Magazyn

Modlitwa w imię Jezusa


W cza­sie swej mowy poże­gnal­nej Jezus powie­dział do Apo­sto­łów: W owym zaś dniu o nic Mnie nie będzie­cie pytać. Zapraw­dę, zapraw­dę, powia­dam wam: O cokol­wiek byście pro­si­li Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie pro­si­li­ście w imię moje: Pro­ście, a otrzy­ma­cie (wszyst­kie pod­kre­śle­nia w cyta­tach J.K.), aby radość wasza była peł­na (J 16, 23–24). To zaś, co Jezus powie­dział do swo­ich uczniów, odno­si się do chrze­ści­jan wszyst­kich cza­sów, a więc tak­że do nas. Zatem i dzi­siaj imię Jezu­sa jest tak samo peł­ne mocy.


W imię Jezu­sa


Chrze­ści­ja­nin zawsze winien pamię­tać sło­wa św. Jana: Przy­ka­za­nie zaś Jego jest takie, aby­śmy wie­rzy­li w imię Jego Syna, Jezu­sa Chry­stu­sa, i miło­wa­li się wza­jem­nie tak, jak nam naka­zał (1 J 3, 23). To wła­śnie imię Jezu­sa, wypo­wie­dzia­ne przez Pio­tra, spra­wi­ło, że chro­my zaczął cho­dzić: Nie mam sre­bra ani zło­ta (…), ale co mam, to ci daję: W imię Jezu­sa Chry­stu­sa Naza­rej­czy­ka, chodź! (Dz 3, 6). Sta­ło się tak, ponie­waż imię Jezu­sa ozna­cza zba­wie­nie, a zba­wie­nie to nie tyl­ko „powtór­ne naro­dze­nie” (por. J 3, 3), lecz tak­że uzdro­wie­nie fizycz­ne, ducho­we, ochro­na przed złem, zupeł­na odno­wa całe­go czło­wie­ka.


Oczy­wi­ście nie nale­ży się spo­dzie­wać, iż imię Jezu­sa zadzia­ła auto­ma­tycz­nie, tyl­ko dla­te­go, że je wypo­wie­my. To by była magia. Jed­nak­że wte­dy, gdy wie­rzy­my w moc imie­nia Jezu­so­we­go, ufa­my i modli­my się oraz odwo­łu­je­my się do nie­go, zawsze będzie­my świad­ka­mi róż­nych zna­ków. Dzie­je Apo­stol­skie opo­wia­da­ją, że Filip, gdy gło­sił Ewan­ge­lię, mówił o imie­niu Jezu­sa: Lecz kie­dy uwie­rzy­li Fili­po­wi, któ­ry nauczał o kró­le­stwie Bożym oraz o imie­niu Jezu­sa Chry­stu­sa, zarów­no męż­czyź­ni, jak i kobie­ty przyj­mo­wa­li chrzest (Dz 8, 12). W ten spo­sób Bóg pod­kre­śla, co to imię z sobą nie­sie i cze­go może doko­nać w oso­bie wie­rzą­ce­go, któ­ry w nie ufa i zna jego moc.


Jest jeden pod­sta­wo­wy waru­nek, któ­ry trze­ba speł­nić, aby móc powo­ły­wać się na imię Jezu­sa: koniecz­ne jest naro­dze­nie się na nowo. Ci, któ­rzy nie chcą się nawró­cić, nie mają pra­wa powo­ły­wać się na Jego imię. Sło­wo Boże mówi, że ci, któ­rzy wzy­wa­ją Jego imie­nia i wyzna­ją Go jako Pana, będą zba­wie­ni. Gdy więc przyj­mie­my Jezu­sa jako swo­je­go Pana i Zba­wi­cie­la, może­my odwo­ły­wać się do Jego imie­nia. Może­my czer­pać ze wszyst­kie­go, co Bóg obie­cał swo­im dzie­ciom. On zaś obie­cał, że nasza modli­twa będzie wysłu­cha­na ze wzglę­du na to imię.


