Magazyn

Kim jest Satya Sai Baba?


Satya Sai Baba zna­ny jest od kil­ku dzie­się­cio­le­ci na całym świe­cie. W ostat­nim cza­sie gwał­tow­nie wzra­sta jego popu­lar­ność rów­nież w naszej Ojczyź­nie. W księ­gar­niach moż­na zna­leźć wie­le publi­ka­cji napi­sa­nych przez jego wyznaw­ców, albo przez nie­go same­go. Bar­dzo czę­sto książ­ki te mają cha­rak­ter „ewan­ge­lii”, dobrej nowi­ny dla współ­cze­sne­go świa­ta. Czy jed­nak ta „ducho­wa” lite­ra­tu­ra jest rze­czy­wi­ście gło­sem praw­dy?


Kto się czy­ni Bogiem… Jed­nym spo­śród wie­lu wyznaw­ców gło­szo­nej przez Sai Babę nauki jest hin­du­ski histo­ryk M.N. Das. W napi­sa­nej przez nie­go książ­ce Cuda wiel­kich nauczy­cie­li (Byd­goszcz 1994) z łatwo­ścią moż­na zauwa­żyć dwa sche­ma­ty myśle­nia. Pierw­szy z nich doty­czy przed­sta­wio­nych w porząd­ku chro­no­lo­gicz­nym posta­ci: Zara­tu­stry, Bud­dy, Jezu­sa Chry­stu­sa, Maho­me­ta, Nana­ka. Sche­mat ten, przy­kła­da­ny jed­na­ko­wo do każ­dej z oma­wia­nych osób, a doty­czą­cy czy­nio­nych przez nie cudów, skła­da się z sze­ściu punk­tów: 1) cuda przed naro­dze­niem (zapo­wia­da­ją­ce poja­wie­nie się kogoś nie­zwy­kłe­go); 2) cuda przy naro­dzi­nach (dowo­dzą­ce, że na świe­cie poja­wił się wysłan­nik bogów); 3) cuda dzie­ciń­stwa (będą­ce zapo­wie­dzią póź­niej­szych, jesz­cze więk­szych zna­ków); 4) cuda doj­rza­łe­go do swej misji pro­ro­ka (tak jak na przy­kład w życiu Jezu­sa); 5) cuda przy śmier­ci (gdy umie­ra „zwy­kły” śmier­tel­nik, nic nad­zwy­czaj­ne­go się nie dzie­je) i 6) cuda po śmier­ci (świad­czą­ce o ponad­cza­so­wym zna­cze­niu i dzia­ła­niu danej oso­by, a więc o jej boskim cha­rak­te­rze). Trze­ba od razu zauwa­żyć, że w tym sche­ma­cie Oso­ba Jezu­sa Chry­stu­sa na tle pozo­sta­łych nie odzna­cza się niczym wyjąt­ko­wym. Według M.N. Dasa Jezus jest jed­nym z „nauczy­cie­li” ludz­ko­ści, posła­nym, aby tak jak pozo­sta­li, w okre­ślo­nym miej­scu i cza­sie gło­sić ponad­cza­so­we war­to­ści.


Cen­tral­ną posta­cią jego książ­ki jest Satya Sai Baba. Od spo­tka­nia z nim wszyst­ko się zaczy­na, a w dowo­dach jego bosko­ści znaj­du­je speł­nie­nie. W ten spo­sób ujaw­nia się dru­gi sche­mat z reli­gij­ną żar­li­wo­ścią napi­sa­nej książ­ki. Do Sai Baby przy­cho­dzą scep­ty­cy, któ­rzy w trak­cie roz­mo­wy sta­ją się jego gor­li­wy­mi wyznaw­ca­mi. Tak też było z samym auto­rem i inny­mi ludź­mi, któ­rych świa­dec­twa umie­ścił na kar­tach swej książ­ki. Scep­ty­cy, prze­mie­nia­ją­cy się w obec­no­ści Sai Baby w ludzi głę­bo­ko reli­gij­nych, nale­żą prze­waż­nie do świa­ta Zacho­du, bowiem w Indiach prze­ko­na­nie o nie­omyl­no­ści róż­nych guru jest powszech­ne. Do tych ludzi wyda­je się też przede wszyst­kim kie­ro­wać swo­je prze­sła­nie nawró­co­ny na „ewan­ge­lię” Sai Baby M.N. Das. Jeden z pierw­szych roz­dzia­łów swe­go dzie­ła zaty­tu­ło­wał: Przy­sze­dłem, by szy­dzić, a nauczy­łem się modlić.


