Magazyn

Jan Wesley i wielkie przebudzenia


Magazyn EkumenizmW tym roku przy­pa­da trzech­set­na rocz­ni­ca uro­dzin Jana Wesleya, jed­ne­go z naj­wy­bit­niej­szych przed­sta­wi­cie­li Kościo­ła ery nowo­żyt­nej. Nie trze­ba zagłę­biać się w mean­dry histo­rii, aby dostrzec więź mie­dzy XVIIl-wiecz­nym ruchem prze­bu­dze­nio­wym, zwią­za­nym z Wesley­em, a prze­bu­dze­niem zie­lo­no­świąt­ko­wym z prze­ło­mu XIX i XX w. Czy­ta­jąc bio­gra­fię wybit­ne­go kazno­dziei z Epworth, nie spo­sób oprzeć się wra­że­niu, że jego ducho­wość zna­la­zła spe­cy­ficz­ny kon­ty­nu­ację w ruchu zie­lo­no­świąt­ko­wym. Co wię­cej, uza­sad­nio­ne wyda­je się stwier­dze­nie, że wesley­anizm jest głów­nym dok­try­nal­nym i poboż­no­ścio­wym źró­dłem pen­te­ko­sta­li­zmu.


Tak cha­rak­te­ry­stycz­ny dla tego nur­tu zapał ewan­ge­li­za­cyj­ny, dopusz­cze­nie kobiet do aktyw­nej dzia­łal­no­ści w służ­bie i tzw. dru­gie bło­go­sła­wień­stwo (second bles­sing) to tyl­ko nie­któ­re przy­kła­dy swo­istej suk­ce­sji misji Jana Wesleya, reali­zo­wa­nej w Kościo­łach zie­lo­no­świąt­ko­wych.


Dom rodzin­ny. Mat­ka


Jan Wesley uro­dził się 17 czerw­ca 1703 r. w Epworth, w Anglii. Spo­śród licz­ne­go potom­stwa Samu­ela i Zuzan­ny (2), to wła­śnie on i jego młod­szy brat Karol ode­gra­li szcze­gól­ną rolę w dzie­jach Anglii i Kościo­ła, choć zna­ny jest tak­że ich star­szy brat Samu­el, nauczy­ciel i poeta. Rodzin­na tra­dy­cja głę­bo­ko osa­dzo­na była w realiach Kościo­ła pań­stwo­we­go i uczel­ni oks­fordz­kiej. Pra­dziad, dzia­dek i ojciec byli duchow­ny­mi i uczo­ny­mi. W kształ­to­wa­niu postaw i war­to­ści waż­ną rolę odgry­wa­ły w tej rodzi­nie kobie­ty. W przy­pad­ku Jana była to mat­ka. Jeśli wie­rzyć szty­chom z polo­wy XVIII w., była kobie­tą pięk­ną i peł­ną uro­ku. Zuzan­na Wesley wyróż­nia­ła się głę­bo­ką eru­dy­cją, zna­ła języ­ki obce, filo­zo­fię i teo­lo­gię. Odzna­cza­ła się też wyjąt­ko­wą poboż­no­ścią i sys­te­ma­tycz­no­ścią. Mia­ła naj­więk­szy wpływ na wycho­wa­nie dzie­ci. Naza­jutrz po swych pią­tych uro­dzi­nach, dziec­ko roz­po­czy­na­ło naukę czy­ta­nia i pisa­nia, aby po kil­ku mie­sią­cach swo­bod­nie czy­tać swój pierw­szy ele­men­tarz — Biblię. Cór­ki inte­lek­tem nie ustę­po­wa­ły bra­ciom. Mehe­ta­bel, sio­stra Jana, w wie­ku ośmiu lat czy­ta­ła Nowy Testa­ment w ory­gi­na­le…


Czas poświę­ca­ny dzie­ciom zaowo­co­wał nie­po­spo­li­ty­mi zdol­no­ścia­mi inte­lek­tu­al­ny­mi, wywarł tak­że nie­za­tar­te zna­mię na ich roz­wo­ju ducho­wym. W domu Wesley­ów mat­ka czę­sto peł­ni­ła funk­cję “kapła­na domo­we­go”. Może nad­miar obo­wiąz­ków, wyjaz­dy, a nawet kil­ka­krot­ny pobyt ojca w wię­zie­niu (3) były tego powo­dem. Moż­li­we też, że dzia­ła­ło pra­wo obser­wo­wa­ne od wie­ków: czę­sto duchow­ni nie są naj­lep­szy­mi dusz­pa­ste­rza­mi dla swo­ich bli­skich. Pod nie­obec­ność męża Zuzan­na pro­wa­dzi­ła domo­we nabo­żeń­stwa, na któ­re poza rodzi­ną i służ­bą przy­cho­dzi­li tak­że sąsie­dzi. Bul­wer­so­wa­ło to nie­któ­rych, ale naj­wy­raź­niej Jan nie widział w tym nic zdroż­ne­go. W jego dal­szych dzia­ła­niach zoba­czy­my powie­la­nie wzo­rów zaczerp­nię­tych z domu, a kobie­ty w meto­dy­zmie będą wyjąt­ko­wo aktyw­ne dusz­pa­ster­sko.


