Bóg ma poczucie humoru — anglikańskie kazanie z Perth
- 11 lipca, 2005
- przeczytasz w 8 minut
Rzadko podobają mi się kazania w kościołach. Są na ogół nudne i potrafią raczej z kościoła wypędzić niż napełnić go tłumem ludzi. Z tym większą przyjemnością wysłuchałem niedawno kazania ks. dziekana Johna Shepherda w katedrze św. Jerzego w Perth. Po mszy podszedłem do niego pytając, czy będzie ono wkrótce zamieszczone na stronie internetowej katedry, gdyż noszę się z zamiarem przetłumaczenia go i zamieszczenia w Magazynie Teologicznym Semper Reformanda. Na to dziekan bez ceregieli wyciągnął z kieszeni sutanny trzymane tam jeszcze kartki i wręczył mi je z uśmiechem. A oto ich treść.
W imię Boga, Stwórcy, Zbawiciela i Uświęciciela ( “…creator, redeemer and sanctifier” ).
Gdy przeglądałem czytania na dzień dzisiejszy, swobodna myśl przemknęła mi przez głowę: czy mam rozpocząć dzisiejsze kazanie czymś, co mogłoby równie dobrze okazać się herezją? I po rozważeniu wszystkich za i przeciw, zdecydowałem, że tak.
Przypuszczam, że jest to nie tyle w pełni rozwinięta herezja – przynajmniej na tym wczesnym etapie – ile raczej eksperymentalna myśl, którą przekazuję Wam w dzisiejszy poranek jakby dla wysondowania opinii. Oto ona: że komicy mogą zaprowadzić nas bliżej prawdy o Bogu niż teologowie.
Myśl ta nasunęła mi się całkiem niedawno.
Po tym, gdy miałem okazję poznać już wielu teologów i wielu komików, muszę wyznać, że generalnie rzecz biorąc, poza paroma wybitnymi wyjątkami, uzyskałem wyczucie hojności i radości Boga oraz poczucie integralnego dobra i witalności życia oraz rzeczywistej gwarancji nadziei na lepszą przyszłość w większym stopniu od komików niż od tak zwanych zawodowych teologów.
Zapewne zawsze myślałem w ten sposób o poetach czy muzykach, oraz artystach, ale o komikach? Nagle pojawiła się jeszcze jedna grupa ludzi, która – jak mi się przynajmniej wydaje – radzi sobie z tym lepiej niż teologowie.
I jeśli się nad tym zastanowić, istnieje historyczny dowód, potwierdzający taki punkt widzenia.
Komedia zawsze stanowiła integralną część życia Kościoła. Począwszy od burkliwej uwagi Pawła w Drugim Liście do Koryntian „jestem bardzo głupi” (2. Kor 12;11) ale to wyście mnie w to wepchnęli, poprzez sportretowanie duchownych w Barsetshire przez Anthony’ego Trollope’a aż do błyskotliwego studium życia klerykalnego dokonanego przez Hugh Walpole’a w jego dziele “The Cathedral”, bazowanego ze skrupulatną dokładnością na doświadczeniach jego ojca jako biskupa Edynburga, za które w konsekwencji wpadł w masę kłopotów.
Telewizja przyniosła nam serię „All Gas and Gaiters”, a potem słynne „Kroniki Barchesteru”, które sfilmowane zostały w katedrze w Peterborough i pokazują naszego Simona Lawforda grającego na organach (muszę co prawda przyznać, że jego gra wcale nie była komiczna, wręcz przeciwnie, była poruszająca).
Nie ma zresztą potrzeby ograniczania się do powieści i telewizji, by poznać komiczne dziedzictwo, którym cieszymy się w kościele anglikańskim. Same fakty bowiem mówią wystarczająco elokwentnie. Oto mały przykład:
Protokoły kapituły katedralnej w Wells za rok 1594 notują, że „kanonik Percival Westfold przemienił był dwa pokoje swej kwatery w krużgankach katedralnych w piwiarnię i opróżnił prywatną kaplicę ze wszelkich sprzętów kościelnych, aby móc pomieścić tam wykonaną domowym sposobem machinę do wyrobu spirytusu”.
