacja Synodu pod koniec XIX wieku. Dla synodałów w Dordechtcie najważniejsze było: potępienie arminian, kwestia stosunków Państwo-Kościół w Niderlandach, oraz kwestia Biblii po niderlandzku.
Może ksiądz wyjaśnić, na czym polega owa interpretacja, a raczej reinterpretacja.
Chodzi o inny kontekst społeczny w XIX-wiecznych USA i XVII wiecznej Holandii. W XIX wieku reformowani zmagali się z teologią racjonalną i deizmem z jednej strony oraz z pietyzmem z drugiej. Pomocą miał być powrót do Kalwina i nie tylko Kalwina, ale i „złotego wieku Holandii”. I tutaj nastąpił powrót do kanonów w Dort i ich interpretacja w duchu antyoświeceniowym i antyliberalnym. I stąd TULIP i jego popularność wśród ultrakonserwatywnych reformowanych. Inaczej na te dwa problemy – teologia liberalna i pietyzm zareagował właśnie Karl Barth, który nie przepadał za fundamentalistami, zresztą z wzajemnością.
Czyli prowizorka stała się i jest do dziś papierkiem lakmusowym ortodoksyjnych ruchów reformowanych..?
Tak. I cytuje się (wybiórczo) kanony, ekscytuje się ich skrajną interpretacją, która by zdziwiła samych synodałów. Proszę pamiętać, że Kanony powinny być interpretowane razem z Katechizmem Heidelberskim i Konfesją Holenderską i w oparciu o Biblię. One nie są same w sobie reformowanym wzorem z Sevres ani czymś nieomylnym! W tradycji reformowanej wyznania wiary i konfesje są ze sobą w ciągłym dialogu. Jeśli zatem np. Druga Konfesja Helwecka mówi o tym, by „każdy był dobrej myśli o drugim” i by „Chrystus był szkłem przez który postrzegamy predestynację” to nie możemy tak czytać kanonów z Dort, które z niego czynią bezdusznego sadystę a my mamy radość z rzekomego potępienia innych.
A jednak są interpretowane samodzielnie, bo niby dlaczego nie, skoro nie ma centralnego autorytetu, urzędu nauczycielskiego?
Dla reformowanych właściwym polem interpretacji jest zawsze najpierw sumienie, kształtowane przez Kościół lokalny i synod. Ale jeśli chce się stworzyć własny, nowy kościółek i samemu być papieżem… cóż, wtedy kanony stają się bożkiem i pretekstem, a nie tekstem, który ma nam pomóc w czytaniu i zrozumieniu Biblii. Urząd nauczycielski rozumiany jako jedna osoba jest zupełnie zbędny. Tutaj nie różnimy się od luteranów ani anglikanów czy prawosławnych.
A jeśli Biblia staje się bożkiem w określonej osnowie dogmatycznej?
Wielu fundamentalistów uprawia bibliolatrię — ale to nie wina Dordrechtu. Jak mówił Kalwin – ludzki umysł to nieustanna fabryka bożków. Pamiętajmy też, że i Jezusa kuszono Pismem, a raczej jego chorą interpretacją.
Dordrecht to nie tylko predestynacja i TULIP, ale też inne decyzje, w tym tłumaczenie Biblii.
Wiele osób nie wie, że w 1618 roku Holendrzy wciąż nie posiadali własnego tłumaczenia Biblii. Synodałowie wybrali komisję i poprosili by koszty przekładu pokryły Stany Generalny Niderlandów. Te się zgodziły i prace ruszyły pełną parą. Język holenderski nie był wtedy usystematyzowany i tłumacze położyli podwaliny pod jego rozwój i jego gramatykę. Prace zakończono w 1637 roku i pierwszy egzemplarz zaprezentowano Stanom Generalnym. Stąd nazwa Statenvertaling. Pierwszy nakład – którego druk powierzono kobiecie – wyprzedano w ciągu pół roku! Do 1657 roku sprzedano pół miliona egzemplarzy — to był absolutny rekord w ówczesnym świecie. Rola Statenvertalingw kulturze holenderskiej jest nie do przecenienia. Kolejny przekład ukazał się dopiero w połowie XX wieku. Statenvertaling położył także podwaliny pod język afrikaans bowiem holenderscy osadnicy — Burowie — zabrali go ze sobą do Afryki w XVIII w. I używali go aż do lat 30. XX wieku.