Stu­dia i pra­ca


W 1720 r. Wesley zgod­nie z rodzin­ną tra­dy­cją kon­ty­nu­ował naukę w Oks­for­dzie, w Christ Church Col­le­ge. Po zdo­by­ciu stop­nia nauko­we­go z teo­lo­gii przy­jął świę­ce­nia dia­ko­na­tu w Lin­coln Col­le­ge i pro­wa­dził ćwi­cze­nia z języ­ka grec­kie­go i logi­ki. Na dwa lata wró­cił do domu, aby objąć wika­riat w Epworth, i ponow­nie wyje­chał do Oks­for­du, gdzie stu­dio­wał rów­nież jego brat Karol. Poza zaję­cia­mi zajął się pro­wa­dze­niem spo­tkań z gru­pą stu­den­tów i zało­żył z bra­tem sto­wa­rzy­sze­nie, nie bez iro­nii nazy­wa­ne przez oto­cze­nie “świę­tym klu­bem” (the holy club). Celem koła było umac­nia­nie wia­ry i oso­bi­stej poboż­no­ści. Oprócz obu bra­ci, w spo­tka­niach aktyw­nie uczest­ni­czył ubo­gi stu­dent, a póź­niej ksiądz angli­kań­ski — Jerzy Whi­te­field. Przy­jaźń, któ­ra wów­czas zadzierz­gnę­ła się pomię­dzy Janem a Jerzym, oka­za­ła się trwa­ła, mimo poważ­nych roz­bież­no­ści, do jakich doszło póź­niej. Głów­ne inspi­ra­cje Wesleya w tym okre­sie byty dwo­ja­kie: dzie­ła misty­ków euro­pej­skich z jed­nej stro­ny, z dru­giej zaś skru­pu­lat­ne, wręcz for­ma­li­stycz­ne prze­strze­ga­nie prze­pi­sów Kościo­ła Angli­kań­skie­go. Tej posta­wie oraz prak­ty­ko­wa­niu samo­dy­scy­płi­ny, człon­ko­wie koła zawdzię­cza­li mia­no “meto­dy­ści”, któ­re po latach powró­ci już jako nazwa kie­ro­wa­ne­go przez nich ruchu.


Ducho­wy prze­łom


Ana­li­zu­jąc sytu­ację chrze­ści­jań­stwa w pierw­szej poło­wie XVIII w., war­to zwró­cić uwa­gę na podob­ny zakres nie­do­ma­gań w życiu reli­gij­nym zarów­no ewan­ge­li­ków, jak i angli­ka­nów. Po wyda­rze­niach Refor­ma­cji, po okre­sie gwał­tow­ne­go roz­pa­le­nia umy­słów i serc ide­ami odno­wy Kościo­ła i powro­tu do ewan­ge­licz­nej pro­sto­ty wia­ry i zasad moral­nych, już pod koniec XVI w. nastą­pił poważ­ny zastój, zwa­ny wręcz scho­la­sty­ką pro­te­stanc­ką. Roz­wój teo­lo­gii nie szedł jed­nak w parze z roz­wo­jem poboż­no­ści. Kato­li­cyzm radził sobie z tym głów­nie poprzez oży­wie­nie życia zakon­ne­go. Tym­cza­sem pro­te­stan­ci kła­dli nacisk na poboż­ność w ramach życia rodzin­ne­go.


