Julianna z Norwich — Angielka, mistyczka, apostołka Bożej Miłości
- 3 listopada, 2006
- przeczytasz w 4 minuty
Znaną jako Juliannę z Norwich autorkę Objawienia Bożej miłości, Tomasz Merton uznał za największego angielskiego mistyka i teologa. Bezimienna rekluza (zamurowana pustelnica, której imię pochodzi najprawdopodobniej od kościoła świętego Juliana w Norwich) nie cieszyła się u współczesnych takim rozgłosem jak Brygida Szwedzka czy Katarzyna ze Sieny. Wyspiarscy mistycy i teolodzy, w porównaniu do kontynentalnych, zawsze mieli słabszą moc oddziaływania.
Julianna jedynie doradzała przybywającym do kościoła w Norwich rodakom. Nie prowadziła korespondencji z władcami i papieżami. Stąd i danych biograficznych jest dużo mniej. Pozostało po Juliannie jej dzieło – spisane w dwóch wersjach: krótszej i dłuższej – objawienie, którego zaczęła doświadczać od 1373 r. Z niego to – mówiącego też co nieco i o jego autorce – można wnioskować, że Juliannę dręczył problem cierpienia. Nic dziwnego, zważywszy w jak pesymistycznych i trudnych czasach przyszło jej żyć. Wiek IV – już „jesień średniowiecza” – był świadkiem wojen, w tym i tej zwanej stuletnią, w której udział brała ojczyzna Julianny. Przede wszystkim był to wiek straszliwej dżumy dymieniczej, która nie tyle zdziesiątkowała ludność Europy, co przetrzebiła ją do tego stopnia, że w niektórych regionach pozostała przy życiu jedna czwarta populacji.
Jej zasięg i szybkość rozprzestrzeniania się jeszcze dziś budzą pełne zgrozy i niewyjaśnione pytania. W czasach Julianny czarna śmierć przyniosła biedę, recesję, przerażenie, a także pytanie czy nieszczęścia spadające na ludzi są karą Bożą. Juliannę – dziecko swojej epoki – musiało dręczyć to tak samo, jak wielu ludzi próbujących zrozumieć Boskie zamiary. Dostojni paryscy profesorowie, rozważający przyczyny epidemii w ostatecznej konkluzji napisali: „Nie możemy pominąć tego, że każda zaraza spada na świat z woli Boskiej. Pozostaje nam jedynie poradzić ludzkości, aby pokornie zwróciła się do Boga”.
Julianna, ze swoim niepokojem o naturę cierpienia zwróciła się do Boga. Odpowiedź, którą otrzymała, może zadziwiać, zważywszy na charakter epoki, w której przyszło żyć angielskiej pustelnicy. Jakkolwiek przyczyną cierpienia jest grzech (co było odpowiedzią jak najbardziej zgodną z wyobrażeniami ludzi średniowiecza), to nie jest on miarą wszechrzeczy i ostatecznie „wszystko będzie dobrze”. Grzech jest konieczny, gdyż uczy pokory wobec Boga. Gdyby człowiek nie zgrzeszył, nie doceniłby Bożej miłości i czułby się równy Bogu. „Trzeba nam upaść i trzeba byśmy to sobie uświadomili. Gdybyśmy bowiem nie upadli, nie wiedzielibyśmy wcale, jak słabi i nędzni jesteśmy sami z siebie”. Jednocześnie grzech nie jest dla człowieka powodem do wstydu, ale do dumy, gdyż „nie poznalibyśmy w tak wielkiej mierze przedziwnej miłości naszego Stwórcy”.
Dzieło zbawienia przewyższa siłę grzechu. Julianna otrzymała też zapewnienie, że Chrystus nie kieruje wyrzutów w stosunku do grzesznych ludzi, a jedynie czułe współczucie. Wreszcie – co najważniejsze – Julianna dowiaduje się, że nie powinna się martwić. „Chcę uczynić wszystko dobrze. Uczynię wszystko dobrze. Mogę uczynić wszystko dobrze i potrafię uczynić wszystko dobrze i sama zobaczysz, że wszystko będzie dobrze” – mówi Chrystus do Julianny.
Julianna odkryła w Bogu taką czułość, dobroć i delikatność, że właściwym porównaniem wydało się jej porównanie Bożej miłości do miłości matczynej. Stąd nazywa Jezusa „Moja czuła Matko, moja Łaskawa Matko, moja umiłowana Matko, najlepsza ze wszystkich” – tak się zwraca w modlitwie. I Chrystusa to nie obraża. Gdyż – jak pisze Julianna – „nawet jeśli nasza ziemska matka może znieść to, że ginie jej dziecko, nasza Matka niebiańska, Jezus, nie może pozwolić, abyśmy zginęli my, którzy jesteśmy Jego dziećmi”.
Czytając przejmujące zapiski z czasów zarazy, z których można dowiedzieć się, że strach przed straszną śmiercią był tak silny, że rodzice opuszczali swoje dzieci nie podając im nawet kubka wody można lepiej zrozumieć, co Julianna miała na myśli pisząc o swoim bezgranicznym zaufaniu, a nazwanie Jezusa Matką staje się też odbudową zachwianej wiary w ziemskie macierzyństwo, które nie zawsze było w stanie sprostać zaufaniu swoich dzieci.
Z wielka wiarą Julianna świadczy, że „Pan nasz nie był nigdy zagniewany i nigdy nie będzie. Ponieważ jest Bogiem, jest dobry, jest prawdą, jest miłością, jest pokojem”. Jakże różny to obraz od porównania Boga do surowego karzącego ojca, zbyt często przypominającego ludzkich ojców. W objawieniu Julianny Bóg nie jest tworzony na obraz ludzi. To prawdziwy – współczujący i kochający Bóg powinien stać się obrazem dla matek i ojców.
Nieznanego imienia pustelnica zmarła przekonana o Bożej miłości w 1413 roku. Nie doczekała zakończenia wielkiej schizmy zachodniej, nie słyszała o Janie Husie, jej dzieło nigdy nie zostało oskarżone o herezję aż do naszego przedziwnego i tolerancyjnego XXI wieku, w którym nie szokujące w czasach Julianny zdania potrafią zgorszyć pobożnych i bogobojnych chrześcijan.
Dorota Walencik