Przyjazne z Bogiem obcowanie
- 30 marca, 2003
- przeczytasz w 16 minut
Modlitwa (…) wewnętrzna — mówi św. Teresa z Avila — nie jest to (…) nic innego jak przyjazne z Bogiem obcowanie, częste chwile sam na sam z Tym, o którym wiemy, że nas kocha. Ta wypowiedź jest pełną „definicją” modlitwy, mało kto jednak zauważa, że może również stanowić — jeśli się jej wnikliwie przyjrzeć — bardzo dobrą „instrukcję” do właściwego jej przeżycia.
Bóg nas kocha
Aby ta definicja mogła być użyteczna jako instrukcja, trzeba ją jeszcze bardziej uprościć i wyeksponować. Ujmując rzecz krócej, można powiedzieć, że modlitwa jest 1) ROZMOWĄ z Tym, 2) o którym WIEMY, 3) że nas KOCHA. Mamy więc trzy ważne człony definicji, trzy punkty instrukcji, wskazujące ostatecznie na trzy etapy modlitwy. Aby modlitwę można było uznać za dobrą, trzeba ją przeżywać w takiej kolejności, żeby ostatni człon definicji wyznaczał jej pierwszy etap.
Trzeba zacząć od tego, że Bóg nas KOCHA. Św. Ignacy w swojej Kontemplacji dla uzyskania miłości radzi, aby (…) przypomnieć sobie otrzymane dobrodziejstwa: stworzenie, odkupienie i poszczególne dary. Z wielkim uczuciem rozważę, ile zdziałał dla mnie Bóg, nasz Pan, ile mi dał z tego, co ma, oraz jak ten sam Pan chce mi dać siebie samego, na ile to możliwe, odpowiednio do swego Boskiego rozporządzenia. (…) Zwrócić uwagę na to, jak Bóg przebywa w stworzeniach: żywiołom daje istnienie, roślinom — życie i rozwój, zwierzętom — czucie, a ludziom — rozum. W podobny sposób [przebywa] we mnie, ożywiając mnie, dając mi czucie i sprawiając, że mam władzę rozumowania. Ponadto czyni ze mnie świątynię, jestem bowiem stworzony na podobieństwo i na obraz Jego Boskiego Majestatu.
Łatwo zauważyć, że nasza miłość do Boga rozwija się na bazie dowodów miłości z Jego strony, co tak skrótowo przedstawia św. Ignacy. Taką samą „metodą” posługiwali się wcześniej autorzy Pisma świętego. Na wielu stronach Biblii ukazane są dowody miłości ze strony Boga: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec; zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy (1 J 3, 1). W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4, 9–10).
Cała historia zbawienia świadczy o tym, że Bóg nas kocha. Wniknięcie w tę prawdę jest pierwszym etapem naszej modlitwy. Ale to nie wystarczy, bowiem wszystkie te prawdy mogą zatrzymywać się jedynie na poziomie wiadomości religijnych. Stąd może być jeszcze bardzo daleko do zakochania się w Bogu, do głębokiego doświadczenia Jego miłości. Można by nawet ten etap pominąć i iść drogą „na skróty”, jeżeli łaska Boża nas do tego pociągnie.Drugi etap modlitwy to ten, na którym WIEMY, że Bóg nas kocha. Nie chodzi tu o wiedzę czysto intelektualną (pierwszy etap), lecz o głębokie doświadczenie Bożej miłości. W tym momencie trzeba uświadomić sobie, że Bóg patrzy na nas z miłością, podobnie jak spojrzał na bogatego młodzieńca (por. Mk 10, 21). Można by powiedzieć, że to, co ów młodzieniec robił do tej pory, a mianowicie przestrzegał przykazań, odpowiada temu pierwszemu etapowi modlitwy. Został on jednak przez Jezusa zaproszony, aby pójść dalej, aby oddać się doświadczaniu Bożej miłości, pozostawiając za sobą wszystko, całe bogactwo, jakie posiadał, tak materialne, jak i duchowe. Bowiem bardziej od wnikliwych wniosków teologicznych cieszy Boga nasze przeświadczenie, że jesteśmy przez Niego kochani.
