Magazyn

Julianna z Norwich — Angielka, mistyczka, apostołka Bożej Miłości


Zna­ną jako Julian­nę z Nor­wich autor­kę Obja­wie­nia Bożej miło­ści, Tomasz Mer­ton uznał za naj­więk­sze­go angiel­skie­go misty­ka i teo­lo­ga. Bez­i­mien­na reklu­za (zamu­ro­wa­na pustel­ni­ca, któ­rej imię pocho­dzi naj­praw­do­po­dob­niej od kościo­ła świę­te­go Julia­na w Nor­wich) nie cie­szy­ła się u współ­cze­snych takim roz­gło­sem jak Bry­gi­da Szwedz­ka czy Kata­rzy­na ze Sie­ny. Wyspiar­scy misty­cy i teo­lo­dzy, w porów­na­niu do kon­ty­nen­tal­nych, zawsze mie­li słab­szą moc oddzia­ły­wa­nia.


Julian­na jedy­nie dora­dza­ła przy­by­wa­ją­cym do kościo­ła w Nor­wich roda­kom. Nie pro­wa­dzi­ła kore­spon­den­cji z wład­ca­mi i papie­ża­mi. Stąd i danych bio­gra­ficz­nych jest dużo mniej. Pozo­sta­ło po Julian­nie jej dzie­ło – spi­sa­ne w dwóch wer­sjach: krót­szej i dłuż­szej – obja­wie­nie, któ­re­go zaczę­ła doświad­czać od 1373 r. Z nie­go to – mówią­ce­go też co nie­co i o jego autor­ce – moż­na wnio­sko­wać, że Julian­nę drę­czył pro­blem cier­pie­nia. Nic dziw­ne­go, zwa­żyw­szy w jak pesy­mi­stycz­nych i trud­nych cza­sach przy­szło jej żyć. Wiek IV – już „jesień śre­dnio­wie­cza” – był świad­kiem wojen, w tym i tej zwa­nej stu­let­nią, w któ­rej udział bra­ła ojczy­zna Julian­ny. Przede wszyst­kim był to wiek strasz­li­wej dżu­my dymie­ni­czej, któ­ra nie tyle zdzie­siąt­ko­wa­ła lud­ność Euro­py, co prze­trze­bi­ła ją do tego stop­nia, że w nie­któ­rych regio­nach pozo­sta­ła przy życiu jed­na czwar­ta popu­la­cji.


Jej zasięg i szyb­kość roz­prze­strze­nia­nia się jesz­cze dziś budzą peł­ne zgro­zy i nie­wy­ja­śnio­ne pyta­nia. W cza­sach Julian­ny czar­na śmierć przy­nio­sła bie­dę, rece­sję, prze­ra­że­nie, a tak­że pyta­nie czy nie­szczę­ścia spa­da­ją­ce na ludzi są karą Bożą. Julian­nę – dziec­ko swo­jej epo­ki – musia­ło drę­czyć to tak samo, jak wie­lu ludzi pró­bu­ją­cych zro­zu­mieć Boskie zamia­ry. Dostoj­ni pary­scy pro­fe­so­ro­wie, roz­wa­ża­ją­cy przy­czy­ny epi­de­mii w osta­tecz­nej kon­klu­zji napi­sa­li: „Nie może­my pomi­nąć tego, że każ­da zara­za spa­da na świat z woli Boskiej. Pozo­sta­je nam jedy­nie pora­dzić ludz­ko­ści, aby pokor­nie zwró­ci­ła się do Boga”.


Julian­na, ze swo­im nie­po­ko­jem o natu­rę cier­pie­nia zwró­ci­ła się do Boga. Odpo­wiedź, któ­rą otrzy­ma­ła, może zadzi­wiać, zwa­żyw­szy na cha­rak­ter epo­ki, w któ­rej przy­szło żyć angiel­skiej pustel­ni­cy. Jak­kol­wiek przy­czy­ną cier­pie­nia jest grzech (co było odpo­wie­dzią jak naj­bar­dziej zgod­ną z wyobra­że­nia­mi ludzi śre­dnio­wie­cza), to nie jest on mia­rą wszech­rze­czy i osta­tecz­nie „wszyst­ko będzie dobrze”. Grzech jest koniecz­ny, gdyż uczy poko­ry wobec Boga. Gdy­by czło­wiek nie zgrze­szył, nie doce­nił­by Bożej miło­ści i czuł­by się rów­ny Bogu. „Trze­ba nam upaść i trze­ba byśmy to sobie uświa­do­mi­li. Gdy­by­śmy bowiem nie upa­dli, nie wie­dzie­li­by­śmy wca­le, jak sła­bi i nędz­ni jeste­śmy sami z sie­bie”. Jed­no­cze­śnie grzech nie jest dla czło­wie­ka powo­dem do wsty­du, ale do dumy, gdyż „nie pozna­li­by­śmy w tak wiel­kiej mie­rze prze­dziw­nej miło­ści nasze­go Stwór­cy”.


