Magazyn

Psalm 6 — Zbaw mnie przez łaskę swoją!


Boimy się śmier­ci. Śmier­ci naszej, naszych naj­bliż­szych, śmier­ci przy­ja­ciół i zna­jo­mych, jakiej­kol­wiek śmier­ci. Wie­my dosko­na­le, że czło­wiek przy­cho­dzi na ten świat, aby prę­dzej czy póź­niej go opu­ścić umie­ra­jąc. Nie ma nic bar­dziej pew­ne­go w tym świe­cie, nie­za­leż­nie od posia­da­nej wia­ry czy nie­wia­ry, ani­że­li to, że czło­wiek rodzi się, aby umrzeć. Kie­dyś pozna­łem w Ango­li rzym­sko­ka­to­lic­kie­go księ­dza o imie­niu, któ­re w tłu­ma­cze­niu na język pol­ski brzmi: “Od śmier­ci nie ma uciecz­ki”. Dane mu przez jego rodzi­ców imię mia­ło przy­po­mi­nać praw­dę o ludz­kim życiu, któ­re zawsze koń­czy się śmier­cią.


Tak łatwo moż­na umrzeć, tak kru­chy jest żywot czło­wie­ka… Rze­czy­wi­ście, nie zna­my dnia ani godzi­ny.  Sam wie­lo­krot­nie otar­łem się już o śmierć na woj­nie w Afry­ce, cho­ru­jąc, czy uni­ka­jąc róż­nych wypad­ków, jak np. ten sprzed oko­ło dzie­się­ciu lat.


Był wów­czas śro­dek gorą­ce­go stycz­nia, tro­pi­kal­ne­go, bra­zy­lij­skie­go lata. Uczest­ni­czy­łem w spo­tka­niu kate­che­tów w sąsied­niej para­fii. Mia­łem gorącz­kę i w nocy pra­wie nie spa­łem. Po obie­dzie, cho­ciaż czu­łem się zmę­czo­ny, posta­no­wi­łem szyb­klo doje­chać do mojej para­fii: oko­ło 60 km. polnej, gór­skiej, peł­nej zakrę­tów dro­gi. Jecha­łem sam. Tere­no­wy samo­chód miał dwa zbior­ni­ki na pali­wo, któ­re wcze­śniej napeł­ni­łem, a że na tere­nie mojej para­fii nie było sta­cji pali­wo­wej, to dodat­ko­wo z tyłu samo­cho­du mia­łem przy­wią­za­ny pla­sti­ko­wy kani­ster z pali­wem.


Po prze­je­cha­niu ponad poło­wy tra­sy zaczą­łem odczu­wać coraz więk­szą sen­ność. Sta­ra­łem się ją odsu­nąć rusza­jąc gło­wą, włą­cza­jąc kase­tę z muzy­ką. Do celu było już nie­da­le­ko, jedy­nie kil­ka­na­ście kilo­me­trów. Nie wiem jed­nak, jak to się sta­ło, ale nagle poczu­łem wstrząs i ude­rza­jąc tyłem gło­wy w ramę tyl­nej szy­by, na chwi­lę stra­ci­łem przy­tom­ność. Szyb­ko jed­nak przy­sze­dłem do sie­bie, zdo­ła­łem otwo­rzyć drzwi i wysze­dłem na zewnątrz. Sta­łem osłu­pia­ły, mając przed moimi oczy­ma praw­dzi­wy przy­kład cudu. Bla­cha błot­ni­ka nad kołem była cała pognie­cio­na, lam­pa od stro­ny ude­rze­nia roz­bi­ta, zde­rzak wgnie­cio­ny, opo­na pęk­nię­ta, a część meta­lo­wa koła była cała powy­gi­na­na siłą ude­rze­nia w… jedy­ny, nie­wiel­ki, wysta­ją­cy z zie­mi kamień, któ­ry znaj­do­wał się na pobo­czu. Koło ide­al­nie ude­rzy­ło w nie­go, zatrzy­mu­jąc samo­chód siłą ude­rze­nia. Gdy­by koło prze­je­cha­ło jedy­nie kil­ka cen­ty­me­trów bar­dziej z lewej lub z pra­wej stro­ny, to samo­chód prze­to­czył­by się przez ten kamień lub obok nie­go, spa­da­jąc potem w głę­bo­ki wąwóz, z pew­no­ścią po dro­dze zapa­la­jąc się z powo­du tak wiel­kiej ilo­ści pali­wa. Nie mia­łem i nie mam wąt­pli­wo­ści, że tam­te­go dnia ponow­nie unik­ną­łem śmier­ci.


