Psalm 6 — Zbaw mnie przez łaskę swoją!
- 1 marca, 2006
- przeczytasz w 9 minut
Boimy się śmierci. Śmierci naszej, naszych najbliższych, śmierci przyjaciół i znajomych, jakiejkolwiek śmierci. Wiemy doskonale, że człowiek przychodzi na ten świat, aby prędzej czy później go opuścić umierając. Nie ma nic bardziej pewnego w tym świecie, niezależnie od posiadanej wiary czy niewiary, aniżeli to, że człowiek rodzi się, aby umrzeć. Kiedyś poznałem w Angoli rzymskokatolickiego księdza o imieniu, które w tłumaczeniu na język polski brzmi: “Od śmierci nie ma ucieczki”. Dane mu przez jego rodziców imię miało przypominać prawdę o ludzkim życiu, które zawsze kończy się śmiercią.
Tak łatwo można umrzeć, tak kruchy jest żywot człowieka… Rzeczywiście, nie znamy dnia ani godziny. Sam wielokrotnie otarłem się już o śmierć na wojnie w Afryce, chorując, czy unikając różnych wypadków, jak np. ten sprzed około dziesięciu lat.
Był wówczas środek gorącego stycznia, tropikalnego, brazylijskiego lata. Uczestniczyłem w spotkaniu katechetów w sąsiedniej parafii. Miałem gorączkę i w nocy prawie nie spałem. Po obiedzie, chociaż czułem się zmęczony, postanowiłem szybklo dojechać do mojej parafii: około 60 km. polnej, górskiej, pełnej zakrętów drogi. Jechałem sam. Terenowy samochód miał dwa zbiorniki na paliwo, które wcześniej napełniłem, a że na terenie mojej parafii nie było stacji paliwowej, to dodatkowo z tyłu samochodu miałem przywiązany plastikowy kanister z paliwem.
Po przejechaniu ponad połowy trasy zacząłem odczuwać coraz większą senność. Starałem się ją odsunąć ruszając głową, włączając kasetę z muzyką. Do celu było już niedaleko, jedynie kilkanaście kilometrów. Nie wiem jednak, jak to się stało, ale nagle poczułem wstrząs i uderzając tyłem głowy w ramę tylnej szyby, na chwilę straciłem przytomność. Szybko jednak przyszedłem do siebie, zdołałem otworzyć drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Stałem osłupiały, mając przed moimi oczyma prawdziwy przykład cudu. Blacha błotnika nad kołem była cała pognieciona, lampa od strony uderzenia rozbita, zderzak wgnieciony, opona pęknięta, a część metalowa koła była cała powyginana siłą uderzenia w… jedyny, niewielki, wystający z ziemi kamień, który znajdował się na poboczu. Koło idealnie uderzyło w niego, zatrzymując samochód siłą uderzenia. Gdyby koło przejechało jedynie kilka centymetrów bardziej z lewej lub z prawej strony, to samochód przetoczyłby się przez ten kamień lub obok niego, spadając potem w głęboki wąwóz, z pewnością po drodze zapalając się z powodu tak wielkiej ilości paliwa. Nie miałem i nie mam wątpliwości, że tamtego dnia ponownie uniknąłem śmierci.
Nigdy nie zapomnę, jak zapytałem wówczas na głos, patrząc w niebieskie, bezchmurne niebo: “Panie, jeszcze mnie chcesz?”. Potem zmienilem kolo, poodginałem, jak mogłem blachy i wróciłem do miasta, do warsztatu samochodowego. Wiedziałem jednak i dalej wiem, że to nie był przypadek, iż uniknąłem śmierci. Bóg dał mi po raz kolejny poczuć jej smak, ukazał, że długość życia człowieka zależy od Jego woli.