Dzie­ło zba­wie­nia prze­wyż­sza siłę grze­chu. Julian­na otrzy­ma­ła też zapew­nie­nie, że Chry­stus nie kie­ru­je wyrzu­tów w sto­sun­ku do grzesz­nych ludzi, a jedy­nie czu­łe współ­czu­cie. Wresz­cie – co naj­waż­niej­sze – Julian­na dowia­du­je się, że nie powin­na się mar­twić. „Chcę uczy­nić wszyst­ko dobrze. Uczy­nię wszyst­ko dobrze. Mogę uczy­nić wszyst­ko dobrze i potra­fię uczy­nić wszyst­ko dobrze i sama zoba­czysz, że wszyst­ko będzie dobrze” – mówi Chry­stus do Julian­ny.


Julian­na odkry­ła w Bogu taką czu­łość, dobroć i deli­kat­ność, że wła­ści­wym porów­na­niem wyda­ło się jej porów­na­nie Bożej miło­ści do miło­ści mat­czy­nej. Stąd nazy­wa Jezu­sa „Moja czu­ła Mat­ko, moja Łaska­wa Mat­ko, moja umi­ło­wa­na Mat­ko, naj­lep­sza ze wszyst­kich” – tak się zwra­ca w modli­twie. I Chry­stu­sa to nie obra­ża. Gdyż – jak pisze Julian­na – „nawet jeśli nasza ziem­ska mat­ka może znieść to, że ginie jej dziec­ko, nasza Mat­ka nie­biań­ska, Jezus, nie może pozwo­lić, aby­śmy zgi­nę­li my, któ­rzy jeste­śmy Jego dzieć­mi”.


Czy­ta­jąc przej­mu­ją­ce zapi­ski z cza­sów zara­zy, z któ­rych moż­na dowie­dzieć się, że strach przed strasz­ną śmier­cią był tak sil­ny, że rodzi­ce opusz­cza­li swo­je dzie­ci nie poda­jąc im nawet kub­ka wody moż­na lepiej zro­zu­mieć, co Julian­na mia­ła na myśli pisząc o swo­im bez­gra­nicz­nym zaufa­niu, a nazwa­nie Jezu­sa Mat­ką sta­je się też odbu­do­wą zachwia­nej wia­ry w ziem­skie macie­rzyń­stwo, któ­re nie zawsze było w sta­nie spro­stać zaufa­niu swo­ich dzie­ci.


Z wiel­ka wia­rą Julian­na świad­czy, że „Pan nasz nie był nigdy zagnie­wa­ny i nigdy nie będzie. Ponie­waż jest Bogiem, jest dobry, jest praw­dą, jest miło­ścią, jest poko­jem”. Jak­że róż­ny to obraz od porów­na­nia Boga do suro­we­go karzą­ce­go ojca, zbyt czę­sto przy­po­mi­na­ją­ce­go ludz­kich ojców. W obja­wie­niu Julian­ny Bóg nie jest two­rzo­ny na obraz ludzi. To praw­dzi­wy – współ­czu­ją­cy i kocha­ją­cy Bóg powi­nien stać się obra­zem dla matek i ojców.


Nie­zna­ne­go imie­nia pustel­ni­ca zmar­ła prze­ko­na­na o Bożej miło­ści w 1413 roku. Nie docze­ka­ła zakoń­cze­nia wiel­kiej schi­zmy zachod­niej, nie sły­sza­ła o Janie Husie, jej dzie­ło nigdy nie zosta­ło oskar­żo­ne o here­zję aż do nasze­go prze­dziw­ne­go i tole­ran­cyj­ne­go XXI wie­ku, w któ­rym nie szo­ku­ją­ce w cza­sach Julian­ny zda­nia potra­fią zgor­szyć poboż­nych i bogo­boj­nych chrze­ści­jan.


Doro­ta Walen­cik

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.