Nigdy nie zapo­mnę, jak zapy­ta­łem wów­czas na głos, patrząc w nie­bie­skie, bez­chmur­ne nie­bo: “Panie, jesz­cze mnie chcesz?”. Potem zmie­ni­lem kolo, pood­gi­na­łem, jak mogłem bla­chy i wró­ci­łem do mia­sta, do warsz­ta­tu samo­cho­do­we­go. Wie­dzia­łem jed­nak i dalej wiem, że to nie był przy­pa­dek, iż unik­ną­łem śmier­ci. Bóg dał mi po raz kolej­ny poczuć jej smak, uka­zał, że dłu­gość życia czło­wie­ka zale­ży od Jego woli.


Zazwy­czaj jed­nak w swo­im codzien­nym życiu czło­wiek sta­ra się nie myśleć o śmier­ci i wszel­ki­mi dostęp­ny­mi mu spo­so­ba­mi uni­kać z nią kon­tak­tu. Czy­ni wszyst­ko, aby nie dostrze­gać jej śla­dów i obec­no­ści, aby żyć w ułu­dzie, że ona nie ist­nie­je, a jak już, to doty­czy innych, zwłasz­cza tych obcych. Jej poja­wie­nie się w naszym życiu zawsze było i jest zasko­cze­niem, zawsze jest szo­kiem. Ona bowiem ist­nie­je i bawi się nami, naszą od niej uciecz­ką, naszy­mi naj­róż­niej­szy­mi zabie­ga­mi uda­ją­cy­mi, że ona nie ist­nie­je, ukry­wa­ją­cy­mi jesz­cze na jakiś czas jej prze­ra­ża­ją­cą obec­ność w naszym pobli­żu. Tym­cza­sem ona jest zawsze obec­na, nie­na­sy­co­na, z każ­dą prze­ży­tą przez nas chwi­lą zbli­ża­jąc się ku każ­de­mu z nas i ku naszym naj­bliż­szym. I dopie­ro wów­czas, kie­dy już nadej­dzie, prze­ra­że­ni woła­my: “O Boże, Boże mój, dla­cze­go? Za jakie grze­chy?”. Wszy­scy wie­my, że cier­pie­nie, cho­ro­ba, sta­rość, śmierć są czę­ścią ludz­kie­go życia, a jed­nak ona zawsze zaska­ku­je i powo­du­je w naszych umy­słach, ser­cach i modli­twach poja­wie­nie się tylu pytań, zwłasz­cza skie­ro­wa­nych do Boga, a zaczy­na­ją­cych się zazwy­czaj od sło­wa “dla­cze­go?”.


Pra­gnie­my być zdro­wi, modli­my się o zdro­wie, sta­ra­my się dbać o zdro­wie, wyda­je­my pie­nią­dze na leka­rzy i lekar­stwa, na księ­ży, aby odpra­wia­li msze za zdro­wie, na pasto­rów, aby modli­li się o nasze zdro­wie. Czło­wiek wszyst­ko uczy­ni, aby być zdro­wym, aby wyzdro­wieć, aby umknąć od bólu, cier­pie­nia, a zwłasz­cza od śmier­ci. Gotów jest nawet zabić, znisz­czyć czy­jeś życie, aby same­mu móc żyć lub prze­dłu­żyć życie swo­im naj­uko­chań­szym. W bied­nych kra­jach świa­ta zni­ka­ją oso­by, czę­sto małe dzie­ci, któ­re trak­tu­je się nie jako ludzi god­nych życia, ale jako wor­ki z czę­ścia­mi zamien­ny­mi dla tych, któ­rzy mogą zapła­cić za ich ser­ce, ner­ki, wątro­bę, oczy, skó­rę. W boga­tych kra­jach z poro­nio­nych ludz­kich pło­dów robi się kosme­ty­ki, któ­re mają upięk­szyć i odmło­dzić ludz­kie cia­ła.


