Dlaczego nie lubię świąt
- 23 grudnia, 2008
- przeczytasz w 3 minuty
Pierwotnie chciałem napisać kilka refleksji zatytułowanych “Dlaczego nie lubię Świąt Bożego Narodzenia?”, ale przecież nie o Boże Narodzenie tutaj chodzi, ale o święta, coraz bardziej skomercjalizowane, wyprane z treści, ale za to nafaszerowane komunałami, idyllą sfamiliaryzowanych oper mydlanych oraz absolutnie bezsensownych, bo pozbawionych fundamentu życzeń: “Wesołych Świąt”. Rok w rok to samo — jak powiedział kiedyś o. Karl Rahner — trochę nastroju, troszkę pobożnych i humanitarnych frazesów, garść zdobytych z trudem prezentów, a później […]
Pierwotnie chciałem napisać kilka refleksji zatytułowanych “Dlaczego nie lubię Świąt Bożego Narodzenia?”, ale przecież nie o Boże Narodzenie tutaj chodzi, ale o święta, coraz bardziej skomercjalizowane, wyprane z treści, ale za to nafaszerowane komunałami, idyllą sfamiliaryzowanych oper mydlanych oraz absolutnie bezsensownych, bo pozbawionych fundamentu życzeń: “Wesołych Świąt”.
Rok w rok to samo — jak powiedział kiedyś o. Karl Rahner — trochę nastroju, troszkę pobożnych i humanitarnych frazesów, garść zdobytych z trudem prezentów, a później wszystko idzie po staremu. Chrześcijanin zobowiązany jest do stawiania oporu bożonarodzeniowemu zaczarowaniu.
Trudno jest mi się do tego przyznać, ale naprawdę nie lubię świąt, szczególnie tych przypadających na Narodzenie Pańskie. Nie chodzi mi tylko o irytację komercjalizacją, tudzież konsumenckim pędem, ale o swobodę, lekkość i oczywistość, z jakimi obchodzi się święta BOŻEGO Narodzenia, a raczej święta Bezbożnego Narodzenia, w których dużo słyszymy o zdrowiu, spokoju i pokoju na świecie, rodzinnej atmosferze, bliżej nieokreślonej miłości i jeszcze bardziej enigmatycznej radości. Trudno mówić o świętach Bożego Narodzenia w sytuacji, w której ów Boży “element” wypędzono do kościelnych murów. Trudno mówić o Bożych świętach, skoro już Adwent został nie tyle zdegradowany, co zredukowany do sezonu przedświątecznej wyprzedaży, i nie oznacza już oczekiwania na przyjście Chrystusa, ale po prostu symbolizuje cztery tygodnie przed świętami.
O ile postępujący konsumpcjonizm można usprawiedliwić aktualnymi wymogami rynku, który w ten sposób może skutecznie chronić się przed wirusem kryzysu gospodarczego, o tyle postępującą obojętność wobec prawdziwych świąt Bożego Narodzenia nie potrafię zrozumieć. Drażnią mnie kolędy w centrach handlowych o dzwoniących dzwoneczkach, drażnią mnie kolędy o biednym Jezusku leżącym w stajence, drażni mnie świąteczny duszek nakazujący być wobec wszystkich miłym i serdecznym, BO są/zbliżają się święta. Reasumując: drażni mnie – nie! – skrajnie irytuje mnie atmosfera świąteczna, a więc ten element, który stanowi podstawowy paradygmat ich obchodzenia tu i teraz, ‘tych najpiękniejszych świąt w całym roku’.
Tak, nie lubię świąt. Zbrzydły mi. Nie lubię celebrowanego stresu związanego z koniecznością zrobienia tego czy tamtego, tudzież powiedzenia czegoś, co wypada powiedzieć. Nie lubię ‘świętych Mikołajów’. Nie lubię życzeń wysyłanych przez sklep wysyłkowy, w którym zamawiałem karmę dla kotów, nie lubię jakichkolwiek życzeń „Wesołych Świąt”, bo też nie o wesołość i radość tutaj chodzi (radość konkretnie z czego?), ale przede wszystkim i jedynie o Tego, który rodzi się po to, aby umrzeć i zmartwychwstać. Smutne to? Niezgodne z atmosferą i piękną tradycją? Ciepłem rodzinnym? Choinką? Trudno. Wam, czytającym te słowa, być może zniesmaczonym, życzę przeżywania Narodzenia Pańskiego przez cały rok kościelny.