W czę­ści poświę­co­nej wyłącz­nie wiel­bio­ne­mu przez sie­bie guru M.N. Das przy­ta­cza wie­le cudów, któ­re mają dowieść bosko­ści Sai Baby. Tekst suge­ru­je dwa fak­ty. Po pierw­sze: ludzie uzna­ją Sai Babę za Boga. War­to przy­to­czyć sło­wa obra­zu­ją­ce takie prze­ko­na­nie. To, że Satya Sai był w poprzed­nim wcie­le­niu Sai Babą z Śri­di jest tyl­ko czę­ścią jego obja­wie­nia. Samo­obja­wie­nie jego bosko­ści nastą­pi­ło w spo­sób dotych­czas nie­spo­ty­ka­ny w histo­rii ludz­ko­ści. W wie­ku czter­na­stu lat stał się on po pro­stu Samo-Obja­wio­nym. Nie stu­dio­wał pism świę­tych — był po pro­stu widzial­nym ucie­le­śnie­niem wszel­kiej wie­dzy. Nie potrze­bo­wał nauczy­cie­la — sam był nauczy­cie­lem. Nie odpra­wiał poku­ty, nie upra­wiał jogi ani nie medy­to­wał nad dozna­niem oświe­ce­nia — był Samo-Oświe­co­ny. Nie musiał kon­tak­to­wać się z nie­bem, żeby stać się świę­tym — uro­dził się już jako isto­ta boska. Nie potrze­bo­wał inspi­ra­cji ze stro­ny wysłan­ni­ków Boga — sta­no­wił sam dla sie­bie inspi­ra­cję. Nie zdo­by­wał atry­bu­tów ducho­wo­ści — sam był ich uoso­bie­niem. Satya Sai nie zja­wił się na zie­mi jako emi­sa­riusz Boga — on był inkar­na­cją Boga, Awa­ta­rą. Był Naj­wyż­szym, wypo­sa­żo­nym w świa­do­mość abso­lut­ną.


Dru­gim fak­tem, o jesz­cze więk­szym zna­cze­niu, jest prze­ko­na­nie same­go Sai Baby o swo­jej bosko­ści. W liście do bra­ta, któ­ry napi­sał w 21. roku swe­go życia, gdy już od sied­miu lat wystę­po­wał w nowej roli, czy­ta­my: (…) Mam „Zada­nie” do wyko­na­nia: Roz­to­czyć opie­kę nad całą ludz­ko­ścią, żeby zapew­nić wszyst­kim życie prze­peł­nio­ne Anan­dą (tj. boską szczę­śli­wo­ścią — J.K.). Zło­ży­łem „ślu­bo­wa­nie”: wszyst­kich tych, któ­rzy zbłą­dzi­li, przy­wieść z powro­tem na pro­stą ścież­kę dobra i ich zba­wić. Jestem przy­wią­za­ny do „Pra­cy”, któ­rą kocham: uwal­nia­nia bied­nych od cier­pie­nia i obda­rza­nia ich tym, cze­go im brak. Mam „powód, żeby być dum­ny”, ponie­waż idę na pomoc tym wszyst­kim, któ­rzy mnie wiel­bią wła­ści­wie. Mam wła­sną defi­ni­cję „Wia­ry”, jakiej ocze­ku­ję: ci, któ­rzy we mnie wie­rzą, muszą z jed­na­ko­wym har­tem ducha zno­sić radość, jak i smu­tek, zysk, jaki stra­tę. Ozna­cza to, że nigdy nie porzu­cę tych, któ­rzy zwią­żą swe życie ze Mną. Jeże­li odda­ję się tak dobro­czyn­ne­mu zada­niu, to czy Moje Imię może być szar­ga­ne tak, jak się tego oba­wiasz? (…)