Roz­wa­ża­ny przez nas Psalm 6 każe nam pochy­lić się nad rze­czy­wi­sto­ścią i sen­sem ludz­kie­go życia oraz jego losu, w tym cier­pie­nia i chwi­li śmier­ci. Wsłu­chaj­my się w bła­gal­ne sło­wa scho­ro­wa­ne­go, cier­pią­ce­go, zagro­żo­ne­go śmier­cią Psal­mi­sty: “Panie, nie karć mnie w gnie­wie swo­im i w zapal­czy­wo­ści swo­jej nie karz mnie! Zmi­łuj się nade mną, Panie, bom jest sła­by; Uzdrów mnie, Panie, bo str­wo­ży­ły się kości moje! I dusza moja bar­dzo się zatrwo­ży­ła. A Ty, Panie, jak dłu­go…?”.


Czy­ta­jąc te sło­wa zasta­na­wia­łem się nad wia­rą ich auto­ra. Czy była rze­czy­wi­ście tak sła­ba? Nie wie­rzę, raczej nie. Dla­cze­go więc tyle woła­nia, tyle wykrzyk­ni­ków w jego modli­twie? Wie­rzę, że Psal­mi­sta, tym bar­dziej jeśli rze­czy­wi­ście był nim król Dawid, był jed­nak czło­wie­kiem wiel­kiej wia­ry, praw­dzi­wym “mężem Bożym”, któ­ry zanim sam został dotknię­ty przez cier­pie­nie i poczuł oddech zbli­ża­ją­cej się śmier­ci, z pew­no­ścią pocie­szył już wie­lu innych cier­pią­cych i umie­ra­ją­cych. Czło­wiek wia­ry, któ­ry pod­trzy­my­wał w wie­rze innych, dopó­ki jego wła­sna wia­ra nie zosta­ła pod­da­na naj­więk­szej pró­bie wobec bólu cier­pie­nia i groź­by śmier­ci.


Dostrze­gał on wokół sie­bie wie­lu ludzi zła, “czy­nią­cych nie­pra­wość” i będą­cych jego wro­ga­mi, któ­rzy z rado­ścią ocze­ki­wa­li na jego śmierć, a nawet chęt­nie by ją sami przy­spie­szy­li. Pozo­stał mu jedy­nie Bóg, wia­ra w Nie­go i modli­twa do Nie­go. Zwra­ca­jąc się do Boga się­ga on wręcz po mają­ce prze­ko­nać Go argu­men­ty: “Bo po śmier­ci nie pamię­ta się o Tobie, a w kra­inie umar­łych któż Cię wysła­wiać będzie?”. Cho­dzi już nie tyl­ko o argu­men­ty wia­ry, ale wręcz o argu­men­ty mają­ce uka­zać Bogu nie­lo­gicz­ność pozwo­le­nia na jego, wie­rzą­ce­go w Nie­go czło­wie­ka śmierć.


Mija­ją dni, lata, wie­ki i tysiąc­le­cia, a z mini­nym cza­sem przy­cho­dzą i odcho­dzą kolej­ne poko­le­nia ludzi. Nic się nie zmie­nia. Niby nasz czas i nasza wia­ra są dosko­nal­sze, ani­że­li te z cza­sów i z życia Psal­mi­sty. Jeste­śmy ludź­mi “cywi­li­zo­wa­ny­mi”, mamy świet­nie roz­wi­nię­tą naukę, w tym i tę mają­cą dbać o nasze dobre samo­po­czu­cie, zdro­wie, uśmie­rze­nie naszych cier­pień i prze­dłu­że­nie nasze­go życia. Czy jed­nak czu­je­my się przez to szczę­śliw­szy­mi, spo­koj­niej­szy­mi, pew­niej­szy­mi sie­bie? Potra­fi­my zająć nasz czas roz­ryw­ka­mi, któ­re odsu­wa­ją nas od zmar­twień i pro­ble­mów codzien­no­ści, potra­fi­my poprzez spe­cja­li­stów i kosme­ty­ki zatrzeć śla­dy mija­ją­ce­go cza­su, czu­jąc się “pięk­niej­szy­mi” w odbi­ciach luster i w oczach naszych oraz innych osób. Jeśli ktoś nie chce widzieć w swo­im pobli­żu brzy­do­ty cho­ro­by i znie­kształ­ce­nia sta­ro­ścią, to zawsze ist­nie­je moż­li­wość usu­nię­cia z domu osób cho­rych, sta­rych do przy­tuł­ków, szpi­ta­li, domów opie­ki. Nawet z śmier­cią sobie pora­dzi­li­śmy, pozwa­la­jąc, aby oso­by umie­ra­ją­ce lub już zmar­łe czym prę­dzej zni­ka­ły z naszych miesz­kań i już tam nie powra­ca­ły, widzi­my je potem naj­wy­żej na krót­ko, zazwy­czaj w kapli­cy przy kost­ni­cy, wyglą­da­ją wte­dy jedy­nie na śpią­ce…


