Magazyn

Maria, córka Izydy — czyli odpowiedź gnostyka


Magazyn EkumenizmZosta­łem zapro­szo­ny przez red. Toma­sza Ter­li­kow­skie­go na wyciecz­kę po kul­cie maryj­nym. Zapro­sze­nie z rado­ścią przy­ją­łem. Przy­ją­łem je dla­te­go, że było ono odpo­wie­dzią na moje “dwa nagie mie­cze”, ale i dla­te­go, że tajem­nic jest tu wię­cej niż w różań­cu. Autor zapro­sił mnie na wyciecz­kę jedy­nie do jed­nej kom­na­ty. Teraz więc ja zapra­szam Jego do obej­rze­nia paru innych kom­nat tej budow­li, któ­ra więk­sza jest niż całe chrze­ści­jań­stwo i znacz­nie od nie­go star­sza.


Dzie­dzic­two naszych przod­ków

Przede wszyst­kim pra­gnę zacząć od wyja­śnie­nia pew­ne­go nie­po­ro­zu­mie­nia, jeśli cho­dzi o gno­sty­cyzm. Nie bio­rę go Auto­ro­wi za złe, jako, że zda­rza się ono bar­dzo czę­sto. Cho­dzi mia­no­wi­cie o zało­że­nie, że dla gno­sty­ków Bóg jest kimś “nie­obec­nym” oraz że jest on jedy­nie Bogiem Ducha, a nie mate­rii. Fak­tem jest, że ist­nie­ją zacho­wa­ne infor­ma­cje o bar­dzo szcząt­ko­wym cha­rak­te­rze, pocho­dzą­ce zarów­no z cza­sow antycz­nych, jak i póź­ne­go śre­dnio­wie­cza, suge­ru­ją­ce takie nasta­wie­nie samych gno­sty­ków. Mało jed­nak wie­my o roz­ma­itych odmia­nach gno­sty­cy­zmu i jego poglą­dów na ten temat. Mimo tego fak­tem jest — i to nawet bar­dziej decy­du­ją­cym — że gno­sty­cyzm zmie­niał swój cha­rak­ter wraz z upły­wem cza­su szyb­ciej niż ofi­cjal­na kościel­na orto­dok­sja. Stąd też np. rzym­ski kato­li­cyzm, pomi­mo nie­wąt­pli­wych zmian jest wciąż bar­dziej podob­ny do kato­li­cy­zmu XIII-wiecz­ne­go niż dzi­siej­szy gno­sty­cyzm do katar­skie­go (semi-) gno­sty­cy­zmu.

Dzie­je się tak dla­te­go, że o ile orto­dok­syj­ne chrze­ści­jań­stwo zali­cza­ne jest do tzw. reli­gii obja­wio­nych, tj. reli­gii, bazu­ją­cych na prze­ko­na­niu, że Bóg obja­wił pew­ne nie­zmien­ne fak­ty na swój temat (np. w Biblii), to chrze­ści­jań­stwo gno­styc­kie bazu­je na zało­że­niu, że poprzez stop­nio­we pozna­wa­nie sie­bie oraz ota­cza­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści jeste­śmy w sta­nie zbli­żać się stop­nio­wo do Boga. Bóg gno­sty­ków doby dzi­siej­szej to Bóg, któ­re­go obec­ność odkryć moż­na wszę­dzie. Bóg gno­sty­ków zatem to nie tyle Bog “nie­obec­ny”, lecz raczej “nie­zna­ny”, któ­re­go w związ­ku z tym trze­ba stop­nio­wo pozna­wać. To Bóg, któ­ry nazy­wa­ny jest czę­sto “inef­fa­ble” (dosł. “nie­wy­sło­wio­ny”), ale nie dla­te­go, że się on nie “wysła­wia”, lecz dla­te­go, że trud­no go scha­rak­te­ry­zo­wać na pod­sta­wie takich czy innych prze­ka­zów, włą­cza­jąc “kano­nicz­ne”.

Ten wstęp nie­chaj sta­nie się swe­go rodza­ju wpro­wa­dze­niem w pod­sta­wo­we róż­ni­ce zacho­dzą­ce w odbio­rze pro­ble­ma­ty­ki reli­gij­nej przez obie stro­ny: pra­wo­wier­ną i gno­styc­ką. Nie­jed­no­krot­nie tak się bowiem skła­da (a mia­łem oka­zję rów­nież na tym por­ta­lu się z tym zetknąć), że pole­mi­ści nie­ja­ko “przy­wo­łu­ją” kogoś do porząd­ku nie­ja­ko z góry zakła­da­jąc, że któ­reś z antycz­nych ale­go­rii powin­ny cha­rak­te­ry­zo­wać poglą­dy gno­sty­ków, stwier­dza­jąc np. “prze­cież ty, jako gno­styk…” (i tu nastę­pu­je odwo­ła­nie sie do jakichś archa­icz­nych wie­rzeń i ale­go­rii sprzed co naj­mniej pół­to­ra tysią­ca lat). Ale­go­ria to jedy­nie spo­sób wyra­że­nia pew­nej myśli, tak jak Jezu­so­we przy­po­wie­ści to też nie “true sto­ries”, tyl­ko wytwór ludz­kiej wyobraź­ni. Ina­czej skoń­czy­li­by­śmy na rozu­mie­niu Kró­le­stwa Nie­bie­skie­go np. jako gar­ści nasion.

Nie sta­ram sie wystę­po­wać tutaj jako repre­zen­tant gno­sty­cy­zmu, lecz oso­ba pre­zen­tu­ją­ca pry­wat­ne pogla­dy, a przy­zna­ją­ca się do gno­styc­kie­go rozu­mie­nia reli­gii i będą­ca jed­no­cze­śnie człon­kiem Kościo­ła Kato­lic­kie­go — i to bez prze­rwy, od dzie­ciń­stwa. Nigdy bowiem nie byłem człon­kiem jakiej­kol­wiek innej wspól­no­ty kościel­nej, choć tu w Austra­lii czę­sto (a nawet czę­ściej) bywam w innych Kościo­łach niż kato­lic­ki.

Nie jest praw­dą Two­je zało­że­nie, Toma­szu, że negu­ję uza­sad­nie­nie wia­ry chrze­ści­jan odno­śnie Marii na prze­strze­ni dzie­jów. Zało­że­nie to jest też wyni­kiem pew­ne­go nie­po­ro­zu­mie­nia. Bo ja negu­ję mario­lo­gię dzi­siaj, a nie 15 wie­ków temu. Wie­rze­nia odno­szą­ce się do NMP były bowiem wyni­kiem oko­licz­no­ści i miej­sca. Wie­lu było bogów w sta­ro­żyt­no­ści, któ­rzy rodzi­li się, potem umie­ra­li (naj­czę­ściej zabi­ja­ni przez sie­pa­czy złych mocy), a następ­nie powsta­wa­li z mar­twych — czy to już nastep­ne­go dnia, czy też po trzech dniach. Tacy bogo­wie musie­li mieć zatem swo­je “mat­ki boskie”, nie­któ­re z nich będą­ce sza­no­wa­ny­mi kobie­ta­mi, inne zaś bogi­nia­mi. Chry­stus żył w cza­sach, gdy wie­rze­nia takie ist­nia­ły już od setek lat np. w przy­pad­ku per­skie­go Mitra­sa i jego “Mat­ki Boskiej” zna­nej pod imie­niem Ana­hi­ta - (“Ana­hi­ta, Nie­po­ka­la­na Dzie­wi­ca, Mat­ka Mitra­sa Pana”), Cybe­le, mat­ka boga Atti­sa z Azji Mniej­szej, któ­ra zna­na była jako “Mater Deum” (dosłow­nie: “Mat­ka Boska”) lub nawet tysię­cy lat (egip­ski Horus i jego mat­ka Izy­da). Kim­kol­wiek jed­nak taka mat­ka nie była, zawsze musia­ła czymś pozy­tyw­nym wyróż­niać się na tle innych matek. Nie bra­ko­wa­ło więc dzie­wi­czych poro­dów (np. w przy­pad­ku Ozy­ry­sa-Dio­ni­zo­sa czy — w innej wer­sji tego same­go mitu — Orfe­usza-Bachu­sa). Dok­try­ny wcze­sne­go chrze­ści­jań­stwa doty­czą­ce Marii, nawet jeśli nie były stu­pro­cen­to­wy­mi kopia­mi innych wie­rzeń, kształ­to­wa­ły się jed­nak w pew­nej atmos­fe­rze inte­lek­tu­al­nej, na któ­rą owe reli­gie wyci­snę­ły swo­je ewi­dent­ne pięt­no.

