Magazyn

Przyjazne z Bogiem obcowanie


Modli­twa (…) wewnętrz­na — mówi św. Tere­sa z Avi­la — nie jest to (…) nic inne­go jak przy­ja­zne z Bogiem obco­wa­nie, czę­ste chwi­le sam na sam z Tym, o któ­rym wie­my, że nas kocha. Ta wypo­wiedź jest peł­ną „defi­ni­cją” modli­twy, mało kto jed­nak zauwa­ża, że może rów­nież sta­no­wić — jeśli się jej wni­kli­wie przyj­rzeć — bar­dzo dobrą „instruk­cję” do wła­ści­we­go jej prze­ży­cia.


Bóg nas kocha


Aby ta defi­ni­cja mogła być uży­tecz­na jako instruk­cja, trze­ba ją jesz­cze bar­dziej upro­ścić i wyeks­po­no­wać. Ujmu­jąc rzecz kró­cej, moż­na powie­dzieć, że modli­twa jest 1) ROZMOWĄ z Tym, 2) o któ­rym WIEMY, 3) że nas KOCHA. Mamy więc trzy waż­ne czło­ny defi­ni­cji, trzy punk­ty instruk­cji, wska­zu­ją­ce osta­tecz­nie na trzy eta­py modli­twy. Aby modli­twę moż­na było uznać za dobrą, trze­ba ją prze­ży­wać w takiej kolej­no­ści, żeby ostat­ni człon defi­ni­cji wyzna­czał jej pierw­szy etap.


Trze­ba zacząć od tego, że Bóg nas KOCHA. Św. Igna­cy w swo­jej Kon­tem­pla­cji dla uzy­ska­nia miło­ści radzi, aby (…) przy­po­mnieć sobie otrzy­ma­ne dobro­dziej­stwa: stwo­rze­nie, odku­pie­nie i poszcze­gól­ne dary. Z wiel­kim uczu­ciem roz­wa­żę, ile zdzia­łał dla mnie Bóg, nasz Pan, ile mi dał z tego, co ma, oraz jak ten sam Pan chce mi dać sie­bie same­go, na  ile to moż­li­we, odpo­wied­nio do swe­go Boskie­go roz­po­rzą­dze­nia. (…) Zwró­cić uwa­gę na to, jak Bóg prze­by­wa w stwo­rze­niach: żywio­łom daje ist­nie­nie, rośli­nom — życie i roz­wój, zwie­rzę­tom — czu­cie, a ludziom — rozum. W podob­ny spo­sób [prze­by­wa] we mnie, oży­wia­jąc mnie, dając mi czu­cie i spra­wia­jąc, że mam wła­dzę rozu­mo­wa­nia. Ponad­to czy­ni ze mnie świą­ty­nię, jestem bowiem stwo­rzo­ny na podo­bień­stwo i na obraz Jego Boskie­go Maje­sta­tu.


Łatwo zauwa­żyć, że nasza miłość do Boga roz­wi­ja się na bazie dowo­dów miło­ści z Jego stro­ny, co tak skró­to­wo przed­sta­wia św. Igna­cy. Taką samą „meto­dą” posłu­gi­wa­li się wcze­śniej auto­rzy Pisma świę­te­go. Na wie­lu stro­nach Biblii uka­za­ne są dowo­dy miło­ści ze stro­ny Boga: Tak bowiem Bóg umi­ło­wał świat, że Syna swe­go Jed­no­ro­dzo­ne­go dał, aby każ­dy, kto w Nie­go wie­rzy, nie zgi­nął, ale miał życie wiecz­ne (J 3, 16). Popa­trz­cie, jaką miło­ścią obda­rzył nas Ojciec; zosta­li­śmy nazwa­ni dzieć­mi Boży­mi i rze­czy­wi­ście nimi jeste­śmy (1 J 3, 1). W tym obja­wi­ła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swe­go Jed­no­ro­dzo­ne­go na świat, aby­śmy życie mie­li dzię­ki Nie­mu. W tym prze­ja­wia się miłość, że nie my umi­ło­wa­li­śmy Boga, ale że On sam nas umi­ło­wał i posłał Syna swo­je­go jako ofia­rę prze­bła­gal­ną za nasze grze­chy (1 J 4, 9–10).