Synod w Dordrecht zgromadził śmietankę teologów z Holandii, byli również Niemcy, Holendrzy, a także biskupia delegacja Kościoła Anglii i przedstawiciele Kościoła Szkocji. Czy coś wiemy o udziale lub przyczynach nieobecności polskich reformowanych, którzy byli wówczas dość liczba społecznością w Rzeczypospolitej.
Żadne oficjalne pismo do polskich reformowanych nie dotarło i stąd — podobnie jak Węgrzy byli nieobecni. Nie ma też o synodzie wzmianek w zachowanych aktach synodów kalwińskich. Ale wiemy, że na uniwersytecie w Lejdzie przebywało wtedy kilkunastu studentów ewangelików z Rzeczpospolitej, podobnie na uczelni we Franeker we Fryzji. Jest wielce prawdopodobne, że niektórzy z nich byli wśród publiczności na niektórych sesjach synodu. Kościoły reformowane w Polsce i Litwie doskonale wiedziały, co się na synodzie działo. Co ciekawe, starały się spory o predestynację wyciszyć — nawet nadano jej polskie słowo “przedwiedzenie”. Nie trzeba się dziwić: 1606–1632 to bardzo ponure lata dla polskich ewangelików. Duchowni i starsi nie chcieli niepotrzebnie mnożyć konfliktów.
Czy Synod jakoś wpłynął na sytuacje polskich reformowanych?
Nie. Generalnie recepcja jego nauczania w Niemczech, Polsce i na Węgrzech była znikoma. Cieszono się, że holenderscy reformowani obronili się przed “papizmem” – bo tak postrzegano arminian. Kościół reformowany w Anhalt chyba im po cichu sprzyjał, i stąd jego delegaci byli tylko „obserwatorami” Warto odnotować, że część braci polskich, których po 1660 r. wygnano z Rzeczpospolitej, przystąpiła do Kościoła remonstrantów. Natomiast polscy i litewscy duchowni wykształceni w Lejdzie, Franeker czy Utrechcie znali jego postanowienia.
Na obchodach 400-lecia Synodu Dordrecht był król Holandii — czy ta data ma w ogóle jakieś znaczenie dla państwa i społeczeństwa poza wspomnianym tłumaczeniem Biblii?
Dla rodziny królewskiej — bez wątpienia ma znaczenie symboliczne. Gomarystów wspierał Maurycy Orański. Jego macocha Luiza de Coligny wspierała remonstrantów, była to częściowo wojna domowa w rodzinie. Gdy stracono van Oberbarnavelta oburzona wyjechała z kraju i powróciła do Francji. Dziś rodzina królewska jest wciąż bardzo religijna i kalwińska. Jego Królewska Mość Wilhelm Alexander otworzył obchody czytając Biblię z pierwszego egzemplarza Statenbijbel. Dla reszty społeczeństwa obchody raczej nie mają znaczenia. Liczba kalwinistów w Holandii spadła z 60% sto lat temu do 11% dzisiaj. W obchody włączył się nie tylko unijny Protestancki Kościół Holandii (to głównie dawny Holenderski Kościół Reformowany), ale i miasto Dordrecht – na obchody wydano kilka milionów euro, są wystawy, koncerty, konferencje naukowe.
A więc dla ludzi — poza pasjonatami — znaczenie marginalne?
W codzienności – na pewno, ale wydarzenia z 1618 wpłynęły na to, kim Holendrzy są dziś: oczytanym społeczeństwem z kalwińskim etosem społecznym. To przyznają nawet ateiści.
Czy w USA pamięć o Dordrecht jest podtrzymywana a być może pielęgnowana?