Nie negu­ję zatem owe­go uza­sad­nie­nia wia­ry, rozu­mia­ne­go jako tło histo­rycz­ne. To bowiem wła­śnie owo tło jest samo w sobie uza­sad­nie­niem kul­tów maryj­nych (bo było ich spo­ro, choć naj­star­sze śla­dy tych kul­tów — powta­rzam: kul­tów, a nie fascy­na­cji — pocho­dzą z okre­su nie wcze­śniej­sze­go niż IV wiek n.e.). Nie podzie­lam nato­miast zupeł­nie poglą­du, że owo nie­gdy­siej­sze tło (juz nie­ist­nie­ją­ce) musi w dal­szym cią­gu (na zasa­dzie chy­ba jakiejś “mar­twej ręki”) cią­żyć na obec­nych oce­nach i wie­rze­niach. Chciał­bym jed­nak być dobrze zro­zu­mia­ny: zaj­mu­jąc takie sta­no­wi­sko nie pró­bu­ję niko­mu “wybić z gło­wy” jego ewen­tu­al­nych wie­rzeń czy poglą­dów. Błęd­ne wra­że­nie w tym zakre­sie może wyni­kać z fak­tu, że czę­sto pre­zen­tu­ję swe poglą­dy “bez owi­ja­nia w baweł­nę”: raz np. powstrzy­mać się musia­łem przed wło­że­niem do komen­ta­rza słów o tym, że moim zda­niem Maria tak sie ma w porów­na­niu do Joan­ny d’Arc, że mogła­by jej “puco­wać zbro­ję oraz miecz”, przez co nie miał­bym zamia­ru niko­go ura­żać, a jedy­nie pod­kre­ślić, że Joan­na — jako oso­ba histo­rycz­na (a nie “teo­lo­gicz­na”) była w sta­nie kształ­to­wać histo­rię w nie­po­rów­na­nie więk­szym stop­niu, niż­by się to kie­dy­kol­wiek dało powie­dzieć o Marii. Osta­tecz­nie jed­nak nie uży­łem wów­czas tego okre­śle­nia.

“Nie­po­ka­la­na jest Pani nasza, Izy­da”

Nie ina­czej ma sie rzecz z tymi naszy­mi dogma­ta­mi czy to o dzie­wic­twie, nie­po­ka­la­nym poczę­ciu czy o wnie­bo­wzię­ciu: Seme­le, mat­ka boga Dio­ni­zo­sa, rów­nież zosta­ła wnie­bo­wzię­ta (samo świę­to Wznie­bow­zię­cia, obcho­dzo­ne przez chrze­ści­jan w sierp­niu, zastą­pi­ło inne świę­to pogań­skie, a mia­no­wi­cie świę­to bogi­ni Dia­ny). Podo­bien­stwa wize­run­ków Marii oraz roz­ma­itych “pogań­skich” matek boskich były do tego stop­nia ude­rza­ją­ce, że nie­jed­ne­go wpra­wia­ły, a i dziś jesz­cze też wpra­wia­ją, w osłu­pie­nie. Np. jak notu­ją histo­ry­cy, nie­któ­re wize­run­ki NMP we Fran­cji oka­za­ły się, po bliż­szym zba­da­niu, wize­run­ka­mi egip­skiej bogi­ni Izy­dy (albo pokrew­nych bogiń) lub też na niej były mode­lo­wa­ne (nie mówiąc już o tym, że sze­reg kościo­łów poświę­co­nych Marii stoi w miej­scach kul­tu Izy­dy lub innych jej pogań­skich odpo­wied­ni­ków). Na jed­nym z takich wize­run­ków zna­le­zio­no nawet inskryp­cje: “Nie­po­ka­la­na jest Pani nasza, Izy­da”.

Gno­sty­kom chrze­ści­jań­skim też nie bra­ko­wa­ło żeń­skie­go bóstwa zwa­ne­go Sophia, czy­li Mądrość (a świę­to jej Wnie­bo­wzie­cia obcho­dzo­ne jest w tym samym dniu, co Wnie­bo­wzię­cie NMP), ale prze­cież dziś ze świe­cą trze­ba­by szu­kać (i to bez powo­dze­nia!) jakie­go­kol­wiek gno­sty­ka wie­rzą­ce­go w lite­ral­ne ist­nie­nie takie­go bóstwa.

Krzyw­dę wyrzą­dza się rów­nież tym nie­zli­czo­nym chrze­ści­ja­nom (głów­nie rzym­skim kato­li­kom), któ­rzy prze­cież kie­dyś i tak doj­dą do tego, że “król jest nagi”, jeśli się tyl­ko nad tym zasta­no­wią; że te “sza­ty cesa­rza”, któ­re na Marię wło­ży­ła dogma­ty­ka, tak napraw­dę nie ist­nie­ją. Będzie to tym bole­śniej­sze, że cała ta histo­ria wpy­cha­na jest im do głów jako histo­rycz­na praw­da, a nie nawet jako “mit będą­cy nośni­kiem praw­dy”.

Tak, domy­ślam się pew­nej moż­li­wej kon­try wobec moich wywo­dów, a mia­no­wi­cie, że zasta­na­wiać one muszą aku­rat, gdy ich autor mie­ni się gno­sty­kiem, a wia­do­mo, że gno­sty­cy wręcz od cza­sów ‘nie­pa­mięt­nych’ prze­ści­ga­li się w two­rze­niu mitów, że pisa­li dzie­siąt­ki ewan­ge­lii, w któ­rych “dzia­ły się” rze­czy pod mito­lo­gicz­nym wzglę­dem usu­wa­ją­ce w cien nawet te masy tru­pów z ewan­ge­lii Mate­usza, co to w momen­cie śmier­ci Poma­zań­ca wsta­ły z gro­bów, prze­cze­ka­ły dwa następ­ne dni gdzieś w ukry­ciu chy­ba, a gdy Poma­za­niec zmar­twych­wstał, to one stad­nie niczym tłum Fran­ken­ste­inów prze­pa­ra­do­wa­ły przez Jero­zo­li­me, by się żywym poka­zać. Tak, to praw­da, gno­sty­cy wymy­śla­li ile wla­zło, ale oni ze swych opo­wie­ści nie robi­li dogma­tów “dawa­nych do wie­rze­nia” (ale ter­mi­no­lo­gia, co?).

Przyj­rzyj­my się oso­bie

Jesli uwa­żam, że o Marii nicze­go tak napraw­dę nie wie­my, to oczy­wi­ście pogląd taki wyra­żam po zapo­zna­niu się m.in. z tzw. ewi­den­cją biblij­na. Praw­da, że są tam kwie­ci­ste zwro­ty, lecz wyjąt­ko­wo mało kry­je się za nimi tre­ści o tym kim była (poza tym, oczy­wi­ście, że była mat­ką Jozu­ego). Ale nawet tu popeł­nia­no błę­dy przy for­mu­ło­wa­niu dok­tryn maryj­nych. Mia­ła być “dzie­wi­cą” i fakt ten miał być “prze­po­wie­dzia­ny” w Sta­rym Testa­men­cie, jed­nak hebraj­skie “almah” nie ozna­cza tego, co zasto­so­wa­ne poźniej przy tłu­ma­cze­niu na grec­ki sło­wo “par­the­nos”. Almah to nie dzie­wi­ca, a jedy­nie mło­da kobie­ta. Bóg żydow­ski nie był naro­dzo­ny (ani żaden żydow­ski boha­ter) z dzie­wi­cy. Z dzie­wic rodzi­li się nato­miast bogo­wie pogań­scy, stąd też fama o Jezu­sie naro­dzo­nym z Dzie­wi­cy to po pro­stu pogań­ski mit zaadop­to­wa­ny dla celów “teo­lo­gicz­nych” chrze­ści­jań­stwa orto­dok­syj­ne­go.

