Magazyn

Luteranie i katolicy w dialogu


Napię­cie towa­rzy­szą­ce dacie roku 2000, wypeł­nio­ne nadzie­ją, ale i uczu­ciem nie tajo­ne­go nie­po­ko­ju w obli­czu wiel­kiej nie­wia­do­mej, jaką jest prze­łom nowe­go stu- i tysiąc­le­cia, zda­je się jesz­cze trwać, ale jak­by jęło się roz­rze­dzać w mia­rę nasze­go przy­bli­ża­nia się do prze­kro­cze­nia pro­gu tej daty. Tuż pod koniec ostat­nie­go roku wie­ku XX w Kościo­łach lute­rań­skich i kato­lic­kim pod­no­szą się nato­miast gło­sy o wyda­rze­niu, o jakim Kościo­łom tym nie śni­ło się od cza­sów Mar­ci­na Lutra. 31 paź­dzier­ni­ka 1999 roku w Augs­bur­gu Świa­to­wa Fede­ra­cja Lute­rań­ska i Papie­ska Rada do Spraw Jed­no­ści Chrze­ści­jan pod­pi­sa­ły “Wspól­ną Dekla­ra­cję w spra­wie nauki o uspra­wie­dli­wie­niu” (WD), w któ­rym to punk­cie oba chrze­ści­jań­skie Kościo­ły ostro i bez­kom­pro­mi­so­wo róż­ni­ły się przez bli­sko 500 lat. Luter wyro­ko­wał, że w naucza­niu o uspra­wie­dli­wie­niu “pozo­sta­nie­my podzie­le­ni i prze­ciw­ko sobie na wie­ki”. Wiel­kim pro­ro­kiem Luter tu nie był i dzię­ki za to Bogu.


Prze­po­wia­da­na przez nie­go “wiecz­ność” trwa­ła 462 lata i na naszych oczach skoń­czy­ła się opu­bli­ko­wa­niem wymie­nio­ne­go histo­rycz­ne­go doku­men­tu. Papież i teo­lo­go­wie mówią o “milo­wym kro­ku” naprzód eku­me­nii. Biskup Wal­ter Kasper, sekre­tarz Papie­skiej Rady do Spraw Jed­no­ści Chrze­ści­jan, w pod­pi­sa­niu WD widzi akt “rewo­lu­cyj­ny”, choć w isto­cie rze­czy sto­sow­niej­sze jest mówie­nie o “ewo­lu­cyj­nym” roz­wo­ju wypad­ków. Mamy tu bowiem rezul­tat dłu­gie­go pro­ce­su docie­ra­nia się wspól­ne­go dla kato­li­ków i lute­ran rozu­mie­nia nie­zmien­ne­go wyzna­nia jed­nej i praw­dzi­wej wia­ry. Poprzez cały kil­ku­na­sto­stro­ni­co­wy doku­ment, liczą­cy 43 nume­ry, jak refren roz­brzmie­wa for­mu­ła “wyzna­je­my wspólnie”.Takiego wspól­ne­go, kato­lic­ko-ewan­ge­lic­kie­go wyzna­nia wia­ry szu­ka­li­by­śmy darem­nie w całym okre­sie pół tysią­ca lat od wystą­pie­nia Mar­ci­na Lutra. Świa­do­mość tego wspól­ne­go wyzna­nia docie­ra­ła się mozol­nie i zna­czo­na była całą ampli­tu­dą wyżów i niżów. Jeden z lute­rań­skich teo­lo­gów stwier­dził, że opis trzy­dzie­sto­kil­ku let­niej histo­rii kry­sta­li­zo­wa­nia się WD moż­na by wręcz przed­sta­wić w lite­rac­kim gatun­ku “powie­ści kry­mi­nal­nej”.