Cała histo­ria zba­wie­nia świad­czy o tym, że Bóg nas kocha. Wnik­nię­cie w tę praw­dę jest pierw­szym eta­pem naszej modli­twy. Ale to nie wystar­czy, bowiem wszyst­kie te praw­dy mogą zatrzy­my­wać się jedy­nie na pozio­mie wia­do­mo­ści reli­gij­nych. Stąd może być jesz­cze bar­dzo dale­ko do zako­cha­nia się w Bogu, do głę­bo­kie­go doświad­cze­nia Jego miło­ści. Moż­na by nawet ten etap pomi­nąć i iść dro­gą „na skró­ty”, jeże­li łaska Boża nas do tego pociągnie.Drugi etap modli­twy to ten, na któ­rym WIEMY, że Bóg nas kocha. Nie cho­dzi tu o wie­dzę czy­sto inte­lek­tu­al­ną (pierw­szy etap), lecz o głę­bo­kie doświad­cze­nie Bożej miło­ści. W tym momen­cie trze­ba uświa­do­mić sobie, że Bóg patrzy na nas z miło­ścią, podob­nie jak spoj­rzał na boga­te­go mło­dzień­ca (por. Mk 10, 21). Moż­na by powie­dzieć, że to, co ów mło­dzie­niec robił do tej pory, a mia­no­wi­cie prze­strze­gał przy­ka­zań, odpo­wia­da temu pierw­sze­mu eta­po­wi modli­twy. Został on jed­nak przez Jezu­sa zapro­szo­ny, aby pójść dalej, aby oddać się doświad­cza­niu Bożej miło­ści, pozo­sta­wia­jąc za sobą wszyst­ko, całe bogac­two, jakie posia­dał, tak mate­rial­ne, jak i ducho­we. Bowiem bar­dziej od wni­kli­wych wnio­sków teo­lo­gicz­nych cie­szy Boga nasze prze­świad­cze­nie, że jeste­śmy przez Nie­go kocha­ni.


W zbio­rze ćwi­czeń medy­ta­cyj­nych Sadha­na Antho­ny de Mel­lo pisze: A oto inne ćwi­cze­nie (ulu­bio­ne przez św. Tere­sę z Avi­la), któ­re wam umoż­li­wi doświad­cze­nie miło­ści, jaką Chry­stus żywi do was. Jest to jed­no z tych fun­da­men­tal­nych ćwi­czeń, jakie Świę­ta zale­ca­ła wszyst­kim ludziom. Wyobraź­cie sobie, że widzi­cie, jak Jezus stoi przed wami… Patrzy na was… Jedy­nym waszym zada­niem jest uświa­do­mie­nie sobie Jego spoj­rze­nia… Więc patrz­cie, jak On spo­glą­da na was. I zobacz­cie miłość w Jego spoj­rze­niu. (…) Jed­na z sióstr św. Tere­sy, któ­ra ufnie godzi­na­mi prak­ty­ko­wa­ła tę meto­dę modli­twy, powie­dzia­ła, iż koń­cząc modły zawsze czu­ła się spra­gnio­na. Spy­ta­na, co czy­ni­ła pod­czas modli­twy, odpo­wie­dzia­ła: „pozwo­li­łam się kochać”.


Inna kar­me­li­tan­ka, Edy­ta Ste­in, w zako­nie Tere­sa Bene­dyk­ta od Krzy­ża, pozo­sta­wi­ła takie wyzna­nie:


Twój wzrok pełen miło­ści spo­czął na mnie,Ty, Boże, słu­chasz moich cichych słów.I pokój prze­peł­nia me serce.Twoje Cia­ło prze­ni­ka mnie tajem­ni­czo, Twa dusza jed­no­czy się z moją. Nasie­nie przy­szłej chwa­ły, któ­reś sam we mnie wsiał,kryje się w cie­le z prochu.Jak nie­po­ję­te są miło­ści Two­jej cuda,w świę­tym zachwy­cie sto­ję oniemiała.Brak słów, usta­je ser­ce.


Po tak głę­bo­kim doświad­cze­niu Bożej miło­ści przy­cho­dzi kolej na ostat­ni etap modli­twy, na ROZMOWĘ. Może ona mieć róż­ny cha­rak­ter: od cichej i pokor­nej proś­by, aż do „wadze­nia się” z Bogiem. Ktoś, kto nie doświad­czył miło­ści Bożej, nigdy tak napraw­dę nie będzie z Nim roz­ma­wiał, choć­by jego modli­twa była nie koń­czą­cym się poto­kiem słów. Ktoś, kto nie doświad­czył Bożej miło­ści, nigdy nie będzie pewien, że Bóg go kocha. W tym wypad­ku sama wia­ra w Bożą miłość do nas nie bar­dzo wystar­cza. Ktoś, kto nie doświad­czył tej miło­ści, nie ma odwa­gi mówić Bogu o wszyst­kim i pro­sić Go o to, na czym mu bar­dzo zale­ży.