Rów­nież dok­try­na o bez­grzesz­no­ści Marii bie­rze się z nie­do­kład­ne­go tłu­ma­cze­nia — tym razem tek­stu grec­kie­go na łaciń­ski. Sko­ro Maria była “łaski peł­na” (“gra­tia ple­na”), to owa peł­nia łaski mia­ła ozna­czać, według mito­twór­ców, że była ona bez­grzesz­na. Jed­nak ory­gi­nal­ne grec­kie “kecha­ri­to­me­ne” to prze­cież nie to, co “gra­tia ple­na”, gdyż to po grec­ku było­by “ple­ris cha­ri­tas”. Kecha­ri­to­me­ne, to po pro­stu tyle, co “obda­rzo­na łaską”. I abso­lut­nie nic wię­cej.

Moż­na jed­nak zro­zu­mieć kolej­ne poko­le­nia mito­twór­ców kościel­nych: naj­pierw zma­ga­li się oni z podob­ny­mi wie­rze­nia­mi pogań­ski­mi i pra­gnę­li “wyka­zać”, że Chry­stus jest jed­nak więk­szym i znacz­niej­szym bogiem niz inni. Potem znów sta­ra­li się sfor­mu­ło­wa­ne przez sie­bie dok­try­ny “zabez­pie­czać” przed deba­ta­mi poprzez doko­op­to­wy­wa­nie nowych. Z cza­sem wytwo­rzył się więc cały łań­cuch coraz to dziw­niej­szych teo­rii, a wszyst­kie one bazo­wa­ne na zało­że­niach swo­ich poprzed­ni­czek, jed­nak nie na jakim­kol­wiek mate­ria­le fak­to­gra­ficz­nym. Zazwy­czaj jest tak, że gdy się kogoś chce sła­wić, to wyol­brzy­mia się jego doko­na­nia. Nawet do tego stop­nia, by je mito­lo­gi­zo­wać, czy wręcz do cią­gu praw­dzi­wych doko­nań kan­dy­da­ta dopi­sy­wać czy­ny, któ­rych nigdy nie doko­nał. Tak więc filo­zo­fo­wi i misty­ko­wi Pita­go­ra­so­wi przy­pi­sy­wa­no przy­wra­ca­nie ludzi do życia i to na 6 stu­le­ci przed naro­dze­niem Chry­stu­sa. Potem to samo przy­pi­sy­wa­no Apo­lo­niu­szo­wi z Tia­ny i innym. Owi ludzie jed­nak, tak jak sam Poma­za­niec, zaj­mo­wa­li się publicz­ną dzia­łal­no­scią, naucza­li, leczy­li itd.

Mito­twór­cy maryj­ni musie­li jed­nak spo­strzec (wyobra­żam sobie, że ku swe­mu prze­ra­że­niu), że o Marii nic wła­ści­wie zna­czą­ce­go nie da się powie­dzieć. Że jak na mat­kę takiej posta­ci jak Jezus, jest ona wyjąt­ko­wo “bla­da”. Stwo­rzo­no co praw­da ewan­ge­lię (“według Jaku­ba”), mają­cą obra­zo­wać czy­stość cha­rak­te­ru Marii, trze­ba jed­nak przy­znać, że twor­cy podob­nych utwo­rów wyka­za­li wyjąt­ko­wo mało inwen­cji twór­czej. Mogli prze­cież — przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie — zro­bić z niej wiel­ką jed­nost­kę doko­nu­ją­cą cudów dzię­ki boskiej inspi­ra­cji. Tym­cza­sem obraz owej Marii — już nawet tej zmi­to­lo­gi­zo­wa­nej — to wciąż obraz (prze­pra­szam za okre­sle­nie) oso­by nad­zwy­czaj prze­cięt­nej, tyle że wyjąt­ko­wo poboż­nej. Czy było to wyni­kiem obaw przed zbyt­nim “femi­ni­zo­wa­niem” mito­lo­gii nowej reli­gii, nie­chaj roz­strzy­gać to pro­bu­ją histo­ry­cy.

Ewi­dent­ne jed­nak jest, rzu­ca się to wręcz w oczy, że nie dało się wska­zać na jakie­kol­wiek fak­ty potwier­dza­ją­ce bodaj sym­bo­licz­ną wybit­ność tej posta­ci pod jakim­kol­wiek wzglę­dem uza­sad­nia­ją­cym jaki­kol­wiek kult. Co wię­cej — owa Maria, tak rze­ko­mo zespo­lo­na z Chry­stu­sem i jemu do koń­ca odda­na, nie towa­rzy­szy­ła mu na ogół, gdy cho­dził nauczać. Gdy zaś został poj­ma­ny i gro­zi­ła mu śmierć, nie poszła nawet do san­he­dry­nu czy bodaj do Pon­tiu­sa, by wsta­wić się za swym synem! Mat­ki osób nawet tyl­ko uwię­zio­nych sta­ra­ją się za nimi wsta­wiać i dowia­dy­wać się o ich los. Chry­stu­so­wi zaś gro­zi­ła śmierć, a ona nic! W jed­nej ewan­ge­lii kano­nicz­nej (“Jana”) Maria widzia­na jest pod krzy­żem, ale nie w cza­sie dro­gi krzy­żo­wej. Pod pałac arcy­ka­pła­na szło za aresz­to­wa­nym Chry­stu­sem dwóch apo­sto­łów, Marii tam nie było</I>; krzyż poma­gał mu dźwi­gać jakiś przy­pad­ko­wy, obcy mu zupeł­nie czło­wiek, zna­ny nam jako Szy­mon z Cyre­naj­ki, o Marii nawet pisarz się nie zająk­nął, czy była w pobli­żu; po śmier­ci Chry­stu­sa nie była nawet obec­na pod­czas jego pogrze­bu, ani też nie poja­wi­ła się póź­niej przy jego gro­bie po “zmar­twych­wsta­niu” (no, tego już za wie­le, jak na “naj­lep­szą”, “nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ną” itd, nie sądzi­cie?). Sam zaś Chry­stus (po swym zmar­twych­wsta­niu) uka­zy­wać się miał roz­ma­itym oso­bom, rze­ko­mo ponad 500, ale wyka­zał nie­zwy­kłą wprost “powścią­gli­wość” gdy przy­szło do uka­za­nia się wła­snej mat­ce.

To, co nazy­wa­my “Pie­ta” rów­nież nie ma oczy­wi­ście kano­nicz­ne­go potwier­dze­nia i jest póź­niej­szym pro­duk­tem maryj­nej mito­lo­gii. Ale przy­naj­mniej Maria była pod krzy­żem, więc dało się jakoś — per ana­lo­giam z inny­mi mat­ka­mi — nacią­gnąć, upięk­szyć i wyszli­fo­wać. Tym­cza­sem mat­ki wsta­wia­ją­cej się za swym synem nie dało się z niej zro­bić — nawet per ana­lo­giam z inny­mi mat­ka­mi. Ina­czej pew­nie docze­ka­li­by­śmy się obok waty­kań­skiej Pie­ty rów­nie pięk­nej rzeź­by (może też Micha­ła Anio­ła?) zwa­nej np. Maria Pro­szą­ca lub Maria Wsta­wien­nicz­ka, Mat­ka Bła­ga­ją­ca lub jakoś podob­nie. A tym­cza­sem nic, nic i nic.