Nie nale­żę do żad­ne­go miej­sca, nie jestem przy­wią­za­ny do żad­ne­go imie­nia. Nie ist­nie­je dla mnie „moje” czy „two­je”. Odpo­wia­dam na każ­de imię, jakie­go uży­je­cie. Idę tam, gdzie jestem zabra­ny. To jest Moja Pierw­sza Przy­się­ga. Nie zdra­dzi­łem jej dotąd jesz­cze niko­mu. Dla mnie świat jest czymś odle­głym, dale­kim. Dzia­łam i poru­szam się w nim tyl­ko ze wzglę­du na ludz­kość. Nikt nie poj­mie Mojej Chwa­ły, bez wzglę­du na to kim jest, jaką meto­dę zasto­su­je i jak dłu­go będzie badał. Sam ujrzysz w nad­cho­dzą­cych latach peł­nię Chwa­ły. Wier­ni muszą być cier­pli­wi i powścią­gli­wi… List — jak zauwa­ża M.N. Das — mówi sam za sie­bie.


…i rów­na z Chry­stu­sem Ludz­kość wie­rzy w Boga od wie­ków i docze­ka­ła się — „gdy nade­szła peł­nia cza­sów” — Wcie­le­nia Jego Syna, Jezu­sa Chry­stu­sa. Zgod­nie z wia­rą chrze­ści­jań­ską nie ma w żad­nym innym zba­wie­nia, gdyż nie dano ludziom pod nie­bem żad­ne­go inne­go imie­nia, w któ­rym mogli­by­śmy być zba­wie­ni (Dz 4, 12). Jeże­li więc Satya Sai Baba chce prze­ko­nać świat, że w jego imie­niu znaj­dzie on zba­wie­nie, musi udo­wod­nić, że dorów­nu­je Jezu­so­wi, albo Go nawet prze­wyż­sza. I rze­czy­wi­ście, wyda­je się, że Sai Babę drę­czy — jeśli moż­na tak to nazwać — „kom­pleks Chry­stu­sa”. Jeden z roz­dzia­łów swej książ­ki M.N. Das opa­tru­je tytu­łem: Satya Sai doko­nu­je cudów Chry­stu­so­wych. Są nimi: wskrze­sze­nia, prze­mie­nia­nia, roz­mno­że­nia. Jego gor­li­wy wyznaw­ca zauwa­ża, że dzię­ki takim cudom uzna­no nie­gdyś boskość Jezu­sa.


Wskrze­sze­nia doko­na­ne przez Sai Babę są nie­mal wier­ną kopią tych, któ­re mia­ły miej­sce w życiu Jezu­sa. Pod koniec 1953 r. jeden z jego wyznaw­ców, bar­dzo cier­pią­cy, udał się wraz z żoną, cór­ką i jej mężem, do Sai Baby. Guru nie oka­zał mu natych­mia­sto­wej łaski. Nie zare­ago­wał na jego cier­pie­nie, a następ­nie śmierć. Cia­ło zaczę­ło się roz­kła­dać. Ludzie radzi­li rodzi­nie szyb­ko usu­nąć zwło­ki. Kie­dy żona, inda­go­wa­na, wyra­zi­ła proś­bę o zgo­dę na kre­ma­cję, Sai Baba powie­dział: Nie słu­chaj ich i nie bój się. Ja tutaj jestem. Po godzi­nie popro­sił wszyst­kich o opusz­cze­nie poko­ju, a następ­nie zamknął drzwi. Po kil­ku chwi­lach drzwi się otwo­rzy­ły. Z łóż­ka, uśmie­cha­jąc się, spo­glą­dał na swo­ją rodzi­nę nie­daw­no zmar­ły mąż i ojciec. Jego cia­ło odzy­ska­ło świe­żość i nor­mal­ną bar­wę, a oczy zaczę­ły błysz­czeć.


Sche­mat nie­mal iden­tycz­ny jak przy wskrze­sze­niu Łaza­rza (por. J 11, 1–44) i cór­ki Jaira (por. Mt 9, 18–26). Do Jezu­so­we­go podob­ne było rów­nież „prze­mie­nie­nie Sai”. Tak samo doko­na­ło się na górze, a towa­rzy­szą­ce temu wyda­rze­niu świa­tło emi­to­wa­ło ośle­pia­ją­ce pro­mie­nie i błysz­cza­ło jak dia­ment na gło­wie węża. Nie­któ­rzy ludzie, nie mogąc znieść tej jasno­ści, padli na zie­mię. Jeże­li zaś cho­dzi o roz­mno­że­nia, to one rów­nież — jak zauwa­ża autor tej „ewan­ge­lii” — przy­po­mi­na­ją Chry­stu­so­we roz­mno­że­nie chle­ba.