W zbiorze ćwiczeń medytacyjnych Sadhana Anthony de Mello pisze: A oto inne ćwiczenie (ulubione przez św. Teresę z Avila), które wam umożliwi doświadczenie miłości, jaką Chrystus żywi do was. Jest to jedno z tych fundamentalnych ćwiczeń, jakie Święta zalecała wszystkim ludziom. Wyobraźcie sobie, że widzicie, jak Jezus stoi przed wami… Patrzy na was… Jedynym waszym zadaniem jest uświadomienie sobie Jego spojrzenia… Więc patrzcie, jak On spogląda na was. I zobaczcie miłość w Jego spojrzeniu. (…) Jedna z sióstr św. Teresy, która ufnie godzinami praktykowała tę metodę modlitwy, powiedziała, iż kończąc modły zawsze czuła się spragniona. Spytana, co czyniła podczas modlitwy, odpowiedziała: „pozwoliłam się kochać”.
Inna karmelitanka, Edyta Stein, w zakonie Teresa Benedykta od Krzyża, pozostawiła takie wyznanie:
Twój wzrok pełen miłości spoczął na mnie,Ty, Boże, słuchasz moich cichych słów.I pokój przepełnia me serce.Twoje Ciało przenika mnie tajemniczo, Twa dusza jednoczy się z moją. Nasienie przyszłej chwały, któreś sam we mnie wsiał,kryje się w ciele z prochu.Jak niepojęte są miłości Twojej cuda,w świętym zachwycie stoję oniemiała.Brak słów, ustaje serce.
Po tak głębokim doświadczeniu Bożej miłości przychodzi kolej na ostatni etap modlitwy, na ROZMOWĘ. Może ona mieć różny charakter: od cichej i pokornej prośby, aż do „wadzenia się” z Bogiem. Ktoś, kto nie doświadczył miłości Bożej, nigdy tak naprawdę nie będzie z Nim rozmawiał, choćby jego modlitwa była nie kończącym się potokiem słów. Ktoś, kto nie doświadczył Bożej miłości, nigdy nie będzie pewien, że Bóg go kocha. W tym wypadku sama wiara w Bożą miłość do nas nie bardzo wystarcza. Ktoś, kto nie doświadczył tej miłości, nie ma odwagi mówić Bogu o wszystkim i prosić Go o to, na czym mu bardzo zależy.
Ten natomiast, kto WIE, że jest kochany, ma odwagę pertraktować z Bogiem jak Abraham; nie waha się prosić o niezwłoczną interwencję jak św. Scholastyka; może powiedzieć: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie, jak Maryja, choćby Jezus jasno dawał do zrozumienia, że Jego godzina jeszcze nie nadeszła. Życzenie osób, które On szczególnie miłuje, może nadejście tej godziny przyspieszyć.
Bywa, że taka rozmowa z Bogiem przybiera postać rozprawy sądowej, podczas której modlący się występuje w roli obrońcy, odwołując się do wszelkich argumentów na korzyść oskarżonego. Gdyby nie miał pewności, że sam jest przez Boga kochany, nie podjąłby się takiej roli. Jeżeli zaś prosi we własnej sprawie, to również ma odwagę odwołać się do uczynionego przez siebie dobra, podobnie jak król Ezechiasz: Ach, Panie, wspomnij na to, proszę, że postępowałem wobec Ciebie wiernie i z doskonałym sercem, że czyniłem, co jest dobre w Twoich oczach (2 Krl 20, 3), choć „taktyka” modlitwy błagalnej jest raczej inna: Wiem, że nie byłem Ci wierny, ale daj mi jeszcze szansę, bądź dla mnie miłosierny. Ktoś, kto głęboko doświadczył Bożej miłości, ma odwagę Mu się przeciwstawić, podobnie jak Jakub.
Wiele jest przykładów rozmów z Bogiem. Czerpiemy je przede wszystkim z wyznań świętych. Różnią się one bardzo od tych ułożonych na różne okazje i zamieszczanych w modlitewnikach. Tym ostatnim nie brak teologicznej poprawności, nie są one jednak tak porywające jak te, które wyrastają z doświadczenia Bożej miłości. Wniosek zatem jest taki, że autentyczna rozmowa z Bogiem, polegająca często na ufnym odwoływaniu się do Jego obietnic i zapewnień o niezmiennej wierności, mimo jej braku z naszej strony, nie jest jeszcze możliwa po gruntownym studium teologii, choćby ono dotyczyło wyłącznie Bożej dobroci, lecz po głębokim doświadczeniu Jego miłości. Prośmy więc Boga o to doświadczenie, a wtedy będziemy mogli prowadzić z Nim spontaniczny dialog i na pewno niejedną łaskę wybłagamy.