Ojciec rodzi­ny miał w zamy­śle refor­ma­to­rów peł­nić obo­wiąz­ki ducho­we­go opie­ku­na-kapla­na domu. Jed­nak z oso­bi­stą poboż­no­ścią gło­wy rodu bywa­ło róż­nie. Nic dziw­ne­go, że w odpo­wie­dzi na głód Ewan­ge­lii zaczę­ły powsta­wać spo­łecz­no­ści pie­lę­gnu­ją­ce poboż­ność (łać. pie­tas, stąd pie­ty­ści). Począt­ki tego ruchu odnaj­du­je­my w kra­jo­wych Kościo­łach ewan­ge­lic­kich. Oschłej orto­dok­sji pro­te­stanc­kiej pie­ty­ści prze­ciw­sta­wia­li naukę o koniecz­no­ści oso­bi­ste­go nawró­ce­nia i odro­dze­nia ducho­we­go. Tak poję­tą poboż­ność pie­lę­gno­wa­no we wspól­no­tach, gdzie czy­ta­no i roz­wa­ża­no Biblię oraz dba­no o prak­tycz­ny wymiar życia chrze­ści­jań­skie­go. W taki spo­sób sed­no chrze­ści­jań­stwa poj­mo­wa­li m.in. bra­cia moraw­scy. Ruch ten prze­kształ­co­ny został przez hra­bie­go Miko­ła­ja L. Zin­zen­dor­fa w Kościół Moraw­ski, z sie­dzi­bą w jego posia­dło­ści Her­rn­hut na Łuży­cach (her­rn­hu­ci).


14 paź­dzier­ni­ka 1735 r. Jan i Karol Wesley­owie, wraz z dwo­ma inny­mi człon­ka­mi “świę­te­go klu­bu”, wyru­szy­li na wypra­wę misyj­ną do nowej angiel­skiej kolo­nii w Ame­ry­ce Pół­noc­nej — Geo­r­gii. Owo­cem tej wypra­wy nie byli jed­nak nawró­ce­ni na chrze­ści­jań­stwo India­nie, lecz prze­łom w życiu Wesley­ów. W cza­sie podró­ży pozna­li bowiem wła­śnie bra­ci moraw­skich. Ich poboż­ność uję­ła “meto­dy­stów”. Do koń­ca podró­ży Jan pró­bo­wał odpo­wie­dzieć sobie na pyta­nie, czym jego wia­ra róż­ni się od wia­ry bra­ci moraw­skich. Tę róż­ni­cę zauwa­żył, gdy na oce­anie roz­sza­la­ła się strasz­li­wa burza. Ich spo­kój, ufność i zaska­ku­ją­ca pew­ność zba­wie­nia były cecha­mi, któ­rych brak mu doskwie­rał. Pobyt Wesleya w kolo­nii oka­zał się wiel­ką poraż­ką. Z jed­nej stro­ny był dobrym kazno­dzie­ją, dusz­pa­ste­rzem zaan­ga­żo­wa­nym w prak­tycz­ną pomoc potrze­bu­ją­cym, z dru­giej nie­to­le­ran­cyj­nym rygo­ry­stą. Zra­żał do sie­bie coraz wię­cej ludzi, a przy tym nie odniósł spo­dzie­wa­nych suk­ce­sów na polu misji wśród Indian. Znie­chę­co­ny nie­po­wo­dze­nia­mi, powró­cił do Anglii w 1737 r. W Lon­dy­nie zwią­zał się z brać­mi moraw­ski­mi i wów­czas doszedł do prze­ko­na­nia, że wia­ra jest jedy­nym źró­dłem poko­ju z Bogiem. Ale dopie­ro wyda­rze­nia z 24 maja 1738 r. dopro­wa­dzi­ły do oso­bi­ste­go doświad­cze­nia Łaski Bożej. Ten, któ­ry innych pra­gnął dopro­wa­dzić do Chry­stu­sa, sam wresz­cie uzy­skał pew­ność zba­wie­nia. Zmie­ni­ło się wów­czas cale jego życie. To, za czym tęsk­nił od daw­na: radość, wol­ność od grze­chu i lęku przed śmier­cią, teraz roz­pa­li­ły go do pod­ję­cia nowych wyzwań. Nie­co wcze­śniej podob­ne­go prze­ży­cia nawró­ce­nia doświad­czy­li rów­nież Karol i J. Whi­te­field. Te trzy nawró­ce­nia dały asumpt do wiel­kie­go prze­bu­dze­nia meto­dy­stycz­ne­go w XVIII w.