I nawet nam naj­cze­ściej tego rodza­ju wize­ru­nek Marii nie przy­cho­dzi do gło­wy, bo już nie było naj­lich­szej pod­sta­wy po temu, by w ogó­le powstał. Spy­taj sie­bie sam, Toma­szu, czy gdy­by Ci ktoś porwał Two­ją cór­kę (cze­go Ci oczy­wi­ście żad­ną mia­rą nie życzę!!!), to nie wpadł­byś w szał, nie sta­rał­byś się dowie­dzieć gdzie jest, a gdy­byś się dowie­dział, to nie udał­bys się tam natych­miast, nawet na bosa­ka po śnie­gu, by przy­naj­mniej zło­czyn­cow ubła­gać (jeśli już nie po to, by im — po męsku — “prze­mo­de­lo­wać” facja­ty), by jej nie skrzyw­dzi­li? A jak zacho­wa­ła­by się Two­ja Żona? Czyż nie sta­ła­by się bły­ska­wicz­nie kimś, kto mógł­by owej biblij­nej Marii, tej “cie­płej klu­sce” bez wyra­zu i cha­rak­te­ru, być posta­wio­ne jako wzór do naśla­do­wa­nia?

Żydów­ka na egip­skich nogach

Nie chcę przez powyż­sze powie­dzieć, że Maria była wyrod­ną mat­ką, ale w koń­cu jeśli ma być z niej taki ide­ał, jaki zbu­do­wa­ła teo­lo­gia, to cze­mu nie jest to ide­ał? No, ale może — bo to też w koń­cu praw­do­po­dob­ne — po pro­stu nikt nie zauwa­żył jej bólu przed egze­ku­cją Poma­zań­ca. Pra­gnę nato­miast wska­zać Ci, jak nie­praw­do­po­dob­nie ubo­ga — wręcz nędz­na — jest nasza wie­dza o mat­ce Jozu­ego Poma­zań­ca, ubo­ga w stop­niu w peł­ni potwier­dza­ją­cym i uza­sad­nia­ją­cym stwier­dze­nie, że jest ona nie­zna­na, że tak napraw­de nicze­go o niej nie wie­my — o niej, z któ­rej mito­twór­stwo póź­niej­szych teo­lo­gów uczy­ni­ło Gwiaz­dę Morza (“Stel­la Maris” — przy­do­mek zerżnię­ty od pogan — kon­kret­nie od Izy­dy!) oraz Kró­lo­wą Nie­bios (też rżnię­te od pogan, też od Izy­dy zresz­tą, tak samo jak “Mat­ka Boska”). Docho­dzi wręcz do tego, że w dys­ku­sji, w któ­rej sta­wia­ne jest pyta­nie, co ta Maria wła­ści­wie sław­ne­go zro­bi­ła, co by uza­sad­nia­ło ten wyśru­bo­wa­ny do gra­nic (a nawet dale­ko poza gra­ni­ce) absur­du jej kult, ktoś poda­je jako powód, że… popro­si­ła Jezu­sa w Kanie Gali­lej­skiej, by coś zro­bił, gdy bra­ko­wać zaczę­ło wina!!! Ktoś inny znów w owym “Magni­fi­kat” z ewan­ge­lii widzi potwier­dze­nie “zaan­ga­żo­wa­nia się na rzecz ubo­gich”!

Przy­po­mnieć zatem war­to, że zaan­ga­żo­wa­nia na rzecz ubo­gich (czy w ogó­le kogo­kol­wiek) nie dowo­dzi się pie­jąc dyty­ram­by pod wła­snym adre­sem, ale robiąc coś kon­kret­ne­go, na co moż­na­by wska­zać (dodać wypa­da, że zapo­wie­dzi typu “sła­wić mnie będą wszyst­kie poko­le­nia” brzmią raczej jak samo­chwal­stwo niż wyraz poko­ry). Naj­czę­ściej jed­nak odpo­wie­dzią na podob­ne pyta­nie jest mil­cze­nie i w tym chy­ba wypad­ku zgo­dzić się nale­ży z tezą, że “mil­cze­nie jest zło­tem”, bo istot­nie lepiej mil­czeć niż kom­pro­mi­to­wać tę Marię doszczęt­nie i na pośmie­wi­sko ją wysta­wiać. Była zapew­ne w grun­cie rze­czy przy­zwo­itą oso­bą, ani wyróż­nia­ją­cą się ani nega­tyw­nie komuś pod­pa­da­ją­cą, jed­ną z wie­lu matek w I wie­ku naszej ery. Utrzy­my­wa­na sztucz­nie cała ta mister­nie skle­co­na mito­lo­gia, i to w dodat­ku pod­nie­sio­na do rzę­du dogma­tów sine qua non, kie­dyś runie z tym więk­szym hukiem im wyżej w chmu­rach tę kobie­tę utrzy­mu­je. Odda­wa­nie jej sza­cun­ku jako kobie­cie i jako mat­ce też by wystar­czy­ło w dzi­siej­szej dobie, bez tego ultra-kano­ni­zo­wa­nia, któ­re odpy­cha już dziś poło­wę wszyst­kich chrze­ści­jan, a nie­chrze­ści­jan przy­pra­wia nie­mal o kon­wul­sje śmie­chu.

W samej tyl­ko Fran­cji ist­nie­je ponad dwie­ście miejsc kul­tu “czar­nej madon­ny”. Nie­mal we wszyst­kich spo­środ owych ponad dwu­stu miejsc ist­nia­ły miej­sca kul­tów bogiń pogań­skich. Tak więc w Char­tres pierw­si misjo­na­rze chrze­ści­jań­scy zre­zy­gno­wa­li nawet począt­ko­wo z nawra­ca­nia miej­sco­wej lud­no­ści, bo czci­ła ona bogi­nię rodzą­cą dziec­ko. Uzna­li zatem, że cho­dzi­ło tu o jakąś wcze­sną wer­sję kul­tu maryj­ne­go. Pier­wot­na sta­tua pozo­sta­ła zatem tam, gdzie była. Nie rusza­jąc jej, zbu­do­wa­no wokół niej pierw­szy kościół chrze­ści­jań­ski. I tak budo­wa­no tam jeden kościół za dru­gim aż do cza­su zbu­do­wa­nia obec­nej kate­dry. Ponie­waż w cza­sie Rewo­lu­cji Fran­cu­skiej ta pier­wot­na sta­tua zosta­ła znisz­czo­na, zastą­pio­no ją póź­niej inną, z ciem­ne­go drew­na.

Podob­na histo­ria wyda­rzy­ła sie w Le Puy, gdzie z kolei czczo­no bogi­nię Cer­ri­dwan. Pier­wot­na sta­tua też zosta­ła znisz­czo­na w cza­sie rewo­lu­cji. Ale póź­niej doko­na­no cie­ka­we­go odkry­cia: owal­ny kamien w kolo­rze czer­wo­nym, z wize­run­kiem Izy­dy i napi­sem hie­ro­gli­ficz­nym cyto­wa­nym już powy­żej. Pię­ciu papie­ży i pięt­na­stu kró­lów chrze­ści­jań­skich odda­ło tam cześć “czar­nej dzie­wi­cy” oraz cała masa innych piel­grzy­mów. Mię­dzy inny­mi w inten­cji zwy­cięstw swej sław­nej cór­ki modli­ła się tam Isa­bel­le Romeé Darc (d’Arc), mat­ka Joan­ny.

Moż­na­by co praw­da odpo­wie­dzieć, że owszem, modli­li się w miej­scu kul­tów pogań­skich, ale zwra­ca­li się w koń­cu do Marii, nie do Izy­dy czy Cer­ri­dwan. Praw­da, tyl­ko że modląc się do Marii, modli­li się do tego, co w niej bylo z Izy­dy. Gdyż Maria z ewan­ge­lii to nie była “pocie­szy­ciel­ka nasza, orę­dow­nicz­ka nasza, pani nasza”, bo taką to aku­rat była Izy­da. Żało­snym zaś było­by zano­sze­nie modłów o wsta­wie­nie się za ludzi u Boga do oso­by, któ­ra za swe­go życia nie wsta­wi­ła się nawet u ludzi za swym wła­snym synem. Modląc się więc do Marii, nie­świa­do­mie odda­wa­li cześć mito­wi Izy­dy, gdyż bez Izy­dy Maria jest niczym. Dla­te­go to wła­śnie Maria-Żydów­ka — jako przed­miot kul­tu — stoi na nogach bogi­ni Egip­tu.