Odwo­ły­wa­nie się do imie­nia Jezu­sa daje nam wła­dzą nad sza­ta­nem. Bóg dał nam w Duchu wła­dzę nad Zwierzch­no­ścia­mi i Wła­dza­mi, dał nam moc, by zwra­cać się do nich, naka­zu­jąc im odejść. Złe moce są świa­do­me tego, że Jezus je poko­nał, gdy umarł na krzy­żu, dla­te­go liczą się z Jego imie­niem. Cały świat złych duchów zwra­ca uwa­gę na imię Jezu­sa, lek­ce­wa­ży nato­miast tych, któ­rzy uży­wa­ją tego imie­nia, nie wie­dząc, co ono ozna­cza. Nic nie dało powo­ły­wa­nie się na imię Jezu­sa sied­miu synom nie­ja­kie­go Ske­wa­sa, arcy­ka­pła­na żydow­skie­go. Zły duch odpo­wie­dział im: „Znam Jezu­sa i wiem o Paw­le, a wy coście za jed­ni?” I rzu­cił się na nich czło­wiek, w któ­rym był zły duch, powa­lił wszyst­kich i pobił tak, że nadzy i pora­nie­ni ucie­kli z owe­go domu (Dz 19, 15–16).


Jezus poko­nał sza­ta­na, zła­mał ostrze jego bro­ni, powstał z mar­twych i zasiadł po  pra­wi­cy Ojca. Następ­nie powró­cił do swo­ich uczniów i rzekł do nich: Dana Mi jest wszel­ka wła­dza w nie­bie i na zie­mi (Mt 28, 18). Jego sło­wa moż­na tak spa­ra­fra­zo­wać: Zosta­ła Mi dana wszel­ka wła­dza, poko­na­łem moc sza­ta­na na zie­mi i odzy­ska­łem wszyst­ko, co on sobie zawłasz­czył. W ten spo­sób Ja sta­łem się jedy­nym wład­cą we wszech­świe­cie. Dla­te­go wam mówię: „Idź­cie na cały świat i gło­ście Ewan­ge­lię wszel­kie­mu stwo­rze­niu. Kto uwie­rzy i przyj­mie chrzest, będzie zba­wio­ny; a kto nie uwie­rzy, będzie potę­pio­ny. Tym zaś, któ­rzy uwie­rzą, te zna­ki towa­rzy­szyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzu­cać, nowy­mi języ­ka­mi mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśli­by co zatru­te­go wypi­li, nie będzie im to szko­dzić. Na cho­rych ręce kłaść będą, i ci odzy­ska­ją zdro­wie” (Mk 16, 15 ‑18).


Jeśli nie naro­dzi­li­śmy się na nowo, jeśli nie nawró­ci­li­śmy się, nie mamy pra­wa odwo­ły­wać się do imie­nia Jezu­sa. Tyl­ko czło­wiek naro­dzo­ny na nowo ma do tego pra­wo. Nie musi­my być ducho­wy­mi olbrzy­ma­mi, gdyż powtór­ne naro­dze­nie, czy­li nawró­ce­nie samo w sobie upo­waż­nia nas do powo­ły­wa­nia się na to imię. War­to pamię­tać, że naj­mniej­szy czło­nek Kościo­ła ma sza­ta­na pod sto­pa­mi, ponie­waż całe Cia­ło Chry­stu­sa jest ponad dia­błem. Jezus Chry­stus znisz­czył go, zdep­tał jego gło­wę, roz­gra­mia­jąc ducho­we Zwierzch­no­ści, któ­re teraz są pod Jego sto­pa­mi (por. Kol 2, 15).


Nie ma zna­cze­nia, któ­re miej­sce zaj­mu­je­my w hie­rar­chii Jego Cia­ła. Zawsze jeste­śmy ponad moca­mi ciem­no­ści. Nie patrzy­my na nie z dołu, lecz sto­imy ponad nimi. Wyzna­jąc Jego imię patrzy­my na nie z góry. One muszą zgiąć kola­na nie dla­te­go, że jeste­śmy tak ducho­wo moc­ni, lecz dla­te­go, że jako dzie­ci Boże powo­łu­je­my się na Jego imię, co daje nam nad nimi wła­dzę. Sza­tan musi uciec przed tym imie­niem, musi pod­dać się, a my dzię­ki temu jeste­śmy w pozy­cji zwy­cięz­cy. Kie­dy odwo­ła­my się do Jego imie­nia jak Piotr, będzie­my w sta­nie powie­dzieć: Sre­bra i zło­ta nie mam (por. Dz 3, 6). Piotr chciał nas przez to prze­ko­nać, że zosta­li­śmy napeł­nie­ni Duchem Świę­tym i upo­waż­nie­ni, by dzia­łać tutaj na zie­mi w zastęp­stwie Jezu­sa; że otrzy­ma­li­śmy zarów­no moc, jak i auto­ry­tet.