Sprawa dotarła do uszu dziekana, gdy – jak mówią zapisy – „potężna eksplozja wstrząsnęła posadami budynku kapituły podczas odbywającego się tam posiedzenia. Wyjaśnienia kanonika Westfolda, że to wynik czynności kulinarnych jego żony, nie przekonały dziekana, który osobiście poszedł sprawdzić i znalazł w rezultacie 33 butelki ginu ukryte za księgami o średniowiecznych świętych oraz dalszych 75 butelek alaszu schowanych za kopiami komentarzy Augustyna o Nowym Testamencie. Wszystkie te butelki zostały przez dziekana skonfiskowane w stanie nienaruszonym i przetransportowane, dla zabezpieczenia, do prywatnej rezydencji dziekana.”
Różnica między tym, co proklamujemy w naszej posłudze a tym, co istotnie czynimy, jest nieraz zastanawiająca i stanowi niezmienne źródło humoru.
Przywodzi to na myśl wyjątek z Genezy, dzisiejszego pierwszego czytania, stanowiący wystarczający dowód na to, że nie tylko Kościół jest bogatym źródłem humoru, ale że również Bóg posiada szczególnie silne jego poczucie. Jest to historia Abrahama i Sary oraz urodzin ich syna, Izaaka. Gdy Bóg powiedział Abrahamowi, że on i Sara będą mieli syna, Abraham zatrząsł się od śmiechu. Czyż to prawda, zastanawiał się, że Bóg może istotnie mieć takie poczucie humoru?
„Czy może narodzić się syn człowiekowi, co ma sto lat?”, zapytał gdy w końcu przestały go boleć boki w stopniu umożliwiającym mu mówienie. Wtedy inna jeszcze myśl przyszła mu do głowy: “Czy Sara może urodzić syna, gdy ma dziewięćdziesiąt lat?” I na tę myśl znów zaczął się śmiać (Gen 17; 15–17). Sara w końcu też usłyszała o tych planach. Nie wprost, lecz przez zasłonę namiotu. Uznała całą sprawę za tak szaloną, że parsknęła śmiechem. A gdy Bóg spostrzegł, że Sara uznała jego plan za krotochwilnie śmieszny, zirytował się, że go nie biorą poważnie (Gen 18; 10–15). Nawet, gdy narodził się Izaak, Sara dalej uważała całą sprawę za nieprawdopodobnie komiczną: „Bóg dał mi powód do śmiechu”, stwierdziła, “i każdy, kto to usłyszy, będzie się śmiał ze mną” (Gen 21;6).
Iyaak się jednak urodził i oni się śmiali, Bóg się śmiał i wszyscy się śmiali wraz z nimi. I nie zaskakuje fakt, że imię „Izaak” znaczy tyle, co „on się śmieje”.
Dla nas liczy się w tej historii to, że starzec wciąż pełen nadziei i wciąż dający sobie radę za sprawą danej mu przez Boga obietnicy syna, jest modelem dla tych, co wierzą w zmartwychwstanie martwego Jezusa. Być wierzącym to jak być Abrahamem, zdolnym do śmiania się z siebie i swej wiary oraz zdolnym do znoszenia śmiechu innych z niego.
Nawet niektóre z historii ewangelicznych wielbionych dla ich przesłania, są same w sobie komiczne.
Setki, nawet tysiące ludzi zbierały się wokół Jezusa i nie było tam mowy o żywności, która pomogłaby tłumom przetrwać dzień. Uczniowie szukali na to rady i wrócili z dziecinnym posiłkiem pięciu bochenków i dwóch ryb.
Ponieważ zawsze kierujemy nasze umysły ku ważnemu symbolizmowi tego incydentu, to nie zauważamy tego, jak śmiesznym musiał się on wtedy wydawać. Pięć bochenków i dwie ryby dla tłumu ludzi? Obserwator musiał z pewnością chichotać nad oczywistą głupotą takiego pomysłu.
A któż nie uznałby za śmieszne świadectwo Marka o prośbie Jakuba i Jana, by mogli oni zasiąść po prawej i lewej stronie Jezusa, gdy osiągnie on już swą chwałę? (Mk 10;37). W istocie autor późniejszej Ewangelii Mateusza uznał cały incydent za tak krępujący, że zmienił on świadectwo Marka i przypisał tę prośbę ich matce (Mt 20;20). Możemy dodać, że w historiach ewangelicznych, a szczególnie u Marka, uczniowie są stałym źródłem rozbawienia. Komentator Rawlinson odnotowuje jak autor Marka stale przedstawia ich w niekorzystnym świetle. „Jakżeż on musiał nienawidzić tych Dwunastu” – skonkludował.