W nowej rze­czy­wi­sto­ści


Pierw­sza rzecz, jaka spo­tka­ła Wesleya po powro­cie z krót­kie­go poby­tu w Her­rn­hut (4), to odrzu­ce­nie przez angli­kań­skie ducho­wień­stwo nauki o koniecz­no­ści oso­bi­ste­go nawró­ce­nia. Zamy­ka­no przed nim jeden kościół po dru­gim. Waite­field, któ­re­mu nie­co wcze­śniej zabro­nio­no naucza­nia z ambo­ny, zaczął w lutym 1739 r. wygła­szać kaza­nia pod gołym nie­bem. Już dru­gie kaza­nie zgro­ma­dzi­ło 2 tyś. osób, kolej­ne 4 tyś., a następ­ne 10 tyś. Słu­cha­czy wciąż przy­by­wa­ło. Whi­te­field, któ­re­mu w Ame­ry­ce poszło znacz­nie lepiej niż Wesley­owi, posta­no­wił ponow­nie wyru­szyć do kolo­nii i zachę­cał przy­ja­cie­la do kazno­dziej­stwa na otwar­tej prze­strze­ni. Ten jed­nak, wycho­wa­ny w głę­bo­kim posza­no­wa­niu dla murów kościel­nych, nie bar­dzo umiał to sobie wyobra­zić. Depry­mo­wa­ły go też tłu­my. 2 kwiet­nia 1739 r. wygło­sił “inau­gu­ra­cyj­ne” kaza­nie na bło­niach w pobli­żu Bri­sto­lu, do 3 tyś. słu­cha­czy. Przy­ję­cie posel­stwa Ewan­ge­lii o nawró­ce­niu i życiu w świę­to­ści spra­wi­ło, że wkrót­ce zapo­mniał o swych oba­wach. Już w maju został zmu­szo­ny do budo­wy pomiesz­czeń słu­żą­cych misji. Roz­po­czął się dlań czas wyjąt­ko­wo inten­syw­ny, któ­ry trwać będzie prak­tycz­nie do koń­ca jego życia. Bio­gra­fo­wie oce­nia­ją, że w cią­gu ponad pięć­dzie­się­cio­let­niej dzia­łal­no­ści wygło­sił dzie­siąt­ki tysię­cy kazań i prze­był oko­ło 100 tyś. mil angiel­skich (5).


Od same­go począt­ku Wesley musiał jed­nak sta­wić czo­ło naj­róż­niej­szym prze­śla­do­wa­niom. Duchow­ni angli­kań­scy orga­ni­zo­wa­li tumul­ty i kam­pa­nie anty­me­to­dy­stycz­ne, wywie­ra­jąc pre­sję na wła­dze miej­skie i bisku­pów, by ci zabra­nia­li publicz­nych ewan­ge­li­za­cji. Zna­mien­na jest odpo­wiedź, jakiej Wesley udzie­lił bisku­po­wi Bri­sto­lu: “Eks­ce­len­cjo, zada­niem moje­go życia jest czy­nić dobrze. Uwa­żam, że powi­nie­nem pozo­stać tam, gdzie mogę być poży­tecz­ny i zro­bić wie­le dobre­go, więc pozo­sta­nę” (6). Prze­śla­do­wa­nia przy­bie­ra­ły momen­ta­mi cha­rak­ter wyjąt­ko­wo dra­ma­tycz­ny. Wie­lo­krot­nie gro­żo­no mu śmier­cią, znisz­czo­no jego dom w Bri­sto­lu. W Wal­sall tłum wlókł go przez mia­sto, a następ­nie porwał na nim ubra­nie i pobił. Takie same prze­śla­do­wa­nia spo­ty­ka­ły innych kazno­dzie­jów ruchu meto­dy­stycz­ne­go.


Naczel­ne zawo­ła­nie służ­by Wesleya brzmia­ło: “Cały świat jest moją para­fią”. Meto­dyzm jako ruch szyb­ko prze­kro­czył gra­ni­ce Anglii. W latach czter­dzie­stych Wesley wyru­szył do Irlan­dii. Po 1750 r. nastą­pi­ło tam znacz­ne oży­wie­nie ewan­ge­li­za­cyj­ne. Od 1760 r. sto­wa­rzy­sze­nia meto­dy­stycz­ne powsta­ją też w Ame­ry­ce. W tym cza­sie roz­po­czę­ło się ducho­we prze­bu­dze­nie w samej Anglii. W jed­nej chwi­li ludzie doświad­cza­li nagłe­go uświa­do­mie­nia sobie wła­snej grzesz­no­ści. Pro­wa­dzi­ło to do rów­nie gwał­tow­nych nawró­ceń, zerwa­nia z grze­chem. Poświad­cze­niem nowej rze­czy­wi­sto­ści sta­wa­ła się radość, pokój i pew­ność zba­wie­nia.