Te dwa sło­wa mają róż­ne zna­cze­nia. Moc jest zdol­no­ścią, by doko­ny­wać kon­kret­nej rze­czy. Jezus powie­dział: … gdy Duch Świę­ty zstą­pi na was, otrzy­ma­cie Jego moc i będzie­cie moimi świad­ka­mi… (Dz 1, 8). Powie­dział tak­że: Dana Mi jest wszel­ka wła­dza… Idź­cie więc… (Mt 28, 18–19). Jeste­śmy więc posłań­ca­mi wypeł­nio­ny­mi Duchem Świę­tym, jeste­śmy amba­sa­do­ra­mi, któ­rzy prze­ma­wia­ją w zastęp­stwie Boga w imie­niu Jezu­sa. Mamy zarów­no auto­ry­tet, jak i moc. Dia­beł musi uciec z miejsc, w któ­rych się znaj­du­je­my i nie powró­ci, jeśli nie prze­sta­nie­my wie­rzyć w to, co ozna­cza imię Jezus. Dla­te­go też Pismo wyraź­nie naka­zu­je nam wie­rzyć w Jego imię (por. 1 J 3, 23). Mamy wie­rzyć w to, co Jego imię zawie­ra i wza­jem­nie kochać się tak, byśmy nie zna­leź­li się w sytu­acji, w któ­rej nie będzie­my mieć pra­wa odwo­ły­wać się do Jego imie­nia. Gdy jeste­śmy otwar­ci na dzia­ła­nie Ducha i wszyst­kich ludzi przyj­mu­je­my z  miło­ścią, może­my sku­tecz­nie odwo­ły­wać się do imie­nia Jezu­sa.


Popa­trz­my teraz, jaką rolę imię Jezu­sa odgry­wa w modli­twie. Moż­na się do nie­go odwo­ły­wać, gdy modli­my się o swo­je wła­sne potrze­by, ale tak­że we wsta­wien­nic­twie za innych, czy też przy wypę­dza­niu demo­nów oraz wysła­wia­niu Boga. To tyl­ko kil­ka sytu­acji, w któ­rych powin­ni­śmy się odwo­ły­wać do Jego imie­nia. Kie­dy wsta­wia­my się za kimś lub modli­my się o swo­je wła­sne potrze­by, nie musi­my cią­gle powta­rzać imie­nia Jezu­sa. Trud­no z kimś roz­ma­wiać i wciąż powta­rzać jego imię. Takie­go zacho­wa­nia nie moż­na jed­nak cał­ko­wi­cie wyklu­czyć. Są bowiem chwi­le, w któ­rych dia­log spro­wa­dza się do jed­ne­go sło­wa, któ­re wte­dy wyra­ża wszyst­ko.