Z całą pewnością poruszaja się oni w narracji Marka niczym postacie z filmów Monty Pythona. Gdyż w ewangelii Marka uczniowie są zawsze prezentowani jedynie w celu pokazania jak są niekompetentni. Są zastrachani. Ich wiara jest niestała. Nie chwytają przesłania. Są głupi. Walczą ze sobą o to, który z nich ważniejszy. Próbują nie dopuszczać ludzi do Jezusa. Zdradzają go. Uciekają. Zaprzeczają, że go kiedykolwiek znali. I tylko z wolna uświadamiają sobie jego żywą obecność w ich życiu, pomimo zapewnień, które im dał.
Dzisiejsza Ewangelia mówi nam o posłaniu dwunastu uczniów. Mają oni robić to, co robi Jezus. On proklamuje nadchodzącą władzę Boga, oni też mają to czynić. On wzpędza demony, oni też będą. On uzdrawia chorych i oni też będą uzdrawiać chorych.
Rzecz w tym jednak, że nie pojmują oni, o co tu chodzi. Robić to, co robi Jezus to nie znaczy po prostu imitować jego akcje. Chodzi o coś więcej. Uczniowie mają ulec transformacji, mają się zmienić wewnętrznie. Muszą stać się innymi ludźmi.
Co oznacza, że tak jak Jezus cierpi, tak i oni muszą cierpieć, aby stać się tym, czym on jest – nosicielami Ducha. Nie mają już być sobą, lecz nowymi istotami, z nowymi imionami.
Jest w tym porażająca prawda, ktorą uczniowie pojmują szalenie powoli. Co przytrafi się Jezusowi, musi także przytrafić się im. To była owa lina, o którą stale się potykali. Było to zbyt wielkie zadanie dla nich, by mogli się z nim uporać. Zmagali się z doniosłością tego, co Jezus mówił i robił. I gdy patrzymy wstecz, ich usiłowanie pojęcia przesłania Jezusa są nieudaczne aż do śmieszności.
A jednak sympatyzujemy z nimi, gdyż widzimy siebie samych reagujących w ten sam niezgrabny sposób i ufamy, że Bóg dostrzeże naszą śmieszność, tak jak w ich przypadku.
A gdy już jest po wszystkim to, co porusza nas najbardziej w świętości, jak sądzę, to nie dyscyplina z nią związana, nie powaga ani mądrość osądu, ani też znajomość doktryny, ani nawet dobre uczynki – choć są one ważne – lecz humor. To znaczy, widzimy świętość nie tyle w ludzkiej wierze czy uczynkach i tak dalej, lecz w ich oczach. A jeśli tam jej nie ma, to znaczy, że czegoś ważnego brakuje.
I nie jest prawdą, że ludzie są zarozumiali, frywolni czy niedbali, jeśli mają poczucie humoru. Są pełni troski. Pełni miłości. Lecz jak poeci czy muzycy i artyści, w pewien niezwykły sposób potrafią dostrzec więcej niż my. Nie tylko świat głodu, pragnienia, okrucieństwa i bezdomności oraz tragedii, lecz także coś więcej.
Potrafia dostrzec humor. Nie w tym sensie, by żartować z ludzkiego niepowodzenia i tragedii. Lecz raczej w sensie dostrzegania i portretowania czegoś z innej perspektywy, nadawania niekonwencjonalnego spojrzenia na konwencjonalną sytuację – co daje nam nadzieję lepszej przyszłości – pewien wgląd uwalniający nas od bolesnej świadomości tego, co nas krępuje i ogranicza. Pewien wgląd, który posadowi nas na opoce wyższej niż my sami i przesunie nasze zmartwienia i rozterki w uzdrawiającą perspektywę Boskiej hojności i przebaczenia.
I komicy znają to, jak sądzę, o wiele lepiej niż teologowie.
Poczucie humoru. To niezatarty znak obecności Boga, twórcy, naprawcy i dawcy nadziei.
Amen.
Ks. dr John Shepherd, dziekan katedry św. Jerzego w Perth, Zachodnia Australia
Niedziela, 12 czerwca 2005.
:: Ekumenizm.pl: Krótka historia katedry św. Jerzego
The editorial team and the translator would like to express their thanks to Rev. Dr John Shepherd, the Dean of St. George’s Cathedral in Perth (WA) for his permission to translate and publish the full text of his sermon on “Laughter” from Sunday, 12 June 2005.