Alicja Tysiąc wciąż na froncie
- 8 lipca, 2008
- przeczytasz w 5 minut
Są ludzie, którzy próbują zabić własne sumienie. I by to zrobić, by udowodnić całemu światu, że ich decyzje były dobre, znakomite, godne podziwu i moralne — niezwykle ostro atakują tych, którzy mają inne zdanie. Tak jest z Alicją Tysiąc. Ta kobieta, która domagała się, by ze względu na wzrok (według opinii okulistów zresztą aborcja wcale, by go nie uratowała) zabić jej dziecko — postanowiła zostać ikoną całego ruchu proaborcyjnego. Dlatego najpierw wytoczyła państwu […]
Są ludzie, którzy próbują zabić własne sumienie. I by to zrobić, by udowodnić całemu światu, że ich decyzje były dobre, znakomite, godne podziwu i moralne — niezwykle ostro atakują tych, którzy mają inne zdanie. Tak jest z Alicją Tysiąc. Ta kobieta, która domagała się, by ze względu na wzrok (według opinii okulistów zresztą aborcja wcale, by go nie uratowała) zabić jej dziecko — postanowiła zostać ikoną całego ruchu proaborcyjnego. Dlatego najpierw wytoczyła państwu polskiemu proces, potem stała się medialną gwiazdą, a na koniec (gdy już otrzymała odszkodowanie) postanowiła włączyć się w proces zamykania ust obrońcom życia, którzy jasno i jednoznacznie określają to, co chciała zrobić, i co nadal robi.
Pierwszym krokiem na tej drodze jest wytoczenie procesu o naruszenie dóbr osobistych ks. Markowi Gancarczykowi z “Gościa Niedzielnego”. Powodem ma być — jak informuje dzisiejsza “Gazeta Wyborcza” — seria artykułów, w których sugerowano, że Alicja Tysiąc jest “niedoszłą morderczynią”. — Pani Tysiąc jest ofiarą kampanii pomówień, która trwała od wielu miesięcy. W pozwie wymieniliśmy dziesięć tekstów opisujących ją jako zabójczynię, stawiających ją w jednym rzędzie ze zbrodniarzami nazistowskimi. Pani Tysiąc nigdy nie dopuściła się przestępstwa, lecz próbowała wyegzekwować przysługujące jej prawo. Artykuły “Gościa” to nie tylko pomówienie o przestępstwo, ale naruszenie elementarnego poczucia wrażliwości. Takie przedstawianie sprawy jest bulwersujące szczególnie w Polsce, gdzie wiele osób straciło bliskich w obozach koncentracyjnych — mówił “GW” nam Marcin Górski, pełnomocnik Alicji Tysiąc.
Prawnika nie przekonuje oczywiście fundamentalna zasada wolności słowa. — To sprawa o to, czy można posługiwać się mową nienawiści. Jeśli ktoś uważa aborcję za zabójstwo, może to napisać, ale nie wolno pisać, że Iksińska, która dokonała aborcji, jest zabójczynią. Pani Alicja Tysiąc dba o dobro swoich dzieci, które przecież mogą te komentarze czytać. Dla nich taka lektura byłaby bardzo przykra, podobnie zresztą jak dla samej pani Tysiąc — tłumaczył.
Tyle tylko, że wcale nie o mowę nienawiści i nie o “przykrości” jakie może wyrządził ktoś Alicji Tysiąc tu chodzi. Celem procesu jest zwyczajne zamknięcie ust tym wszystkim, którzy aborcję uznają za zbrodnię. Ks. Marek Gancarczyk nie napisał nic, co nie wynikałoby z tego prostego założenia. Jeśli przyjmujemy (a ja, podobnie jak ks. Marek czy jak nauki biologiczne — tak właśnie myślę ), że w łonie matki znajduje się człowiek (bo niby co innego miałoby się znajdować) — to jego zabicie trzebe nazwać po imieniu. Określanie obrzydliwej procedury rozrywania na kawałki człowieka neutralnym słowem “zabieg” nie oddaje prawdy o nim. Jest to zwyczajne morderstwo, dodajmy ze szczególnym okrucieństwem. A jeśli tak, to osoby w nim uczestniczące nie są “lekarzami” i “pacjentami”, ale uczestnikami zbrodni, czyli po prostu “mordercami”. Tyle zwyczajna konsekwencja językowa i minimalna spójność moralna.
