Magazyn

Bóg ma poczucie humoru — anglikańskie kazanie z Perth


Rzad­ko podo­ba­ją mi się kaza­nia w kościo­łach. Są na ogół nud­ne i potra­fią raczej z kościo­ła wypę­dzić niż napeł­nić go tłu­mem ludzi. Z tym więk­szą przy­jem­no­ścią wysłu­cha­łem nie­daw­no kaza­nia ks. dzie­ka­na Joh­na She­pher­da w kate­drze św. Jerze­go w Perth. Po mszy pod­sze­dłem do nie­go pyta­jąc, czy będzie ono wkrót­ce zamiesz­czo­ne na stro­nie inter­ne­to­wej kate­dry, gdyż noszę się z zamia­rem prze­tłu­ma­cze­nia go i zamiesz­cze­nia w Maga­zy­nie Teo­lo­gicz­nym Sem­per Refor­man­da. Na to dzie­kan bez cere­gie­li wycią­gnął z kie­sze­ni sutan­ny trzy­ma­ne tam jesz­cze kart­ki i wrę­czył mi je z uśmie­chem. A oto ich treść.


W imię Boga, Stwór­cy, Zba­wi­cie­la i Uświę­ci­cie­la ( “…cre­ator, rede­emer and sanc­ti­fier” ).

Gdy prze­glą­da­łem czy­ta­nia na dzień dzi­siej­szy, swo­bod­na myśl prze­mknę­ła mi przez gło­wę: czy mam roz­po­cząć dzi­siej­sze kaza­nie czymś, co mogło­by rów­nie dobrze oka­zać się here­zją? I po roz­wa­że­niu wszyst­kich za i prze­ciw, zde­cy­do­wa­łem, że tak.

Przy­pusz­czam, że jest to nie tyle w peł­ni roz­wi­nię­ta here­zja – przy­naj­mniej na tym wcze­snym eta­pie – ile raczej eks­pe­ry­men­tal­na myśl, któ­rą prze­ka­zu­ję Wam w dzi­siej­szy pora­nek jak­by dla wyson­do­wa­nia opi­nii. Oto ona: że komi­cy mogą zapro­wa­dzić nas bli­żej praw­dy o Bogu niż teo­lo­go­wie.

Myśl ta nasu­nę­ła mi się cał­kiem nie­daw­no.

Po tym, gdy mia­łem oka­zję poznać już wie­lu teo­lo­gów i wie­lu komi­ków, muszę wyznać, że gene­ral­nie rzecz bio­rąc, poza paro­ma wybit­ny­mi wyjąt­ka­mi, uzy­ska­łem wyczu­cie hoj­no­ści i rado­ści Boga oraz poczu­cie inte­gral­ne­go dobra i wital­no­ści życia oraz rze­czy­wi­stej gwa­ran­cji nadziei na lep­szą przy­szłość w więk­szym stop­niu od komi­ków niż od tak zwa­nych zawo­do­wych teo­lo­gów.

Zapew­ne zawsze myśla­łem w ten spo­sób o poetach czy muzy­kach, oraz arty­stach, ale o komi­kach? Nagle poja­wi­ła się jesz­cze jed­na gru­pa ludzi, któ­ra – jak mi się przy­naj­mniej wyda­je – radzi sobie z tym lepiej niż teo­lo­go­wie.

I jeśli się nad tym zasta­no­wić, ist­nie­je histo­rycz­ny dowód, potwier­dza­ją­cy taki punkt widze­nia.

Kome­dia zawsze sta­no­wi­ła inte­gral­ną część życia Kościo­ła. Począw­szy od bur­kli­wej uwa­gi Paw­ła w Dru­gim Liście do Koryn­tian „jestem bar­dzo głu­pi” (2. Kor 12;11) ale to wyście mnie w to wepchnę­li, poprzez spor­tre­to­wa­nie duchow­nych w Bar­set­shi­re przez Anthony’ego Trollope’a aż do bły­sko­tli­we­go stu­dium życia kle­ry­kal­ne­go doko­na­ne­go przez Hugh Walpole’a w jego dzie­le “The Cathe­dral”, bazo­wa­ne­go ze skru­pu­lat­ną dokład­no­ścią na doświad­cze­niach jego ojca jako bisku­pa Edyn­bur­ga, za któ­re w kon­se­kwen­cji wpadł w masę kło­po­tów.