W krót­kim roz­wa­ża­niu uwy­pu­klić mogę jedy­nie kil­ka waż­niej­szych punk­tów tego prze­ło­mo­we­go a rado­sne­go doku­men­tu. Jak brzmi jego orę­dzie skie­ro­wa­ne kon­kret­nie do wier­nych wszyst­kich chrze­ści­jań­skich Kościo­łów? Czy i w jakim stop­niu powo­du­je zmia­nę sty­lu naszej reli­gij­no­ści i poboż­no­ści? Jak to wiel­kie poro­zu­mie­nie wpi­sać w nasze pra­sta­re Cre­do, w któ­rym wyzna­je­my wia­rę w Ducha Oży­wi­cie­la, któ­ry mówi przez Pro­ro­ków, któ­ry dzia­ła w Koście­le, w chrzcie na odpusz­cze­nie grze­chów, w obco­wa­niu świę­tych, w naszej nadziei na wskrze­sze­nie umar­łych i peł­nię życia wiecz­ne­go?


Nie będę tu szki­co­wał dra­ma­ty­zmu wie­ko­wych kon­tro­wer­sji na temat uspra­wie­dli­wie­nia. Prze­cho­dzę od razu do pró­by defi­ni­cji tego aktu: Uspra­wie­dli­wie­nie jest naj­waż­niej­szym aktem Boże­go dzia­ła­nia zbaw­cze­go przez Jezu­sa Chry­stu­sa, któ­ry gła­dzi grzech czło­wie­ka w spo­sób cał­ko­wi­cie nie­ocze­ki­wa­ny i przez nie­go nie­za­słu­żo­ny. W akcie tym Bóg nie tyl­ko odpusz­cza grzech, lecz prze­no­si czło­wie­ka na poziom nowe­go, “spra­wie­dli­we­go” sto­sun­ku do Boga, odna­wia przez to czło­wie­ka z grun­tu w głę­bi jego bytu. Czło­wiek zosta­je nie­ja­ko stwo­rzo­ny na nowo, obda­rzo­ny wol­no­ścią, któ­rej jako grzesz­nik nie miał. Tego wiel­kie­go aktu Bożej łaska­wo­ści czło­wiek nie może zdo­być żad­nym wła­snym wysił­kiem, akt ten może z rąk Bożych tyl­ko przy­jąć.


A oto zwię­złe stresz­cze­nie orę­dzia WD: w swej WD kato­li­cy i lute­ra­nie wyzna­ją wspól­nie i w rado­snej jed­no­myśl­no­ści, że grzesz­ni­ko­wi bez resz­ty w sobie zagu­bio­ne­mu i o wła­snych siłach nie mogą­ce­mu pod­nieść się ku Bogu ani niczym sobie zasłu­żyć na Boże miło­sier­dzie, Bóg mocą same­go sło­wa i z łaski odpusz­cza grze­chy i go uspra­wie­dli­wia, o ile tyl­ko czło­wiek powie­rzy się cał­ko­wi­cie uspra­wie­dli­wia­ją­cej mocy Boże­go sło­wa o prze­ba­cze­niu i uspra­wie­dli­wie­niu, o ile zaufa Sło­wu przy­obie­ca­ne­mu mu w Jezu­sie Chry­stu­sie. Boża obiet­ni­ca oca­le­nia jest skie­ro­wa­na do każ­de­go czło­wie­ka bez wyjąt­ku i sta­no­wi nie­wzru­szo­ny fun­da­ment nadziei na oca­le­nie bez wzglę­du na to, w jak bez­na­dziej­nej sytu­acji czło­wiek by się zna­lazł. Jesz­cze wię­cej: nawet jeże­li czło­wiek przez całe swo­je życie nie wyzbę­dzie się świa­do­mo­ści, że był, jest i będzie grzesz­ni­kiem, zawsze może i powi­nien wie­dzieć o jed­nym: że jest grzesz­ni­kiem, któ­re­go Bóg ratu­je i zba­wia mimo wszyst­ko, wbrew wszyst­kie­mu i wszyst­kie­mu na prze­kór — byle­by tyl­ko czło­wiek na ten wspa­nia­ło­myśl­ny gest Boży się otwo­rzył!