Podob­nie jest w życiu ducho­wym. Trze­ba pro­sić Pana, byśmy zawsze byli świa­do­mi, co Jego imię ozna­cza. Nie o to bowiem cho­dzi, aby­śmy je nie­ustan­nie, lecz bez więk­szej uwa­gi wyma­wia­li. Jed­nak gdy chce­my wychwa­lać Pana, cią­głe przy­cho­dzić do Jezu­sa, to może­my powta­rzać Jego imię i doświad­czać jego zachwy­ca­ją­ce­go pięk­na. Autor Listu do Hebraj­czy­ków (13, 15) prze­ko­nu­je nas, że powin­ni­śmy wychwa­lać imię Jezu­sa. Może­my zwy­czaj­nie postę­po­wać tak, jak­by­śmy roz­ma­wia­li z uko­cha­ną oso­bą: O Jezu, kocham Cię. Jezu, jesteś wspa­nia­ły. Dzię­ku­ję Ci, Jezu. W taki to spo­sób może­my żyć imie­niem Jezu­sa. Musi­my jed­nak pamię­tać, żeby nie powta­rzać tego imie­nia tak, jak­by to była magicz­na for­mu­ła. Gdy jed­nak to imię wymie­ni­my z wia­rą choć­by jeden raz, to wystar­czy, żeby całe nie­bo zwró­ci­ło na nas swą uwa­gę. Jezus powie wte­dy: Tak, usły­sza­łem two­ją modli­twę. To jest wła­śnie to, co ci obie­ca­łem. Ojciec da ci wszyst­ko, o co Go popro­sisz z wia­rą w moje imię.  W takiej sytu­acji może­my zupeł­nie nie zwra­cać uwa­gi na to, ile cza­su upły­nie, zanim otrzy­ma­my odpo­wiedź. Jego imię, na któ­re się powo­ła­li­śmy, jest wystar­cza­ją­cą gwa­ran­cją, że ona nadej­dzie.


Karol Woj­ty­ła był kie­dyś zna­nym wąskie­mu gro­nu ludzi księ­dzem. Gdy został bisku­pem, to gro­no ludzi, któ­re­mu był zna­ny, powięk­szy­ło się. Iluż jed­nak ludzi na całym świe­cie uda­ło­by się wte­dy prze­ko­nać, żeby zapa­mię­ta­li to nazwi­sko? Gdy został wybra­ny na papie­ża, wszy­scy pyta­li: kto to? skąd on jest? A teraz? Teraz jego imię z pew­no­ścią jest naj­bar­dziej zna­ne na świe­cie. Nie było­by tak, gdy­by nie rola, jaką każ­dy następ­ca św. Pio­tra odgry­wa w świe­cie i oso­bo­wość kon­kret­ne­go papie­ża Jana Paw­ła II. Wszy­scy wie­dzą, co zna­czy imię Jan Paweł II. Ozna­cza ono oso­bę i dzie­ło. Za tym imie­niem kry­je się kon­kret­na rze­czy­wi­stość, kon­kret­ne dzia­ła­nie. To imię wpi­sa­ne jest głę­bo­ko we współ­cze­sne dzie­je świa­ta. Bez tego imie­nia, bez tej oso­by świat miał­by inne obli­cze. A prze­cież był taki czas, że imię to nie­wie­le ludziom mówi­ło. A teraz jest ono wiel­kim sym­bo­lem.


Podob­nie rzecz się ma z imie­niem Jezu­sa. To imię, któ­re nosił syn cie­śli, w tam­tych cza­sach nie mia­ło więk­sze­go zna­cze­nia. Wie­lu męż­czyzn je nosi­ło. Nie było nicze­go nad­zwy­czaj­ne­go w tym imie­niu, dopó­ki Jezus Chry­stus nie udo­wod­nił, że jest wię­cej niż czło­wie­kiem, dopó­ki nie zwy­cię­żył śmier­ci, pie­kła i sza­ta­na. W ten spo­sób wywal­czył dla sie­bie hono­ro­wy tytuł — swo­je imię, któ­re mówi, że Jah­we jest zba­wie­niem. Ist­nie­jąc w posta­ci Bożej uni­żył same­go sie­bie i był posłusz­nym Ojcu aż do śmier­ci na krzy­żu. Dzię­ki temu znisz­czył dzie­ła dia­bła. Odniósł triumf nad śmier­cią, wziął na sie­bie nasze grze­chy łącz­nie z naszy­mi cho­ro­ba­mi, dole­gli­wo­ścia­mi i całą naszą nędzą. Dla­te­go Bóg wywyż­szył Go ponad wszyst­ko i daro­wał Mu imię ponad wszel­kie inne imio­na. To wszyst­ko, kim Jezus jest i co uczy­nił,  stresz­cza się w imie­niu Zba­wi­ciel.