Nasu­wa się pyta­nie, jaki jest sens tego rodza­ju fak­tów? Odpo­wiedź może suge­ro­wać albo że Sai Baba dorów­nu­je boską mocą Chry­stu­so­wi, albo też, że taki sam pro­ces ma miej­sce w życiu wszyst­kich „nauczy­cie­li” czy „mesja­szy”. Tak czy ina­czej są to wnio­ski depre­cjo­nu­ją­ce Oso­bę i dzie­ło Jezu­sa Chry­stu­sa.


Sko­ro Sai Baba doko­nu­je tylu cudów, to zapew­ne umie swe czy­ny wytłu­ma­czyć, podać nie­ja­ko ich defi­ni­cję. Cuda — jak twier­dzi — nale­żą do natu­ral­nej, nie­ogra­ni­czo­nej mocy Boga. W żad­nym sen­sie nie są wyni­kiem mocy sid­dhi, jak u jogi­nów, nie są też wyni­kiem magii, jak u magi­ków. Mocy twór­czej nie moż­na nabyć ani nauczyć się — jest po pro­stu natu­ral­na… (dla Boga — J.K.) Nie ist­nie­ją żad­ne nie­wi­dzial­ne isto­ty poma­ga­ją­ce Swa­mie­mu w two­rze­niu przed­mio­tów. Jego san­kal­pa — boska wola — przy­no­si (tzn. stwa­rza — J.K.) przed­miot w mgnie­niu oka.


Sły­sząc takie sło­wa moż­na wpaść w zdu­mie­nie. Prze­cież to chrze­ści­jań­ska defi­ni­cja cudu! Sai Baba naj­wy­raź­niej dowo­dzi, że tego, co czy­ni, nie moż­na doko­nać natu­ral­ny­mi siła­mi, suge­ru­je, że dzia­ła przez nie­go nad­przy­ro­dzo­na moc. Zaiste, zna on, jak widać, dosko­na­le teo­lo­gię chrze­ści­jań­ską i wie, co mówić, aby prze­ko­nać innych do swo­jej bosko­ści. Pośród „cudów”, któ­re czy­ni, są jed­nak takie, któ­re nie wyma­ga­ją boskiej mocy i nie przy­sta­ją do wypo­wie­dzia­nej wcze­śniej defi­ni­cji. M.N. Das mówi o „nad­przy­ro­dzo­nej chi­rur­gii” i przed­sta­wia kil­ka nie­zwy­kle rzad­kich, cudow­nych ope­ra­cji, prze­pro­wa­dzo­nych przez Satyę Sai Babę. Trze­ba jed­nak pamię­tać, że takich samych ope­ra­cji doko­nu­ją nie­któ­rzy „wta­jem­ni­cze­ni” na Fili­pi­nach, nie muszą więc one być dowo­dem bosko­ści tego, kto je wyko­nu­je. Takich też ope­ra­cji doko­ny­wa­ła w swo­im cza­sie Ame­ry­kan­ka, Johan­na Micha­el­sen, autor­ka Pięk­nej stro­ny zła, wspo­mi­na­ją­ca póź­niej, że wszyst­ko to dzia­ło się przy współ­udzia­le złe­go ducha.


Poza tym wywo­ła­nie nie­któ­rych zja­wisk przy­cho­dzi Sai Babie z wiel­kim tru­dem. Tam­te­go wie­czo­ru Hislop obser­wo­wał też, jak Baba wydo­sta­je z ust lin­gam, cier­piąc ogrom­ny ból (pod­kreśl. J.K.), pod­czas gdy kil­ku uczniów śpie­wa­ło poboż­ne pie­śni. War­to w tym miej­scu zauwa­żyć, że Jezus nigdy nie cier­piał bólu, doko­nu­jąc jakie­goś cudu. Przy­cho­dzi­ło Mu to z „boską” łatwo­ścią. Wysi­łek wło­żo­ny w uczy­nie­nie jakie­go­kol­wiek cudu „skom­pro­mi­to­wał­by” praw­dzi­we­go Boga.