Ten nato­miast, kto WIE, że jest kocha­ny, ma odwa­gę per­trak­to­wać z Bogiem jak Abra­ham; nie waha się pro­sić o nie­zwłocz­ną inter­wen­cję jak św. Scho­la­sty­ka; może powie­dzieć: Zrób­cie wszyst­ko, cokol­wiek wam powie, jak Mary­ja, choć­by Jezus jasno dawał do zro­zu­mie­nia, że Jego godzi­na jesz­cze nie nade­szła. Życze­nie osób, któ­re On szcze­gól­nie miłu­je, może nadej­ście tej godzi­ny przy­spie­szyć.


Bywa, że taka roz­mo­wa z Bogiem przy­bie­ra postać roz­pra­wy sądo­wej, pod­czas któ­rej modlą­cy się wystę­pu­je w roli obroń­cy, odwo­łu­jąc się do wszel­kich argu­men­tów na korzyść oskar­żo­ne­go. Gdy­by nie miał pew­no­ści, że sam jest przez Boga kocha­ny, nie pod­jął­by się takiej roli. Jeże­li zaś pro­si we wła­snej spra­wie, to rów­nież ma odwa­gę odwo­łać się do uczy­nio­ne­go przez sie­bie dobra, podob­nie jak król Eze­chiasz: Ach, Panie, wspo­mnij na to, pro­szę, że postę­po­wa­łem wobec Cie­bie wier­nie i z dosko­na­łym ser­cem, że czy­ni­łem, co jest dobre w Two­ich oczach (2 Krl 20, 3), choć „tak­ty­ka” modli­twy bła­gal­nej jest raczej inna: Wiem, że nie byłem Ci wier­ny, ale daj mi jesz­cze szan­sę, bądź dla mnie miło­sier­ny. Ktoś, kto głę­bo­ko doświad­czył Bożej miło­ści, ma odwa­gę Mu się prze­ciw­sta­wić, podob­nie jak Jakub.


Wie­le jest przy­kła­dów roz­mów z Bogiem. Czer­pie­my je przede wszyst­kim z wyznań świę­tych. Róż­nią się one bar­dzo od tych uło­żo­nych na róż­ne oka­zje i zamiesz­cza­nych w modli­tew­ni­kach. Tym ostat­nim nie brak teo­lo­gicz­nej popraw­no­ści, nie są one jed­nak tak pory­wa­ją­ce jak te, któ­re wyra­sta­ją z doświad­cze­nia Bożej miło­ści. Wnio­sek zatem jest taki, że auten­tycz­na roz­mo­wa z Bogiem, pole­ga­ją­ca czę­sto na ufnym odwo­ły­wa­niu się do Jego obiet­nic i zapew­nień o nie­zmien­nej wier­no­ści, mimo jej bra­ku z naszej stro­ny, nie jest jesz­cze moż­li­wa po grun­tow­nym stu­dium teo­lo­gii, choć­by ono doty­czy­ło wyłącz­nie Bożej dobro­ci, lecz po głę­bo­kim doświad­cze­niu Jego miło­ści. Pro­śmy więc Boga o to doświad­cze­nie, a wte­dy będzie­my mogli pro­wa­dzić z Nim spon­ta­nicz­ny dia­log i na pew­no nie­jed­ną łaskę wybła­ga­my.


Jak Abra­ham


 Posta­wę modli­tew­ną Abra­ha­ma okre­śla­ją dwa zda­rze­nia z jego życia, któ­re dla nas mają głę­bo­kie zna­cze­nie ducho­we. Opi­sa­ne są one w Księ­dze Rodza­ju, w roz­dzia­le 18. (wsta­wien­nic­two za miesz­kań­ca­mi Sodo­my) i 22. (ofia­ro­wa­nie syna Iza­aka). Modli­twa Abra­ha­ma ma dwa wymia­ry, któ­re łatwo dostrzec, gdy te wyda­rze­nia zin­ter­pre­tu­je się w sen­sie ducho­wym. Jego tar­go­wa­nie się z Bogiem (pierw­szy wymiar modli­twy) pole­ga­ło na tym, że pro­sił: A gdy­by tak zna­la­zło się w Sodo­mie tyle, a tyle spra­wie­dli­wych… I wobec bra­ku wystar­cza­ją­cej ilo­ści takich ludzi, licz­bę ich obni­żał.