Czę­sto słu­cham i czy­tam róż­nych “kościel­nych zawo­dow­ców”, zwłasz­cza księ­ży i pasto­rów, któ­rzy mają dar sło­wa pocie­sza­nia. Co naj­bar­dziej ude­rza to fakt, że coraz bar­dziej roz­sze­rza się stwo­rzo­na przez ludzi róż­nych Kościo­łów teo­lo­gia pomyśl­no­ści, któ­ra gło­si potrze­bę zba­wie­nia nie tyle duszy po śmier­ci, ale potrze­bę wypcha­nych port­fe­li, dóbr mate­rial­nych, zdro­wia i w ogó­le tego, co ludzie powszech­nie uwa­ża­ją za “szczę­śli­we życie” z wszyst­ki­mi jego wygo­da­mi. W myśl tej teo­rii nasza modli­twa będzie szyb­ciej wysłu­cha­na przez Boga, jeśli w zamian my oka­że­my się szczo­drzy wobec owych “gło­si­cie­li Sło­wa” i ich Kościo­łów w dawa­niu ofiar, darów, dzie­się­cin, opłat. Nic z łaski, nic z bez­in­te­re­sow­nej miło­ści. Jedy­nie coś za coś. “Zbaw mnie przez łaskę swo­ją!”, wołał tym­cza­sem do Boga Psal­mi­sta. Boże, jedy­nie przez łaskę swo­ją, z miło­ści! I “Pan usły­szał głos pła­czu moje­go. Wysłu­chał Pan bła­ga­nie moje, przy­jął Pan modli­twę moją”. Jedy­nie z łaski, jedy­nie z miło­ści… 


Każ­dy praw­dzi­wy chrze­ści­ja­nin powi­nien być praw­dzi­wym czło­wie­kiem wia­ry. Modląc się musi wie­dzieć, że ostat­nie sło­wo zawsze nale­ży do Pana. To tego uczy Jezus w “Modli­twie Pań­skiej” i sam się tak modli w Ogrój­cu wobec zagro­że­nia cier­pie­nia i śmier­ci: “Nie moja, Panie, ale Two­ja wola nie­chaj się sta­nie”. Każ­dy z nas ma pra­wo wołać do Boga, bła­gać go, aby z ŁASKI SWOJEJ dał nam zdro­wie, uśmie­rzył ból, uczy­nił nas szczę­śli­wy­mi, obda­rzył nas dostat­nim życiem i je prze­dłu­żył, odsu­nął od nas kie­lich cier­pie­nia i śmier­ci, ale jeśli Jego wola będzie inna? Jaka będzie nasza reak­cja? Stać nas będzie, jako praw­dzi­wie wie­rzą­cych w Bożą wła­dzę nad życiem i śmier­cią, na danie wobec innych i samym sobie nie­złom­ne­go świa­dec­twa naszej wia­ry, nasze­go zawie­rze­nia Chry­stu­so­wi?