Jak by na to nie patrzeć, to jed­nak fak­tów nie moż­na kwe­stio­no­wać. Zja­wi­ska wywo­ły­wa­ne przez Sai Babę ist­nie­ją i nie spo­sób im zaprze­czyć. Nie da się ich też wyja­śnić nauko­wo. Czyż­by to rze­czy­wi­ście były fak­ty reli­gij­ne? Nie­wąt­pli­wie tak. Trze­ba więc wyja­śnić je w świe­tle reli­gij­nych kry­te­riów. Dla chrze­ści­ja­ni­na będą nimi sło­wa Jezu­sa i Jego uczniów.


Moż­na się zgo­dzić, że Sai Baba dys­po­nu­je nad­na­tu­ral­ną mocą, lecz według Biblii nie wszyst­ko, co nad­na­tu­ral­ne, jest jed­no­cze­śnie Boskie: Powsta­ną bowiem fał­szy­wi mesja­sze i fał­szy­wi pro­ro­cy i dzia­łać będą wiel­kie zna­ki i cuda, by w błąd wpro­wa­dzić, o ile to moż­li­we, tak­że wybra­nych (Mt 24, 24). Ci fał­szy­wi apo­sto­ło­wie to pod­stęp­ni dzia­ła­cze, uda­ją­cy apo­sto­łów Chry­stu­sa. I nic dziw­ne­go. Sam bowiem Sza­tan poda­je się za anio­ła świa­tło­ści. Nic prze­to wiel­kie­go, że i jego słu­dzy pod­szy­wa­ją się pod spra­wie­dli­wość. Ale skoń­czą według swo­ich uczyn­ków (2 Kor 11, 13–15).


Czy Sai Baba kie­dy­kol­wiek uda­wał apo­sto­ła Chry­stu­sa? Oto sło­wa M.N. Dasa, komen­tu­ją­ce foto­gra­fię, zamiesz­czo­ną w jego książ­ce, a przed­sta­wia­ją­cą twarz bar­dzo podob­ną do wize­run­ku opra­co­wa­ne­go na pod­sta­wie Cału­nu Turyń­skie­go: Jed­ne­go razu do Put­ta­par­thi przy­je­cha­ło mał­żeń­stwo z Anglii. Mąż był wyznaw­cą Baby, żona wie­rzy­ła w Jezu­sa. Baba wezwał ich na inte­rview. Kobie­ta poczu­ła się nie­co zakło­po­ta­na, gdyż w Jezu­sa wie­rzy­ła moc­no i nie chcia­ła zmian na swo­jej ducho­wej dro­dze. Mąż, korzy­sta­jąc z tak nie­zwy­kłej oka­zji jak inte­rview u Sai Baby, pozwo­lił sobie na zro­bie­nie zdję­cia Babie. Po powro­cie do Anglii i wywo­ła­niu fil­mu z Indii na klat­ce, na któ­rej powin­na być podo­bi­zna Sai Baby, uka­zał się powyż­szy wize­ru­nek. Baba póź­niej wyja­śnił im, że foto­gra­fia przed­sta­wia nie­speł­na trzy­dzie­sto­let­nie­go Chry­stu­sa wkrót­ce po jego powro­cie z Indii do Jero­zo­li­my. Aby roz­wiać wąt­pli­wo­ści żony, dodał: Wszyst­kie for­my są moimi for­ma­mi (sic!).


Naj­bar­dziej jed­nak pasu­ją do Sai Baby sło­wa św. Paw­ła, mówią­ce o czło­wie­ku, któ­ry się sprze­ci­wia i wyno­si ponad wszyst­ko, co nazy­wa się Bogiem lub tym, co odbie­ra cześć, tak że zasią­dzie w świą­ty­ni Boga dowo­dząc, że sam jest Bogiem. (…) Poja­wie­niu się jego towa­rzy­szyć będzie dzia­ła­nie Sza­ta­na, z całą mocą, wśród zna­ków i fał­szy­wych cudów, (dzia­ła­nie) z wszel­kim zwo­dze­niem ku nie­pra­wo­ści tych, któ­rzy giną, ponie­waż nie przy­ję­li miło­ści praw­dy, aby dostą­pić zba­wie­nia. Dla­te­go Bóg dopusz­cza dzia­ła­nie na nich oszu­stwa, tak iż uwie­rzą kłam­stwu, aby byli osą­dze­ni wszy­scy, któ­rzy nie uwie­rzy­li praw­dzie, ale upodo­ba­li sobie nie­pra­wość (2 Tes 2, 4. 9–12).