Gdy­by Sodo­ma sym­bo­li­zo­wa­ła każ­de­go czło­wie­ka, nawet same­go Abra­ha­ma, to jego cechy, moż­li­wo­ści, cno­ty i wady odpo­wia­da­ły­by miesz­kań­com mia­sta. Zatem mia­sto Sodo­ma to cały czło­wiek. Źli jego miesz­kań­cy to wady, zaś dobrzy — zale­ty. Sto pro­cent cech powin­no odpo­wia­dać stu pro­cen­tom cnót (każ­da cecha, któ­ra jest jed­nym z wie­lu „nasion” win­na wydać „owoc” w posta­ci kon­kret­nej cno­ty, war­to­ści). Jest jed­nak ina­czej, czę­sto bar­dzo na naszą nie­ko­rzyść (cechy zamiast w zale­ty prze­mie­nia­ją się w wady).


Nasze poło­że­nie wobec Boga jest dokład­nie takie samo, jaką była sytu­acja miesz­kań­ców Sodo­my: zasłu­gu­je­my na Jego gniew i potę­pie­nie. Jed­nak Bóg nie chce śmier­ci grzesz­ni­ka, lecz żeby się nawró­cił i miał życie. Dla­te­go też jest On wobec nas — podob­nie jak wobec Abra­ha­ma — lojal­ny: Czyż miał­bym zata­ić przed Abra­ha­mem to, co zamie­rzam uczy­nić? Po czym Pan rzekł: Skar­ga na Sodo­mę i Gomo­rę gło­śno się roz­le­ga, bo występ­ki ich [miesz­kań­ców] są bar­dzo cięż­kie. Chcę więc iść i zoba­czyć, czy postę­pu­ją tak, jak gło­si oskar­że­nie, któ­re do Mnie doszło, czy nie; dowiem się (Rdz 18, 17. 20–21).


W obli­czu zagro­że­nia zaczy­na­my się bro­nić argu­men­ta­mi („tech­ni­ką”) Abra­ha­ma: Czy zamie­rzasz wygu­bić spra­wie­dli­wych wespół z bez­boż­ny­mi? (Czy zamie­rzasz uka­rać mnie ze wzglę­du na moje wady i grze­chy, nie patrząc na moje zale­ty, cno­ty i dobre czy­ny?) Może w tym mie­ście jest pięć­dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych; czy tak­że znisz­czysz to mia­sto i nie prze­ba­czysz mu przez wzgląd na owych pięć­dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych, któ­rzy w nim miesz­ka­ją? (może jed­nak uda­ło mi się w poło­wie, w pięć­dzie­się­ciu pro­cen­tach dobrze wszyst­ko uczy­nić; czy to Ci nie wystar­czy, żeby zre­zy­gno­wać z wymie­rze­nia mi kary?) (Rdz 18, 23–24).


Wie­my, jaki był finał roz­mo­wy Abra­ha­ma z Bogiem: nie zna­la­zło się w Sodo­mie wystar­cza­ją­co dużo spra­wie­dli­wych. Nie zna­la­zło się wystar­cza­ją­co dużo dobra. Każ­dy z nas może usły­szeć sło­wa: (…) zwa­żo­no cię na wadze i oka­za­łeś się zbyt lek­ki (Dn 5, 27). Nie pomo­że nam więc zasta­wia­nie się cno­ta­mi i dobry­mi czy­na­mi. Robi­my to jed­nak instynk­tow­nie, podob­nie jak król Eze­chiasz (por. 2 Krl 20, 1–6), któ­ry tak uczy­nił i został wysłu­cha­ny.


Ale nawet wte­dy, gdy nie mamy na swo­im kon­cie tyle dobra, ile miał Eze­chiasz, broń­my się tym, co mamy. Jeśli ze stu pro­cent moż­li­wo­ści wyko­rzy­sta­li­śmy tyl­ko pięć, przed­staw­my Bogu te skrom­ne owo­ce. Gdy Bóg powie, że to za mało, to fakt ten pobu­dzi nas do wyko­rzy­sta­nia pozo­sta­łych moż­li­wo­ści. Wte­dy pro­cent nasze­go dobra wzro­śnie w wyni­ku prze­mia­ny oso­bo­wo­ści. Taka zaś prze­mia­na jest w isto­cie… nawró­ce­niem. Tym­cza­sem wszyst­kie wyro­ki Boże, nawet naj­groź­niej­sze, są zawsze warun­ko­we: (…) powia­dam — mówi Jezus — jeśli się nie nawró­ci­cie, wszy­scy tak samo zgi­nie­cie (Łk 13, 5). Poku­ta to prze­mia­na — w nas — zła w dobro. Św. Jan Chrzci­ciel woła: Wydaj­cie więc owo­ce god­ne nawró­ce­nia (…) (Łk 3, 8), to zna­czy: Niech przy­bę­dzie dobrych miesz­kań­ców (wię­cej dobra) w Sodo­mie (w nas), a wte­dy Pan nie znisz­czy mia­sta (nie uka­rze nas).