Wesley jako orga­ni­za­tor i teo­log


Dyna­mizm prze­bu­dze­nia i jed­no­cze­sna koniecz­ność zaję­cia się nowo nawró­co­ny­mi, któ­rych nic moż­na było powie­rzyć nie­przy­chyl­nym duchow­nym Kościo­ła Angli­kań­skie­go, dopro­wa­dzi­ły do powsta­nia zrę­bów orga­ni­za­cyj­nych meto­dy­zmu. Sys­te­ma­tycz­ność Wesleya po raz kolej­ny dała znać o sobie. Aby wypeł­nić lukę dzie­lą­cą wiel­kie rze­sze nawró­co­nych od pie­czy nad poszcze­gól­ny­mi oso­ba­mi, utwo­rzo­no tzw. kla­sy, skła­da­ją­ce się z 10–15 osób, naj­czę­ściej jed­nej płci. Były to “naj­mniej­sze komór­ki spo­łecz­no­ści meto­dy­stów, któ­re czę­sto­kroć zawią­zy­wa­ły się spon­ta­nicz­nie” (7). Wbrew natu­ral­nym sko­ja­rze­niom, nie było mowy o wyż­szo­ści jed­nej kla­sy nad dru­gą. Przy­wód­ca­mi grup mogli być zarów­no męż­czyź­ni, jak i kobie­ty (class leader). Wzór mat­ki Wesleya roz­pra­szał oba­wy, czy kobie­ta może peł­nić takie funk­cje. Zada­niem kla­sy, a w szcze­gól­no­ści jej opie­ku­na, było czu­wa­nie nad życiem ducho­wym człon­ków. Więk­sze jed­nost­ki, zło­żo­ne z sze­re­gu grup-klas, nazy­wa­ły się sto­wa­rzy­sze­nia­mi (socie­ties).


Obser­wu­je­my tu pew­ne zróż­ni­co­wa­nie. Ogól­ne sto­wa­rzy­sze­nia (uni­ted socie­ties) dostęp­ne były dla wszyst­kich sym­pa­ty­zu­ją­cych z ruchem. Nato­miast ści­ślej­sze zrze­sze­nia (band socie­ties) prze­wi­dzia­ne zosta­ły dla “peł­no­praw­nych” człon­ków. Odzna­cza­ły się one m.in. dużą suro­wo­ścią sty­lu życia. Na obu pozio­mach obo­wią­zy­wa­ły kar­ty przy­na­leż­no­ści (tic­kets), któ­re nale­ża­ło co kwar­tał odna­wiać. Dawa­ło to moż­ność usu­wa­nia lub degra­do­wa­nia osób żyją­cych nie­zgod­nie z zasa­da­mi. Inne nowa­tor­skie posu­nię­cie to insty­tu­cja kazno­dzie­jów świec­kich. Od 1742 r. byli oni głów­nym moto­rem aktyw­no­ści ewan­ge­li­za­cyj­nej wcze­sne­go meto­dy­zmu. Za posłu­gę kazno­dziej­ską nie otrzy­my­wa­li zapła­ty, utrzy­my­wa­li się z pra­cy zarob­ko­wej. Przy­wią­za­ny do Kościo­ła Angli­kań­skie­go, któ­re­go ordy­no­wa­nym duchow­nym był do koń­ca życia, Wesley nic zamie­rzał zakła­dać nowe­go Kościo­ła. Żywio­ło­wo roz­wi­ja­ją­cy się ruch potrze­bo­wał jed­nak pew­nej spój­no­ści. Od 1744 r. Wesley zaczął zwo­ły­wać kon­fe­ren­cje, któ­rych celern było nada­nie rucho­wi prze­bu­dze­nio­we­mu cech bar­dziej sta­bil­nych. Sta­ły się one póź­niej naj­wyż­szą wła­dzą i decy­do­wa­ły o wszyst­kich istot­nych spra­wach meto­dy­zmu.


