Kim jest Satya Sai Baba?
- 7 sierpnia, 2003
- przeczytasz w 15 minut
Satya Sai Baba znany jest od kilku dziesięcioleci na całym świecie. W ostatnim czasie gwałtownie wzrasta jego popularność również w naszej Ojczyźnie. W księgarniach można znaleźć wiele publikacji napisanych przez jego wyznawców, albo przez niego samego. Bardzo często książki te mają charakter „ewangelii”, dobrej nowiny dla współczesnego świata. Czy jednak ta „duchowa” literatura jest rzeczywiście głosem prawdy?
Kto się czyni Bogiem… Jednym spośród wielu wyznawców głoszonej przez Sai Babę nauki jest hinduski historyk M.N. Das. W napisanej przez niego książce Cuda wielkich nauczycieli (Bydgoszcz 1994) z łatwością można zauważyć dwa schematy myślenia. Pierwszy z nich dotyczy przedstawionych w porządku chronologicznym postaci: Zaratustry, Buddy, Jezusa Chrystusa, Mahometa, Nanaka. Schemat ten, przykładany jednakowo do każdej z omawianych osób, a dotyczący czynionych przez nie cudów, składa się z sześciu punktów: 1) cuda przed narodzeniem (zapowiadające pojawienie się kogoś niezwykłego); 2) cuda przy narodzinach (dowodzące, że na świecie pojawił się wysłannik bogów); 3) cuda dzieciństwa (będące zapowiedzią późniejszych, jeszcze większych znaków); 4) cuda dojrzałego do swej misji proroka (tak jak na przykład w życiu Jezusa); 5) cuda przy śmierci (gdy umiera „zwykły” śmiertelnik, nic nadzwyczajnego się nie dzieje) i 6) cuda po śmierci (świadczące o ponadczasowym znaczeniu i działaniu danej osoby, a więc o jej boskim charakterze). Trzeba od razu zauważyć, że w tym schemacie Osoba Jezusa Chrystusa na tle pozostałych nie odznacza się niczym wyjątkowym. Według M.N. Dasa Jezus jest jednym z „nauczycieli” ludzkości, posłanym, aby tak jak pozostali, w określonym miejscu i czasie głosić ponadczasowe wartości.
Centralną postacią jego książki jest Satya Sai Baba. Od spotkania z nim wszystko się zaczyna, a w dowodach jego boskości znajduje spełnienie. W ten sposób ujawnia się drugi schemat z religijną żarliwością napisanej książki. Do Sai Baby przychodzą sceptycy, którzy w trakcie rozmowy stają się jego gorliwymi wyznawcami. Tak też było z samym autorem i innymi ludźmi, których świadectwa umieścił na kartach swej książki. Sceptycy, przemieniający się w obecności Sai Baby w ludzi głęboko religijnych, należą przeważnie do świata Zachodu, bowiem w Indiach przekonanie o nieomylności różnych guru jest powszechne. Do tych ludzi wydaje się też przede wszystkim kierować swoje przesłanie nawrócony na „ewangelię” Sai Baby M.N. Das. Jeden z pierwszych rozdziałów swego dzieła zatytułował: Przyszedłem, by szydzić, a nauczyłem się modlić.
W części poświęconej wyłącznie wielbionemu przez siebie guru M.N. Das przytacza wiele cudów, które mają dowieść boskości Sai Baby. Tekst sugeruje dwa fakty. Po pierwsze: ludzie uznają Sai Babę za Boga. Warto przytoczyć słowa obrazujące takie przekonanie. To, że Satya Sai był w poprzednim wcieleniu Sai Babą z Śridi jest tylko częścią jego objawienia. Samoobjawienie jego boskości nastąpiło w sposób dotychczas niespotykany w historii ludzkości. W wieku czternastu lat stał się on po prostu Samo-Objawionym. Nie studiował pism świętych — był po prostu widzialnym ucieleśnieniem wszelkiej wiedzy. Nie potrzebował nauczyciela — sam był nauczycielem. Nie odprawiał pokuty, nie uprawiał jogi ani nie medytował nad doznaniem oświecenia — był Samo-Oświecony. Nie musiał kontaktować się z niebem, żeby stać się świętym — urodził się już jako istota boska. Nie potrzebował inspiracji ze strony wysłanników Boga — stanowił sam dla siebie inspirację. Nie zdobywał atrybutów duchowości — sam był ich uosobieniem. Satya Sai nie zjawił się na ziemi jako emisariusz Boga — on był inkarnacją Boga, Awatarą. Był Najwyższym, wyposażonym w świadomość absolutną.