Tak więc Jezus stał się nosi­cie­lem swo­je­go wiel­kie­go imie­nia na dwa spo­so­by. Z jed­nej stro­ny zosta­ło Mu ono nada­ne przy naro­dzi­nach (por. Łk 1, 31), a z dru­giej daro­wa­ne przez Boga: Dla­te­go też Bóg Go ponad wszyst­ko wywyż­szył i daro­wał Mu imię ponad wszel­kie imię, aby na imię Jezu­sa zgię­ło się każ­de kola­no istot nie­bie­skich i ziem­skich, i pod­ziem­nych  (Flp 2, 9 ‑10). Poprzez swo­ją śmierć i zmar­twych­wsta­nie Jezus zwy­cię­żył sza­ta­na i skru­szył jego moc na wie­ki. Ode­brał sza­ta­no­wi klu­cze śmier­ci i ogło­sił: Byłem mar­twy, lecz teraz żyję. Chry­stus ma imię ponad wszel­kie inne imio­na, ponie­waż zdo­był je poprzez swo­je uni­że­nie.


Wie­le z naszych modlitw wyra­ża nasze tro­ski. Modli­my się i mar­twi­my, mar­twi­my się i modli­my. Ten stan trze­ba prze­ła­my­wać, przy­po­mi­na­jąc sobie, co nam Bóg obie­cał i we wszyst­kich naszych proś­bach odwo­łać się do imie­nia Jezu­sa z prze­ko­na­niem, że całe nie­bo i zie­mia się z nim liczą. Wszel­kie spra­wy na zie­mi, wszyst­ko, co tyl­ko moż­na nazwać, musi zgiąć swo­je kola­na przed imie­niem Jezu­sa, któ­re jest ponad wszyst­kim. Imię „trud­no­ści” muszą zgiąć swo­je kola­na przed imie­niem Jezu­sa. Imię „cho­ro­ba” musi zgiąć swo­je kola­na przed imie­niem Jezu­sa. Imię „roz­pacz” musi zgiąć swo­je kola­na przed imie­niem Jezu­sa. To imię jest ponad wszyst­kim, cokol­wiek może nam zagra­żać. Gdy więc z wia­rą odwo­łu­je­my się do imie­nia Jezu­sa, każ­da z naszych prze­szkód musi przed nim zgiąć swo­je kola­na.


*****


Pod­sta­wo­wym zada­niem czło­wie­ka reli­gij­ne­go jest modli­twa. Powin­ni­śmy się modlić czę­sto, jak naj­czę­ściej, a nawet nie­ustan­nie (por. Łk 18, 1; 1 Tes 5, 17). Modli­twa zaś nie jest niczym innym, jak wzy­wa­niem imie­nia Pań­skie­go, a Panem — jak wie­my — jest Jezus (por. 1 Kor 12, 3). Powin­ni­śmy więc nie­ustan­nie wzy­wać imie­nia Jezu­sa. Tak więc z tych dwóch biblij­nych postu­la­tów: żeby modlić się nie­ustan­nie oraz żeby w modli­twie wzy­wać imie­nia Jezu­sa, wyra­sta prak­ty­ka tzw. modli­twy Jezu­so­wej. Na wszyst­ko moż­na zna­leźć jakiś spo­sób, żeby więc modlić się nie­ustan­nie, sko­rzy­sta­no z pomo­cy natu­ral­nej, a jed­no­cze­śnie nie­ustan­nej czyn­no­ści, jaką jest nasz oddech. Trze­ba więc, z pomo­cą Ducha Świę­te­go wybrać już ist­nie­ją­cą, albo wypra­co­wać wła­sną for­mu­łę tej modli­twy, wła­sną inwo­ka­cję z wple­cio­nym w nią imie­niem Jezu­sa, a następ­nie pod­jąć prak­ty­kę i kon­se­kwent­nie w niej trwać. Taka prak­ty­ka nigdy nie jest bez­owoc­na. War­to więc spró­bo­wać zakosz­to­wać tych owo­ców, do cze­go z całym prze­ko­na­niem zachę­cam. O tego rodza­ju prak­ty­ce wspo­mnę nie­co sze­rzej w roz­dzia­le Zbro­ja ducho­wa.