Tele­wi­zja przy­nio­sła nam serię „All Gas and Gaiters”, a potem słyn­ne „Kro­ni­ki Bar­che­ste­ru”, któ­re sfil­mo­wa­ne zosta­ły w kate­drze w Peter­bo­ro­ugh i poka­zu­ją nasze­go Simo­na Law­for­da gra­ją­ce­go na orga­nach (muszę co praw­da przy­znać, że jego gra wca­le nie była komicz­na, wręcz prze­ciw­nie, była poru­sza­ją­ca).

Nie ma zresz­tą potrze­by ogra­ni­cza­nia się do powie­ści i tele­wi­zji, by poznać komicz­ne dzie­dzic­two, któ­rym cie­szy­my się w koście­le angli­kań­skim. Same fak­ty bowiem mówią wystar­cza­ją­co elo­kwent­nie. Oto mały przy­kład:

Pro­to­ko­ły kapi­tu­ły kate­dral­nej w Wells za rok 1594 notu­ją, że „kano­nik Per­ci­val West­fold prze­mie­nił był dwa poko­je swej kwa­te­ry w kruż­gan­kach kate­dral­nych w piwiar­nię i opróż­nił pry­wat­ną kapli­cę ze wszel­kich sprzę­tów kościel­nych, aby móc pomie­ścić tam wyko­na­ną domo­wym spo­so­bem machi­nę do wyro­bu spi­ry­tu­su”.

Spra­wa dotar­ła do uszu dzie­ka­na, gdy – jak mówią zapi­sy – „potęż­na eks­plo­zja wstrzą­snę­ła posa­da­mi budyn­ku kapi­tu­ły pod­czas odby­wa­ją­ce­go się tam posie­dze­nia. Wyja­śnie­nia kano­ni­ka West­fol­da, że to wynik czyn­no­ści kuli­nar­nych jego żony, nie prze­ko­na­ły dzie­ka­na, któ­ry oso­bi­ście poszedł spraw­dzić i zna­lazł w rezul­ta­cie 33 butel­ki ginu ukry­te za księ­ga­mi o śre­dnio­wiecz­nych świę­tych oraz dal­szych 75 bute­lek ala­szu scho­wa­nych za kopia­mi komen­ta­rzy Augu­sty­na o Nowym Testa­men­cie. Wszyst­kie te butel­ki zosta­ły przez dzie­ka­na skon­fi­sko­wa­ne w sta­nie nie­na­ru­szo­nym i prze­trans­por­to­wa­ne, dla zabez­pie­cze­nia, do pry­wat­nej rezy­den­cji dzie­ka­na.”

Róż­ni­ca mię­dzy tym, co pro­kla­mu­je­my w naszej posłu­dze a tym, co istot­nie czy­ni­my, jest nie­raz zasta­na­wia­ją­ca i sta­no­wi nie­zmien­ne źró­dło humo­ru.

Przy­wo­dzi to na myśl wyją­tek z Gene­zy, dzi­siej­sze­go pierw­sze­go czy­ta­nia, sta­no­wią­cy wystar­cza­ją­cy dowód na to, że nie tyl­ko Kościół jest boga­tym źró­dłem humo­ru, ale że rów­nież Bóg posia­da szcze­gól­nie sil­ne jego poczu­cie. Jest to histo­ria Abra­ha­ma i Sary oraz uro­dzin ich syna, Iza­aka. Gdy Bóg powie­dział Abra­ha­mo­wi, że on i Sara będą mie­li syna, Abra­ham zatrząsł się od śmie­chu. Czyż to praw­da, zasta­na­wiał się, że Bóg może istot­nie mieć takie poczu­cie humo­ru?

„Czy może naro­dzić się syn czło­wie­ko­wi, co ma sto lat?”, zapy­tał gdy w koń­cu prze­sta­ły go boleć boki w stop­niu umoż­li­wia­ją­cym mu mówie­nie. Wte­dy inna jesz­cze myśl przy­szła mu do gło­wy: “Czy Sara może uro­dzić syna, gdy ma dzie­więć­dzie­siąt lat?” I na tę myśl znów zaczął się śmiać (Gen 17; 15–17). Sara w koń­cu też usły­sza­ła o tych pla­nach. Nie wprost, lecz przez zasło­nę namio­tu. Uzna­ła całą spra­wę za tak sza­lo­ną, że par­sk­nę­ła śmie­chem. A gdy Bóg spo­strzegł, że Sara uzna­ła jego plan za kro­to­chwil­nie śmiesz­ny, ziry­to­wał się, że go nie bio­rą poważ­nie (Gen 18; 10–15). Nawet, gdy naro­dził się Iza­ak, Sara dalej uwa­ża­ła całą spra­wę za nie­praw­do­po­dob­nie komicz­ną: „Bóg dał mi powód do śmie­chu”, stwier­dzi­ła, “i każ­dy, kto to usły­szy, będzie się śmiał ze mną” (Gen 21;6).