Czy odnie­sie­nie tych tek­stów do Sai Baby nie jest dla nie­go krzyw­dzą­ce? Na to pyta­nie pomo­że nam odpo­wie­dzieć zafa­scy­no­wa­na nim nie­gdyś Kana­dyj­ka pol­skie­go pocho­dze­nia, Bar­ba­ra Szan­do­row­ska.


…pocho­dzi od Złe­go Swo­je prze­ży­cia opi­sa­ła w książ­ce Spo­tka­nie z guru (Toruń 1994). Spo­tka­nie to, w całej swej cza­so­wej roz­cią­gło­ści, mia­ło dwa wymia­ry. Pierw­szy to fascy­na­cja, dru­gi — prze­ra­że­nie. Po utra­cie wia­ry ojców zaczął się w niej odzy­wać głód ducho­wy. podró­żo­wa­ła po świe­cie, dotar­ła do Indii… Odwie­dza­ła róż­ne aśra­my — ducho­we wspól­no­ty wyznaw­ców hin­du­izmu. Bar­dzo ją pocią­ga­ły wszel­kie wykła­dy na temat roz­wo­ju ducho­we­go. Napo­ty­ka­ła też ośrod­ki chrze­ści­jań­skie, ale te nie przy­cią­ga­ły jej uwa­gi.


Któ­re­goś dnia spo­tka­ła Roba, jed­ne­go ze swych przy­ja­ciół.- Wła­śnie byłem przez dwa tygo­dnie z Sai Babą w wio­sce Put­ta­par­thi — powie­dział. — Jutro z rana wra­cam pocią­giem do Kal­ku­ty. — Kto to jest Sai Baba? — chcia­łam wie­dzieć.- To guru posia­da­ją­cy ogrom­ną moc. Leczy ludzi z całe­go świa­ta!


Pod­nie­ce­nie Roba było zaraź­li­we. W pocze­kal­ni roz­ło­ży­li­śmy nasze tor­by do spa­nia na pod­ło­dze, sie­dli­śmy i roz­ma­wia­li­śmy dalej.- Musisz zoba­czyć jego aśram — powie­dział Rob. — Po moim poby­cie w tam­tym miej­scu jestem innym czło­wie­kiem. Od teraz prze­sta­ję palić mari­hu­anę i papie­ro­sy, chcę pro­wa­dzić dobre życie.


Odtąd Bar­ba­ra Szan­do­row­ska mia­ła jasny cel: spo­tka­nie z Sai Babą. Zbli­ża­jąc się do nie­go, pozna­ła naj­pierw jego uczniów. Zebra­ła koniecz­ne infor­ma­cje. Dowie­dzia­ła się, że Sai Baba ma pięć milio­nów wyznaw­ców w samych Indiach (dane sprzed dwu­dzie­stu lat!), nie licząc entu­zja­stów w Euro­pie i Ame­ry­ce. Coraz czę­ściej myśla­ła o jego bosko­ści: Nagle praw­da doszła do mnie z całą mocą: Sai Baba to Bóg. Co do tej pory było przy­pusz­cze­niem, teraz sta­ło się oczy­wi­sto­ścią. Roz­wa­ża­łam powią­za­nia moje­go odkry­cia z prze­ra­że­niem: Bóg zstą­pił na zie­mię jako Bud­da i Jezus przed nim, a ja mia­łam przy­wi­lej być tego świad­kiem. (…) Ogar­nę­ło mnie nie­sa­mo­wi­te uczu­cie czci. Schy­li­łam gło­wę w uwiel­bie­niu. O, Sai Babo — modli­łam się żar­li­wie — uwiel­biam cię jako Boga. Panie, nie jestem god­na, by cię przy­jąć — modli­łam się — ale powiedz tyl­ko sło­wo, a będzie uzdro­wio­na dusza moja. O, Sai Babo! Spraw, by moje inten­cje były czy­ste — modli­łam się. — Zabierz ode mnie wszel­kie pra­gnie­nia, któ­re mogą prze­szko­dzić mi w szu­ka­niu Boga. Sai Babo, ofia­ru­ję ci moje ser­ce ze wszyst­ki­mi jego nie­do­sko­na­ło­ścia­mi. Przyj­mij je i zrób z nim, co chcesz.


