- 27 października, 2020
- przeczytasz w 18 minut
O tym, jak teologia prawosławna podchodzi do zagadnienia udzielania Eucharystii w warunkach zagrożenie epidemicznego, jak wygląda utrzymywanie zasad bezpieczeństwa w świątyniach i jakie nastroje panują wśród wiernych i hierarchów Cerkwi w związku z koronawirus...
Cerkiew na rozdrożach pandemii
O tym, jak teologia prawosławna podchodzi do zagadnienia udzielania Eucharystii w warunkach zagrożenie epidemicznego, jak wygląda utrzymywanie zasad bezpieczeństwa w świątyniach i jakie nastroje panują wśród wiernych i hierarchów Cerkwi w związku z koronawirusem — rozmawiamy z Łukaszem Kobeszko, prawosławnym filozofem i publicystą.
Ekumenizm.pl: Kościoły na całym świecie od ponad pół roku zmagają się
z bezprecedensowym doświadczeniem pandemii. Wydaje się, że w Cerkwi prawosławnej jest to szczególnie nośne zagadnienie z powodu specyfiki jej obrzędowości liturgicznej…
Prawosławni nie różnią się w żadnym stopniu od pozostałych chrześcijan, ludzi wyznających inne religie lub niewierzących. Globalny problem pandemii i jego skutki w postaci lockdown‘u i różnych ograniczeń dotknął nas tak, jak wszystkich wokół. Widzimy dużą liczbę zakażeń (ponad 1,4 mln) w największym kraju prawosławnym — Rosji. Ponad 90 tys. przypadków podają oficjalne dane na Białorusi, ponad 300 tys. — na Ukrainie. Nie można zapominać o Bałkanach, które już od wakacji zmagają się z powracającymi falami epidemii. Bez wątpienia, dla prawosławia problem pandemii ma szczególną specyfikę. Powiedziałbym wręcz, że w Cerkwi dużo bardziej niż w innych Kościołach chrześcijańskich obecny jest element, który można określić mianem cielesnej, fizycznej interakcji. To inna perspektywa niż np. w Kościele ewangelicko-augsburskim lub rzymskokatolickim. I skłania lub przynajmniej może skłaniać do poszukiwania pewnych nietypowych rozwiązań.
Chodzi o sposób udzielania Eucharystii za pomocą jednej łyżki liturgicznej?
Rzeczywiście, sposób dystrybucji Eucharystii w Cerkwi jest tym, co najmocniej może rzucać się w oczy. Ale to również wiele innych prawosławnych tradycji liturgicznych i około-liturgicznych. Zaczynając na regularnym całowaniu ikon, które praktykowane jest zazwyczaj już przy wejściu do świątyni, poprzez całowanie krzyża kapłana po zakończeniu Boskiej Liturgii, niekiedy pokłonów z dotykaniem czołem ziemi w określonych okresach liturgicznych, znaczenie za pomocą wspólnego, jednego pędzelka czoła wiernych podczas nabożeństw całonocnego czuwania, aż po picie z tych samych naczyń wody z sokiem lub winem, którą wierni spożywają od razu po przyjęciu Eucharystii
Ale liturgia to nie tylko ikony…
Powstaje również zagadnienie bliskiego kontaktu z duchownymi, który często utrudnia zachowanie zalecanego dystansu społecznego. Na przykład podczas sakramentu spowiedzi. W większości tradycji prawosławnych nie ma znanych z kościołów katolickich konfesjonałów, gdzie duchownego i wiernego oddziela kratka, czasem wzmocniona foliową lub plastikową osłoną. Spowiedź odbywa się przy anałoju, specjalnym pulpicie z ikoną, Ewangeliarzem i krzyżem. Duchowny często nachyla się ku pochylonemu nad anałojem penitentowi na wysokość jego uszu oraz ust. Duchownych i biskupów całuje się w rękę, przyjmuje od nich błogosławieństwo. Ale to jeszcze nie wszystko. Wierni kupują w cerkwi świeczki sprzedawane na specjalnym stoisku, podają tam zapiski, czyli karteczki z imionami osób żyjących i zmarłych, za których modlimy się podczas Liturgii. Nie przyjęły się jeszcze w cerkwiach terminale płatnicze, więc ofiary, jak świeczki i kartki przekazywane są z rąk do rąk, podobnie jak w kasach sklepowych.