Kanony Synodu są obowiązującą doktryną w Kościołach pochodzenia holenderskiego: w niderlandzkim PKN, Chrześcijańskim Kościele Reformowanym (CRC) i Reformowanym Kościele w Ameryce (RCA) w USA i Kanadzie, oraz w kościołach Południowej Afryki. Calvin College w Grand Rapids w stanie Michigan zorganizował konferencję naukową. No i oczywiście pamięta Dort College, mały college założony przez imigrantów z Niderlandów w XIX wieku w stanie Iowa.
Książka ks. dr. Kazimierza Bema „Wilki i łagodne jagniątka Chrystusa. Powstanie, rozwój i rola Holenderskiego Kościoła Reformowanego w XVI i XVII wieku” jest do nabycia TUTAJ
ROZMOWA Z JAROSŁAWEM KUBACKIM
Prawie 180 sesji to liczbowy bilans Synodu Dordrecht, który doczekał się w tym roku z okazji 400-lecia samorządowych i kościelnych obchodów z ładnym logotypem, nabożeństwa z udziałem króla Wilhelma i wielu innych atrakcji. A zatem wydarzenie dla Niderlandów wiekopomne w przenośni i dosłownie?
Nie przesadzałbym. Myślę, że dla przytłaczającej większości Holendrów to raczej typowy przykład kościelnej czarnej magii, której w żaden sposób nie potrafią odnieść do siebie i do współczesnej Holandii. Zresztą odnosi się to nie tylko do współczesnych mieszkańców Królestwa Niderlandów. Istnieją świadectwa historyczne, które wskazują, że już wtedy, gdy spór arminansko-gomarystyczny rozpalał umysły teologów, przeciętny Holender nie za bardzo wiedział, o co chodzi.
Czyli inaczej niż w starożytnej Aleksandrii, gdzie miano się spierać na targowiskach o natury i wolę Chrystusa, w arcykalwińskiej Holandii serca nie były aż tak rozgrzane?
Przede wszystkim to mit, że Holandia była ‘arcykalwińska’! W czasie, gdy Arminiusz spierał się z Gomarusem, wciąż ok. połowy populacji Niderlandów północnych wyznawała bardzo łagodny, erazmiański typ katolicyzmu. Poza tym mieliśmy menonitów, garstkę luteran i sporo osób, którym w ogóle trudno było się konfesyjnie określić — jak ‘ojcu Holandii’ księciu Wilhelmowi Orańskiemu. Zagorzali kalwiniści to byli bardzo często imigranci: z Flandrii, z Walonii. Arminianie bardzo mocno podkreślali w pismach polemicznych: ‘Byliśmy tu wcześniej niż wy’: zarówno w sensie pochodzenia kulturowego, jak w sensie reprezentowanej teologii, czy szerzej — sposobu myślenia o Bogu, wierze, Kościele, państwie.
Odnosząc się do drugiej kwestii zawartej w pytaniu: otóż myślę, że w pierwszej połowie XVII wieku ortodoksyjny kalwinizm nie wytworzył jeszcze własnej duchowości. Odbicie duchowe teologia ta znalazła dopiero później: w czasach tzw. Nadere Reformatie, czyli, można powiedzieć, reformowanego pietyzmu holenderskiego.
Niemniej, abstrahując od tej historycznej demitologizacji, trudno odmówić Synodowi w Dordrecht wpływu na ówczesną i późniejszą teologię reformowaną, chyba że przyjmiemy, iż tak naprawdę nic wielkiego się nie stało?