Dru­gi wymiar modli­tew­nej posta­wy Abra­ha­ma docho­dzi do gło­su, gdy na życze­nie Boga zamie­rza on zło­żyć w ofie­rze swe­go syna Iza­aka. Wszyst­ko bowiem nale­ży do Boga. Wszyst­ko jest z nie­go i dla Nie­go. Abra­ham dobrze to zro­zu­miał. Kon­se­kwent­ne podą­ża­nie za nim  pro­wa­dzi do cał­ko­wi­te­go ogo­ło­ce­nia się z sie­bie same­go i z tego, co jest ci naj­droż­sze… poszu­kaj, do cze­go jesteś naj­bar­dziej przy­wią­za­ny, tego, z czym utoż­sa­miasz swo­je „ja”… dla Abra­ha­ma był to jego jedy­ny syn. Jeśli stać cię na taki dar, takie cał­ko­wi­te odda­nie, tę cał­ko­wi­tą ufność w Tym, któ­ry prze­ni­ka wszel­ki umysł i rozum — wszyst­ko ci zosta­nie sto­kroć zwró­co­ne: Bóg cię wyna­gro­dzi. Być jak Abra­ham to mieć w ser­cu i sumie­niu „jedy­nie Jego”. Abra­ham wcho­dząc na szczyt góry myślał wyłącz­nie o swym synu. Gdy scho­dził, myślał już tyl­ko o Bogu. Przejść przez naj­wyż­szy punkt ofia­ry ozna­cza odkry­cie, że nic nie nale­ży do wła­sne­go „ja”. Wszyst­ko nale­ży do Boga. To śmierć ego i odna­le­zie­nie „Jego” — uczy o. Sera­fin z Góry Athos (J‑Y. Lelo­up, Hezy­chazm. Zapo­mnia­na tra­dy­cja modli­tew­na, Kra­ków 1996).


Pod­su­mo­wu­jąc te roz­wa­ża­nia o modli­tew­nej posta­wie Abra­ha­ma, trze­ba powtó­rzyć, że ma ona dwa wymia­ry, dwa aspek­ty. Aspekt pozy­tyw­ny ujaw­nia się w zdo­by­wa­niu — w zdo­by­wa­niu cnót, dobrych czy­nów, aby prze­trwać w kon­fron­ta­cji z Bożą spra­wie­dli­wo­ścią. Ta wal­ka o prze­trwa­nie pro­wa­dzi do nawró­ce­nia, a nawró­ce­nie owo­cu­je dobry­mi czy­na­mi. Aspekt nega­tyw­ny nato­miast prze­ja­wia się w rezy­gna­cji — w rezy­gna­cji ze swo­je­go „ja”, ego, w ofia­ro­wa­niu tego, co naj­droż­sze — swo­je­go jedy­ne­go syna. Moż­na by powie­dzieć, że w ten pierw­szy wymiar modli­twy wcho­dzi­my z wła­snej ini­cja­ty­wy (pamię­ta­jąc oczy­wi­ście, że to Bóg jest w nas spraw­cą chce­nia i czy­nie­nia wszyst­kie­go, co dobre — por. Flp 2, 13), kie­dy cze­goś bar­dzo pra­gnie­my. Nato­miast w dru­gi wymiar modli­twy wcho­dzi­my już z ini­cja­ty­wy Boga, któ­ry chce nas prze­ko­nać, jak Mu na nas bar­dzo zale­ży, kie­dy chce nas pod­nieść na „wyż­szy poziom” życia ducho­we­go, aż do… same­go nie­ba.