Zmia­na prze­szło­ści


   Bóg w swo­im pierw­szym wie­ku­istym spoj­rze­niu — gdy­by­śmy tu w ogó­le mogli przy­jąć jakieś pierw­sze spoj­rze­nie! — wszyst­kie rze­czy ujrzał, tak, jak mia­ły zaist­nieć; w tym samym spoj­rze­niu zoba­czył, kie­dy i jak miał stwo­rzyć świat, kie­dy Syn miał się stać czło­wie­kiem i cier­pieć. Zoba­czył naj­mniej­szą nawet modli­twę i dobry uczy­nek, któ­re ludzie mie­li peł­nić, wie­dział też, któ­re modli­twy i poboż­ne ofia­ry miał wysłu­chać, wie­dział, że jutro będziesz Go usil­nie wzy­wał, a two­je­go woła­nia i modli­twy On wysłu­cha nie dopie­ro jutro, gdyż wysłu­chał ich jesz­cze w swej wiecz­no­ści, nim jesz­cze sta­łeś się czło­wie­kiem. Ale jeśli two­ja modli­twa nie jest usil­na i gorą­ca, Bóg nie odrzu­ca cię dopie­ro teraz — uczy­nił to już w swej wiecz­no­ści.


Mistrz Eckhart


Obo­jęt­nie jak to nazwie­my: modli­twą, medy­ta­cją, kon­tem­pla­cją, czy jesz­cze ina­czej, cho­dzi o jed­ną rze­czy­wi­stość, wyra­ża­ją­cą naszą rela­cję do świa­ta. Każ­dy ina­czej będzie ją tłu­ma­czył, w zależ­no­ści od świa­to­po­glą­du, któ­ry wyzna­je. Nie­za­leż­nie od tego w jaki spo­sób modli­twa speł­nia swo­ją rolę — poprzez Boga, czy też „bez­po­śred­nio” — wszy­scy są prze­ko­na­ni o jej potrze­bie i potra­fią wska­zać nie­któ­re jej skut­ki. Sto­jąc pomię­dzy tymi, któ­rzy usi­łu­ją dociec isto­ty tej wspa­nia­łej rze­czy­wi­sto­ści, ufam, że uda mi się to uczy­nić choć­by w mini­mal­nym stop­niu.


Miste­rium stwo­rze­nia


Bóg stwo­rzył świat i cią­gle na nowo go stwa­rza. Wszel­kie zmia­ny w świe­cie są wyra­zem coraz to innych aktów stwo­rze­nia, są ich speł­nie­niem. Moż­na to porów­nać do taśmy fil­mo­wej, gdzie każ­dy kadr nie­sie z sobą coraz to nowe zmia­ny w całej rze­czy­wi­sto­ści fil­mu. Poszcze­gól­ne kadry moż­na oddzie­lić od sie­bie i wska­zać miej­sce nie­przed­sta­wia­ją­ce żad­nej tre­ści fil­mo­wej. Pro­stym i dosko­na­łym przy­kła­dem znaj­do­wa­nia takich miejsc „pomię­dzy” jest świat liczb, gdzie — dla przy­kła­du — mię­dzy zerem i jedyn­ką moż­na umie­ścić nie­skoń­cze­nie wie­le ułam­ków, pozo­sta­wia­jąc w licz­ni­ku jedyn­kę i za każ­dym razem zwięk­sza­jąc mia­now­nik. Odwo­ły­wa­nie się do podob­nych przy­kła­dów jest tym uza­sad­nio­ne, że szu­ka się jak naj­lep­szych ana­lo­gii, uka­zu­ją­cych cią­głość nastę­pu­ją­cych po sobie wyda­rzeń. Jed­nak­że mię­dzy dwo­ma akta­mi stwo­rze­nia nie moż­na umie­ścić trze­cie­go, a sko­ro tak, trud­no też mówić o poszcze­gól­nych aktach, oddzie­la­jąc je od sie­bie. Zatem to nie dwa akty stwo­rze­nia, lecz jeden, to nie milion aktów stwo­rze­nia, lecz jeden akt. Cią­gle zmie­nia­ją­cy się świat, a jed­nak jeden akt stwo­rze­nia, obej­mu­ją­cy całe jego dzie­je.