Prze­cie­ra­jąc oczy, pytamy:i o tę spra­wę ewan­ge­li­cy i kato­li­cy toczy­li tak dłu­gi i zaja­dły spór?! A prze­cież to samo, co stro­na ewan­ge­lic­ka, utrzy­my­wa­ła tak­że par­tia kato­lic­ka: że uspra­wie­dli­wie­nie grzesz­ni­ka Bóg spra­wia nie­za­leż­nie od wszel­kich uprzed­nich uczyn­ków grzesz­ni­ka, bez jakiej­kol­wiek z jego stro­ny zasłu­gi, l tak, i nie.Wielka teo­lo­gia kato­lic­ka ze św. Augu­sty­nem, Toma­szem z Akwi­nu i wie­lu inny­mi naj­wy­bit­niej­szy­mi teo­lo­ga­mi gło­si­ła naukę o uspra­wie­dli­wie­niu jako wyłącz­nym akcie z łaski Boga, bez jakich­kol­wiek zasług człowieka.Zdecydowane TAK wypo­wia­da tak­że Sobór Try­denc­ki w 1547 r. (w rok po śmier­ci Lutra) i to pod ana­te­mą: Jeśli kto twier­dzi, że czło­wiek może być uspra­wie­dli­wio­ny przed Bogiem przez swo­je czy­ny doko­ny­wa­ne albo siła­mi natu­ry ludz­kiej, albo dzię­ki nauce Pra­wa, lecz bez łaski Bożej poprzez Chry­stu­sa Jezu­sa — niech będzie wyłą­czo­ny ze spo­łecz­no­ści wier­nych (BF VII 77).


Adolf Har­nack, wybit­ny libe­ral­ny histo­ryk ewan­ge­lic­ki (zm. 1930), oświad­czył, że gdy­by ten głos Sobo­ru Try­denc­kie­go zabrzmiał 50 lat wcze­śniej, Refor­ma­cja poto­czy­ła­by się cał­kiem ina­czej, a może w ogó­le by do niej nie doszło.W cza­sach Lutra kar­ta się jed­nak odwró­ci­ła. Dok­to­ro­wi Mar­ci­no­wi przy­szło żyć w okre­sie wiel­kie­go upad­ku i zepsu­cia teo­lo­gii, kie­dy to reno­mo­wa­ni teo­lo­go­wie czę­sto gło­si­li wła­śnie to, co Refor­ma­tor tak namięt­nie piętnował.Zacięte kon­tro­wer­sje wokół uspra­wie­dli­wie­nia, jakie wstrzą­sa­ły teo­lo­gią wie­ku XVI, zro­zu­mie­my pew­nie nie­co lepiej, gdy skie­ru­je­my uwa­gę na oba­wy arty­ku­ło­wa­ne wza­jem­nie i prze­ciw­ko sobie przez teo­lo­gów Refor­ma­cji i teo­lo­gów kato­lic­kich. Stro­na kato­lic­ka żywi­ła lęk, że refor­ma­cyj­na dok­try­na o uspra­wie­dli­wie­niu (że grzesz­ni­ko­wi wszyst­ko ofe­ro­wa­ne jest przez Boga dar­mo) pocią­ga­ła­by za sobą takie oto skut­ki: czło­wiek był­by pozba­wio­ny wol­no­ści do czy­nie­nia dobra, nie był­by zdol­ny do etycz­ne­go wysił­ku, nie było­by nagro­dy, nie było­by Kościo­ła, reduk­cji ule­gło­by zna­cze­nie chrztu i sakra­men­tu poku­ty, a po uspra­wie­dli­wie­niu przez samo sło­wo i samą łaskę grzesz­nik nie był­by czło­wie­kiem do głę­bi prze­obra­żo­nym.


Teo­lo­go­wie lute­rań­scy oba­wia­li się nato­miast, że naucza­nie kato­lic­kie pro­wa­dzi­ło­by do nastę­pu­ją­cych rezul­ta­tów: baga­te­li­zo­wa­nie grze­chu, wynio­słość i trium­fa­lizm czło­wie­ka z dumą spo­glą­da­ją­ce­go na swe dobre uczyn­ki, zba­wie­nie osią­ga­ne za pie­nią­dze oraz Kościół sta­ją­cy pomię­dzy Bogiem i czło­wie­kiem (Kościół jako znak i narzę­dzie zba­wie­nia). Reje­stru­ję pokrót­ce ten kata­log obaw, ponie­waż zacho­wa­ły one swą waż­ność po dziś dzień, nie tyle jako dwa fron­ty wyznań zaj­mu­ją­cych wobec sie­bie pozy­cje prze­ciw­staw­ne i wojow­ni­cze, lecz jako sygna­tu­ra cało­ści nasze­go dzi­siej­sze­go chrze­ści­jań­stwa.