Czy to ozna­cza, że Maria — taka jaką stwo­rzył ją demiurg(1) zwa­ny Teo­lo­gią — nie może być oso­bą, z któ­rą moż­na­by się utoż­sa­miać? Sądzę, że sama prak­ty­ka, trwa­ją­ca wie­le stu­le­ci wystar­cza tu za wszel­ką odpo­wiedź: tak, moż­na (jak naj­bar­dziej!) utoż­sa­miać się i z taką wła­śnie Marią. Wie­rze­nie samo w sobie wystar­czy za wszel­ki argu­ment. Ludzie dawa­li i bez prze­rwy dają prze­cież dowo­dy, że utoż­sa­miać się potra­fią nawet z cał­ko­wi­cie fik­cyj­ny­mi posta­cia­mi, boha­te­ra­mi powie­ści, opo­wia­dań czy fil­mów. I też moż­na wyka­zać, że te opo­wia­da­nia i inne utwo­ry fik­cji są nośni­ka­mi praw­dy. W koń­cu po coś prze­cież two­rzy się sztu­kę, a praw­dą jest przy tym, że pierw­sze antycz­ne teatry wzię­ły się z przed­sta­wień reli­gij­nych wła­śnie. Poga­nie za pomo­ca takich przed­sta­wień wpro­wa­dza­li swo­ich reli­gij­nych lite­ra­li­stów w ezo­te­rycz­ne praw­dy wia­ry, w ten spo­sób usi­łu­jąc zapo­znać ich z nie­li­te­ra­li­stycz­nym zna­cze­niem przed­sta­wia­nych mitów.

Jed­nak choć­by nie wie­dzieć jak pięk­ny i przy­dat­ny jest mit, prę­dzej czy pózniej nad­cho­dzi czas, że czło­wiek zda­je sobie spra­wę, że jest to istot­nie tyl­ko mit. Pięk­ny, uży­tecz­ny, ale mit. Ale­go­ria zawsze była przy­dat­na, cza­sy biblij­ne nie były żad­nym wyjąt­kiem, Chry­stus też się nią posłu­gi­wał.

Maria, ta Maria “demiur­go­stwa” “ojców kościo­ła” i ich następ­ców, też jest cie­ka­wą przy­po­wie­ścią. I nie jest celem niniej­sze­go tek­stu stwier­dze­nie, że mit ten nie może ist­nieć. Piszą­cy nie miał­by prze­cież rów­nież nicze­go prze­ciw temu, aby dziś wzno­szo­no nawet sank­tu­aria poświę­co­ne Izy­dzie, jeśli­by tyl­ko zna­leź­li się chęt­ni do prak­ty­ko­wa­nia jej kul­tu i potra­fi­li zebrać wystar­cza­ją­ce fun­du­sze (tak nawia­sem: kult Izy­dy w posta­ci śla­do­wej ist­nie­je). Wie­le sank­tu­ariów maryj­nych jest prze­cież pięk­nych i ofe­ru­je wspa­nia­łą atmos­fe­rę do modli­twy, medy­ta­cji czy bodaj sku­pie­nia. Ofe­ru­ją one atmos­fe­rę, jakiej czę­sto próż­no było­by szu­kać w innych miej­scach prze­zna­czo­nych dla kul­tu reli­gij­ne­go. Niech mi wol­no będzie podzie­lić się tu frag­men­tem z pisa­ne­go pare lat temu “do szu­fla­dy” dzien­ni­ka:

“Angli­cy mawia­ją: “seeing is belie­ving”. I coś w tym jest. Więc trze­ba coś w koście­le widzieć, a nie jedy­nie sły­szeć. (…) mogłem zoba­czyć ołta­rze z obra­za­mi, mogłem się cie­szyć świa­tła­mi, na ogół nie­co przy­ciem­nio­ny­mi w celu zapew­nie­nia wła­ści­wej atmos­fe­ry. Widzia­łem świe­ce, kie­lich, pate­ne, bap­ty­ste­rium. Nie ucho­dzi­ły mojej uwa­dze kon­fe­sjo­na­ły. Podo­ba­ły mi się sza­ty litur­gicz­ne w róż­nych kolo­rach, a każ­dy z nich ma swo­je zna­cze­nie. Ja tego zna­cze­nia jesz­cze wte­dy nie rozu­mia­łem, ale już same kolo­ry prze­ma­wia­ły do mojej wyobraź­ni. I widzia­łem coś jesz­cze: jak ludzie klę­ka­ją, by przy­jąć Hostię. Tego nigdy nie zapo­mnę: ksiądz z namasz­cze­niem wycią­ga śnież­no­bia­łą hostię (nie wie­dzia­łem wte­dy jesz­cze z cze­go jest zro­bio­na ani jak jest kru­cha — zmysł sma­ku więc zadzia­łać nie mogł — wyobra­ża­łem sobie jed­nak ten smak — jako inny oczy­wi­ście niż w rze­czy­wi­sto­sci) (…) To zro­bi­lo na mnie wiel­kie wra­że­nie! Bo prze­cież nie widzia­lem tych ludzi klę­czą­cych np. na uli­cy przed “panem mili­cjan­tem” ani w skle­pie przed rzeź­ni­kiem. A tu przy­klę­ka­li i to przed małą, kru­chą hostią. “Więc to jest coś waż­ne­go” — kon­klu­do­wa­łem.”

Jak z powyż­sze­go widać, nie­ob­ce było mi to, co czę­sto utoż­sa­mia się z typo­wą reli­gij­ną orto­dok­sją kato­lic­ką. Oczy­wi­ście w momen­cie pisa­nia powyż­sze­go nie wspo­mi­na­łem Marii, bo nawet skła­nia­jąc się ku orto­dok­sji nie mia­łem w sobie “maryj­no­ści”. Doce­nia­łem jed­nak zna­cze­nie barw i wize­run­ków (w tym też Marii), a prze­cież pisa­łeś, Toma­szu, że zmie­niać zaczą­łeś swój sto­su­nek do NMP pod wpły­wem ikon wła­śnie. Rzecz w tym jed­nak, że takim pięk­nem i atmos­fe­rą moż­na oddać cześć rów­nież wiel­ko­ści rze­czy­wi­stej, cał­ko­wi­cie histo­rycz­nie dowie­dzio­nej i to w stop­niu nie­mniej­szym niż mito­wi i “deduk­cjom” teo­lo­gicz­nym.

Jeśli wiel­kość jed­nej oso­by w jakimś stop­niu dorów­nu­je mito­wi innej, to cze­mu oglą­dać się za mitem zamiast podą­żać za praw­dą? Prze­cież reli­gie ofe­ro­wać mają wła­śnie poszu­ki­wa­nie praw­dy, a nie czo­ło­bit­ność mito­wi! My mie­li­by­śmy “kon­tem­plo­wać” dzie­wic­two mitycz­ne Marii, gdy tym­cza­sem inne dzie­wi­ce (i to auten­tycz­ne; nie-dzie­wi­ce zresz­ta też) mia­ły do zaofe­ro­wa­nia prak­tycz­ny pokaz tego, do cze­go zdol­ny jest czło­wiek w swo­im dzia­ła­niu. Według listu przy­pi­sy­wa­ne­go Jaku­bo­wi w Nowym Testa­men­cie wia­rę poka­zu­je się czy­nem, a my mamy mar­no­wać czas na dogma­ty, bo tak każe hie­rar­chia. I potem ta hie­rar­chia jesz­cze twier­dzi, że poza jej deno­mi­na­cja nie ma praw­dy lub co naj­mniej peł­nej praw­dy. Tro­che jak u licy­tu­ja­cych się skle­pi­ka­rzy: “tyl­ko u nas, pro­szę pań­stwa, tyl­ko u nas!”.