Wesley miał głę­bo­ki sza­cu­nek dla teo­lo­gii. Jego wal­ka z orto­dok­sją pro­te­stanc­ką pole­ga­ła raczej na tym, że samo “suche” trzy­ma­nie się dogma­tów uzna­wał za nie­wy­star­cza­ją­ce do zba­wie­nia. Dogmat nabie­ra zna­cze­nia dopie­ro z chwi­lą, gdy czło­wiek auten­tycz­nie się nawra­ca i zaczy­na żyć w duchu Ewan­ge­lii i dosko­na­ło­ści moral­nej. Wesley pod­kre­ślał swo­ją wier­ność sta­ro­ko­ściel­nym sym­bo­lom wia­ry (8). Za wią­żą­ce uznał tak­że Arty­ku­ły Wia­ry Kościo­ła Angli­kań­skie­go. Z 39 arty­ku­łów wybrał jako obo­wią­zu­ją­ce 24 o szcze­gól­nym zna­cze­niu dok­try­nal­nym. Poza angli­ka­ni­zmem, Wesley czer­pał istot­ne wąt­ki z trzech głów­nych tra­dy­cji nie­an­gli­kań­skich. Od kato­li­cy­zmu prze­jął wspo­mnia­ne zami­ło­wa­nie do misty­cy­zmu i epi­sko­pal­ny ustrój Kościo­ła. Za pury­ta­na­mi (9) gło­sił koniecz­ność trak­to­wa­nia wia­ry jako wyda­rze­nia o cha­rak­te­rze oso­bi­ste­go doświad­cze­nia. W chrze­ści­jań­skim zaufa­niu nie cho­dzi bowiem jedy­nie o inte­lek­tu­al­ną zgo­dę na dogma­ty, lecz o oso­bi­stą więź mię­dzy Bogiem a czło­wie­kiem. To zaufa­nie pro­wa­dzi czło­wie­ka do odrzu­ce­nia wła­snych uczyn­ków, rozu­mia­nych jako zasłu­gi przed Bogiem, na rzecz cał­ko­wi­te­go zda­nia się na łaskę Bożą. Spra­wie­dli­wość czło­wie­ka wypły­wa z dzie­ła krzy­ża Jezu­sa Chry­stu­sa i nie­za­słu­żo­nej życz­li­wo­ści oka­za­nej przez Boga. Od czło­wie­ka ocze­ku­je się przy­ję­cia laski przez nawró­ce­nie i żal za grze­chy. Wesley pod­kre­ślał przy tym koniecz­ność otrzy­ma­nia pew­no­ści zba­wie­nia. Musi być ona kon­se­kwen­cją oso­bi­ste­go spo­tka­nia z Chry­stu­sem. Pew­ność zba­wie­nia jest więc peł­nią nadziei, wyni­ka­ją­cą z jed­nej stro­ny z oso­bi­ste­go doświad­cze­nia, z dru­giej zaś ze Sło­wa Boże­go.


Kolej­nym ele­men­tem teo­lo­gii Wesleya, prze­ję­tym od pury­tan, jest idea przy­mie­rza. Zacho­wu­jąc przy­mie­rze zawar­te przez Jezu­sa Chry­stu­sa i przyj­mu­jąc Go jako swo­je­go Pana i Zba­wi­cie­la, czło­wiek otrzy­mu­je dar spra­wie­dli­wo­ści — odpusz­cze­nie grze­chów. Żyć w przy­mie­rzu to zna­czy żyć w posłu­szeń­stwie, wie­rze i w miło­ści. Chrze­ści­ja­nin jest w ten spo­sób powo­ła­ny do świę­to­ści, rozu­mia­nej jako sta­ły wzrost w dosko­na­ło­ści ducho­wej i moral­nej. Ten postu­lat uświę­ca­nia sta­nie się bar­dzo istot­nym ele­men­tem teo­lo­gii wesleyańskiej.Od armi­nia­ni­zmu (10) Wesley przy­jął prze­ko­na­nie o uni­wer­sal­nym cha­rak­te­rze zba­wie­nia, odrzu­ca­jąc kal­wiń­ską wykład­nię dok­try­ny o pre­de­sty­na­cji. W 1740 r. zary­so­wał się na tym tle roz­łam w rodzą­cym się ruchu meto­dy­stycz­nyrn. Uzna­ją­cy armi­niań­skie sta­no­wi­sko ucznio­wie Wesleya i przyj­mu­ją­cy kal­wi­nizm zwo­len­ni­cy Whi­te­fiel­da poszli dalej wła­sny­mi dro­ga­mi.


Nie­stru­dzo­na aktyw­ność we wszyst­kich aspek­tach życia kościel­ne­go uczy­ni­ła z Wesleya praw­dzi­we­go tyta­na pra­cy. Aktyw­ny był prak­tycz­nie do samej śmier­ci. Pod koniec lute­go 1791 r. wygło­sił swo­je ostat­nie kaza­nie. Umarł kil­ka dni póź­niej — 2 mar­ca 1791 r., prze­żyw­szy 87 lat.