Drugim faktem, o jeszcze większym znaczeniu, jest przekonanie samego Sai Baby o swojej boskości. W liście do brata, który napisał w 21. roku swego życia, gdy już od siedmiu lat występował w nowej roli, czytamy: (…) Mam „Zadanie” do wykonania: Roztoczyć opiekę nad całą ludzkością, żeby zapewnić wszystkim życie przepełnione Anandą (tj. boską szczęśliwością — J.K.). Złożyłem „ślubowanie”: wszystkich tych, którzy zbłądzili, przywieść z powrotem na prostą ścieżkę dobra i ich zbawić. Jestem przywiązany do „Pracy”, którą kocham: uwalniania biednych od cierpienia i obdarzania ich tym, czego im brak. Mam „powód, żeby być dumny”, ponieważ idę na pomoc tym wszystkim, którzy mnie wielbią właściwie. Mam własną definicję „Wiary”, jakiej oczekuję: ci, którzy we mnie wierzą, muszą z jednakowym hartem ducha znosić radość, jak i smutek, zysk, jaki stratę. Oznacza to, że nigdy nie porzucę tych, którzy zwiążą swe życie ze Mną. Jeżeli oddaję się tak dobroczynnemu zadaniu, to czy Moje Imię może być szargane tak, jak się tego obawiasz? (…)
Nie należę do żadnego miejsca, nie jestem przywiązany do żadnego imienia. Nie istnieje dla mnie „moje” czy „twoje”. Odpowiadam na każde imię, jakiego użyjecie. Idę tam, gdzie jestem zabrany. To jest Moja Pierwsza Przysięga. Nie zdradziłem jej dotąd jeszcze nikomu. Dla mnie świat jest czymś odległym, dalekim. Działam i poruszam się w nim tylko ze względu na ludzkość. Nikt nie pojmie Mojej Chwały, bez względu na to kim jest, jaką metodę zastosuje i jak długo będzie badał. Sam ujrzysz w nadchodzących latach pełnię Chwały. Wierni muszą być cierpliwi i powściągliwi… List — jak zauważa M.N. Das — mówi sam za siebie.
…i równa z Chrystusem Ludzkość wierzy w Boga od wieków i doczekała się — „gdy nadeszła pełnia czasów” — Wcielenia Jego Syna, Jezusa Chrystusa. Zgodnie z wiarą chrześcijańską nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12). Jeżeli więc Satya Sai Baba chce przekonać świat, że w jego imieniu znajdzie on zbawienie, musi udowodnić, że dorównuje Jezusowi, albo Go nawet przewyższa. I rzeczywiście, wydaje się, że Sai Babę dręczy — jeśli można tak to nazwać — „kompleks Chrystusa”. Jeden z rozdziałów swej książki M.N. Das opatruje tytułem: Satya Sai dokonuje cudów Chrystusowych. Są nimi: wskrzeszenia, przemieniania, rozmnożenia. Jego gorliwy wyznawca zauważa, że dzięki takim cudom uznano niegdyś boskość Jezusa.