Zazwyczaj jednak w swoim codziennym życiu człowiek stara się nie myśleć o śmierci i wszelkimi dostępnymi mu sposobami unikać z nią kontaktu. Czyni wszystko, aby nie dostrzegać jej śladów i obecności, aby żyć w ułudzie, że ona nie istnieje, a jak już, to dotyczy innych, zwłaszcza tych obcych. Jej pojawienie się w naszym życiu zawsze było i jest zaskoczeniem, zawsze jest szokiem. Ona bowiem istnieje i bawi się nami, naszą od niej ucieczką, naszymi najróżniejszymi zabiegami udającymi, że ona nie istnieje, ukrywającymi jeszcze na jakiś czas jej przerażającą obecność w naszym pobliżu. Tymczasem ona jest zawsze obecna, nienasycona, z każdą przeżytą przez nas chwilą zbliżając się ku każdemu z nas i ku naszym najbliższym. I dopiero wówczas, kiedy już nadejdzie, przerażeni wołamy: “O Boże, Boże mój, dlaczego? Za jakie grzechy?”. Wszyscy wiemy, że cierpienie, choroba, starość, śmierć są częścią ludzkiego życia, a jednak ona zawsze zaskakuje i powoduje w naszych umysłach, sercach i modlitwach pojawienie się tylu pytań, zwłaszcza skierowanych do Boga, a zaczynających się zazwyczaj od słowa “dlaczego?”.
Pragniemy być zdrowi, modlimy się o zdrowie, staramy się dbać o zdrowie, wydajemy pieniądze na lekarzy i lekarstwa, na księży, aby odprawiali msze za zdrowie, na pastorów, aby modlili się o nasze zdrowie. Człowiek wszystko uczyni, aby być zdrowym, aby wyzdrowieć, aby umknąć od bólu, cierpienia, a zwłaszcza od śmierci. Gotów jest nawet zabić, zniszczyć czyjeś życie, aby samemu móc żyć lub przedłużyć życie swoim najukochańszym. W biednych krajach świata znikają osoby, często małe dzieci, które traktuje się nie jako ludzi godnych życia, ale jako worki z częściami zamiennymi dla tych, którzy mogą zapłacić za ich serce, nerki, wątrobę, oczy, skórę. W bogatych krajach z poronionych ludzkich płodów robi się kosmetyki, które mają upiększyć i odmłodzić ludzkie ciała.
Rozważany przez nas Psalm 6 każe nam pochylić się nad rzeczywistością i sensem ludzkiego życia oraz jego losu, w tym cierpienia i chwili śmierci. Wsłuchajmy się w błagalne słowa schorowanego, cierpiącego, zagrożonego śmiercią Psalmisty: “Panie, nie karć mnie w gniewie swoim i w zapalczywości swojej nie karz mnie! Zmiłuj się nade mną, Panie, bom jest słaby; Uzdrów mnie, Panie, bo strwożyły się kości moje! I dusza moja bardzo się zatrwożyła. A Ty, Panie, jak długo…?”.
Czytając te słowa zastanawiałem się nad wiarą ich autora. Czy była rzeczywiście tak słaba? Nie wierzę, raczej nie. Dlaczego więc tyle wołania, tyle wykrzykników w jego modlitwie? Wierzę, że Psalmista, tym bardziej jeśli rzeczywiście był nim król Dawid, był jednak człowiekiem wielkiej wiary, prawdziwym “mężem Bożym”, który zanim sam został dotknięty przez cierpienie i poczuł oddech zbliżającej się śmierci, z pewnością pocieszył już wielu innych cierpiących i umierających. Człowiek wiary, który podtrzymywał w wierze innych, dopóki jego własna wiara nie została poddana największej próbie wobec bólu cierpienia i groźby śmierci.