Aspekt pozy­tyw­ny odpo­wia­da „małej dro­dze” św. Tere­sy od Dzie­ciąt­ka Jezus (jak naj­wię­cej ofiar, dobrych uczyn­ków, żeby ochro­nić sie­bie albo innych przed Bożą spra­wie­dli­wo­ścią; doda­wa­nie — wymiar pozy­tyw­ny), nato­miast nega­tyw­ny — „wiel­kiej dro­dze” św. Jana od Krzy­ża („nic, nic, nic”; odej­mo­wa­nie — wymiar nega­tyw­ny). Abra­ham jest mały i wiel­ki zara­zem. Odno­si się to do każ­de­go z nas: jeste­śmy mali, mamy być wiel­cy. Bóg akcep­tu­je nas taki­mi, jaki­mi jeste­śmy, lecz jed­no­cze­śnie sta­wia wyma­ga­nia; chce, byśmy — z Jego pomo­cą — prze­kro­czy­li naszą małość i sta­li się wiel­ki­mi.


Patrząc sze­rzej na ducho­wą posta­wę Abra­ha­ma, może­my w niej dostrzec połą­cze­nie w pew­nym sen­sie eli­tar­nej ducho­wo­ści hin­du­izmu czy bud­dy­zmu, „ducho­wo­ści dla wybra­nych” z chrze­ści­jań­ską „ducho­wo­ścią malucz­kich” (z jed­nej stro­ny śmierć ego, a z dru­giej peł­nie­nie czy­nów miło­ści). Nie wol­no zbyt szyb­ko, samo­wol­nie wkra­czać na „wiel­ką dro­gę”, ale też nie moż­na wyłącz­nie nale­gać na Boga naszą „mało­ścią”. Musi­my zło­żyć syna w ofie­rze (poświę­cić nasze ego), wcze­śniej jed­nak win­ni­śmy per­trak­to­wać na korzyść miesz­kań­ców „Sodo­my” (zdo­by­wać zasłu­gi przez peł­nie­nie dobrych czy­nów).


Te dwa wymia­ry (aspek­ty) życia ducho­we­go są jak­by jego dwo­ma eta­pa­mi. Żaden z nich jed­nak nie jest pier­wot­ny w sto­sun­ku do dru­gie­go, lecz wystę­pu­ją na prze­mian. Ponie­waż Abra­ham w mistrzow­ski spo­sób połą­czył je ze sobą, może­my go uznać za wzór peł­ne­go, auten­tycz­ne­go życia duchowego.Wzorem Jaku­ba


Nigdy nie będzie wal­czył z Bogiem ten, kto w Jego ist­nie­nie nie wie­rzy. Pozo­sta­li mogą z Nim wal­czyć z dwóch powo­dów: albo w wyni­ku nie­skry­wa­nej nie­na­wi­ści, albo dla­te­go… że Go bar­dzo kocha­ją i ufa­ją Mu bez­gra­nicz­nie. Ci pierw­si pró­bu­ją znisz­czyć poję­cie Boga w ludz­kiej świa­do­mo­ści na róż­ne spo­so­by, dru­dzy pró­bu­ją poko­nać Jego same­go w modli­tew­nych zma­ga­niach. Wzo­rem dla nich jest biblij­ny patriar­cha Jakub, ten, któ­ry wal­czył z Bogiem i zwy­cię­żył.


W jego burz­li­wym życiu na szcze­gól­ną uwa­gę zasłu­gu­ją dwa momen­ty, któ­re mają dla nas klu­czo­we zna­cze­nie. Jed­nym z nich jest sen w Betel, a dru­gim wal­ka nad poto­kiem Jab­bok. Są to dwa spo­tka­nia z Bogiem. W naszym życiu bywa podob­nie. W pierw­szym spo­tka­niu Bóg wycho­dzi nam naprze­ciw, aby zade­kla­ro­wać swo­ją miłość, wier­ność i tro­skę. W dru­gim przy­cho­dzi „upo­mnieć się o swo­je” i ode­brać nam dzie­dzic­two, któ­rym wcze­śniej nas obda­rzył, jeże­li go nie pomno­ży­li­śmy. War­to w tym miej­scu przy­po­mnieć sobie Chry­stu­so­wą przy­po­wieść o talen­tach.


Oto opis pierw­sze­go z tych dwóch waż­nych spo­tkań Jaku­ba z Bogiem. We śnie ujrzał dra­bi­nę opar­tą na zie­mi, się­ga­ją­cą swym wierz­choł­kiem nie­ba, oraz anio­łów Bożych, któ­rzy wcho­dzi­li w górę i scho­dzi­li na dół. A oto Jah­we stał na jej szsz­czy­cie i mówił: „Ja jestem Pan, Bóg Abra­ha­ma i Bóg Iza­aka. (…) Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdzie­kol­wiek się udasz” (Rdz 28, 12–15).