Maria i… Horst Wessel

Naj­praw­do­po­dob­niej Horst Wessel był wyjąt­ko­wo przy­zwo­itym i ide­owym mło­dym czło­wie­kiem, jed­nym z tych, któ­rych nie powsty­dzi­ła­by się “mło­dzie­żów­ka” żad­nej par­tii poli­tycz­nej. Uro­dzo­ny w 1907 roku w Bie­le­feld, prze­żył naj­gor­szy okres kry­zy­sów poli­tycz­nych i upad­ku gospo­dar­cze­go Nie­miec po I Woj­nie Świa­to­wej. Zre­zy­gno­wal ze stu­diów, pra­gnąc być bli­żej kla­sy robot­ni­czej oraz bez­ro­bot­nych. Zwią­zał się z pew­ną byłą pro­sty­tut­ką oraz wstą­pił do naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych “Oddzia­łów Sztur­mo­wych” (SA). W wie­ku nie­spel­na 23 lat został zamor­do­wa­ny, nie wia­do­mo dokład­nie czy przez byłe­go “boy­frien­da” swo­jej uko­cha­nej czy też przez jej byłe­go alfon­sa. Sta­ło się to w roku 1930. Nazi­ści jesz­cze nie spra­wo­wa­li wła­dzy i musie­li na nią tro­chę pocze­kać. Jed­nak ten czło­wiek, któ­ry nigdy nicze­go wiel­kie­go nie zdą­żył doko­nać (kto wie, może i lepiej, bo nie wia­do­mo co by to mogło być, bio­rąc pod uwa­gę kie­ru­nek, w jakim poszła NSDAP), stał się jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych nazi­stów w Niem­czech, a potem tak­że poza ich gra­ni­ca­mi. I jest zna­ny po dziś dzien. Dla­cze­go?

Otóż oko­ło 3 lat przed śmier­cią, będac mniej wie­cej 20-lat­kiem, napi­sał on wiersz do pew­nej melo­dii, któ­ry potem — wraz z tą melo­dią — stał się ist­ną bom­bą jako pieśn poli­tycz­na, bodaj jed­ną z naj­bar­dziej nośnych pie­śni poli­tycz­nych XX wie­ku. Po raz pierw­szy publicz­nie zosta­ła ona ode­gra­na i odśpie­wa­na już bodaj pod­czas pogrze­bu Wesse­la. Sta­ła się stop­nio­wo hym­nem NSDAP i po dziś pozo­sta­je naj­le­piej zna­ną pie­śnią poli­tycz­ną naro­do­we­go socja­li­zmu. Wessel stał się więc boha­te­rem par­tii, męczen­ni­kiem (twier­dzo­no, że zamor­do­wał go komu­ni­sta i kto wie, może coś z praw­dy istot­nie w tym jest), jego imie­niem po 1933 roku nazy­wa­no pla­ce i uli­ce w Niem­czech, docze­kał się on nawet poświę­co­ne­go sobie fil­mu fabu­lar­ne­go.

W cza­sie woj­ny jego nazwi­sko sta­ło się nazwą jed­no­stek woj­sko­wych. Moż­na sobie wyobra­zić, że w razie wygra­nej, w Niem­czech docze­kał­by się on zapew­ne nie­jed­ne­go pomni­ka i może nawet mau­zo­leum. Stał­by się sym­bo­lem ruchu poli­tycz­ne­go i — per ana­lo­gia może­my też zało­żyć — zapew­ne był­by on feto­wa­ny jako jeden z boha­te­rów wal­ki o postęp. W swo­jej “deno­mi­na­cji” poli­tycz­nej oczy­wi­ście. Nazizm jed­nak prze­grał, “Horst-Wessel-Lied” tak­że, przy­naj­mniej do tego stop­nia, że w nie­któ­rych kra­jach jego publicz­ne śpie­wa­nie lub gra­nie jest praw­nie zabro­nio­ne.

No dobrze, ale czy ten Horst Wessel ma wła­ści­wie cokol­wiek wspól­ne­go z Marią, mat­ką Jezu­sa? Prze­cież ani chrze­ści­jań­stwo nie prze­gra­ło w histo­rii (przy­naj­mniej na razie), ani Wessel nie ma nic wspól­ne­go z żad­nym ruchem reli­gij­nym, nie uro­dził żad­ne­go mesja­sza (ani nie był “dzie­wi­cą”), słu­żył nie­wła­ści­we­mu rucho­wi poli­tycz­ne­mu i to jesz­cze jako sztur­mo­wiec (SA-Mann). Czy więc koja­rze­nie jego z Naj­święt­szą Marią Pan­ną jest w ogo­le rze­czą wła­ści­wą? Czy nie mamy tu do czy­nie­nia z jakąś pro­wo­ka­cją?

Odpo­wiedź na wszyst­kie te trzy pyta­nia jest tutaj pozy­tyw­na: tak, to jest pro­wo­ka­cja; tak, Wessel ma coś wspól­ne­go z NMP (choć oczy­wi­ście nie wszyst­ko); tak, porów­na­nie jest jak naj­bar­dziej na miej­scu. I to na miej­scu wła­śnie z powo­du tego, co wspól­ne­go ma z Marią Horst Wessel:

Oby­dwie te oso­by są mało zna­ne ze zwią­za­nych z nimi fak­tów; oby­dwie mało w życiu doko­na­ły; oby­dwie sta­ły się legen­da­mi swych ruchów (jed­ne­go reli­gij­ne­go i jed­ne­go poli­tycz­ne­go), choć oczy­wi­ście tyl­ko jed­na z nich na doda­tek ota­cza­na jest kul­tem reli­gij­nym. Prze­ciw żad­nej z nich nie moż­na­by wysu­nąć jakich­kol­wiek zarzu­tów, nie moż­na tak napraw­dę prze­pro­wa­dzić kry­ty­ki dzia­łal­no­ści żad­nej z nich — bo nie są zna­ne z żad­nej poważ­nej dzia­łal­no­ści, więc nie moż­na twier­dzić, że tu i tam popeł­ni­ły poważ­ne błę­dy (nie mowiąc już o zbrod­niach). Były chy­ba zna­ne z dobrej stro­ny i dla­te­go nada­wa­ły się zna­ko­mi­cie na mit. Moż­na na takiej “bia­łej kar­cie” napi­sać dosłow­nie wszyst­ko, cze­go dusza (pro­pa­gan­dzi­stów) zapra­gnie: moż­na uczy­nić daną oso­bę orto­dok­syj­ną do gra­nic fana­ty­zmu; moż­na też zro­bić z niej oso­bę super-tole­ran­cyj­ną; moż­na jej przy­pi­sać odda­nie innym ludziom (aż po grób), a nade wszyst­ko moż­na pod­kre­ślać ich poko­rę, któ­rą sta­wiać moż­na jako wzór do naśla­do­wa­nia dla innych. Tak więc Maria to naj­lep­sza mat­ka, naj­czul­sza, naj­bar­dziej współ­czu­ją­ca, dosłow­nie nie­zrów­na­na ani w cza­sach przed nią ani po wszyst­kie wie­ki wie­ków (Amen!). Horst nato­miast to wyjat­ko­wo ide­owy mło­dy czło­wiek, któ­ry rezy­gnu­je z oso­bi­stej karie­ry życio­wej, by cał­ko­wi­cie oddać się dzie­łu zbu­do­wa­nia lep­szych warun­ków byto­wych klas pra­cu­ją­cych w swo­im kra­ju, ener­gicz­ny i żar­li­wy patrio­ta, dla któ­re­go nie ma szczę­ścia oso­bi­ste­go, jeśli nie ma go w ojczyź­nie (Heil!). Oby­dwie te posta­cie są wzo­ra­mi i z oby­dwie­ma ludzie mogą się utoż­sa­miać. Jeśli dziś z Wesse­lem utoż­sa­mia się nie­wie­lu, to dla­te­go, że nazizm prze­grał i pocią­gnał za sobą do poli­tycz­ne­go gro­bu tego czło­wie­ka. Jeśli­by kie­dy­kol­wiek prze­gra­lo chrze­ści­jan­stwo, to i Maria pój­dzie w zapo­mnie­nie. Obo­je zatem “prze­pa­dli­by” i to bez jakiej­kol­wiek winy wła­snej.