Pytam: czy my, współ­cze­śni, nie mamy do czy­nie­nia ze skłon­no­ścią do baga­te­li­zo­wa­nia grze­chu? Rośnie przede wszyst­kim świa­do­mość, że dzi­siej­szy stech­ni­cy­zo­wa­ny, a raczej pod­da­ny pre­sji eko­no­mii czło­wiek, usi­łu­ją­cy przeć od suk­ce­su do suk­ce­su, w swym życiu osią­gać pra­gnie wszyst­kie dobra wyłącz­nie wysił­kiem wła­snym i suwe­ren­nym. Z dru­giej stro­ny obser­wu­je­my ist­ną pale­tę etycz­nej non­sza­lan­cji, ule­ga­nia mod­nym sty­lom życia, a raczej wyży­wa­nia się, nie kon­tro­lo­wa­ne­go przez żad­ne moral­ne nor­my (zja­wi­sko sła­wet­ne­go per­mi­sy­wi­zmu). Zacie­śnia­jąc naszą pro­ble­ma­ty­kę, uspra­wie­dli­wie­nie prze­li­te­ro­wać może­my jesz­cze i w ten spo­sób: czło­wiek sam i o wła­snych siłach nie jest w sta­nie nadać swe­mu życiu sen­su, sam sie­bie nie potra­fi uwol­nić od zacią­gnię­tej winy, o wła­snych siłach sam sie­bie nie potra­fi pod­nieść na wyży­ny czło­wie­czeń­stwa, nie potra­fi też w żaden spo­sób dotrzy­mać soli­dar­no­ści z ofia­ra­mi spo­łecz­nej nie­spra­wie­dli­wo­ści. Prze­kła­da­jąc rzecz na język pozy­tyw­ny, powie­my: czło­wiek wca­le nie potrze­bu­je się dzień w dzień uspra­wie­dli­wiać za to i z tego, że jest taki, a nie inny.


Uspra­wie­dli­wie­nie w sen­sie biblij­nym znaczy:być akcep­to­wa­nym takim, jakim się jest; że moje życie, życie two­je, nasze życie, każ­de życie w grun­cie rze­czy ma swój sens, że nie musi­my sami wła­sny­mi ręko­ma wszyst­kie­go wytwa­rzać, względ­nie roz­pa­czać z tego powo­du, iż naszych życio­wych celów i ambi­cji osią­gnąć nie potra­fi­my; że w osta­tecz­nym rachun­ku nie liczy się nasz wyczyn i nasz suk­ces, że w naj­głęb­szym poczu­ciu winy ist­nie­je poza tym tak­że jesz­cze wyj­ście, że opraw­cy nie będą nad swy­mi ofia­ra­mi trium­fo­wa­li, ponie­waż i oni zasią­dą naba­wię oskar­żo­nych i będą sądze­ni, gdyż Bóg swą spra­wie­dli­wość oka­że wszyst­kim i wszyst­kich podźwi­gnie, na sie­bie ukie­run­ku­je Ten, któ­ry sam jest Panem i darzy życiem.