Dostrzegał on wokół siebie wielu ludzi zła, “czyniących nieprawość” i będących jego wrogami, którzy z radością oczekiwali na jego śmierć, a nawet chętnie by ją sami przyspieszyli. Pozostał mu jedynie Bóg, wiara w Niego i modlitwa do Niego. Zwracając się do Boga sięga on wręcz po mające przekonać Go argumenty: “Bo po śmierci nie pamięta się o Tobie, a w krainie umarłych któż Cię wysławiać będzie?”. Chodzi już nie tylko o argumenty wiary, ale wręcz o argumenty mające ukazać Bogu nielogiczność pozwolenia na jego, wierzącego w Niego człowieka śmierć.
Mijają dni, lata, wieki i tysiąclecia, a z mininym czasem przychodzą i odchodzą kolejne pokolenia ludzi. Nic się nie zmienia. Niby nasz czas i nasza wiara są doskonalsze, aniżeli te z czasów i z życia Psalmisty. Jesteśmy ludźmi “cywilizowanymi”, mamy świetnie rozwiniętą naukę, w tym i tę mającą dbać o nasze dobre samopoczucie, zdrowie, uśmierzenie naszych cierpień i przedłużenie naszego życia. Czy jednak czujemy się przez to szczęśliwszymi, spokojniejszymi, pewniejszymi siebie? Potrafimy zająć nasz czas rozrywkami, które odsuwają nas od zmartwień i problemów codzienności, potrafimy poprzez specjalistów i kosmetyki zatrzeć ślady mijającego czasu, czując się “piękniejszymi” w odbiciach luster i w oczach naszych oraz innych osób. Jeśli ktoś nie chce widzieć w swoim pobliżu brzydoty choroby i zniekształcenia starością, to zawsze istnieje możliwość usunięcia z domu osób chorych, starych do przytułków, szpitali, domów opieki. Nawet z śmiercią sobie poradziliśmy, pozwalając, aby osoby umierające lub już zmarłe czym prędzej znikały z naszych mieszkań i już tam nie powracały, widzimy je potem najwyżej na krótko, zazwyczaj w kaplicy przy kostnicy, wyglądają wtedy jedynie na śpiące…
Często słucham i czytam różnych “kościelnych zawodowców”, zwłaszcza księży i pastorów, którzy mają dar słowa pocieszania. Co najbardziej uderza to fakt, że coraz bardziej rozszerza się stworzona przez ludzi różnych Kościołów teologia pomyślności, która głosi potrzebę zbawienia nie tyle duszy po śmierci, ale potrzebę wypchanych portfeli, dóbr materialnych, zdrowia i w ogóle tego, co ludzie powszechnie uważają za “szczęśliwe życie” z wszystkimi jego wygodami. W myśl tej teorii nasza modlitwa będzie szybciej wysłuchana przez Boga, jeśli w zamian my okażemy się szczodrzy wobec owych “głosicieli Słowa” i ich Kościołów w dawaniu ofiar, darów, dziesięcin, opłat. Nic z łaski, nic z bezinteresownej miłości. Jedynie coś za coś. “Zbaw mnie przez łaskę swoją!”, wołał tymczasem do Boga Psalmista. Boże, jedynie przez łaskę swoją, z miłości! I “Pan usłyszał głos płaczu mojego. Wysłuchał Pan błaganie moje, przyjął Pan modlitwę moją”. Jedynie z łaski, jedynie z miłości…
Każdy prawdziwy chrześcijanin powinien być prawdziwym człowiekiem wiary. Modląc się musi wiedzieć, że ostatnie słowo zawsze należy do Pana. To tego uczy Jezus w “Modlitwie Pańskiej” i sam się tak modli w Ogrójcu wobec zagrożenia cierpienia i śmierci: “Nie moja, Panie, ale Twoja wola niechaj się stanie”. Każdy z nas ma prawo wołać do Boga, błagać go, aby z ŁASKI SWOJEJ dał nam zdrowie, uśmierzył ból, uczynił nas szczęśliwymi, obdarzył nas dostatnim życiem i je przedłużył, odsunął od nas kielich cierpienia i śmierci, ale jeśli Jego wola będzie inna? Jaka będzie nasza reakcja? Stać nas będzie, jako prawdziwie wierzących w Bożą władzę nad życiem i śmiercią, na danie wobec innych i samym sobie niezłomnego świadectwa naszej wiary, naszego zawierzenia Chrystusowi?