Pre­kur­sor pen­te­ko­sto­li­zmu


Ruch zie­lo­no­świąt­ko­wy zawdzię­cza wie­le same­mu Wesley­owi oraz prze­bu­dze­niu meto­dy­stycz­ne­mu i powsta­łe­mu na tej bazie rucho­wi uświę­ce­nio­we­mu (The Holi­ness Movemcnt), któ­ry naro­dził się w USA po woj­nie sece­syj­nej. Naj­bar­dziej zna­ny­mi posta­cia­mi tego ruchu byli Karol G. Fin­ney i Dwi­ght L. Moody. Meto­dy­stycz­ni zwo­len­ni­cy uświę­ce­nia prze­strze­ga­li wszyst­kich naka­zów swo­je­go zało­ży­cie­la, mówią­cych o potrze­bie życia w świę­to­ści. Sam Wesley odróż­niał bowiem dwa momen­ty w życiu chrze­ści­ja­ni­na: poprze­dzo­ne żalem za grze­chy nawró­ce­nie (wyra­ża­ją­ce się czę­sto w pła­czu, drże­niu cia­ła i okrzy­kach) oraz tzw. dru­gie bło­go­sła­wień­stwo (second bles­sing), będą­ce nie­ja­ko dopeł­nie­niem pro­ce­su uświę­ce­nia ludz­kie­go życia. Wśród nie­któ­rych zwo­len­ni­ków “The Holi­ness Move­ment” poja­wi­ło się jed­nak prze­ko­na­nie, że owej świę­to­ści nie potra­fią osią­gnąć na wła­sną rękę i muszą otrzy­mać od Boga nie­zbęd­ną pomoc. Prze­bu­dze­nie “uświe­ce­nio­we” było już bez­po­śred­nim poprzed­ni­kiem ruchu pen­te­ko­stal­ne­go.


Ist­nie­je wie­le podo­bieństw pomię­dzy tymi prze­bu­dze­nia­mi i to na róż­nych pozio­mach: od teo­lo­gii i poboż­no­ści po spra­wy orga­ni­za­cyj­ne. Bliż­sza ana­li­za posta­ci two­rzą­cych świa­to­wy ruch zie­lo­no­świąt­ko­wy pozwa­la jesz­cze lepiej dostrzec te zależ­no­ści. Czo­ło­wi przed­sta­wi­cie­le prze­bu­dze­nia pen­te­ko­stal­ne­go byli mniej lub bar­dziej zwią­za­ni z dzie­dzic­twem Jana Wesleya. Pasto­rem w Koście­le Meto­dy­stycz­nym byt Char­les Par­ham. Dal­sza dro­ga popro­wa­dzi­ła go przez Ruch Świę­to­ści aż do słyn­nej szko­ły w Tope­ka. Gdy w pamięt­ny wie­czór syl­we­stro­wy w 1900 r. Bóg ochrzcił w Duchu Świę­tym pierw­szą oso­bę, była nią wycho­wan­ka Epi­sko­pal­ne­go Kościo­ła Meto­dy­stycz­ne­go, Agnes N. Ozman.


Wil­liam J. Sey­mo­ur, naj­bar­dziej zna­na postać wcze­sne­go ruchu zie­lo­no­świąt­ko­we­go, wycho­wał się w jed­nym z bap­ty­stycz­nych zbo­rów Luizja­ny. Potem przy­łą­czył się jed­nak do Kościo­ła Meto­dy­stycz­ne­go i został pasto­rem jed­ne­go ze zbo­rów Ruchu Świę­to­ści. Jeśli uzna­my rok 1906 i wyda­rze­nia przy Azu­sa Stre­et 312 w Los Ange­les za począ­tek pen­te­ko­sta­li­zmu, to war­to zauwa­żyć, że pierw­sze nabo­żeń­stwa zie­lo­no­świąt­ko­we odby­wa­ły się w byłej kapli­cy rne­to­dy­stycz­nej (11). Przy­pa­dek czy zrzą­dze­nie Opatrz­no­ści?


Euro­pej­skim pio­nie­rem i apo­sto­łem ruchu pen­te­ko­stal­ne­go był Tomasz B. Bar­ratt. Wycho­wa­ny w rodzi­nie o bar­dzo sil­nych tra­dy­cjach wesley­ań­skich, nawró­ce­nie prze­żył jako dwu­na­sto­la­tek. W wie­ku dwu­dzie­stu lat został świec­kim kazno­dzie­ją w Koście­le Meto­dy­stycz­nym w Nor­we­gii. Ordy­no­wa­ny na dia­ko­na, został pasto­rem III zbo­ru w Oslo, a póź­niej pre­zbi­te­rem oraz sup­crin­ten­den­tem okrę­gu Oslo. W 1906 r., w USA został ochrzczo­ny w Duchu Świę­tym i po powro­cie do Nor­we­gii zaczął publicz­nie nauczać o tym prze­ży­ciu. Oslo na pewien czas sta­ło się euro­pej­ską cen­tra­lą ruchu zie­lo­no­świąt­ko­we­go. Lewi Peth­rus ze Szwe­cji i Jona­than Paul z Nie­miec po spo­tka­niu z Bar­rat­tem zosta­li prze­ko­na­ni do nauki o chrzcie w Duchu Świę­tym, sta­jąc się zara­zem przy­wód­ca­mi ruchu pen­te­ko­stal­ne­go w swo­ich kra­jach.