Jak Abraham
Postawę modlitewną Abrahama określają dwa zdarzenia z jego życia, które dla nas mają głębokie znaczenie duchowe. Opisane są one w Księdze Rodzaju, w rozdziale 18. (wstawiennictwo za mieszkańcami Sodomy) i 22. (ofiarowanie syna Izaaka). Modlitwa Abrahama ma dwa wymiary, które łatwo dostrzec, gdy te wydarzenia zinterpretuje się w sensie duchowym. Jego targowanie się z Bogiem (pierwszy wymiar modlitwy) polegało na tym, że prosił: A gdyby tak znalazło się w Sodomie tyle, a tyle sprawiedliwych… I wobec braku wystarczającej ilości takich ludzi, liczbę ich obniżał.
Gdyby Sodoma symbolizowała każdego człowieka, nawet samego Abrahama, to jego cechy, możliwości, cnoty i wady odpowiadałyby mieszkańcom miasta. Zatem miasto Sodoma to cały człowiek. Źli jego mieszkańcy to wady, zaś dobrzy — zalety. Sto procent cech powinno odpowiadać stu procentom cnót (każda cecha, która jest jednym z wielu „nasion” winna wydać „owoc” w postaci konkretnej cnoty, wartości). Jest jednak inaczej, często bardzo na naszą niekorzyść (cechy zamiast w zalety przemieniają się w wady).
Nasze położenie wobec Boga jest dokładnie takie samo, jaką była sytuacja mieszkańców Sodomy: zasługujemy na Jego gniew i potępienie. Jednak Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz żeby się nawrócił i miał życie. Dlatego też jest On wobec nas — podobnie jak wobec Abrahama — lojalny: Czyż miałbym zataić przed Abrahamem to, co zamierzam uczynić? Po czym Pan rzekł: Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich [mieszkańców] są bardzo ciężkie. Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują tak, jak głosi oskarżenie, które do Mnie doszło, czy nie; dowiem się (Rdz 18, 17. 20–21).
W obliczu zagrożenia zaczynamy się bronić argumentami („techniką”) Abrahama: Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? (Czy zamierzasz ukarać mnie ze względu na moje wady i grzechy, nie patrząc na moje zalety, cnoty i dobre czyny?) Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych; czy także zniszczysz to miasto i nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych pięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy w nim mieszkają? (może jednak udało mi się w połowie, w pięćdziesięciu procentach dobrze wszystko uczynić; czy to Ci nie wystarczy, żeby zrezygnować z wymierzenia mi kary?) (Rdz 18, 23–24).
Wiemy, jaki był finał rozmowy Abrahama z Bogiem: nie znalazło się w Sodomie wystarczająco dużo sprawiedliwych. Nie znalazło się wystarczająco dużo dobra. Każdy z nas może usłyszeć słowa: (…) zważono cię na wadze i okazałeś się zbyt lekki (Dn 5, 27). Nie pomoże nam więc zastawianie się cnotami i dobrymi czynami. Robimy to jednak instynktownie, podobnie jak król Ezechiasz (por. 2 Krl 20, 1–6), który tak uczynił i został wysłuchany.
Ale nawet wtedy, gdy nie mamy na swoim koncie tyle dobra, ile miał Ezechiasz, brońmy się tym, co mamy. Jeśli ze stu procent możliwości wykorzystaliśmy tylko pięć, przedstawmy Bogu te skromne owoce. Gdy Bóg powie, że to za mało, to fakt ten pobudzi nas do wykorzystania pozostałych możliwości. Wtedy procent naszego dobra wzrośnie w wyniku przemiany osobowości. Taka zaś przemiana jest w istocie… nawróceniem. Tymczasem wszystkie wyroki Boże, nawet najgroźniejsze, są zawsze warunkowe: (…) powiadam — mówi Jezus — jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie (Łk 13, 5). Pokuta to przemiana — w nas — zła w dobro. Św. Jan Chrzciciel woła: Wydajcie więc owoce godne nawrócenia (…) (Łk 3, 8), to znaczy: Niech przybędzie dobrych mieszkańców (więcej dobra) w Sodomie (w nas), a wtedy Pan nie zniszczy miasta (nie ukarze nas).