Pre­eg­zy­sten­cja świa­ta i czło­wie­ka


Świat, któ­ry widzi­my, „ist­niał” kie­dyś jako odwiecz­na myśl Boża, w pro­sto­cie Jego Umy­słu. Ist­niał tam nie tyl­ko w takiej for­mie, w jakiej poja­wił się wte­dy, gdy Bóg powie­dział: „Niech się sta­nie”, lecz w całej swej roz­cią­gło­ści cza­so­wej i w swej „inno­ści” od Boga. W Bożym Umy­śle doko­na­ła się cała ewo­lu­cja wszech­świa­ta. Tam poja­wił się czło­wiek ze swo­ją wol­ną wolą i moż­li­wo­ścią wpły­wa­nia na losy świa­ta. Tam — już „daw­no temu” — doko­na­ła się ewo­lu­cja, któ­rej świat­ka­mi teraz jeste­śmy. Bóg stwa­rza świat zgod­nie z aktu­al­ną wolą czło­wie­ka, cho­ciaż nie teraz ją pozna­je, albo­wiem znał ją już w wiecz­no­ści. Bóg więc zna przy­szłe losy świa­ta, mimo że ma na nie wpływ wol­na wola czło­wie­ka, czło­wiek zaś nie zna ich, cho­ciaż w dużej mie­rze jest ich auto­rem.  Taka wizja pre­eg­zy­sten­cji czło­wie­ka wyni­ka z naszej świa­do­mo­ści zde­ter­mi­no­wa­nej kate­go­rią cza­su. Wiecz­ność nie ist­nie­je „przed” cza­sem, lecz współ­ist­nie­je z nim. Te dwie rze­czy­wi­sto­ści łatwo od sie­bie roz­dzie­lić, trud­no jed­nak wytłu­ma­czyć jed­ną w opar­ciu o dru­gą. Bóg stwo­rzył świat i stwa­rza go nie­ustan­nie. Zatem świat nie tyl­ko wyło­nił się z Wiecz­no­ści, lecz wciąż z Niej wyra­sta. Wyda­je się więc, że czło­wiek ist­nie­je jed­no­cze­śnie jako idea-myśl w Bożym Umy­śle, a tak­że jako real­ny byt — w obu wymia­rach w tym samym miej­scu dzię­ki sub­stan­cjal­nej obec­no­ści Boga w każ­dym bycie stwo­rzo­nym, dzię­ki prze­ni­ka­niu cza­su przez Wiecz­ność. Zatem nic nie stoi na prze­szko­dzie, aby ewo­lu­cję czło­wie­ka, doko­nu­ją­cą się w Wiecz­no­ści, w Bożym Umy­śle, potrak­to­wać jako pro­ces rów­no­le­gły do jego ewo­lu­cji w wymia­rze bytu stwo­rzo­ne­go. Jed­nak dla łatwiej­sze­go zro­zu­mie­nia tego zagad­nie­nia moż­na te dwa fak­ty roz­gra­ni­czyć utrzy­mu­jąc, że to, co już się doko­na­ło, jest wzo­rem dla tego, co się obec­nie dzie­je. Albo odwrot­nie: to, cze­go teraz jeste­śmy świad­ka­mi, już „kie­dyś” doko­na­ło się w świe­cie Bożych myśli.


Stwór­cze moż­li­wo­ści czło­wie­ka


Bio­rąc pod uwa­gę podwój­ny cha­rak­ter wszech-ewo­lu­cji, trze­ba zauwa­żyć, że to, co ma teraz miej­sce, „dzia­ło się” już wcze­śniej w Bożym Umy­śle. Nie ma żad­nej myśli, żad­ne­go sło­wa, ani żad­ne­go czy­nu, któ­ry by tam „wcze­śniej” nie ist­niał. Tam był Bogu zna­ny i tam uczy­nio­ny — przez czło­wie­ka. Ten porzą­dek obo­wią­zu­je rów­nież modli­twę, będą­cą aktem ludz­kie­go ducha. Nie jest ona wysłu­chi­wa­na przez Boga w chwi­li, w któ­rej czło­wiek się modli: jej stwór­cza moc wyni­ka z fak­tu, że zosta­ła wysłu­cha­na wcze­śniej, zanim jesz­cze czło­wiek real­nie zaist­niał. Dzię­ki temu Bóg mógł uza­leż­nić losy czło­wie­ka od cha­rak­te­ru i siły jego modli­twy. Każ­dy z nas poprzez modli­twę kształ­tu­je swój los. Bóg bowiem stwa­rza nas, bio­rąc pod uwa­gę proś­by, jakie do Nie­go zano­si­my.