🇷🇴 Moaștele Sfântului Dimitrie au fost scoase pentru închinare.https://t.co/HjxnIsgRxM
📸 https://t.co/HLn1NnYk1M / Mircea Florescu pic.twitter.com/gPJdhSF7Iu
— Basilica.ro Photos (@BasilicaPhotos) October 25, 2020
Dodatkowo, same świątynie prawosławnej są różnej wielkości. Mamy zarówno ogromne powierzchnie jak chociażby cerkiew św. Sawy w Belgradzie, cerkiew św. Dymitra w Salonikach czy świątynie na Ukrainie lub w Rosji. W Polsce wiele z nich ma stosunkowo małą powierzchnię, gdzie przy nawet niezbyt wielkiej liczbie uczestników widać zagęszczenie. Zwłaszcza, iż przyjęła się pewna tradycja, że wierni gromadzą się raczej bliżej drzwi wejściowych/ wyjściowych lub stoiska ze świeczkami i zapiskami, niż bliżej ikonostasu i prezbiterium.
Nie da się więc zaprzeczyć, że te wszystkie zwyczaje stanowią spore wyzwanie dla każdej parafii podczas pandemii, gdyż mówiąc całkiem wprost — są czynnościami i gestami znajdującymi się grupie ryzyka transmisji koronawirusa.
Zanim zapytam, jak prawosławni starają się to ryzyko się minimalizować, wróćmy jednak do Eucharystii. Jak wygląda stanowisko Cerkwi względem możliwości zarażenia się przez ten, wydaje się ryzykowny sposób dystrybucji Eucharystii? Na początku pandemii w prawosławnych serwisach społecznościowych widziałem grafikę z postacią Chrystusa, który zamaszystym kopniakiem wygania wirusy z łyżki, na której znajdują się Dary Eucharystyczne…
Paradoksalnie, te grafiki pokazywały, że zagrożenie obecnością wirusa i samą pandemią nie było, przynajmniej przez ich autorów, negowane i kwestionowane. Przechodząc od razu do centralnego pytania — wśród teologów prawosławnych istnieją kontrowersje co problemu obecności wirusów i drobnoustrojów w Eucharystii. Z jednej strony widzimy, że cudowna przemiana Świętych Darów w Ciało i Krew Chrystusa nie zmienia biologicznej i fizycznej materii chleba eucharystycznego i wina. Stąd np. już od czasów starożytnych stosuje się podczas liturgii charakterystyczny parament liturgiczny nazywany rypidionem. To specjalny wachlarz osadzony na długim drzewcu, który kiedyś służył po prostu do tego, aby odganiać od Świętych Darów owady, ptaki i zwierzęta, ale także chronić je przed negatywnymi zjawiskami atmosferycznymi. Z drugiej strony, wierzymy, że po dokonującej się w cudowny i trudny do racjonalnego wytłumaczenia za pomocą nomenklatury filozoficznej i przyrodniczej przemianie Świętych Darów, ich materia staje się również w jakiś sposób przemieniona, przebóstwiona. Czy to jednak oznacza, że znikają z niej drobnoustroje i wirusy? Wielu teologów wprowadza tu pewnego rodzaju rozróżnienie pomiędzy samą Eucharystią i technicznym sposobem jej dystrybucji. I wskazuje się, że na przestrzeni dziejów Kościół prawosławny wprowadzał częściowe i przejściowe zmiany w sposobie dystrybucji Świętych Darów. Oznacza to, iż brano pod uwagę możliwość zarażenia się także przez określony sposób udzielania Eucharystii i starano się temu przeciwdziałać.