W róż­nych sytu­acjach, korzyst­nych i nie­ko­rzyst­nych dla sie­bie, zano­si­ła do Sai Baby swo­je modli­twy: Sai Babo, pro­szę, pomóż mi! Dzię­ku­ję ci, Sai Babo! Sai Babo, pomóż mi — woła­łam zde­spe­ro­wa­na. Pra­wie natych­miast wyczu­wa­łam jego uspo­ka­ja­ją­cą obec­ność obok mnie. Z cza­sem doszła do prze­ko­na­nia, że jest oso­bą szcze­gól­nie przez guru wybra­ną.


Na uwa­gę zasłu­gu­ją sło­wa jed­nej z jej przy­ja­ció­łek, Sha­ron, kobie­ty praw­dzi­wie szu­ka­ją­cej Boga i jed­no­cze­śnie kocha­ją­cej Sai Babę: Jak­że kocham Jezu­sa — przy­zna­ła. — Wiesz, zawsze, gdy wyobra­żam sobie Jezu­sa, ota­cza Go bia­ła aura. A gdy Sai Babę, jego aura jest purpurowa.Wydawało mi się to dziw­ne — kon­ty­nu­uje nasza boha­ter­ka. — Czy nie mówi­ła tak Mar­ga­ret, wyznaw­czy­ni, któ­rą pozna­łam w Ban­ga­lo­re?- Co wię­cej — doda­ła Sha­ron — Sai Baba zawsze jest sam, pod­czas gdy w tle Jezu­sa zawsze uka­zu­je się dia­beł.


Bar­dzo inte­re­su­ją­ce spo­strze­że­nie. Jaką wymo­wę mogą mieć te wizje? Czy Sai Baba dla­te­go jest sam, gdyż łatwo potra­fi sobie pora­dzić z dia­błem, czy też dia­beł — w widzial­nej posta­ci — w jego obec­no­ści nie jest już potrzeb­ny? Punkt kry­tycz­ny musiał jed­nak nadejść. Pew­ne­go dnia Bar­ba­ra poczu­ła, że doświad­cza jakiejś prze­mia­ny. Spoj­rza­ła w lustro: odbi­ja­ła się w nim ta sama twarz, co zawsze. Roz­my­śla­jąc o tym, zaczę­ła wybie­rać rze­czy do pra­nia. Nagle poja­wi­ła się przede mną twarz Sai Baby. Nie przy­po­mi­na­ła ona jed­nak kocha­ją­ce­go Sai Babę, jakie­go zna­łam. Była ponu­ra i strasz­na, świe­ci­ła niby żarzą­ce się węgle.- Ha, ha, ha — śmiał się ohyd­nie. — Odda­łaś się dia­błu! — Byłam zdu­mio­na, gdyż jego głos nie pocho­dził z jego obra­zu, ale z moje­go wnę­trza. Duch Sai Baby zamiesz­kał we mnie, wypeł­nił moją isto­tę i pra­gnął mnie znisz­czyć. Wte­dy wszyst­ko sta­ło się dla mnie jasne. Zro­zu­mia­łam, skąd Sai Baba czer­pie swo­ją nie­sa­mo­wi­tą moc — od siły zła.


Wyobra­zi­łam sobie Aśram jako sie­dzi­bę pie­kła, z aśra­mi­ta­mi jako namiest­ni­ka­mi wypeł­nia­ją­cy­mi swo­je dia­bel­skie obo­wiąz­ki. Podo­bień­stwo to prze­ra­zi­ło mnie. Czy przy­wód­cy wie­dzie­li o praw­dzie? Z pew­no­ścią kil­ku z nich musia­ło o niej wie­dzieć. Zadrża­łam na myśl o tym, że ktoś mógł­by świa­do­mie wybrać służ­bę dia­błu.