W ten spo­sób Bóg sta­je u począt­ków nasze­go życia. Każ­dy z nas ma taki „sen”, gdy z Bożą pomo­cą sta­ra­my się roze­znać, jakie zada­nia mamy do wyko­na­nia. Bóg roz­da­je nam talen­ty: jed­ne­mu wię­cej, dru­gie­mu mniej; jed­ne­mu takie, dru­gie­mu inne. I do każ­de­go mówi: Będę cię strzegł, gdzie­kol­wiek się udasz i cokol­wiek będziesz w imię Moje czy­nił. Zawsze mamy dwie moż­li­wo­ści wybo­ru, jeże­li cho­dzi o spo­sób prze­ży­cia wszyst­kich naszych dni. Albo będzie to jakiś rodzaj „pozy­tyw­ne­go myśle­nia”, któ­ry obie­cu­je  nam pomóc „dosię­gnąć nie­ba”, albo głę­bo­ka wia­ra, że z Bogiem napraw­dę może­my poko­nać wszyst­kie trud­no­ści. Sym­bo­lem pierw­szej posta­wy jest pró­ba zbu­do­wa­nia wie­ży Babel, a dru­giej wła­śnie dra­bi­na Jaku­bo­wa, któ­ra łączy nie­bo z zie­mią z ini­cja­ty­wy same­go Nie­ba. Po tej dra­bi­nie scho­dzi łaska, aby przy jej pomo­cy czło­wiek mógł wznieść się tam, gdzie zapra­sza go Bóg.


Ini­cja­to­rem dru­gie­go spo­tka­nia rów­nież był Bóg. Gdy zaś wró­cił i został sam jeden, ktoś zma­gał się z nim aż do wscho­du jutrzen­ki, a widząc, że nie może go poko­nać, dotknął jego sta­wu bio­dro­we­go i wywich­nął Jaku­bo­wi ten staw pod­czas zma­ga­nia się z nim. A wresz­cie rzekł: „Puść mnie, bo już wscho­dzi zorza!” Jakub odpo­wie­dział: „Nie pusz­czę cię, dopó­ki mi nie pobło­go­sła­wisz!” Wte­dy (tam­ten) go zapy­tał: „Jakie masz imię?” On zaś rzekł: „Jakub”. Powie­dział: „Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, lecz Izra­el, bo wal­czy­łeś z Bogiem i z ludź­mi, i zwy­cię­ży­łeś”. Potem Jakub rzekł: „Powiedz mi, pro­szę, jakie jest Twe imię?” Ale on odpo­wie­dział: „Cze­mu pytasz mnie o imię?” — i pobło­go­sła­wił go na owym miej­scu (Rdz 32, 25–30).


Kie­dy Bóg przy­cho­dzi nas roz­li­czyć, nie moż­na zacho­wy­wać się tak, jak ten słu­ga z przy­po­wie­ści: Panie, wie­dzia­łem, żeś jest czło­wiek twar­dy: chcesz żąć tam, gdzie nie posia­łeś, i zbie­rać tam, gdzieś nie roz­sy­pał. Bojąc się więc, posze­dłem i ukry­łem twój talent w zie­mi. Oto masz swo­ją wła­sność! (Mt 25, 24–25). Jeże­li przyj­mie­my taką posta­wę, Bóg odbie­rze swo­ją wła­sność. Trze­ba wal­czyć, bo tak napraw­dę On nie chce odbie­rać nam kie­dy­kol­wiek udzie­lo­nych darów. Zmar­no­wa­ne (oka­zje do czy­nie­nia) dobra sta­ją się w tym bole­snym spo­tka­niu z Bogiem nową szan­są. Trze­ba ją wyko­rzy­stać, uchwy­cić Boga i nie puścić, dopó­ki nam (ponow­nie) nie pobło­go­sła­wi.


Pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia z Bogiem, któ­re w przy­pad­ku każ­de­go czło­wie­ka ina­czej wyglą­da i jest jakimś roze­zna­niem Jego woli co do nasze­go życia, rysu­je się przed nami obraz tego, co jest do zdo­by­cia. W cza­sie tego dru­gie­go może­my stra­cić to, co posia­da­my. Na począt­ku zwy­kle prze­ce­nia­my swo­je moż­li­wo­ści, wyda­je nam się, że może­my zbu­do­wać gmach świę­to­ści bez spe­cjal­nej pomo­cy Boga. Na koń­cu doświad­cza­my, że bez nie­go nic nie może­my uczy­nić (por. J 15, 5). Nawet ta chęć do wal­ki nie jest niczym innym, jak tyl­ko Jego łaską.