Pew­na zna­jo­ma dzien­ni­kar­ka nie­ustan­nie kie­ru­je do mnie pyta­nie: dla­cze­go chrze­ści­jań­scy kazno­dzie­je mówią tak mało o Bogu miło­sier­nym, o Bogu łaska­wym, o Bogu, któ­ry nie­wier­ne­mu grzesz­ni­ko­wi zawsze dotrzy­mu­je wier­no­ści? Dzi­siej­sze doświad­cze­nie reli­gij­ne mniej jest prze­cież nasy­co­ne myślą o sądzie, o grze­chu, o jaw­nym sprze­nie­wie­rze­niu się wobec Boga. Odpo­wia­dam: kazno­dzie­je gło­szą Ewan­ge­lię Bożej łaska­wo­ści i miło­sier­dzia, co nie wyklu­cza fak­tu, iż czy­nią to może nie dość prze­ko­nu­ją­co. Dzi­siej­sze prze­po­wia­da­nie Ewan­ge­lii zmie­rza, a przy­naj­mniej zmie­rzać powin­no, ku uka­zy­wa­niu pozy­tyw­ne­go obra­zu Boga — Boga zde­cy­do­wa­nie sto­ją­ce­go po stro­nie czło­wie­ka, grzesz­ni­ka wewnętrz­nie i kata­stro­fal­nie roz­bi­te­go. Mówić bez koń­ca powin­ni­śmy o bez­wa­run­ko­wej dobro­ci i łaska­wo­ści Boga w sto­sun­ku do czło­wie­ka albo o abso­lut­nej woli zbaw­czej Boga wzglę­dem wszyst­kich ludzi.


Reflek­sja ta wią­że się nie­ro­ze­rwal­nie z pod­sta­wo­wą tre­ścią nauki o uspra­wie­dli­wie­niu. Dla chrze­ści­ja­ni­na fun­da­men­tem życia nie jest bowiem zadu­fa­nie we wła­sną zdol­ność do czy­nie­nia dobra, lecz peł­ne ufno­ści zawie­rze­nie Bogu. Mówie­nie o niczym nie uwa­run­ko­wa­nej Bożej dobro­ci pod­po­rząd­ko­wa­ne musi być jed­nak nauce o uspra­wie­dli­wie­niu. Chce­my przez to powie­dzieć, że zbaw­czy finał histo­rii Boga z ludź­mi w żad­nym wypad­ku nie jest jakąś for­mą nie­fra­so­bli­we­go wyba­cza­nia i zapo­mi­na­nia o wszel­kim złu, lecz sta­no­wi następ­stwo iście dra­ma­tycz­ne­go, egzy­sten­cjal­nie wstrzą­sa­ją­ce­go pro­ce­su. Nie jest tak, że dobro­tli­wy Bóg z regu­ły przy­my­ka oko, odno­sząc się z pobłaż­li­wo­ścią do ludz­kie­go grze­chu. Wspo­mnia­ny dra­ma­tycz­ny pro­ces bie­rze prze­cież swój począ­tek w wezwa­niu czło­wie­ka przez Boga.


Dru­gim aktem jest nie­spro­sta­nie przez czło­wie­ka Boże­mu wezwa­niu i wresz­cie rady­kal­ne samo­za­an­ga­żo­wa­nie się Boga w oca­le­nie stra­co­ne­go czło­wie­ka. Ów czyn rady­kal­ne­go włą­cze­nia się Boga w dzie­ło zba­wie­nia czło­wie­ka barw­nie opi­su­je pierw­sza Księ­ga Pierw­sze­go Testa­men­tu. W wol­no­ści swej decy­zji czło­wiek jest tutaj potrak­to­wa­ny z całą powa­gą. Przez swe zaan­ga­żo­wa­nie na rzecz czło­wie­ka Bóg sam podej­mu­je wiel­kie ryzy­ko.


Tak więc teo­lo­gia uspra­wie­dli­wie­nia sta­je się nam bli­ska i dro­ga w dra­ma­ty­zmie biblij­nej histo­rii zba­wie­nia. Praw­dę o tym, że Bóg jest dobry, przyj­mu­je­my nie­omal jako bez­dy­sku­syj­ną oczy­wi­stość. Ale praw­da, że ów spra­wie­dli­wy i dobry Bóg pozo­sta­je dla czło­wie­ka zawsze nie­zmien­nie życz­li­wy i przy­chyl­ny — sta­no­wi wyda­rze­nie na mia­rę histo­rio­zbaw­czą, któ­re chrze­ści­ja­nie wyzna­ją w hym­nach pochwal­nych. Doświad­cze­nie takie­go Boga z grun­tu prze­mie­ni­ło ich życie. Życz­li­wość Boga dla czło­wie­ka jest nie tyl­ko nie­usta­ją­cą dobro­cią Boga samą w sobie. Bóg raczej inge­ru­je w stwo­rze­nie jako gwa­rant spra­wie­dli­wo­ści, któ­ra ostro i sku­tecz­nie pro­te­stu­je prze­ciw­ko nie­spra­wie­dli­wym sto­sun­kom, w jakich ludzie muszą żyć.