A prze­cież czło­wiek wia­ry powi­nien tak uczy­nić nawet wbrew utra­cie wszel­kiej ludz­kiej nadziei, nawet wobec otwar­te­go gro­bu z cia­łem kogoś z naj­uko­chań­szych mu osób, nawet wobec nie­uchron­no­ści koń­ca jego wła­sne­go życia, kie­dy już nie lata mu pozo­sta­ną, ale jedy­nie poli­czo­ne dni i godzi­ny. Wie­rzyć do koń­ca, zawie­rzyć do koń­ca Jezu­so­wi, Jego sło­wom, że to On jest Dro­ga, Praw­dą i Życiem i dać świa­dec­two przed inny­mi, że całym naszym ser­cem wie­rzy­mi, iż jedy­nie On jest “zmar­twych­wsta­niem i życiem” i kto w Nie­go wie­rzy, “choć­by i umarł, żyć będzie” (J 11,25). Taka powin­na być wia­ra czło­wie­ka wie­rzą­ce­go, ale… prze­cież sam Jezus w chwi­li cier­pie­nia, bólu i śmier­ci, mając nad sobą puste nie­bo i wokół sie­bie tłum ludzi, rzu­cił w nie­bo sło­wa swo­jej roz­pa­czy i zwąt­pie­nia: “Boże, mój Boże, dla­cze­go…?!”. I prze­cież Jezus wie­dział, miał pew­ność! Czy w ogó­le powin­no się więc osą­dzać wia­rę Psal­mi­sty, moją wia­rę, wia­rę innych?


A jed­nak! A jed­nak chrze­ści­ja­nin to ten kto wal­czy z cier­pie­niem i śmier­cią, pła­cze i roz­pa­cza, i pomi­mo to nie prze­sta­je wie­rzyć, że nie ist­nie­je żad­na “kra­ina umar­łych”, jak to jesz­cze przed­sta­wia Psal­mi­sta, ale jedy­nie kra­ina żyją­cych, żyją­cych dzię­ki Chry­stu­so­wi i z Chry­stu­sem. Jezu­so­wy krzyż, sym­bol cier­pie­nia i śmier­ci, ale rów­nież pew­no­ści nasze­go zba­wie­nia i zmar­twych­wsta­nia, dla praw­dzi­we­go chrze­ści­ja­ni­na będzie zawsze zna­kiem pew­no­ści, że nie­gdyś, dając się zabić na nim jako czło­wiek, sam Bóg znisz­czył śmierć i usu­nął czło­wie­ko­wi z dro­gi “che­ru­bów i pło­mie­ni­sty miecz wiru­ją­cy” (Rdz 3,24),  odzy­sku­jąc dla czło­wie­ka poprzez drze­wo krzy­ża dostęp do drze­wa życia wiecz­ne­go.


Wczy­tu­ję się ponow­nie w sło­wa Psal­mu 6. Nie, od jego auto­ra nie mogli­śmy ocze­ki­wać tej samej wia­ry, tej samej pew­no­ści, jaką my już posia­da­my, ponie­waż nie było mu dane jesz­cze poznać Jezu­sa Chry­stu­sa, Jego zbaw­cze­go dzie­ła i uwie­rzyć w wypo­wie­dzia­ne przez Nie­go sło­wa i dane obiet­ni­ce. To dopie­ro nam było dane Go poznać i uwie­rzyć w Nie­go i w Jego Ewan­ge­lię! Czy jed­nak rze­czy­wi­ście? Myślę, że oka­że się to dopie­ro w dniu, kie­dy przyj­dzie nam samym przejść przez palą­cy ogień pró­by nasze­go zawie­rze­nia Chry­stu­so­wi w chwi­li cier­pie­nia, bólu i śmier­ci. Jesz­cze tro­chę…


Zamy­ka­jąc Biblię, stro­nę z Psal­mem 6, przy­pad­kiem otwar­łem ją jesz­cze na samym jej koń­cu, na ostat­nich zapi­sa­nych w niej sło­wach: “Amen, przyjdź, Panie Jezu! Łaska Pana Jezu­sa niech będzie z wszyst­ki­mi. Amen.” (Ap. 22,20–21).        Osta­nie sło­wa Biblii… Prę­dzej czy póź­niej nadej­dzie ta chwi­la, kie­dy i my wypo­wie­my, wyszep­ta­my lub jedy­nie poja­wią się w naszych myślach ostat­nie z tylu wypo­wie­dzia­nych, zapi­sa­nych, pomy­śla­nych słów nasze­go życia. Księ­ga życia zamknie się, jak ta leża­ca, zamknię­ta już teraz przede mną Biblia.


Panie Jezu, wzmoc­nij wia­rę naszą, aby­śmy zawie­rzy­li, a zawie­rzyw­szy wytrwa­li w niej do koń­ca… Przyjdź, Panie Jezu i zacho­waj nas na zawsze w łasce swo­jej. Amen.           


Śro­da Popiel­co­wa, 2006

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.