Jeżeli dobrze rozumiem, prowadzi to do wniosku, że można zarazić się chociażby przez łyżkę eucharystyczną lub kielich, na których mogą znajdować się wirusy, ale nie przez samą Eucharystię? Jakie są świadectwa historyczne tych zmian w udzielaniu Świętych Darów?
Wydaje się, że nie istniał nigdy pełen konsensus teologów, duchownych i biskupów w sprawie możliwości zarażenia się w ten sposób. Częstokrotnie wprowadzanie takich wyjątkowych norm bezpieczeństwa spotykało się z krytyką tych, którzy stali na stanowisku, iż Ciało i Krew Chrystusa posiadają właściwości, które w pewnym sensie dezynfekują łyżkę, a resztki Świętych Darów spożywane przez kapłanów pod koniec każdej Boskiej Liturgii nie mogą wiązać się z zagrożeniem żadną chorobą. Przypomniał o tym już na początku pandemii znany francuski teolog i publicysta prawosławny Jean-Claude Larchet, w Polsce znany m. in. jako autor książki pt. „Terapia chorób duchowych“. Co do świadectw historycznych, głównym jest dzieło zatytułowane „Pidalion“. Ukazało się ono po grecku na początku XIX wieku. W zawartym w nim komentarzu św. Nikodema Hagioryty do Kanonów Kościoła, w tym Kanonu 28 Szóstego Soboru Powszechnego in Trullo przyznano, że duchowni dokonują pewnych zmian (w udzielaniu Eucharystii – przyp.) w czasach zarazy. Przypomniał o tym znany rosyjski hierarcha, metropolita Hilarion (Alfiejew), pełniący jednocześnie funkcję przewodniczącego Wydziału Stosunków Zewnętrznych Patriarchatu Moskiewskiego. Wyjaśnił on na tej podstawie dość ścisłe normy bezpieczeństwa epidemicznego, które Rosyjska Cerkiew Prawosławna wprowadziła decyzją Patriarchatu jeszcze w marcu tego roku. Normy te, to między innymi dezynfekowanie łyżki spirytusem i gorącą wodą po każdorazowym udzieleniu Eucharystii wiernemu. Cerkiew w Finlandii, znajdująca się w jurysdykcji Patriarchatu Ekumenicznego wprowadziła z kolei, też na początku pandemii, indywidualne, jednorazowe łyżeczki z celulozy dla każdego wiernego, które po wykorzystaniu należy spalić.
Archbishop Elpidophoros of America visited Saint Michaels Home for the Aged in Yonkers #NY this morning
.@goarch #orthodox_timeshttps://t.co/ssVrw41IeI— Orthodox Times (@orthodox_times) October 27, 2020
Wracając jeszcze do pytania — wiele autokefalii przypomniało w czasie pandemii, iż Eucharystia sama w sobie jest źródłem życia wiecznego, a nie siedliskiem chorób i transmisją zarazków. Tego rodzaju listy napisali m. in. Patriarchat Ekumeniczny, Patriarchat Rumunii, Serbii, powtórzył to również Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Wiele autokefalii przypomina, iż w obecnej sytuacji nie jest konieczne całowanie ikon, krzyży i dłoni kapłanów lub biskupów.
Jak wygląda recepcja tych komunikatów lub listów biskupów wśród zwykłych wiernych? Czy panuje przekonanie, że nie można się zarazić przez przyjmowanie Komunii czy wręcz przeciwnie, wierni przestraszyli się groźby transmisji wirusa w ten właśnie sposób?
Moje refleksje należy traktować jako osobisty głos zwyczajnego wiernego, a nie oficjalny komunikat Kościoła. Z własnych obserwacji mogę powiedzieć, że wśród wiernych mamy do czynienia z wachlarzem różnych opinii. Cały ten problem widziałbym na szerszych, kilku płaszczyznach.