Drugi wymiar modlitewnej postawy Abrahama dochodzi do głosu, gdy na życzenie Boga zamierza on złożyć w ofierze swego syna Izaaka. Wszystko bowiem należy do Boga. Wszystko jest z niego i dla Niego. Abraham dobrze to zrozumiał. Konsekwentne podążanie za nim prowadzi do całkowitego ogołocenia się z siebie samego i z tego, co jest ci najdroższe… poszukaj, do czego jesteś najbardziej przywiązany, tego, z czym utożsamiasz swoje „ja”… dla Abrahama był to jego jedyny syn. Jeśli stać cię na taki dar, takie całkowite oddanie, tę całkowitą ufność w Tym, który przenika wszelki umysł i rozum — wszystko ci zostanie stokroć zwrócone: Bóg cię wynagrodzi. Być jak Abraham to mieć w sercu i sumieniu „jedynie Jego”. Abraham wchodząc na szczyt góry myślał wyłącznie o swym synu. Gdy schodził, myślał już tylko o Bogu. Przejść przez najwyższy punkt ofiary oznacza odkrycie, że nic nie należy do własnego „ja”. Wszystko należy do Boga. To śmierć ego i odnalezienie „Jego” — uczy o. Serafin z Góry Athos (J‑Y. Leloup, Hezychazm. Zapomniana tradycja modlitewna, Kraków 1996).
Podsumowując te rozważania o modlitewnej postawie Abrahama, trzeba powtórzyć, że ma ona dwa wymiary, dwa aspekty. Aspekt pozytywny ujawnia się w zdobywaniu — w zdobywaniu cnót, dobrych czynów, aby przetrwać w konfrontacji z Bożą sprawiedliwością. Ta walka o przetrwanie prowadzi do nawrócenia, a nawrócenie owocuje dobrymi czynami. Aspekt negatywny natomiast przejawia się w rezygnacji — w rezygnacji ze swojego „ja”, ego, w ofiarowaniu tego, co najdroższe — swojego jedynego syna. Można by powiedzieć, że w ten pierwszy wymiar modlitwy wchodzimy z własnej inicjatywy (pamiętając oczywiście, że to Bóg jest w nas sprawcą chcenia i czynienia wszystkiego, co dobre — por. Flp 2, 13), kiedy czegoś bardzo pragniemy. Natomiast w drugi wymiar modlitwy wchodzimy już z inicjatywy Boga, który chce nas przekonać, jak Mu na nas bardzo zależy, kiedy chce nas podnieść na „wyższy poziom” życia duchowego, aż do… samego nieba.
Aspekt pozytywny odpowiada „małej drodze” św. Teresy od Dzieciątka Jezus (jak najwięcej ofiar, dobrych uczynków, żeby ochronić siebie albo innych przed Bożą sprawiedliwością; dodawanie — wymiar pozytywny), natomiast negatywny — „wielkiej drodze” św. Jana od Krzyża („nic, nic, nic”; odejmowanie — wymiar negatywny). Abraham jest mały i wielki zarazem. Odnosi się to do każdego z nas: jesteśmy mali, mamy być wielcy. Bóg akceptuje nas takimi, jakimi jesteśmy, lecz jednocześnie stawia wymagania; chce, byśmy — z Jego pomocą — przekroczyli naszą małość i stali się wielkimi.
Patrząc szerzej na duchową postawę Abrahama, możemy w niej dostrzec połączenie w pewnym sensie elitarnej duchowości hinduizmu czy buddyzmu, „duchowości dla wybranych” z chrześcijańską „duchowością maluczkich” (z jednej strony śmierć ego, a z drugiej pełnienie czynów miłości). Nie wolno zbyt szybko, samowolnie wkraczać na „wielką drogę”, ale też nie można wyłącznie nalegać na Boga naszą „małością”. Musimy złożyć syna w ofierze (poświęcić nasze ego), wcześniej jednak winniśmy pertraktować na korzyść mieszkańców „Sodomy” (zdobywać zasługi przez pełnienie dobrych czynów).