Co ja zro­bi­łam? Biblia jed­nak mia­ła rację wska­zu­jąc na odręb­ność dobra od zła. Byłam głu­pia, nie dostrze­ga­jąc real­no­ści zła, w któ­re nie­świa­do­mie weszłam. Teraz musia­łam wal­czyć z nim twa­rzą w twarz. Wzię­łam swój Nowy Testa­ment do rąk i padłam na kola­na gorz­ko pła­cząc. — O, Boże, wybacz mi — szlo­cha­łam. — Zosta­łam oszu­ka­na. Nie wie­dzia­łam, co robię. Nie wiedziałam.Przypomniały mi się sło­wa misjo­nar­ki o tym, że Jezus jest jedy­ną dro­gę do Boga. By to potwier­dzić, uży­wa­ła tyl­ko Biblii. Po raz pierw­szy od roz­po­czę­cia swej ducho­wej wędrów­ki, chcia­łam uwie­rzyć w Jezu­sa, jako mego Zba­wi­cie­la. Ze wstrę­tem rzu­ci­łam książ­ka­mi Sai Baby o ścia­nę, spa­ko­wa­łam swo­je rze­czy pozo­sta­wia­jąc jedze­nie, któ­re dopie­ro co kupi­łam, i moczą­ce się ubra­nia. Wybie­głam z poko­ju. Musia­łam opu­ścić aśram.


B. Szan­do­row­ska wie­dzia­ła, że uciecz­ka nie będzie łatwa. Sai Baba wypo­wie­dział jej strasz­li­wą ducho­wą woj­nę. Zroz­pa­czo­na zaczę­ła wzy­wać imie­nia Jezu­sa. Nie ma tu żad­ne­go Jezu­sa — śmiał się Sai Baba. — Jesteś pew­na, że Chry­stus ci pomo­że? — szy­dził Sai Baba. — Tam nie ma nic. Nic. (…) Moje kró­le­stwo nie ma koń­ca. Będziesz cho­dzi­ła po nim w kół­ko, aż w koń­cu pad­niesz ze zmę­cze­nia. Wkrót­ce zmę­czysz się cią­głym wzy­wa­niem Chry­stu­sa.


Jesteś tym, kim wie­rzysz, że jesteś — wykła­dał dalej Sai Baba. — Jeśli wie­rzysz, że jesteś Bogiem, to jesteś Nim. Jeśli myślisz, że jesteś zra­nio­na przez te cier­nie (Bar­ba­ra w trak­cie uciecz­ki zra­ni­ła się bole­śnie cier­nia­mi – J.K.), to rze­czy­wi­ście tak jest. Jeśli myślisz, że jest ci zim­no, to jest ci zim­no. To począ­tek nowe­go życia dla cie­bie. Jesteś już poza kar­mą i możesz czy­nić, co ci się żyw­nie podo­ba. Teraz możesz two­rzyć wła­sną kar­mę. (…) Teraz, gdy już znaj­du­jesz się poza kar­mą, wszyst­ko, co uczy­nisz, nie przy­nie­sie żad­ne­go skut­ku. Nawet jeśli będziesz dobra, ludzie nie zawsze będą się odpła­cać tym samym. (…) Rozu­miesz, o co mi cho­dzi? Nie ma już sen­su bycie dobrym.


Drę­czo­na w ten spo­sób sta­nę­ła u kre­su sił psy­chicz­nych. Pod­da­ła się. Zde­cy­do­wa­ła się  wró­cić do Put­ta­par­thi. Wte­dy w swo­im wnę­trzu usły­sza­ła ryk Sai Baby: Jak śmiesz uwa­żać, że możesz powró­cić do moje­go kró­le­stwa! Nie nale­żysz do nie­go. Nie jesteś jed­ną z nas, więc się wynoś! I nie zatrzy­muj się, zanim dotrzesz do następ­ne­go mia­sta lub jesz­cze dalej!


Była zdu­mio­na tym, że Sai Baba dał jej wol­ność. Teraz jej jedy­nym celem było odna­le­zie­nie jakichś chrze­ści­jan. To pra­gnie­nie szyb­ko się speł­ni­ło. I choć Sai Baba poja­wiał się jesz­cze przez jakiś czas w jej wewnętrz­nym świe­cie, by siać tam nie­po­kój, Bar­ba­ra zwią­za­ła swe życie na sta­łe z Chry­stu­sem, któ­ry dał jej praw­dzi­wą wol­ność.


P.S. Zachę­cam do prze­czy­ta­nia świa­dec­twa Artu­ra Wiśniew­skie­go (mie­sięcz­nik W dro­dze 2/2001), z któ­re­go wyni­ka, że Satya Sai Baba jest jed­nak posta­cią bar­dziej żało­sną niż dia­bo­licz­ną.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.