Po pierwsze, pewnego stanu świadomości eklezjalnej i teologicznej wiernych, który jest oczywiście zróżnicowany, nie tylko w poszczególnych autokefaliach, jurysdykcjach lub diecezjach, ale nawet wspólnotach parafialnych. Z tym stanem świadomości łączy się również problem katechezy wiernych, w tym katechezy dorosłych, względnie brak takiej katechezy. W tym konkretnym przypadku myślę, że komunikaty o Eucharystii powinny być doprecyzowane (o co swoją drogą nie jest często łatwo w tradycji wschodniej, dalekiej od tendencji scholastycznych) i formułowane w taki sposób, aby nie budziły dodatkowych wątpliwości wśród odbiorców. Biskupi serbscy doprecyzowali w swoim komunikacie związanym z pandemią, iż Eucharystia nie może być traktowana magicznie jako cudowny lek, który zastępuje terapię medyczną lub jest formą szczepionki o długiej gwarancji skutecznego działania.
W nauczaniu, że Eucharystia jest źródłem życia i zdrowia, a nie śmierci i choroby należy podkreślić, iż chodzi przede wszystkim o życie wieczne i życie w wymiarze duchowym. Każde uzdrowienie, które może nastąpić w życiu chrześcijanina, byłoby przecież niepełne bez elementu duchowego. Eucharystia nas przebóstwia, zmienia świat wokół nas, a nawet cały Kosmos, wprowadza do niego harmonię i Bożą energię „kinetyczną“, która napędza i podtrzymuje świat w istnieniu. Nie oznacza to jednakże, że przystępując do Eucharystii nie będziemy już tu na ziemi nigdy cierpieć, chorować czy też umierać. To są uniwersalne doświadczenia ludzkiej kondycji. Warto, aby było to rozumiane właśnie w ten sposób. Być może pandemia będzie tutaj pewnym katalizatorem, aby problemem od strony teologicznej zajął się kolejny Sobór powszechny?
Po drugie, chodzi też o bardziej powszechne zagadnienie. Niekiedy ma się wrażenie, iż wśród niektórych panuje przekonanie, że świątynia jest przestrzenią, w której „nie można się zarazić“. Zwrócił na to, w sposób dość bezpośredni metropolita Hiob (Gecza), stojący na czele stałej delegacji Patriarchatu Ekumenicznego przy Światowej Radzie Kościołów w artykule we wrześniowym numerze biuletynu tej delegacji „Ecupatria“. Zawsze w tym miejscu warto podawać prosty przykład — świątynia jest oczywiście domem Bożym i fizycznie miejscem, gdzie spełniają się największe tajemnice wiary. Niemniej, nie jest przestrzenią wyłączoną spod praw przyrody, fizyki i biologii. Gdy wypuścimy z rąk świeczkę, upadnie ona na ziemie, gdyż w cerkwi działa prawo grawitacji. Gdy zawadzimy o świecznik, możemy się poparzyć i ubrudzić podłogę. W świątyni krążą drobnoustroje i wirusy. Gdy jesteśmy chorzy nawet na zwykłą infekcję bądź klasyczną chorobę zakaźną, zostajemy w domu i nie idziemy do świątyni, aby nie zarazić innych.
Po trzecie, w kwestii pytania o lęk wiernych przed zarażeniem koronawirusem — nie sprowadzałbym tego zagadnienia tylko do strachu przed tym, że zarażę się ja lub konkretny wierny. Dbanie o zdrowie, o organizm jest naturalną i co tu dużo mówić, także par excellence chrześcijańską postawą. Zachowywanie dystansu, zakładanie maseczki, dezynfekcja rąk to także wyraz miłości chrześcijańskiej i odpowiedzialności. Ktoś mieszka ze starszymi rodzicami lub chorymi przewlekle dziadkami i zachowuje ostrożność, nawet zbyt daleko idącą z punktu widzenia innego człowieka, młodego, zdrowego i w pełni sił. To jest zachowanie mądre i chrześcijańskie, a nie wyraz lęku, bądź tym bardziej, słabej jakości wiary, jak niektórzy wydają się sugerować mniej lub bardziej wprost. Trudno jednak w tym kontekście się dziwić, że osoba starsza i schorowana zostaje w domu i nie idzie na Liturgię, zwłaszcza gdy widzi, iż część jej braci i sióstr w parafii lekceważy normy bezpieczeństwa, nie ma — czasem wręcz dla zasady maseczki i nic nie robi sobie z obowiązujących dla dobra wspólnego obostrzeń. Albo też, gdy o tych obostrzeniach w parafii się nie przypomina, udając, że temat pandemii w ogóle nie istnieje, lub głosi różnego rodzaju osobliwe poglądy kwestionujące otaczającą nas rzeczywistość.