Jego kate­go­rycz­ne NIE jest fun­da­men­tem nadziei, że gwałt i prze­moc nie będą mia­ły ostat­nie­go sło­wa. Grzech jako rebe­lia czło­wie­ka prze­ciw­ko porząd­ko­wi Boże­mu zapa­da się w nicość.Sprawiedliwość Boża jawi się nam tutaj nie jako wycze­ku­ją­ca swo­jej godzi­ny spra­wie­dli­wość sądu i odwe­tu, jako spra­wie­dli­wość reak­tyw­na, czy­li odmie­rza­ją­ca tą samą mia­rą, lecz pre­zen­tu­je się nam jako spra­wie­dli­wość włą­cza­ją­ca się w akcję prze­obra­ża­nia czło­wie­ka, jako spra­wie­dli­wość kre­atyw­na, czy­li stwór­cza, stwa­rza­ją­ca nowe­go czło­wie­ka.


Wła­śnie to doświad­cze­nie ma za sobą Mar­cin Luter, że Bóg może czło­wie­ka prze­mie­nić, że skie­ro­wa­ne do nie­go sło­wo Bożej obiet­ni­cy mobi­li­zu­je siły, że ten, kto od dru­gie­go dozna­je prze­ba­cze­nia i doświad­cza peł­ne­go zaufa­nia — może zmie­nić swe życie ku dobre­mu. l mamy tu na myśli, pod­kre­ślam to z całym naci­skiem, nie tyl­ko popra­wę moral­no-etycz­ną, lecz nową wewnętrz­ną jakość życia nawró­co­ne­go czło­wie­ka.


Jezus w każ­dej fazie swe­go życia zbli­żał się do czło­wie­ka ze wspa­nia­ło­myśl­ną ofer­tą prze­ba­cze­nia. Jego sło­wo prze­kształ­ca­ło się w “wywro­to­we” doświad­cze­nie całej ludz­kiej egzy­sten­cji. Z takim rewo­lu­cyj­nym prze­ło­mem rze­czy­wi­sto­ści wią­że się natu­ral­nie i to, iż u pojed­na­ne­go wyostrzy się teraz tym wię­cej jego wła­sna grzesz­ność. W tym sen­sie uspra­wie­dli­wie­nie pro­wa­dzi do uświa­do­mie­nia sobie przez uspra­wie­dli­wio­ne­go, że jego grzech histo­rycz­nie się nie odsta­nie, że grzech został mu wpraw­dzie daro­wa­ny i odpusz­czo­ny, lecz nadal zata­czać może krę­gi, z któ­rych były grzesz­nik nawet nie zda­je sobie spra­wy.


Pewien męż­czy­zna, któ­ry sku­tecz­nie zerwał z alko­ho­li­zmem, opo­wia­dał mi nie­daw­no, iż w cza­sie któ­rejś z kolej­nych tera­pii odwy­ko­wych kura­cju­szom zada­no temat pisem­ne­go wypra­co­wa­nia: Jakie i ilu ludziom mój alko­ho­lizm wyrzą­dził krzyw­dy? Opra­co­wa­nia te auto­rzy następ­nie czy­ta­li i dys­ku­to­wa­li. Był to dla nie­go szok tak wstrzą­sa­ją­cy, iż dopro­wa­dził do defi­ni­tyw­ne­go skoń­cze­nia z nało­giem (już dzie­wią­ty rok!). Wnio­sek i wyzna­nie tego czło­wie­ka: “Ja wiem o tym, iż mimo wyle­cze­nia się z pijań­stwa już do koń­ca życia pozo­sta­nę alko­ho­li­kiem, albo­wiem histo­rycz­ne to pięt­no w moim życio­ry­sie nie odsta­nie się”.