Jeśli Bóg wysłu­chu­je nasze proś­by, to nie zna­czy, że wkra­cza nagle w dzie­je świa­ta. On bowiem sły­szał każ­dą modli­twę już w wiecz­no­ści i od niej uza­leż­nił bieg wyda­rzeń. Nam zaś, któ­rzy doświad­cza­my chro­no­lo­gii próśb i ich speł­nień, wyda­je się, że wkro­czył w nasze dzie­je dopie­ro teraz. Nale­ży rów­nież zazna­czyć, że Bóg wysłu­chu­je nasze modli­twy tak­że wte­dy, gdy ich skut­ków nie potra­fi­my dostrzec. Każ­da proś­ba jest wysłu­cha­na, choć for­mę jej speł­nie­nia pozna­je­my naj­czę­ściej nie od razu, lecz zwy­kle póź­niej, w zależ­no­ści od stop­nia zdo­by­tej mądro­ści, albo dopie­ro z per­spek­ty­wy życia wiecz­ne­go.


Ponad­cza­so­wa sku­tecz­ność modli­twy


Sko­ro tak wie­le od nas zale­ży, nie powin­ni­śmy rezy­gno­wać z moż­li­wo­ści kie­ro­wa­nia losa­mi świa­ta. Cho­ciaż modli­twa doko­nu­je się w cza­sie, dzia­ła na świat spo­za cza­su. Tym samym moż­na nią objąć każ­de miej­sce w każ­dym cza­sie. Pomi­ja­jąc w życiu modli­twę, rezy­gnu­je­my z naszej stwór­czej mocy. Jeże­li nie będzie­my się modlić, nie wyda­rzy się wie­le dobrych rze­czy. Bóg widzi — czy też dostrzegł już w wiecz­no­ści — nawet naj­mniej­szy z naszych czy­nów oraz każ­dą modli­twę, któ­rą do Nie­go zano­si­my. I od tej modli­twy uza­leż­nia On kie­ru­nek prze­mian w świe­cie.  Ponie­waż Bóg wysłu­chu­je naszą modli­twę poza cza­sem, w wiecz­no­ści, może­my poprzez nią dotrzeć do wszyst­kich wyda­rzeń (do tych, któ­re już minę­ły, albo do tych, któ­re jesz­cze nie nastą­pi­ły), a tak­że wszyst­kich ludzi (zarów­no tych, któ­rzy umar­li, jak rów­nież tych, któ­rzy dopie­ro się naro­dzą). Czy twier­dze­nie, że świat ist­nie­je jesz­cze tyl­ko ze wzglę­du na modli­twę ludzi, któ­rzy się na nim dopie­ro poja­wią, albo że ist­nie­je on wła­śnie dla nich, a my żyje­my dzię­ki nim, koniecz­nie trze­ba uznać za zbyt „odważ­ne”? Nie moż­na prze­cież wyklu­czyć, że kaci oświę­cim­scy zde­cy­do­wa­li­by się nie­gdyś na jesz­cze więk­sze upodle­nie, gdy­by nie eks­pia­cyj­na modli­twa zano­szo­na za nich dzi­siaj przez wie­lu ludzi na całym świe­cie. Pró­ba dostrze­że­nia wszel­kich nici wią­żą­cych naszą modli­twę z losa­mi ludzi i świa­ta stoi na dro­dze poszu­ki­wa­nia praw­dy. A świa­do­mość, że modli­twą doko­nu­ją­cą się tu i teraz moż­na objąć wszyst­kie cza­sy i wszyst­kie prze­strze­nie, wszyst­kie ser­ca i wszyst­kie wyda­rze­nia, powin­na nas skło­nić do więk­szej odpo­wie­dzial­no­ści za wszyst­ko, co ist­nie­je, a co za tym idzie — do częst­sze­go się­ga­nia po ten nie­zwy­kły śro­dek.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.