Wskrzeszenia dokonane przez Sai Babę są niemal wierną kopią tych, które miały miejsce w życiu Jezusa. Pod koniec 1953 r. jeden z jego wyznawców, bardzo cierpiący, udał się wraz z żoną, córką i jej mężem, do Sai Baby. Guru nie okazał mu natychmiastowej łaski. Nie zareagował na jego cierpienie, a następnie śmierć. Ciało zaczęło się rozkładać. Ludzie radzili rodzinie szybko usunąć zwłoki. Kiedy żona, indagowana, wyraziła prośbę o zgodę na kremację, Sai Baba powiedział: Nie słuchaj ich i nie bój się. Ja tutaj jestem. Po godzinie poprosił wszystkich o opuszczenie pokoju, a następnie zamknął drzwi. Po kilku chwilach drzwi się otworzyły. Z łóżka, uśmiechając się, spoglądał na swoją rodzinę niedawno zmarły mąż i ojciec. Jego ciało odzyskało świeżość i normalną barwę, a oczy zaczęły błyszczeć.
Schemat niemal identyczny jak przy wskrzeszeniu Łazarza (por. J 11, 1–44) i córki Jaira (por. Mt 9, 18–26). Do Jezusowego podobne było również „przemienienie Sai”. Tak samo dokonało się na górze, a towarzyszące temu wydarzeniu światło emitowało oślepiające promienie i błyszczało jak diament na głowie węża. Niektórzy ludzie, nie mogąc znieść tej jasności, padli na ziemię. Jeżeli zaś chodzi o rozmnożenia, to one również — jak zauważa autor tej „ewangelii” — przypominają Chrystusowe rozmnożenie chleba.
Nasuwa się pytanie, jaki jest sens tego rodzaju faktów? Odpowiedź może sugerować albo że Sai Baba dorównuje boską mocą Chrystusowi, albo też, że taki sam proces ma miejsce w życiu wszystkich „nauczycieli” czy „mesjaszy”. Tak czy inaczej są to wnioski deprecjonujące Osobę i dzieło Jezusa Chrystusa.
Skoro Sai Baba dokonuje tylu cudów, to zapewne umie swe czyny wytłumaczyć, podać niejako ich definicję. Cuda — jak twierdzi — należą do naturalnej, nieograniczonej mocy Boga. W żadnym sensie nie są wynikiem mocy siddhi, jak u joginów, nie są też wynikiem magii, jak u magików. Mocy twórczej nie można nabyć ani nauczyć się — jest po prostu naturalna… (dla Boga — J.K.) Nie istnieją żadne niewidzialne istoty pomagające Swamiemu w tworzeniu przedmiotów. Jego sankalpa — boska wola — przynosi (tzn. stwarza — J.K.) przedmiot w mgnieniu oka.
Słysząc takie słowa można wpaść w zdumienie. Przecież to chrześcijańska definicja cudu! Sai Baba najwyraźniej dowodzi, że tego, co czyni, nie można dokonać naturalnymi siłami, sugeruje, że działa przez niego nadprzyrodzona moc. Zaiste, zna on, jak widać, doskonale teologię chrześcijańską i wie, co mówić, aby przekonać innych do swojej boskości. Pośród „cudów”, które czyni, są jednak takie, które nie wymagają boskiej mocy i nie przystają do wypowiedzianej wcześniej definicji. M.N. Das mówi o „nadprzyrodzonej chirurgii” i przedstawia kilka niezwykle rzadkich, cudownych operacji, przeprowadzonych przez Satyę Sai Babę. Trzeba jednak pamiętać, że takich samych operacji dokonują niektórzy „wtajemniczeni” na Filipinach, nie muszą więc one być dowodem boskości tego, kto je wykonuje. Takich też operacji dokonywała w swoim czasie Amerykanka, Johanna Michaelsen, autorka Pięknej strony zła, wspominająca później, że wszystko to działo się przy współudziale złego ducha.
Poza tym wywołanie niektórych zjawisk przychodzi Sai Babie z wielkim trudem. Tamtego wieczoru Hislop obserwował też, jak Baba wydostaje z ust lingam, cierpiąc ogromny ból (podkreśl. J.K.), podczas gdy kilku uczniów śpiewało pobożne pieśni. Warto w tym miejscu zauważyć, że Jezus nigdy nie cierpiał bólu, dokonując jakiegoś cudu. Przychodziło Mu to z „boską” łatwością. Wysiłek włożony w uczynienie jakiegokolwiek cudu „skompromitowałby” prawdziwego Boga.