Te dwa wymiary (aspekty) życia duchowego są jakby jego dwoma etapami. Żaden z nich jednak nie jest pierwotny w stosunku do drugiego, lecz występują na przemian. Ponieważ Abraham w mistrzowski sposób połączył je ze sobą, możemy go uznać za wzór pełnego, autentycznego życia duchowego.Wzorem Jakuba
Nigdy nie będzie walczył z Bogiem ten, kto w Jego istnienie nie wierzy. Pozostali mogą z Nim walczyć z dwóch powodów: albo w wyniku nieskrywanej nienawiści, albo dlatego… że Go bardzo kochają i ufają Mu bezgranicznie. Ci pierwsi próbują zniszczyć pojęcie Boga w ludzkiej świadomości na różne sposoby, drudzy próbują pokonać Jego samego w modlitewnych zmaganiach. Wzorem dla nich jest biblijny patriarcha Jakub, ten, który walczył z Bogiem i zwyciężył.
W jego burzliwym życiu na szczególną uwagę zasługują dwa momenty, które mają dla nas kluczowe znaczenie. Jednym z nich jest sen w Betel, a drugim walka nad potokiem Jabbok. Są to dwa spotkania z Bogiem. W naszym życiu bywa podobnie. W pierwszym spotkaniu Bóg wychodzi nam naprzeciw, aby zadeklarować swoją miłość, wierność i troskę. W drugim przychodzi „upomnieć się o swoje” i odebrać nam dziedzictwo, którym wcześniej nas obdarzył, jeżeli go nie pomnożyliśmy. Warto w tym miejscu przypomnieć sobie Chrystusową przypowieść o talentach.
Oto opis pierwszego z tych dwóch ważnych spotkań Jakuba z Bogiem. We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół. A oto Jahwe stał na jej szszczycie i mówił: „Ja jestem Pan, Bóg Abrahama i Bóg Izaaka. (…) Ja jestem z tobą i będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz” (Rdz 28, 12–15).
W ten sposób Bóg staje u początków naszego życia. Każdy z nas ma taki „sen”, gdy z Bożą pomocą staramy się rozeznać, jakie zadania mamy do wykonania. Bóg rozdaje nam talenty: jednemu więcej, drugiemu mniej; jednemu takie, drugiemu inne. I do każdego mówi: Będę cię strzegł, gdziekolwiek się udasz i cokolwiek będziesz w imię Moje czynił. Zawsze mamy dwie możliwości wyboru, jeżeli chodzi o sposób przeżycia wszystkich naszych dni. Albo będzie to jakiś rodzaj „pozytywnego myślenia”, który obiecuje nam pomóc „dosięgnąć nieba”, albo głęboka wiara, że z Bogiem naprawdę możemy pokonać wszystkie trudności. Symbolem pierwszej postawy jest próba zbudowania wieży Babel, a drugiej właśnie drabina Jakubowa, która łączy niebo z ziemią z inicjatywy samego Nieba. Po tej drabinie schodzi łaska, aby przy jej pomocy człowiek mógł wznieść się tam, gdzie zaprasza go Bóg.
Inicjatorem drugiego spotkania również był Bóg. Gdy zaś wrócił i został sam jeden, ktoś zmagał się z nim aż do wschodu jutrzenki, a widząc, że nie może go pokonać, dotknął jego stawu biodrowego i wywichnął Jakubowi ten staw podczas zmagania się z nim. A wreszcie rzekł: „Puść mnie, bo już wschodzi zorza!” Jakub odpowiedział: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” Wtedy (tamten) go zapytał: „Jakie masz imię?” On zaś rzekł: „Jakub”. Powiedział: „Odtąd nie będziesz się zwał Jakub, lecz Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi, i zwyciężyłeś”. Potem Jakub rzekł: „Powiedz mi, proszę, jakie jest Twe imię?” Ale on odpowiedział: „Czemu pytasz mnie o imię?” — i pobłogosławił go na owym miejscu (Rdz 32, 25–30).