W tej sytuacji potrzeba po prostu dużo odpowiedzialności, troski i zwykłej empatii o los naszych sióstr i braci. Ale też sporo subtelności, zrozumienia ludzkich odczuć, obaw, złożonych sytuacji spowodowanych skutkami społecznymi obecnej sytuacji. Z pewnością szkodliwa jest postawa swoistego stygmatyzowania osób, zachowujących normy bezpieczeństwa epidemicznego i domagających się od swoich parafii lub Cerkwi lokalnych respektowania i stosowania takich środków. Filozofia pt. „maseczka, dystans i płyn do dezynfekcji rąk są dla ludzi słabej wiary i bojaźliwych“ do niczego dobrego nas nie zaprowadzi.
Warto zatrzymać się nad wspomnianą, niedawną wypowiedzią biskupa Hioba z Patriarchatu Ekumenicznego z związku z sytuacją pandemii. Znalazła się także dość jednoznaczna, negatywna ocena poglądów głoszonych przez środowiska denialistyczne i „antycovidowe“. Grupy te powołują się często na rzekomo zagrożoną wolność obywatelską i demokrację, ale również, często stosują frazeologię religijną, uderzają w apokaliptyczne tony, porównują tegoroczne obostrzenia w dostępie do praktyk religijnych wprowadzone w niektórych krajach do prześladowań chrześcijan przez systemy totalitarne… Czy w Cerkwi duża jest popularność tego rodzaju ideologii?
Moja odpowiedź będzie dwustopniowa. Najpierw, bez zbędnej dyplomacji, powiem, iż w Cerkwiach różnych autokefalii i jurysdykcji widać obecność tego rodzaju postaw. Poczynając od wiernych, po duchownych i hierarchów. Nie ma obiektywnych badań, które pokazałaby liczby i procenty, ale widać, chociażby z setek dyskusji na żywo i w internecie, że takie postawy istnieją. Manifestowane są w różny sposób, od wpisów w sieci, po realne lekceważenie norm bezpieczeństwa i ich nieprzestrzeganie w przestrzeni parafii lub świątyń. Oczywiście, nie mówię tu o osobach z medycznymi przeciwwskazaniami dla noszenia maseczek. Dla równowagi, choć nie dla usprawiedliwienia takich postaw, mogę jednak odpowiedź uzupełnić, że Cerkiew chyba nie jest tu wyjątkiem w dzisiejszym świecie. Istotnie, ideologia — choć nie jestem zwolennikiem określania tym słowem niemal każdego zjawiska społecznego — o charakterze denialistycznym jest dzisiaj obecna w różnych Kościołach, religiach, także wśród ludzi dalekich od identyfikacji z jakąkolwiek duchowością. To problem uniwersalny i wydaje mi się, że wymaga, także na gruncie życie kościelnego, uniwersalnych rozwiązań, które jednak będą uwzględniać specyfikę każdego Kościoła.
Jakie to mogą być konkretne rozwiązania? I jak może wyglądać ich specyfika w Kościele prawosławnym?