Bóg kie­ro­wa­ny miło­ścią pro­wo­ku­je nas do wal­ki, któ­rej jed­nak nie musi­my pod­jąć. Spra­wi­my Mu tym dodat­ko­wy ból. Jeden z mni­chów, Gueric z Igny, napi­sał kie­dyś tak: O prze­bie­gła dobro­ci, któ­ra uda­jesz nie­czu­łość. Z jaką miło­ścią wal­czysz z tymi, na któ­rych korzyść wal­czysz. Nie trać więc nadziei, ale trzy­maj się moc­no, szczę­śli­wa duszo, któ­ra roz­po­czę­łaś taką wal­kę z Bogiem. Tak, On chce two­jej prze­mo­cy, pra­gnie być przez cie­bie zwy­cię­żo­ny. Bo nawet wte­dy, kie­dy się gnie­wa i wycią­ga rękę, aby zadać cios, szu­ka — jak sam wyzna­je — czło­wie­ka, któ­ry jak Moj­żesz sta­wił­by Mu opór. A kie­dy go nie znaj­dzie, skar­ży się, mówiąc: Nie ma niko­go, kto by się pod­niósł i powstrzy­mał Mnie.


Logi­ka doma­ga się, aby pozba­wić udzie­lo­nych darów tego, kto nie potra­fi ich roz­wi­jać. Ale tak napraw­dę Bóg nie ma komu oddać talen­tu ode­bra­ne­go gnu­śne­mu słu­dze, bo ludzie są nie­po­wta­rzal­ni, podob­nie dary. Jeże­li więc ktoś zmar­nu­je dobro, któ­re mógł uczy­nić, ono już nie zaist­nie­je. Dla­te­go Bóg sta­je do wal­ki, gdyż doma­ga się tego Jego spra­wie­dli­wość i poważ­ne trak­to­wa­nie czło­wie­ka. Ale tak napraw­dę chce tę wal­kę prze­grać. Jeśli zwy­cię­ży i odbie­rze czło­wie­ko­wi talent, któ­re­go ten nie będzie się sta­rał utrzy­mać, sta­nie się jed­no­cze­śnie tym, któ­ry prze­grał: dobro zosta­nie bez­pow­rot­nie zmar­no­wa­ne. Jeże­li zaś zwy­cię­ży czło­wiek, zwy­cięz­cą będzie rów­nież Bóg: Jego „inwe­sty­cja” — choć z opóź­nie­niem — przy­nie­sie owoc.


Jacqu­es Loew (Modli­twa w szko­le wiel­kich przy­ja­ciół Boga) zauwa­ża: Jakub nie mówi: „Bądź wola Two­ja”. Wal­czy aż do rana w nie­wia­ry­god­ny spo­sób. Czyż­by więc Jakub był sil­niej­szy niż Bóg? To nie­moż­li­we, wte­dy Bóg nie był­by Bogiem. Skąd bie­rze się siła Jaku­ba, któ­ry może wal­czyć całą noc i nie daję się zwy­cię­żyć? Jakub wal­czy — i to jest dla nas jakaś nauka — posłu­gu­jąc się bro­nią same­go Boga. Wal­czy posłu­gu­jąc się jako bro­nią obiet­ni­cą Boga i Jego wier­no­ścią. To jest to, co mówił Hiob: „Choć­by mnie zabił, Jesz­cze będę Mu ufał”. Podej­mie to potem Tere­sa od Dzie­ciąt­ka Jezus. Dopó­ki się ufa, nie moż­na zostać poko­na­nym (pod­kreśl. J.K.). Jakub zwy­cię­żył przez swo­ją nadzie­ję. (…) Siłą Jaku­ba jest jego nadzie­ja, nie spryt, wysi­łek, ani ludz­kie spo­so­by. (…) Jakub nie ma innej bro­ni, ale tej bro­ni sam Bóg mu nie wytrą­ci. Księ­ga Mądro­ści powie o Jaku­bie: „Mądrość (…) roz­strzy­gnę­ła na jego korzyść cięż­kie zma­ga­nie, by wie­dział, że poboż­ność moc­niej­sza jest niż wszyst­ko” (10, 12).

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.