Kiedy Bóg przychodzi nas rozliczyć, nie można zachowywać się tak, jak ten sługa z przypowieści: Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność! (Mt 25, 24–25). Jeżeli przyjmiemy taką postawę, Bóg odbierze swoją własność. Trzeba walczyć, bo tak naprawdę On nie chce odbierać nam kiedykolwiek udzielonych darów. Zmarnowane (okazje do czynienia) dobra stają się w tym bolesnym spotkaniu z Bogiem nową szansą. Trzeba ją wykorzystać, uchwycić Boga i nie puścić, dopóki nam (ponownie) nie pobłogosławi.
Podczas pierwszego spotkania z Bogiem, które w przypadku każdego człowieka inaczej wygląda i jest jakimś rozeznaniem Jego woli co do naszego życia, rysuje się przed nami obraz tego, co jest do zdobycia. W czasie tego drugiego możemy stracić to, co posiadamy. Na początku zwykle przeceniamy swoje możliwości, wydaje nam się, że możemy zbudować gmach świętości bez specjalnej pomocy Boga. Na końcu doświadczamy, że bez niego nic nie możemy uczynić (por. J 15, 5). Nawet ta chęć do walki nie jest niczym innym, jak tylko Jego łaską.
Bóg kierowany miłością prowokuje nas do walki, której jednak nie musimy podjąć. Sprawimy Mu tym dodatkowy ból. Jeden z mnichów, Gueric z Igny, napisał kiedyś tak: O przebiegła dobroci, która udajesz nieczułość. Z jaką miłością walczysz z tymi, na których korzyść walczysz. Nie trać więc nadziei, ale trzymaj się mocno, szczęśliwa duszo, która rozpoczęłaś taką walkę z Bogiem. Tak, On chce twojej przemocy, pragnie być przez ciebie zwyciężony. Bo nawet wtedy, kiedy się gniewa i wyciąga rękę, aby zadać cios, szuka — jak sam wyznaje — człowieka, który jak Mojżesz stawiłby Mu opór. A kiedy go nie znajdzie, skarży się, mówiąc: Nie ma nikogo, kto by się podniósł i powstrzymał Mnie.
Logika domaga się, aby pozbawić udzielonych darów tego, kto nie potrafi ich rozwijać. Ale tak naprawdę Bóg nie ma komu oddać talentu odebranego gnuśnemu słudze, bo ludzie są niepowtarzalni, podobnie dary. Jeżeli więc ktoś zmarnuje dobro, które mógł uczynić, ono już nie zaistnieje. Dlatego Bóg staje do walki, gdyż domaga się tego Jego sprawiedliwość i poważne traktowanie człowieka. Ale tak naprawdę chce tę walkę przegrać. Jeśli zwycięży i odbierze człowiekowi talent, którego ten nie będzie się starał utrzymać, stanie się jednocześnie tym, który przegrał: dobro zostanie bezpowrotnie zmarnowane. Jeżeli zaś zwycięży człowiek, zwycięzcą będzie również Bóg: Jego „inwestycja” — choć z opóźnieniem — przyniesie owoc.
Jacques Loew (Modlitwa w szkole wielkich przyjaciół Boga) zauważa: Jakub nie mówi: „Bądź wola Twoja”. Walczy aż do rana w niewiarygodny sposób. Czyżby więc Jakub był silniejszy niż Bóg? To niemożliwe, wtedy Bóg nie byłby Bogiem. Skąd bierze się siła Jakuba, który może walczyć całą noc i nie daję się zwyciężyć? Jakub walczy — i to jest dla nas jakaś nauka — posługując się bronią samego Boga. Walczy posługując się jako bronią obietnicą Boga i Jego wiernością. To jest to, co mówił Hiob: „Choćby mnie zabił, Jeszcze będę Mu ufał”. Podejmie to potem Teresa od Dzieciątka Jezus. Dopóki się ufa, nie można zostać pokonanym (podkreśl. J.K.). Jakub zwyciężył przez swoją nadzieję. (…) Siłą Jakuba jest jego nadzieja, nie spryt, wysiłek, ani ludzkie sposoby. (…) Jakub nie ma innej broni, ale tej broni sam Bóg mu nie wytrąci. Księga Mądrości powie o Jakubie: „Mądrość (…) rozstrzygnęła na jego korzyść ciężkie zmaganie, by wiedział, że pobożność mocniejsza jest niż wszystko” (10, 12).