Podob­ny stan wewnętrz­ny miał pew­nie na myśli Luter, gdy for­mu­ło­wał swą sław­ną zasa­dę simul iustus et pec­ca­tor (zara­zem spra­wie­dli­wy i grzesz­ny — red.). Zaak­cep­to­wa­ny przez Boga grzesz­nik nie potrze­bu­je już wię­cej się okła­my­wać na temat swe­go zatra­co­ne­go try­bu życia. Boża dekla­ra­cja o zaak­cep­to­wa­niu takie­go, a nie inne­go życio­ry­su prze­świe­tla owo mrocz­ne kłę­bo­wi­sko, wypeł­nio­ne po brze­gi akro­ba­ty­ką samo­oszu­ki­wa­nia się i życio­wy­mi prze­kła­ma­nia­mi.


Wła­śnie orę­dzie, że Bóg w Jezu­sie Chry­stu­sie skie­ro­wał do czło­wie­ka moc­ne sło­wo swe­go pojed­na­nia, nie obwa­ro­wa­ne­go żad­ny­mi warun­ka­mi wstęp­ny­mi, wyostrza i nie­po­mier­nie uwraż­li­wia go na zło. Jest to jed­nak uświa­do­mie­nie sobie zła zde­tro­ni­zo­wa­ne­go, zła bez­sil­ne­go, daw­no obez­wład­nio­ne­go. W świe­tle Boże­go orę­dzia grzech sta­je się odtąd mocą bez­sil­ną, złem zawsze do poko­na­nia. Wspa­nia­łe powie­dze­nie Lutra: pec­ca­tum regnans — pec­ca­tum regna­tum (grzech panu­ją­cy — grzech pod­da­ny pano­wa­niu; red.).


*


Sło­wo o bez­wa­run­ko­wym prze­ba­cze­niu, o miło­ści, wyswo­ba­dza czło­wie­ka z jego okrut­ne­go zadu­rze­nia się w sobie samym. W sło­wie pojed­na­nia, przy­pie­czę­to­wa­nym śmier­cią na Gol­go­cie, Ukrzy­żo­wa­ny wycho­dzi czło­wie­ko­wi naprze­ciw, by w bez­na­dziej­nej sytu­acji potrza­sku, w jaki czło­wiek sam wpadł, ofe­ro­wać mu swo­ją boską wspólnotę.Tam, gdzie czło­wiek prze­ży­wa taki cud wycho­dzą­cej mu naprze­ciw miło­ści, dar uspra­wie­dli­wie­nia z łaski może stać się nowym pro­gra­mem życia; tam czło­wiek zacznie wyra­stać ponad sie­bie, sta­wać się praw­dzi­wie spra­wie­dli­wym, wkra­cza­jąc na dro­gę świętości.Jeżeli naukę o łasce uspra­wie­dli­wie­nia czło­wie­ka przez sło­wo Boże tak będzie­my prze­kła­da­li na język naszej wia­ry, wów­czas i dzi­siaj może ona stać się zna­kiem roz­po­znaw­czym i otwie­rać dru­gim oczy na samo cen­trum chrze­ści­jań­skiej wia­ry jako aktu wyzna­nia i przy­zna­nia się do Boga pra­wa i spra­wie­dli­wo­ści, Boga, któ­ry pra­gnie życia wszyst­kich ludzi.


[Homi­lia wygło­szo­na w cza­sie eku­me­nicz­ne­go nabo­żeń­stwa Sło­wa Boże­go w ewan­ge­lic­ko-augs­bur­skim koście­le Wnie­bo­wstą­pie­nia Pań­skie­go 8 listo­pa­da 1999 r.]


Tekst uka­zał się w mie­sięcz­ni­ku “Jed­no­ta”


Redak­cja Maga­zy­nu Sem­per Refor­man­da dzię­ku­je mie­sięcz­ni­ko­wi “Jed­no­ta” za moż­li­wość wyko­rzy­sta­nia tego mate­ria­łu na naszych stro­nach.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.