Oczywiście Alicja Tysiąc swojego dziecka nie zabiła. Nie dlatego, że nie chciała, ale dlatego, że jej się nie udało skłonić lekarzy okulistów do wydania “licencji na zabijanie”, która zresztą — zgodnie z polskim prawem — raczej jej nie przysługiwała. I dlatego ks. Gancarczyk nie nazywał jej morderczynią, a jedynie “potencjalną morderczynią”. Trudno mu odmówić do tego prawa, bowiem jest to zwyczajna konsekwencja językowa. Jeśli chciałem zdradzić żonę, a nie zrobiłem tego tylko dlatego, że ktoś mi przeszkodził, to jestem “niedoszłym cudzołożnikiem”… I podobnie jeśli chciałem zabić swoje dziecko, a nie zrobiłem tego tylko z przyczyn zewnętrznych — to można mnie określić “niedoszłym mordercą”. Szczególnie jeśli ze swoim planem zabicia obnoszę się po sądach, opowiadam o nim na prawo i lewo i uznaje się za ofiarę lekarzy, którzy uniemożliwili mi likwidację mojego dziecka… A to wszystko robi pani Tysiąc, która stała się medialną gwiazdą z przyczyn, bądźmy szczerzy, niegodnych pochwały.
I zasłanianie tej prostej prawdy słowami o tym, że Alicja Tysiąc nie złamała prawa, a jedynie próbowała egzekwować przysługujące jej prawa — jest absurdalne. Adolf Eichmann też nie łamał hitlerowskich praw, czy to znaczy, że nie można go nazwać mordercą (w tym przypadku już nie niedoszłym, a jak najbardziej doszłym)? Czy od teraz, żeby nie sprawiać przykrości (może już nie jemu samemu) jego dzieciom przestaniemy określać jego działalność jako zbrodniczą? Czy rzeczywiście fakt, że w Polsce istnieje prawo pozwalające na zabijanie dzieci nienarodzonych (trzeba powiedzieć, że w dość ściśle określonych okolicznościach) sprawia, że zabijanie to staje się bardziej moralne, i nie podlega etycznej ocenie?
To są w istocie pytania, które stawia przed nami pozew Alicji Tysiąc. Ona (a przynajmniej ci, którzy za nią stoją) wcale nie chce ochrony prawnej, ale zamknięcia ust obrońcom życia, zepchnięcia ich na margines i zakazu języka, który jasno i jednoznacznie opisuje rzeczywistość. I nie oszukujmy się, że chodzi tu o porównania. Kiedy zakaże się już takich porównań, przyjdzie czas na inne. I powoli, powoli będziemy się budzić w świecie, w którym negatywna ocena moralna zabicia dziecka będzie uznawana za mowę nienawiści, bo krzywdzi “aborcjonistów”, bo budzi ich sumienia. To jest prawdziwy cel całej tej sprawy. I dlatego trzeba zachować solidarność z ks. Markiem Gancarczykiem. Solidarność z tym, który nie bał się mówić prawdy, prosto z mostu, tak jak tego nauczał Jezus Chrystus. On jest pierwszą ofiarą zmasowanej nagonki środowisk proaborcyjnych, ale nie ostatnią. Szykujmy się na nowe tego typu akcje. Być może ponownie z Alicją Tysiąc w roli głównej, bowiem kobieta ta, by zagłuszyć sumienie, postanowiła wytoczyć wojnę całemu światu.
Tyle, że to nie pomaga. Sumienie zawsze się odezwie. Nawet, jeśli przywalimy je tonami papierów z uzasadnieniami sądowymi.