Wspomniany tu biskup Hiob stawia na edukację i dialog. Dzisiaj wielu jest sceptycznie nastawionych do obydwu recept. Dostęp do wiedzy jest dzisiaj powszechny jak nigdy przedtem w historii, tylko że współczesna konstrukcja świata i cywilizacja informacyjna zamyka ludzi w bańkach własnych poglądów. Oświeceniowy paradygmat edukacji wydaje się w odwrocie, skoro nawet lider największego mocarstwa na świecie może na swoich kanałach informacyjnych powielać fake newsy. Nawet najbardziej naukowe i racjonalne argumenty niekiedy nie trafiają do kogoś, do kogo dociera mem na Facebooku z hasłem „Stop fałszywej pandemii!“ lub wyśmiewający noszenie maseczek. Z dialogiem w naszych podzielonych społeczeństwach też różnie bywa, mówiąc delikatnie.
Tu otwiera się ogromne pole do działania hierarchów, duchownych, świeckich katechetów czy zwykłych wiernych. Przyjął się pewien stereotyp — słuszny czy nie, to już temat na oddzielną dyskusję, iż Cerkiew jest niechętna bezpośredniej reakcji na różne nawet ważne wydarzenia społeczne . Albo wręcz, że dystansuje się od roli komentatora bieżącej rzeczywistości społecznej. W obecnej sytuacji ogromnego wzrostu zakażeń i ich skutków, warto chyba jednak zmienić tego rodzaju nastawienie. To wiąże się z kolei ze sporą odpowiedzialnością i tym, aby każdy wypowiadający się na ten temat, zwyczajnie ważył słowa. Zarówno te wypowiadane w mediach społecznościowych, jak też na katechezie czy nawet w kazaniach.
#Corfu hierarch acquitted of charges of violating #Covid-19 restrictions: https://t.co/W0MpQ0bOLY @orthodoxianews1
— Orthodox News ☦️📰📸 (@OrthodoxNews2) October 21, 2020
Warto wyjść na przeciw różnym ludzkim lękom, które dzisiaj znajdują ujście w prostych wytłumaczeniach, teoriach spiskowych i szukaniu kozłów ofiarnych. Wzywać do umiarkowania, spokoju, pomocy, zachęcać do zainteresowania się, dlaczego od kilku miesięcy nie ma kontaktu z bratem lub siostrą z naszej wspólnoty parafialnej. Uruchomić, o czym Sobór PAKP wspomniał w posłaniu opublikowanym w połowie marca tego roku, różne działania pomocowe i charytatywne w parafii, wolontariat. Tutaj dobrym przykładem jest Natanael (Symeonides), metropolita Chicago w Greckiej Cerkwi Ameryki w jurysdykcji Patriarchatu Ekumenicznego, który już wiosną stworzył w swojej metropolii specjalny fundusz na rzecz ofiar COVID-19, wprowadził monitorowanie przypadków zakażeń i zachorowań w każdej parafii, a nawet — osobiście włączył się w roznoszenie paczek z pomocą żywnościową, środkami higieny osobistej i lekami wiernym na terenie swojej diecezji. W działania charytatywne bardzo mocno włączyła się Cerkiew w Rumunii. Patriarcha Daniel (Ciobotea) przekazał dużą pomoc finansową szpitalom na zakup respiratorów i koncentratorów tlenu, a mniszki w wielu rumuńskich monasterach masowo szyją maseczki.
A co z niecerkiewnymi zasadami?
Przede wszystkim należy stosować się do obowiązujących norm bezpieczeństwa ustalanych przez władze publicznie. Cerkwie nie mogą sprawiać wrażenia, że są ponad tymi zasadami. Muszą dawać przykład, dobry, a nie wątpliwy lub budzący negatywne reakcje społeczne. Zamieszczane publicznie zdjęcia lub relacje z różnych uroczystości religijnych lub spotkań, na których ewidentnie widać brak przestrzegania obowiązujących norm podczas stanu epidemii, wystawiają niestety niedobre świadectwo. Bynajmniej nie jest to tylko świadectwo stosunku wobec obowiązującego prawa, ale przede wszystkim, sprawia przykre wrażenie obojętności na los drugiego człowieka i kwestionowania drugiego najważniejszego przykazania znanego z Ewangelii, mówiącego
o miłości bliźniego. Czy tego chcemy czy nie, czasy, w których Kościoły lub duchowni byli traktowani przez opinię publiczną ulgowo tylko z racji swojego statusu społecznego i funkcji autorytetu, po prostu się skończyły. I wiele wskazuje na to, że skończyły się bezpowrotnie.