Jak by na to nie patrzeć, to jednak faktów nie można kwestionować. Zjawiska wywoływane przez Sai Babę istnieją i nie sposób im zaprzeczyć. Nie da się ich też wyjaśnić naukowo. Czyżby to rzeczywiście były fakty religijne? Niewątpliwie tak. Trzeba więc wyjaśnić je w świetle religijnych kryteriów. Dla chrześcijanina będą nimi słowa Jezusa i Jego uczniów.
Można się zgodzić, że Sai Baba dysponuje nadnaturalną mocą, lecz według Biblii nie wszystko, co nadnaturalne, jest jednocześnie Boskie: Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, o ile to możliwe, także wybranych (Mt 24, 24). Ci fałszywi apostołowie to podstępni działacze, udający apostołów Chrystusa. I nic dziwnego. Sam bowiem Szatan podaje się za anioła światłości. Nic przeto wielkiego, że i jego słudzy podszywają się pod sprawiedliwość. Ale skończą według swoich uczynków (2 Kor 11, 13–15).
Czy Sai Baba kiedykolwiek udawał apostoła Chrystusa? Oto słowa M.N. Dasa, komentujące fotografię, zamieszczoną w jego książce, a przedstawiającą twarz bardzo podobną do wizerunku opracowanego na podstawie Całunu Turyńskiego: Jednego razu do Puttaparthi przyjechało małżeństwo z Anglii. Mąż był wyznawcą Baby, żona wierzyła w Jezusa. Baba wezwał ich na interview. Kobieta poczuła się nieco zakłopotana, gdyż w Jezusa wierzyła mocno i nie chciała zmian na swojej duchowej drodze. Mąż, korzystając z tak niezwykłej okazji jak interview u Sai Baby, pozwolił sobie na zrobienie zdjęcia Babie. Po powrocie do Anglii i wywołaniu filmu z Indii na klatce, na której powinna być podobizna Sai Baby, ukazał się powyższy wizerunek. Baba później wyjaśnił im, że fotografia przedstawia niespełna trzydziestoletniego Chrystusa wkrótce po jego powrocie z Indii do Jerozolimy. Aby rozwiać wątpliwości żony, dodał: Wszystkie formy są moimi formami (sic!).
Najbardziej jednak pasują do Sai Baby słowa św. Pawła, mówiące o człowieku, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem lub tym, co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga dowodząc, że sam jest Bogiem. (…) Pojawieniu się jego towarzyszyć będzie działanie Szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, (działanie) z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych, którzy giną, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpić zbawienia. Dlatego Bóg dopuszcza działanie na nich oszustwa, tak iż uwierzą kłamstwu, aby byli osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, ale upodobali sobie nieprawość (2 Tes 2, 4. 9–12).
Czy odniesienie tych tekstów do Sai Baby nie jest dla niego krzywdzące? Na to pytanie pomoże nam odpowiedzieć zafascynowana nim niegdyś Kanadyjka polskiego pochodzenia, Barbara Szandorowska.
…pochodzi od Złego Swoje przeżycia opisała w książce Spotkanie z guru (Toruń 1994). Spotkanie to, w całej swej czasowej rozciągłości, miało dwa wymiary. Pierwszy to fascynacja, drugi — przerażenie. Po utracie wiary ojców zaczął się w niej odzywać głód duchowy. podróżowała po świecie, dotarła do Indii… Odwiedzała różne aśramy — duchowe wspólnoty wyznawców hinduizmu. Bardzo ją pociągały wszelkie wykłady na temat rozwoju duchowego. Napotykała też ośrodki chrześcijańskie, ale te nie przyciągały jej uwagi.
Któregoś dnia spotkała Roba, jednego ze swych przyjaciół.- Właśnie byłem przez dwa tygodnie z Sai Babą w wiosce Puttaparthi — powiedział. — Jutro z rana wracam pociągiem do Kalkuty. — Kto to jest Sai Baba? — chciałam wiedzieć.- To guru posiadający ogromną moc. Leczy ludzi z całego świata!