A przecież człowiek wiary powinien tak uczynić nawet wbrew utracie wszelkiej ludzkiej nadziei, nawet wobec otwartego grobu z ciałem kogoś z najukochańszych mu osób, nawet wobec nieuchronności końca jego własnego życia, kiedy już nie lata mu pozostaną, ale jedynie policzone dni i godziny. Wierzyć do końca, zawierzyć do końca Jezusowi, Jego słowom, że to On jest Droga, Prawdą i Życiem i dać świadectwo przed innymi, że całym naszym sercem wierzymi, iż jedynie On jest “zmartwychwstaniem i życiem” i kto w Niego wierzy, “choćby i umarł, żyć będzie” (J 11,25). Taka powinna być wiara człowieka wierzącego, ale… przecież sam Jezus w chwili cierpienia, bólu i śmierci, mając nad sobą puste niebo i wokół siebie tłum ludzi, rzucił w niebo słowa swojej rozpaczy i zwątpienia: “Boże, mój Boże, dlaczego…?!”. I przecież Jezus wiedział, miał pewność! Czy w ogóle powinno się więc osądzać wiarę Psalmisty, moją wiarę, wiarę innych?
A jednak! A jednak chrześcijanin to ten kto walczy z cierpieniem i śmiercią, płacze i rozpacza, i pomimo to nie przestaje wierzyć, że nie istnieje żadna “kraina umarłych”, jak to jeszcze przedstawia Psalmista, ale jedynie kraina żyjących, żyjących dzięki Chrystusowi i z Chrystusem. Jezusowy krzyż, symbol cierpienia i śmierci, ale również pewności naszego zbawienia i zmartwychwstania, dla prawdziwego chrześcijanina będzie zawsze znakiem pewności, że niegdyś, dając się zabić na nim jako człowiek, sam Bóg zniszczył śmierć i usunął człowiekowi z drogi “cherubów i płomienisty miecz wirujący” (Rdz 3,24), odzyskując dla człowieka poprzez drzewo krzyża dostęp do drzewa życia wiecznego.
Wczytuję się ponownie w słowa Psalmu 6. Nie, od jego autora nie mogliśmy oczekiwać tej samej wiary, tej samej pewności, jaką my już posiadamy, ponieważ nie było mu dane jeszcze poznać Jezusa Chrystusa, Jego zbawczego dzieła i uwierzyć w wypowiedziane przez Niego słowa i dane obietnice. To dopiero nam było dane Go poznać i uwierzyć w Niego i w Jego Ewangelię! Czy jednak rzeczywiście? Myślę, że okaże się to dopiero w dniu, kiedy przyjdzie nam samym przejść przez palący ogień próby naszego zawierzenia Chrystusowi w chwili cierpienia, bólu i śmierci. Jeszcze trochę…
Zamykając Biblię, stronę z Psalmem 6, przypadkiem otwarłem ją jeszcze na samym jej końcu, na ostatnich zapisanych w niej słowach: “Amen, przyjdź, Panie Jezu! Łaska Pana Jezusa niech będzie z wszystkimi. Amen.” (Ap. 22,20–21). Ostanie słowa Biblii… Prędzej czy później nadejdzie ta chwila, kiedy i my wypowiemy, wyszeptamy lub jedynie pojawią się w naszych myślach ostatnie z tylu wypowiedzianych, zapisanych, pomyślanych słów naszego życia. Księga życia zamknie się, jak ta leżaca, zamknięta już teraz przede mną Biblia.
Panie Jezu, wzmocnij wiarę naszą, abyśmy zawierzyli, a zawierzywszy wytrwali w niej do końca… Przyjdź, Panie Jezu i zachowaj nas na zawsze w łasce swojej. Amen.
Środa Popielcowa, 2006