Lekarstwem z pewnością nie jest też przemilczanie problemu pandemii, udawanie, że on nie istnieje i jesteśmy w takiej samej sytuacji jak rok lub dwa lata temu. Dzisiaj potrzeba stałej komunikacji z wiernymi i parafianami, w szczególności poprzez media społecznościowe i internet, przypominanie im przez metropolie, diecezje i parafie o konieczności zastosowania się do powszechnie obowiązujących zasad bezpieczeństwa na danym obszarze. W Polsce ma to szczególne znaczenie w parafiach na obszarach diasporalnych, gdzie sporą część nowych wiernych stanowią przybysze zza wschodniej granicy, którzy powinni być na bieżąco informowani o sytuacji pandemicznej w miejscu, w którym aktualnie przebywają.
To by była akurat pozytywna zmiana. Przy okazji, jak wygląda sytuacja z uczestnictwem w coniedzielnej Liturgii w dobie pandemii? W prawosławiu nie ma przecież rzymskokatolickiej tradycji dyspensy od biskupa w związku z sytuacją zewnętrzną. Ale też nie ma chyba tradycji „duchowego uczestnictwa“ w nabożeństwach poprzez transmisję w mediach. A co z popularnymi także w tradycji prawosławnej pielgrzymkami?
Istotnie, nie ma tradycji dyspensy, ani też — co warto podkreślić — uczestnictwo w Boskiej Liturgii w niedziele lub święta nie jest postrzegane poprzez pryzmat jurydycznego „spełnienia obowiązku niedzielnego“, którego niewykonanie „zaciąga winę“. Tradycji wschodniej bliżej do założenia, że uczestnictwo w Liturgii nie może być wymuszone zewnętrzną sankcją prawną, ale ma wynikać z autentycznej wolności, w której chcemy spotkać się z naszym Panem, przyjąć Jego Ciało i Krew. W obecnej, trudnej sytuacji każdy po prostu musi zadecydować jak się zachować, biorąc pod uwagę swoje specyficzne warunki, które w każdym przypadku wyglądają inaczej. Warto może wtedy nie tylko myśleć, że „muszę być w cerkwi, bo sobie nie wyobrażam, aby było inaczej“, ale także dostrzec potrzeby innych.
Żyjemy w świecie mediów i jak Cerkiew odnajduje się w tym nowym segmencie komunikacji?
Tak, od wiosny odbywają się regularne, coniedzielne transmisje Liturgii w telewizji publicznej. W Internecie i na profilach społecznościowych znajdziemy transmisje ze świątyń z różnych stron świata i różnych autokefalii, od Konstantynopola po USA. To nie zastąpi fizycznej obecności w świątyni, ale może stanowić duchowe wsparcie dla wszystkich chorych, słabych, niekiedy samotnych. Warto też, na co wskazują niektórzy duszpasterze, spojrzeć trochę głębiej na naszą obecność na Liturgii. Co jest jej głównym celem? Czy tylko tradycja, zwyczaj, który przejęliśmy od przodków, czy jednak ciągła możliwość eucharystycznego spotkania z Chrystusem w Jego Świętych Darach cudownie przemienionych na ołtarzu?