Podniecenie Roba było zaraźliwe. W poczekalni rozłożyliśmy nasze torby do spania na podłodze, siedliśmy i rozmawialiśmy dalej.- Musisz zobaczyć jego aśram — powiedział Rob. — Po moim pobycie w tamtym miejscu jestem innym człowiekiem. Od teraz przestaję palić marihuanę i papierosy, chcę prowadzić dobre życie.
Odtąd Barbara Szandorowska miała jasny cel: spotkanie z Sai Babą. Zbliżając się do niego, poznała najpierw jego uczniów. Zebrała konieczne informacje. Dowiedziała się, że Sai Baba ma pięć milionów wyznawców w samych Indiach (dane sprzed dwudziestu lat!), nie licząc entuzjastów w Europie i Ameryce. Coraz częściej myślała o jego boskości: Nagle prawda doszła do mnie z całą mocą: Sai Baba to Bóg. Co do tej pory było przypuszczeniem, teraz stało się oczywistością. Rozważałam powiązania mojego odkrycia z przerażeniem: Bóg zstąpił na ziemię jako Budda i Jezus przed nim, a ja miałam przywilej być tego świadkiem. (…) Ogarnęło mnie niesamowite uczucie czci. Schyliłam głowę w uwielbieniu. O, Sai Babo — modliłam się żarliwie — uwielbiam cię jako Boga. Panie, nie jestem godna, by cię przyjąć — modliłam się — ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja. O, Sai Babo! Spraw, by moje intencje były czyste — modliłam się. — Zabierz ode mnie wszelkie pragnienia, które mogą przeszkodzić mi w szukaniu Boga. Sai Babo, ofiaruję ci moje serce ze wszystkimi jego niedoskonałościami. Przyjmij je i zrób z nim, co chcesz.
W różnych sytuacjach, korzystnych i niekorzystnych dla siebie, zanosiła do Sai Baby swoje modlitwy: Sai Babo, proszę, pomóż mi! Dziękuję ci, Sai Babo! Sai Babo, pomóż mi — wołałam zdesperowana. Prawie natychmiast wyczuwałam jego uspokajającą obecność obok mnie. Z czasem doszła do przekonania, że jest osobą szczególnie przez guru wybraną.
Na uwagę zasługują słowa jednej z jej przyjaciółek, Sharon, kobiety prawdziwie szukającej Boga i jednocześnie kochającej Sai Babę: Jakże kocham Jezusa — przyznała. — Wiesz, zawsze, gdy wyobrażam sobie Jezusa, otacza Go biała aura. A gdy Sai Babę, jego aura jest purpurowa.Wydawało mi się to dziwne — kontynuuje nasza bohaterka. — Czy nie mówiła tak Margaret, wyznawczyni, którą poznałam w Bangalore?- Co więcej — dodała Sharon — Sai Baba zawsze jest sam, podczas gdy w tle Jezusa zawsze ukazuje się diabeł.
Bardzo interesujące spostrzeżenie. Jaką wymowę mogą mieć te wizje? Czy Sai Baba dlatego jest sam, gdyż łatwo potrafi sobie poradzić z diabłem, czy też diabeł — w widzialnej postaci — w jego obecności nie jest już potrzebny? Punkt krytyczny musiał jednak nadejść. Pewnego dnia Barbara poczuła, że doświadcza jakiejś przemiany. Spojrzała w lustro: odbijała się w nim ta sama twarz, co zawsze. Rozmyślając o tym, zaczęła wybierać rzeczy do prania. Nagle pojawiła się przede mną twarz Sai Baby. Nie przypominała ona jednak kochającego Sai Babę, jakiego znałam. Była ponura i straszna, świeciła niby żarzące się węgle.- Ha, ha, ha — śmiał się ohydnie. — Oddałaś się diabłu! — Byłam zdumiona, gdyż jego głos nie pochodził z jego obrazu, ale z mojego wnętrza. Duch Sai Baby zamieszkał we mnie, wypełnił moją istotę i pragnął mnie zniszczyć. Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. Zrozumiałam, skąd Sai Baba czerpie swoją niesamowitą moc — od siły zła.