Iyaak się jed­nak uro­dził i oni się śmia­li, Bóg się śmiał i wszy­scy się śmia­li wraz z nimi. I nie zaska­ku­je fakt, że imię „Iza­ak” zna­czy tyle, co „on się śmie­je”.

Dla nas liczy się w tej histo­rii to, że sta­rzec wciąż pełen nadziei i wciąż dają­cy sobie radę za spra­wą danej mu przez Boga obiet­ni­cy syna, jest mode­lem dla tych, co wie­rzą w zmar­twych­wsta­nie mar­twe­go Jezu­sa. Być wie­rzą­cym to jak być Abra­ha­mem, zdol­nym do śmia­nia się z sie­bie i swej wia­ry oraz zdol­nym do zno­sze­nia śmie­chu innych z nie­go.

Nawet nie­któ­re z histo­rii ewan­ge­licz­nych wiel­bio­nych dla ich prze­sła­nia, są same w sobie komicz­ne.

Set­ki, nawet tysią­ce ludzi zbie­ra­ły się wokół Jezu­sa i nie było tam mowy o żyw­no­ści, któ­ra pomo­gła­by tłu­mom prze­trwać dzień. Ucznio­wie szu­ka­li na to rady i wró­ci­li z dzie­cin­nym posił­kiem pię­ciu bochen­ków i dwóch ryb.

Ponie­waż zawsze kie­ru­je­my nasze umy­sły ku waż­ne­mu sym­bo­li­zmo­wi tego incy­den­tu, to nie zauwa­ża­my tego, jak śmiesz­nym musiał się on wte­dy wyda­wać. Pięć bochen­ków i dwie ryby dla tłu­mu ludzi? Obser­wa­tor musiał z pew­no­ścią chi­cho­tać nad oczy­wi­stą głu­po­tą takie­go pomy­słu.

A któż nie uznał­by za śmiesz­ne świa­dec­two Mar­ka o proś­bie Jaku­ba i Jana, by mogli oni zasiąść po pra­wej i lewej stro­nie Jezu­sa, gdy osią­gnie on już swą chwa­łę? (Mk 10;37). W isto­cie autor póź­niej­szej Ewan­ge­lii Mate­usza uznał cały incy­dent za tak krę­pu­ją­cy, że zmie­nił on świa­dec­two Mar­ka i przy­pi­sał tę proś­bę ich mat­ce (Mt 20;20). Może­my dodać, że w histo­riach ewan­ge­licz­nych, a szcze­gól­nie u Mar­ka, ucznio­wie są sta­łym źró­dłem roz­ba­wie­nia. Komen­ta­tor Raw­lin­son odno­to­wu­je jak autor Mar­ka sta­le przed­sta­wia ich w nie­ko­rzyst­nym świe­tle. „Jak­żeż on musiał nie­na­wi­dzić tych Dwu­na­stu” – skon­klu­do­wał.

Z całą pew­no­ścią poru­sza­ja się oni w nar­ra­cji Mar­ka niczym posta­cie z fil­mów Mon­ty Pytho­na. Gdyż w ewan­ge­lii Mar­ka ucznio­wie są zawsze pre­zen­to­wa­ni jedy­nie w celu poka­za­nia jak są nie­kom­pe­tent­ni. Są zastra­cha­ni. Ich wia­ra jest nie­sta­ła. Nie chwy­ta­ją prze­sła­nia. Są głu­pi. Wal­czą ze sobą o to, któ­ry z nich waż­niej­szy. Pró­bu­ją nie dopusz­czać ludzi do Jezu­sa. Zdra­dza­ją go. Ucie­ka­ją. Zaprze­cza­ją, że go kie­dy­kol­wiek zna­li. I tyl­ko z wol­na uświa­da­mia­ją sobie jego żywą obec­ność w ich życiu, pomi­mo zapew­nień, któ­re im dał.

Dzi­siej­sza Ewan­ge­lia mówi nam o posła­niu dwu­na­stu uczniów. Mają oni robić to, co robi Jezus. On pro­kla­mu­je nad­cho­dzą­cą wła­dzę Boga, oni też mają to czy­nić. On wzpę­dza demo­ny, oni też będą. On uzdra­wia cho­rych i oni też będą uzdra­wiać cho­rych.