Wracając do pielgrzymek…
Co do pielgrzymek — ostatnio mieliśmy do czynienia z zatargiem Cerkwi w Rumunii z władzami państwowymi z okazji święta czczonej powszechnie na Bałkanach świętej Paraskiewy. Rząd chciał w sytuacji kolejnej fali pandemii (liczba wykrytych przypadków w Rumunii zbliża się na chwilę obecną do 200 tys.) ograniczyć ruch pielgrzymkowy. Cerkiew uznała ta za ograniczanie wolności religijnej. W Polsce, ruch pielgrzymkowy na Grabarkę przypadł na ogólne rozprzężenie norm bezpieczeństwa, z którymi mieliśmy do czynienia w miesiącach letnich, choć pojawiły się obserwacje, że w tym roku było nieco mniej pielgrzymów i pielgrzymek, podobnie jak w Kościele rzymskokatolickim. W Czarnogórze Serbska Cerkiew Prawosławna zrezygnowała z procesji, które od początku roku odbywały się w całym kraju w ramach protestu przeciwko uchwalonej przez rząd ustawy o własności obiektów cerkiewnych, ale później zastąpiono je… procesjami samochodowymi. Obecnie jednak, po niedawnych wyborach parlamentarnych, do władzy dochodzi nowa większość, z którą Metropolia Czarnogóry i Przymorza ma dobre relacje, więc powód procesji się wyczerpał.
Sama kwestia organizowania pielgrzymek w obecnej sytuacji pandemii jest według mnie dyskusyjna. Wielu duszpasterzy i teologów podkreśla, że od wieków w czasie wielkich epidemii wierni masowo pielgrzymowali do miejsc świętych, sanktuariów i monasterów. Warto jednak pamiętać, że 200–300 lat temu pielgrzymki były jedyną szansą dotarcia do takich miejsc. Czasami, szansą jedyną w życiu. Dzisiaj jednak wygląda to inaczej. Jeżeli tylko chcemy fizycznie odwiedzić danej miejsce, chyba nie stanie się tragedia, jeżeli odłożymy realizację tej chęci na lepszy czas. Tym bardziej, jeżeli chcemy je tylko zobaczyć — dzisiaj taką ciekawość można zaspokoić w tymczasowych warunkach pandemii poprzez środki komunikacji elektronicznej. Wartość modlitwy w monasterze i sanktuarium nie jest w żaden sposób „silniejsza“ i „mocniejsza“ niż w domu czy własnej parafii.
Można wskazać na ciekawe inicjatywy zaproponowane przez poszczególne polskie parafie: wezwanie do codziennej modlitwy w domu „Akatystem w koronawirus“ czy wprowadzenie systemu e‑zapisek, pozwalającemu na zdalne zgłaszanie modlitw za żywych i zmarłych podczas Boskiej Liturgii.
Jak można tłumaczyć to, co dotknęło ludzi w 2020 roku? Czy teologia prawosławna przyjmuje hipotezę kary Bożej czy też może dopustu Bożego, dla wyjaśnienia globalnego doświadczenia pandemii?
Spotkamy z pewnością różne interpretacje, także takie, które biorą na warsztat zawarte w pytaniu dwie różne perspektywy. Mnie osobiście bliskie jednak tłumaczenie, które znajdziemy w słowach Chrystusa z 9 rozdziału Ewangelii św. Jana. Gdy zapytano Go, czy choroby są wynikiem kary za grzechy danej osoby lub jej przodków i otoczenia, padła odpowiedź: “Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”.
Problem cierpienia i chorób zawsze można tłumaczyć w różny sposób: pewne z nich są wynikiem różnych negatywnych czynników zewnętrznych i ludzkich błędów, ale wiele powstaje z nieznanych przyczyn, dotykając dzieci, mnichów, duchownych i biskupów. W tym wszystkim, jedyne co możemy, to zdobyć się na zaufanie, który wyraża natchniony autor w Psalmie 23, który czytany jest przez wiernych na początku modlitw przed przyjęciem Eucharystii: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną“. Nadzieja, czasem wbrew nadziei, połączona z pokorą, którą jest także niewytykanie innym braku wiary, jej rzekomej słabej jakości, złej woli czy oskarżeń o współudział w „wielkim spisku przeciwko Cerkwi pod płaszczykiem pandemii“ — to chyba najlepsze, co możemy teraz zrobić.