Wyobraziłam sobie Aśram jako siedzibę piekła, z aśramitami jako namiestnikami wypełniającymi swoje diabelskie obowiązki. Podobieństwo to przeraziło mnie. Czy przywódcy wiedzieli o prawdzie? Z pewnością kilku z nich musiało o niej wiedzieć. Zadrżałam na myśl o tym, że ktoś mógłby świadomie wybrać służbę diabłu.
Co ja zrobiłam? Biblia jednak miała rację wskazując na odrębność dobra od zła. Byłam głupia, nie dostrzegając realności zła, w które nieświadomie weszłam. Teraz musiałam walczyć z nim twarzą w twarz. Wzięłam swój Nowy Testament do rąk i padłam na kolana gorzko płacząc. — O, Boże, wybacz mi — szlochałam. — Zostałam oszukana. Nie wiedziałam, co robię. Nie wiedziałam.Przypomniały mi się słowa misjonarki o tym, że Jezus jest jedyną drogę do Boga. By to potwierdzić, używała tylko Biblii. Po raz pierwszy od rozpoczęcia swej duchowej wędrówki, chciałam uwierzyć w Jezusa, jako mego Zbawiciela. Ze wstrętem rzuciłam książkami Sai Baby o ścianę, spakowałam swoje rzeczy pozostawiając jedzenie, które dopiero co kupiłam, i moczące się ubrania. Wybiegłam z pokoju. Musiałam opuścić aśram.
B. Szandorowska wiedziała, że ucieczka nie będzie łatwa. Sai Baba wypowiedział jej straszliwą duchową wojnę. Zrozpaczona zaczęła wzywać imienia Jezusa. Nie ma tu żadnego Jezusa — śmiał się Sai Baba. — Jesteś pewna, że Chrystus ci pomoże? — szydził Sai Baba. — Tam nie ma nic. Nic. (…) Moje królestwo nie ma końca. Będziesz chodziła po nim w kółko, aż w końcu padniesz ze zmęczenia. Wkrótce zmęczysz się ciągłym wzywaniem Chrystusa.
Jesteś tym, kim wierzysz, że jesteś — wykładał dalej Sai Baba. — Jeśli wierzysz, że jesteś Bogiem, to jesteś Nim. Jeśli myślisz, że jesteś zraniona przez te ciernie (Barbara w trakcie ucieczki zraniła się boleśnie cierniami – J.K.), to rzeczywiście tak jest. Jeśli myślisz, że jest ci zimno, to jest ci zimno. To początek nowego życia dla ciebie. Jesteś już poza karmą i możesz czynić, co ci się żywnie podoba. Teraz możesz tworzyć własną karmę. (…) Teraz, gdy już znajdujesz się poza karmą, wszystko, co uczynisz, nie przyniesie żadnego skutku. Nawet jeśli będziesz dobra, ludzie nie zawsze będą się odpłacać tym samym. (…) Rozumiesz, o co mi chodzi? Nie ma już sensu bycie dobrym.
Dręczona w ten sposób stanęła u kresu sił psychicznych. Poddała się. Zdecydowała się wrócić do Puttaparthi. Wtedy w swoim wnętrzu usłyszała ryk Sai Baby: Jak śmiesz uważać, że możesz powrócić do mojego królestwa! Nie należysz do niego. Nie jesteś jedną z nas, więc się wynoś! I nie zatrzymuj się, zanim dotrzesz do następnego miasta lub jeszcze dalej!
Była zdumiona tym, że Sai Baba dał jej wolność. Teraz jej jedynym celem było odnalezienie jakichś chrześcijan. To pragnienie szybko się spełniło. I choć Sai Baba pojawiał się jeszcze przez jakiś czas w jej wewnętrznym świecie, by siać tam niepokój, Barbara związała swe życie na stałe z Chrystusem, który dał jej prawdziwą wolność.
P.S. Zachęcam do przeczytania świadectwa Artura Wiśniewskiego (miesięcznik W drodze 2/2001), z którego wynika, że Satya Sai Baba jest jednak postacią bardziej żałosną niż diaboliczną.