“Fun­da­ment chrze­ści­jań­stwa”?

Magazyn EkumenizmAbra­ham jest uwa­ża­ny za pra­oj­ca Żydów. Ale z pia­ny mor­skiej się on nie naro­dził, miał jakąś mat­kę. Czy docze­ka­ła się ona u Żydow jakie­go­kol­wiek zdog­ma­ty­zo­wa­nia i czy trak­to­wa­na jest przez nich nie­mal jako ide­al­na “bogi­ni” w stop­niu, w jakim z Marii zro­bio­no iko­nę samą w sobie? Co z mat­ką Moj­że­sza? Co z mat­ką Muham­ma­da? Co z mat­ką Bud­dy? Co z mat­ką Bahaul­la­ha? Czy wresz­cie, by do naj­now­szych cza­sów się­gnąć, co z mat­ką Rona L. Hub­bar­da (twór­cy scjen­to­lo­gii)? Widzi­my, że żaden z ruchów reli­gij­nych zało­żo­nych przez powyż­szych przy­wód­ców nie zani­ka ani nie roz­pa­da się z bra­ku wyno­sze­nia na ołta­rze matek swych zało­ży­cie­li. Zatem nie­słusz­ny jest np. argu­ment, ze “godząc w mario­lo­gię, godzi­my w fun­da­ment chrze­ści­jań­stwa”. Godzi­my w fun­da­ment mario­lo­gii, to jasne, zresz­tą też nie po to, by wyka­zać, że nale­ży (trze­ba, musi­my*) się wie­rzeń maryj­nych koniecz­nie pozbyć z Kościo­ła. Fun­da­men­tem chrze­ści­jań­stwa nie jest uro­dze­nie się Poma­zań­ca z takiej czy innej kobie­ty, lecz rodzaj prze­sła­nia tej reli­gii. Tak na dobrą spra­wę nie jest nawet godze­niem w fun­da­ment chrze­ści­jan­stwa kwe­stio­no­wa­nie dogma­tu o bosko­ści Jezu­sa (czy­li Jozu­ego).

To, co naj­wy­żej jest godze­niem w fun­da­ment pew­nej odmia­ny chrze­ści­jan­stwa, któ­ra (praw­do­po­dob­nie) może w koń­cu zanik­nąć. Ale inne jego odmia­ny prze­trwa­ły­by. Te mia­no­wi­cie, któ­re nigdy nie posu­nę­ły się tak dale­ko, by z tego nauczy­cie­la robić Boga. Dla­te­go też dla takiej odmia­ny jest to rze­czą naj­zu­peł­niej obo­jęt­ną czy ktoś demi­to­lo­gi­zu­je Chry­stu­sa i obdzie­ra go z bosko­ści czy nie. Ona takich wysił­ków się nie boi i naj­zu­peł­niej spo­koj­nie może sobie na nie bim­bać, w prze­ci­wien­stwie do fun­da­men­ta­li­stów, któ­rzy zda­ją się drżeć na wspo­mnie­nie każ­dej suge­stii, ze J.Ch. nie był bogiem.

Dla­te­go też tak jak nie­po­trzeb­ne mi są wizu­al­ne upięk­sze­nia, np. wize­run­ki Tere­sy z Lisieux nie mają­ce nie­mal nic wspól­ne­go z rze­czy­wi­stym, zacho­wa­nym na foto­gra­fiach wyglą­dem owej świę­tej, wize­run­ki, na któ­rych “mode­lo­wa­na” ona jest nie­mal na Ingrid Berg­mann i jak są mi nie­po­trzeb­ne “do szczę­ścia” cał­ko­wi­cie fik­cyj­ne “por­tre­ty” Chry­stu­sa, na któ­rych jest on super-aman­tem o nie­bie­skich oczach i dłu­gich blond wło­sach niczym “ide­ał aryj­sko­ści” z pew­nych pla­ka­tów z lat 1933–45, tak też nie potrze­bu­ję rów­nież upięk­sza­nia Marii w teo­lo­gicz­nym sen­sie.

Tak, uzna­ję w peł­ni uży­tecz­ność mitów i mito­lo­gii (toteż jeśli nazy­wam teo­lo­gow mito­lo­ga­mi, to nie­ko­niecz­nie ma to u mnie zna­cze­nie pejo­ra­tyw­ne). Uży­tecz­ne one są i zawsze były, np. ta baj­ka o Krzysz­to­fie (Chri­sto­fo­ros). Lubię fik­cję, choć nie do prze­sa­dy. Dla­te­go też nie czy­tu­ję zbyt wie­lu powie­ści. Moją ulu­bio­ną powie­ścią jest “East of Eden” (“Na wschód od Ede­nu”) Joh­na Ste­in­bec­ka. To motyw Kaina i Abla z ST, poka­za­ny w realiach USA z prze­ło­mu XIX i XX wie­ku; przy­znam, że u Ste­in­bec­ka przed­sta­wio­ny jest o całe nie­bo bar­dziej prze­ko­nu­ją­co niż w ST-owskim ory­gi­na­le (rze­czy­wi­ście ory­gi­na­le?). Nie zmie­nia to jed­nak fak­tu, że bar­dziej chy­lę czo­ła przed oso­ba­mi o rze­czy­wi­stej i wyka­za­nej histo­rii.

Czy miał­bym z tego powo­du uwa­żać, że godzę w fun­da­men­ty chrze­ści­jan­stwa? W sytu­acji, gdy prze­cież i sam Mistrz stwier­dził był nawet (jeśli wie­rzyć prze­ka­zo­wi z ewan­ge­lii), że oso­by posia­da­ją­ce wia­rę doko­ny­wać będą rze­czy więk­szych niż jego wła­sne?

Izy­da jed­nak lep­sza…

Magazyn EkumenizmJak na owe antycz­ne cza­sy, mit Izy­dy musiał być jed­nak wyjąt­ko­wo nośny. Pocho­dzą­cy z Egip­tu, sze­ro­ko roz­po­wszech­nił się w kra­jach base­nu Morza Śro­dziem­ne­go, w tym rów­nież w kra­jach cesar­stwa rzym­skie­go. Kult opar­ty na nim stał się wkrót­ce naj­po­pu­lar­niej­szym kul­tem tego rodza­ju. Wize­run­ki tej bogi­ni wyka­zy­wa­ły duże zroż­ni­co­wa­nie for­my: ina­czej wyglą­da­ły w Egip­cie, ina­czej w Gre­cji, a jesz­cze ina­czej w Rzy­mie, ale kult był ten sam. Dzi­siej­si chrze­ści­ja­nie, zwłasz­cza ci, co — powo­do­wa­ni chę­cią wyka­za­nia wyż­szo­ści Marii — za wszel­ką cenę pra­gną ten kult “histo­rycz­nie” zdys­kre­dy­to­wać, cedząc przez zęby z pogar­dą uwa­gi o “jakiejś bogi­ni płod­no­ści”, nie­chaj pamię­ta­ją, że bogi­ni płod­no­ści to jed­nak było wów­czas coś znacz­nie wię­cej niz żad­na bogi­ni (jak Maria…), tym bar­dziej, że Izy­da była nie tyl­ko bogi­nią płod­no­ści, ale i mądro­ści oraz paru innych jesz­cze rze­czy. I nie­chaj pamie­ta­ją, że Izy­da była naj­wy­raź­niej atrak­cyj­na rów­nież dla swych chrze­ści­jań­skich prze­śla­dow­ców (to nisz­cze­nie świą­tyń itd), sko­ro zde­cy­do­wa­li się oni sce­do­wać jej przy­mio­ty (a nawet przy­miot­ni­ki odno­szą­ce się do niej) na Marię. Na tere­nach połu­dnio­wej Fran­cji przej­mo­wa­li nawet wize­run­ki, jedy­nie je prze­mia­no­wu­jąc. I aż do dziś nie ośmie­li­li się nawet zmie­nić bar­wy owej czar­nej dzie­wi­cy.