Inną wybit­ną posta­cią ruchu zie­lo­no­świąt­ko­we­go był zna­ny ewan­ge­li­sta Smith Wig­gle­sworth. Jego rodzi­na uczęsz­cza­ła do Kościo­ła Angli­kań­skie­go, ale bab­cia czę­sto zabie­ra­ła go na nabo­żeń­stwa do meto­dy­stów i tam, w wie­ku ośmiu lat, prze­żył nawró­ce­nie. W tym Koście­le sta­wiał pierw­sze kro­ki w służ­bie kazno­dziej­skiej.


Jak widać, zie­lo­no­świąt­kow­cy są “gene­tycz­nie” zwią­za­ni z Wesley­em i jego dzie­dzic­twem. Wesley nie chciał two­rzyć nowe­go Kościo­ła; swo­ją rolę poj­mo­wał raczej jako narzę­dzie Boże, mają­ce oży­wić cały Kościół Jezu­sa Chry­stu­sa. Ta myśl wyda­je się bli­ska rów­nież rodzą­ce­mu się zarów­no w USA, jak i w Euro­pie prze­bu­dze­niu zie­lo­no­świąt­ko­we­mu. Mimo to losy zarów­no jed­ne­go, jak i dru­gie­go prze­bu­dze­nia poto­czy­ły się w kie­run­ku zor­ga­ni­zo­wa­nia nowych wspól­not kościel­nych. Nie może­my jed­nak zapo­mi­nać, że prze­bu­dze­nia nie nale­żą do któ­rej­kol­wiek kon­fe­sji, lecz są dzie­łem Boga i ich celem jest budo­wa­nie Kościo­ła — takie­go, jakim chce go widzieć sam Pan.


Ks. dr Woj­ciech Gajew­ski — dok­tor nauk histo­rycz­nych, badacz pierw­szych wie­ków chrze­ści­jań­stwa, pra­cow­nik nauko­wy Wydzia­łu Filo­lo­gicz­no-Histo­rycz­ne­go Uni­wer­sy­te­tu Gdań­skie­go, wykła­dow­ca histo­rii dogma­tów w War­szaw­skim Semi­na­rium Teo­lo­gicz­nym, pastor zbo­ru zie­lo­no­świąt­ko­we­go we From­bor­ku.


2. Jan miał osiem­na­ścio­ro rodzeń­stwa, ośmio­ro umar­to we wcze­snym dzie­ciń­stwie. 3 Raz para­fia­nie wsa­dzi­li swo­je­go pro­bosz­cza do wie­zie­nia za… długi.4 Podróż odby­ła się na prze­ło­mie sierp­nia i wrze­śnia 1738 r.5 Nie­któ­rzy poda­ją licz­bę 300 tyś. mil ang. Por. W Bene­dyk­to­wicz, Bra­cia z Epworth, Wir­sza­wa 1971, s. 205.6 Cyt. za: W. H. Guiton, dz. cyt., s. 21. 7 W. Bene­dyk­to­wicz, dz. cyt., s. 111.8 Do sta­ro­ko­ściel­nych sym­bo­li wia­ry nale­żą: Cre­do Apo­stol­skie i Nicej­sko-Kon­stan­ty­no­po­li-tań­shie oraz Ata­na­zjań­skie Wyzna­nie Wia­ry. Za orto­dok­syj­ne uzna­je się tak­że orze­cze­nia sobo­rów w Efe­zie i Chalcedonie.9 Pury­ta­nie (lać. purus — czy­sty) wywo­dzą się z rady­kal­ne­go odła­mu refor­my Kościo­ła w XVI-wiecz­nej Anglii.10 Twór­cą tego nur­tu byt Jakub Armi­niusz (1563–1641), teo­log holen­der­ski. 11 Ku jed­no­ści w Duchu, Syl­wet­ki ruchu zie­lo­no­świąt­ko­we­go, “Chrze­ści­ja­nin” 3–4/1993, s. 10.


Tekst uka­zał się w mie­sięcz­ni­ku “Chrze­ści­ja­nin” (5–6/2003)


Redak­cja Maga­zy­nu Sem­per Refor­man­da dzię­ku­je Redak­tor Naczel­nej “Chrze­ści­ja­ni­na” oraz Auto­ro­wi za moż­li­wość wyko­rzy­sta­nia tego mate­ria­łu na naszych stro­nach.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.