Czy przekroczenie obrony koniecznej?
- 29 grudnia, 2008
- przeczytasz w 4 minuty
Kościoły zgodnym głosem (na razie osłabionym przez okres świąteczny) apelują o zaprzestanie wojny w Strefie Gazy. Liderzy religijni proszą o pomoc humanitarną i potępiają działania zbrojne. I choć trudno odmówić im religijnych i humanitarnych racji, to nie sposób nie zadać również pytania, czy w pewnych okolicznościach działania militarne nie powinny być usprawiedliwione (co nie znaczy pochwalone), a nawet konieczne. I kto wie, czy tak nie jest obecnie właśnie w Strefie Gazy. Bo czy akurat w niezwykle skomplikowanej sytuacji Bliskiego Wschodu i Izraela […]
Kościoły zgodnym głosem (na razie osłabionym przez okres świąteczny) apelują o zaprzestanie wojny w Strefie Gazy. Liderzy religijni proszą o pomoc humanitarną i potępiają działania zbrojne. I choć trudno odmówić im religijnych i humanitarnych racji, to nie sposób nie zadać również pytania, czy w pewnych okolicznościach działania militarne nie powinny być usprawiedliwione (co nie znaczy pochwalone), a nawet konieczne. I kto wie, czy tak nie jest obecnie właśnie w Strefie Gazy. Bo czy akurat w niezwykle skomplikowanej sytuacji Bliskiego Wschodu i Izraela dialog i negocjacje z terrorystycznym Hamasem są rzeczywiście realnym sposobem na osiągnięcie trwałego pokoju? Czy rozmowy z ludźmi, którzy otwarcie przyznają, że ich głównym celem jest zniszczenie Izraela i wymordowanie Żydów mają sens? Pytania te trzeba traktować tym poważniej, że ze Strefy Gazy od dawna nabiegały informacje o tym, że aby zachować wpływy polityczne Hamas musi odmówić przedłużenia zawieszenia broni z Izraelem i doprowadzić do zwarcia z nim, tak by polała się krew. Informował o tym zresztą, jak informują media, Mahmud Abbas — lider Autonomii Palestyńskiej, wzywając Izrael do interwencji militarnej (teraz oczywiście potępia Izrael).W takiej sytuacji wkroczenie do enklawy, z której nieustannie atakuje się obiekty cywilne wydaje się koniecznością. Nie po to, by zabijać, ale by zlikwidować bazy terrorystów, pozbawić ich zaplecza i wymusić przywrócenie zawieszenia broni. I nie ma się, co oszukiwać, że da się to zrobić bez ofiar. W sytuacji, gdy terroryści ukrywają się w domach, meczetach i na ulicach — zdarza się, że uderzenie dotyka również ludność cywilną… Pytanie tylko, kto w tej wojnie jest cywilem, a kto żołnierzem, partyzentem czy terrorystów. Granic nie da się tu wytyczyć na podstawie książeczek wojskowych, ani stroju. Tu każdy może być terrorystą, i każdy może zacząć strzelać. Dlatego trzeba być niezwykle ostrożnym w potępianiu Izraela, który przecież broni swoich obywateli przed powracającymi atakami terrorystów. Broni rzeczywiście brutalnie, ale czy ataki terrorystów z Hamasu (wykorzystujących także dzieci i kobiety, które niekiedy potem pokazywane są w mediach, jako ofiary) są łagodniejsze? Czy państwo nie ma obowiązku bronić swoich obywateli, tak jak jest to w stanie zrobić, biorąc pod uwagę kontekst?Oceniając brutalność izraelskiej reakcji trudno też nie brać pod uwagę tego, że państwo to jest od lat państwem frontowym, otoczonym wrogami, którzy nie ukrywają, że zepchnięcie tego państwa do morza jest ich celem. Od lat sąsiedzi udzielają schronienia Palestyńczykom, nie dlatego, że ich specjalnie kochają, ale dlatego, że nienawidzą Izraela. W takich warunkach każdy konflikt trzeba załatwiać tak, by nie pozwolić mu się rozpalić i nie dać argumentów stronie arabskiej do kolejnej wspólnej akcji. Gaszenie pożarów zacząć można od dialogu i negocjacji, ale gdy partnerzy dailogu otwarcie odrzucają wyciągniętą dłoń, odmawiając przedłużenia zawieszenia broni (bo jest to dla nich szkodliwe politycznie) — niekiedy trzeba sięgnąć po argumenty siły. I tak zachował się Izrael. Skala ta jest zrozumiała także dlatego, że przywódcy Izraela mają świadomość, że na wykonanie pewnych działań mają tylko krótki okres czasu. Okres Bożego Narodzenia mógł spowolnić reakcję wielkich mocarstw, ale już teraz widać, że jest ona dość jednoznaczna. Izrael może go zignorować przez krótki czas, ale gdy działania otwarcie potępią Stany Zjednoczone, akcję trzeba będzie powoli zwijać. Nie da się walczyć z całym światem, nawet gdy ma się świadomość, że PR w środowiskach opiniotwórczych i tak nie może być już wiele gorszy. I dlatego trzeba pewne działania wykonać jak najszybciej. A potem wrócić do stołu rozmów.Oczywiście — i tu trudno odmówić racji ks. Lombardiemu — reakcją na takie działania będzie zwiększenie (choć trudno to sobie wyobrazić) poziomu nienawiści do Izraela. Rozmowy będą oczywiście jeszcze trudniejsze. Problem polega tylko na tym, że politycy izraelscy muszą nie tyle kierować się logiką negocjacji i nadziei, ile twardą logiką faktów i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w obecnej sytuacji w ogóle istniała możliwość podjęcia rozmów z Hamasem. Jeśli ocenili, że nie istniały, to musieli przystąpić do działania, by bronić swoje państwo i jego mieszkańców. I kto wie, czy ich decyzja nie okaże się — mimo ogromnych kosztów — słuszna w dłuższej perspektywie… Perspektywie świata wyborów dramatycznych i strasznych, ale być może niekiedy koniecznych!