Tak, to praw­da, więk­szość obec­nych wize­run­ków “Czar­nej Madon­ny” pocho­dzi z cza­sów póź­niej­szych i zawdzię­cza swą bar­wę dymo­wi ze świec palo­nych obok nich przez set­ki lat. Jed­nak już sam fakt, że nie­mal w każ­dym miej­scu kul­tu takiej madon­ny ist­nia­ło miej­sce kul­tu poprzed­nich odpo­wied­ni­czek Marii mówi sam za sie­bie. Nie wszyst­ko moż­na zatem “zwa­lić” na te świe­ce. Zresz­ta Izy­da też nie zawsze była przed­sta­wia­na jako czar­na.

Tak jak kul­tu­ra Gre­cji zawo­jo­wa­ła pod­bi­ja­ją­cy ją Rzym, tak też Izy­da pod­bi­ła zupeł­nie Marię i cał­ko­wi­cie zmie­ni­ła jej skrom­ny począt­ko­wo wize­ru­nek(2).

Napo­le­on prze­grał pod Water­loo z Wel­ling­to­nem i Blűche­rem, ale to wła­śnie jego imie­niu miej­sce to zawdzie­cza swą sła­wę. Kto zatem zwy­cię­żył w histo­rii? Zwy­cię­stwo mie­wa róż­ne obli­cza…

Jeśli celem “wyciecz­ki”, na któ­rą mnie zapro­si­łeś, Toma­szu, było uka­za­nie pięk­na i głę­bi ducho­wej obec­ne­go kul­tu maryj­ne­go, to “miecz” to obo­siecz­ny, wal­czy on bowiem rów­nież dla Izy­dy potwier­dza­jąc przy oka­zji to, o czym pisa­łem gdzie indziej: że “maria­ni­ci” mają puste ręce, gdy cho­dzi o fak­ty doty­czą­ce Marii-czło­wie­ka, to zaś, co mają dla kul­tu Marii, wcze­śniej “ukra­dli” Izy­dzie.

Prę­dzej czy póź­niej trze­ba się zde­cy­do­wać i doko­nać wybo­ru: jeśli spoj­rzeć na Marię jako na czło­wie­ka, to prze­gry­wa ona z inny­mi świę­ty­mi, a nawet z wie­lo­ma, co do żad­ne­go kano­nu nigdy nie zosta­li włą­cze­ni. Jeśli zaś punk­tem wyj­ścia ma być Maria jako mit, to prze­gry­wa ona z Izy­dą. Izy­da to bowiem coś wię­cej niż Maria. Maria to jedy­nie Mat­ka Boska. Izy­da zaś to nie tyl­ko Mat­ka Boska, ale mat­ka wszel­kie­go życia. W swo­im kra­ju “roz­po­czę­ła” jako bogi­ni Nilu, któ­ry wyle­wa­jąc rok­rocz­nie nawad­niał pola i użyź­niał je czar­nym mułem rzecz­nym. Cały więc Egipt zawdzię­czał jej swe życie. To dla­te­go wyobra­ża­no ją czę­sto jako czar­ną dzie­wi­cę. Nawet jej kapła­ni ubra­ni byli na czar­no.

Ci, co z taka pasją bro­nia dziś kul­tu Marii, mogli­by rów­nie dobrze pochy­lić czo­ła przed jej wiel­ką poprzed­nicz­ką, przed jej “sio­strą”, “mat­ką”, a nawet “bab­ką”, od któ­rej tyle prze­ję­li. Bo tak jak w nich samych pło­nie pasja dla “Prze­naj­święt­szej”, tak też w ich “star­szych bra­ciach w wie­rze” pło­nę­ła ta sama żar­li­wość dla Izy­dy.

Nie jestem wyznaw­cą Izy­dy, więc nie mogę też być wyznaw­cą kul­tu Marii. Ale jeśli cała ta histo­ria ma mieć dla mnie war­tość ale­go­rii, to wię­cej już, Toma­szu, zna­la­zł­byś we mnie “izy­dow­ca” niż “maria­ni­ty”. Muszę jed­nak przy­znać, że kult Marii, pie­lę­gno­wa­ny na prze­strze­ni dzie­jów zakon­ser­wo­wał dość dobrze kult egip­ski, a ist­nie­ja­ce sta­re sank­tu­aria maryj­ne, któ­rych Kościół Kato­lic­ki ma wię­cej niż tych dedy­ko­wa­nych bez­po­śred­nio Chry­stu­so­wi, kry­ją w sobie fascy­nu­ją­cą histo­rię, skła­da­ją­cą się na ten wspo­mnia­ny prze­ze mnie we wstę­pie gmach, w któ­rym maryj­ność jest tyl­ko jed­ną wśród wie­lu kom­nat.

Michał Moni­kow­ski

Wyja­śnie­nie: wszyst­kie ilu­stra­cje zamiesz­czo­ne w arty­ku­le przed­sta­wia­ją wize­run­ki bogi­ni Izy­dy.

Przy­pi­sy:

1. Demiurg bowiem nie tyle stwa­rzał ile raczej “ura­biał, kształ­to­wał i mode­lo­wał”, a teo­lo­gia nie stwo­rzy­ła ani Marii ani nawet tych wszyst­kich cech, któ­re jej przy­pi­sa­ła. Ona raczej posłu­ży­ła się mate­ria­łem już ist­nie­ją­cycm gdzie indziej, w ten spo­sób “mode­lu­jąc” Marię na to, czym mia­ła ona się stać w koście­le.

2. Zwłasz­cza że rosną­ca mito­lo­gia maryj­na była wyni­kiem rów­nie “puch­nie­ją­ce­go” wize­run­ku Poma­zań­ca: o ile bowiem jesz­cze w II i III wie­ku przed­sta­wia­ny był w swych wize­run­kach jako skrom­ny pasterz czy cudo­twór­ca z cza­ro­dziej­ską różdż­ką w reku, to poczy­na­jąc od IV wie­ku poja­wiał się on już jako koro­no­wa­ny wład­ca wszech­świa­ta. Co oczy­wi­scie sta­no­wi­ło rów­nież pośred­ni efekt wypad­ków poli­tycz­nych w Rzy­mie.

Czy zatem zna­czy to, że Maria zawdzie­cza swój kult wyłącz­nie Chry­stu­so­wi? Nie. W now­szych cza­sach bowiem spo­ty­ka­my pro­te­stanc­kich chrze­ści­jan ewan­ge­li­kal­nych, któ­rzy, choć fun­da­men­ta­li­stycz­ni w poglą­dach, akcep­tu­ją nawet “dzie­wi­czy poród”, to mario­lo­gii u nich nie ma co szu­kać. Ich wia­ra w cuda Nowe­go Testa­men­tu ma jed­no uza­sad­nie­nie: Chry­stu­sa oso­bi­ście, nie Marię. Co ozna­cza, że mario­lo­gia jest zupel­nie nie­po­trzeb­na nawet tym, co wie­rzą w boskosc Poma­zan­ca.

Histo­ria kato­lic­kie­go i pra­wo­sław­ne­go kul­tu maryj­ne­go się­ga jed­nak anty­ku. A wte­dy trud­no było akcep­to­wac boskość kogoś, kogo mat­ka nie jest “pół-bogi­nią”. Wra­ca­my zatem do punk­tu wyj­ścia: oko­licz­no­ści cza­su i miej­sca. A za te w sta­ro­żyt­no­ści “odpo­wie­dzia­la­na” była głów­nie Izy­da. Tak więc uza­sad­nio­na jest teza o Marii — cór­ce Izy­dy.

Poglą­dy wyra­żo­ne w powyż­szym nie są opi­nia­mi redak­cji Eku­me­nicz­ne­go .

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.