Rzecz w tym jed­nak, że nie poj­mu­ją oni, o co tu cho­dzi. Robić to, co robi Jezus to nie zna­czy po pro­stu imi­to­wać jego akcje. Cho­dzi o coś wię­cej. Ucznio­wie mają ulec trans­for­ma­cji, mają się zmie­nić wewnętrz­nie. Muszą stać się inny­mi ludź­mi.

Co ozna­cza, że tak jak Jezus cier­pi, tak i oni muszą cier­pieć, aby stać się tym, czym on jest – nosi­cie­la­mi Ducha. Nie mają już być sobą, lecz nowy­mi isto­ta­mi, z nowy­mi imio­na­mi.

Jest w tym pora­ża­ją­ca praw­da, kto­rą ucznio­wie poj­mu­ją sza­le­nie powo­li. Co przy­tra­fi się Jezu­so­wi, musi tak­że przy­tra­fić się im. To była owa lina, o któ­rą sta­le się poty­ka­li. Było to zbyt wiel­kie zada­nie dla nich, by mogli się z nim upo­rać. Zma­ga­li się z donio­sło­ścią tego, co Jezus mówił i robił. I gdy patrzy­my wstecz, ich usi­ło­wa­nie poję­cia prze­sła­nia Jezu­sa są nie­udacz­ne aż do śmiesz­no­ści.

A jed­nak sym­pa­ty­zu­je­my z nimi, gdyż widzi­my sie­bie samych reagu­ją­cych w ten sam nie­zgrab­ny spo­sób i ufa­my, że Bóg dostrze­że naszą śmiesz­ność, tak jak w ich przy­pad­ku.

A gdy już jest po wszyst­kim to, co poru­sza nas naj­bar­dziej w świę­to­ści, jak sądzę, to nie dys­cy­pli­na z nią zwią­za­na, nie powa­ga ani mądrość osą­du, ani też zna­jo­mość dok­try­ny, ani nawet dobre uczyn­ki – choć są one waż­ne – lecz humor. To zna­czy, widzi­my świę­tość nie tyle w ludz­kiej wie­rze czy uczyn­kach i tak dalej, lecz w ich oczach. A jeśli tam jej nie ma, to zna­czy, że cze­goś waż­ne­go bra­ku­je.

I nie jest praw­dą, że ludzie są zaro­zu­mia­li, fry­wol­ni czy nie­dba­li, jeśli mają poczu­cie humo­ru. Są peł­ni tro­ski. Peł­ni miło­ści. Lecz jak poeci czy muzy­cy i arty­ści, w pewien nie­zwy­kły spo­sób potra­fią dostrzec wię­cej niż my. Nie tyl­ko świat gło­du, pra­gnie­nia, okru­cień­stwa i bez­dom­no­ści oraz tra­ge­dii, lecz tak­że coś wię­cej.

Potra­fia dostrzec humor. Nie w tym sen­sie, by żar­to­wać z ludz­kie­go nie­po­wo­dze­nia i tra­ge­dii. Lecz raczej w sen­sie dostrze­ga­nia i por­tre­to­wa­nia cze­goś z innej per­spek­ty­wy, nada­wa­nia nie­kon­wen­cjo­nal­ne­go spoj­rze­nia na kon­wen­cjo­nal­ną sytu­ację – co daje nam nadzie­ję lep­szej przy­szło­ści – pewien wgląd uwal­nia­ją­cy nas od bole­snej świa­do­mo­ści tego, co nas krę­pu­je i ogra­ni­cza. Pewien wgląd, któ­ry posa­do­wi nas na opo­ce wyż­szej niż my sami i prze­su­nie nasze zmar­twie­nia i roz­ter­ki w uzdra­wia­ją­cą per­spek­ty­wę Boskiej hoj­no­ści i prze­ba­cze­nia.

I komi­cy zna­ją to, jak sądzę, o wie­le lepiej niż teo­lo­go­wie.

Poczu­cie humo­ru. To nie­za­tar­ty znak obec­no­ści Boga, twór­cy, napraw­cy i daw­cy nadziei.

Amen.

Ks. dr John She­pherd, dzie­kan kate­dry św. Jerze­go w Perth, Zachod­nia Austra­lia

Nie­dzie­la, 12 czerw­ca 2005.

:: Ekumenizm.pl: Krót­ka histo­ria kate­dry św. Jerze­go

The edi­to­rial team and the trans­la­tor would like to express the­ir thanks to Rev. Dr John She­pherd, the Dean of St. Geo­r­ge­’s Cathe­dral in Perth (WA) for his per­mis­sion to trans­la­te and publish the full text of his ser­mon on “Lau­gh­ter” from Sun­day, 12 June 2005.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.