To, co wpłynęło na pewno na ówczesny protestantyzm reformowany i na kulturę holenderską to decyzja synodu, potwierdzona przez Stany Generalne, aby dokonać przekładu Biblii tzw. Statenvertaling. Ale to nie ma bezpośredniego związku z głównym przedmiotem sporu. Teologicznie Dordrecht był raczej umiarkowany i trudno powiedzieć, by wytyczył nowe teologiczne szlaki. Artykuły Dordrechckie stały się jednak pismem konfesyjnym i bez wątpienia określiły oblicze Holenderskiego Kościoła Reformowanego, chociaż już w XVIII w. ich wpływ został w dużym stopniu zniwelowany przez nadciagające Oświecenie. Konfesyjny kalwinizm powrócił z nową silą dopiero na początku XIX w., co doprowadziło do rozłamu w tym Kościele i wyłonienia się całej masy wspólnot o ortodoksyjnie-kalwinistycznym charakterze, które prześcigały się w wierności pismom wyznaniowym i teologii reformacji
Obecnie Holandia jest jednym z najbardziej zsekularyzowanych państw Europy, a może nawet i świata. Głównym Kościołem reformacyjnym jest Protestancki Kościół Holandii (PKH), w skład którego wchodzą dwa Kościoły reformowane i niewielki Kościół luterański. Czy teologiczne dziedzictwo Dordrecht jest w jakikolwiek sposób zauważalne?
Zacznę od banału: punkt widzenia zależy, jak wiadomo, od miejsca siedzenia. To również dotyczy tego punktu widzenia, który ja reprezentuję. Nie jestem członkiem PKH, nie identyfikuje się z dziedzictwem kalwinizmu. Wręcz przeciwnie: moja teologia i moje wybory kościelno-społecznościowe wynikają z ostrego sprzeciwu wobec tego nurtu duchowego. Jestem mennonitą — a to odgałęzienie zupełnie innego nurtu reformacji, oraz członkiem stowarzyszenia Vrijzinnigen Nederland (‘Liberalowie/Wolnomysliciele Holandia), które powstało w 1870 r. spośród ludzi, którzy odeszli z Kościoła reformowanego ze względu na liberalne poglądy, obecnie zaś należy do Międzynarodowej Rady Unitarian i Uniwersalistów. To wpływa na mój odbiór sporu arminiańsko-gomarystycznego. By rozszerzyć nieco horyzont wypowiedzi, posłużę się pewna historyjką. W 1994 r. przyjechałem do Holandii z młodzieżą reformowaną z Polski. Przyjmowała nas między innymi młodzież z parafii reformowanej, której pastorem był ks. Piet van Veldhuizen, doskonale znany w Polsce teolog. Parafia nie znajdowała się może na skrajnie prawej flance Kościoła, ale na pewno na prawo od centrum — uchodziła za tzw. ‘zbór konfesyjny’. Młodzież zorganizowała dla nas wycieczkę do Dordrechtu. Sądziłem, że to ze względu na synod, ale nie — chodziło o to, byśmy poszli do tamtejszego McDonalda.… O synodzie nie wiedzieli nic.
I może jeszcze jedna anegdota. Kilka lat później mieszkałem już w Holandii i prowadziłem zajęcia na uniwersytecie. Wśród słuchaczy miałem studentow uważających się za superortodoksyjnych, należeli m.in. do Stowarzyszenia Studenckiego Gomarus. Gdy dawałem im do omówienia fragmenty pism Arminiusa, byli przekonani, że mieli do czynienia z ortodoksyjnie kalwinistyczną teologią. To zresztą wskazuje na dwie rzeczy: po pierwsze na rzeczywisty poziom ich świadomości wyznaniowej, a po drugie na to jak mikroskopijne były w gruncie rzeczy różnice między gomarystami i arminianami. Arminiusz był kalwinistą…
To może na koniec coś pocieszającego dla pasjonatów reformowanej teologii — czy istnieją zbory, a może nawet Kościoły w Holandii, które mocno podkreślają i pielęgnują pamięć o Synodzie w Dordrecht?
Tak, oczywiście. W ramach PKH tworzą one stowarzyszenie zwane Gereformeerde Bond (Związek Reformowany). W jego skład wchodzi ok 10% parafii (które jednak — co ważne! — generują ok. 30% składek kościelnych). Poza tym istnieje kilka odrębnych wspólnot kościelnych o ortodoksyjnym charakterze. Liczebność całego tego nurtu szacuje się na ok 100 do 150 tysięcy.