- 5 października, 2017
- przeczytasz w 7 minut
4 października odprawiono w Warszawie gorzkie żale nad posoborowym katolicyzmem – za kaplicę posłużyła salka Instytutu Pamięci Narodowej, a w roli kapłanów wystąpili: Sławomir Cenckiewicz, sympatyk Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X i historyk IPN-u oraz Paweł L...
Gorzkie żale pod dachem IPN‑u
4 października odprawiono w Warszawie gorzkie żale nad posoborowym katolicyzmem – za kaplicę posłużyła salka Instytutu Pamięci Narodowej, a w roli kapłanów wystąpili: Sławomir Cenckiewicz, sympatyk Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X i historyk IPN‑u oraz Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”. W roli pluszowego apologety niepokornego protestantyzmu wystąpił Cezary Gmyz, korespondent TVP w Berlinie.
Przyczynkiem liturgii żalów i pretensji wobec współczesnego Kościoła rzymskiego tudzież momentami heheszkowatej odsieczy red. Gmyza była promocja najnowszej książki red. Lisickiego poświęconej Lutrowi – w podtytule „Ciemna strona rewolucji.” Wymowna jest już okładka – podobiznę Lutra otaczają jakby płomienie – zapewne piekielne, a projekt okładki przytłaczają dwa napisy „Lisicki” i „Luter”. Właściwie to wizualna zapowiedź treści – to ma być generalna rozprawa Lisicki contra Luter, a może nawet więcej Lisicki contra cały protestantyzm, ekumenizm, posoborowy katolicyzm i inne fenomeny. Jednak rozczarowany będzie ten, kto oczekuje solidnej biografii, solidnego tła, solidnej pracy historyka, solidnego teologa czy po prostu solidnego badacza.
Książka jest konglomeratem publicystycznych enuncjacji opatulonych cytatami pochodzącymi głównie z publikacji Lutrowi nieprzychylnych wyprodukowanych albo w czasach zamierzchłych albo w środowiskach, które z założenia poza Kościołem rzymskim dostrzegają dzieło szatana, a w wariancie szczodrobliwym, eklezjalną próżnię. Lisicki powołuje się wprawdzie na poważne opracowania, jak choćby książkę Heinza Schillinga, wydaną również w języku polskim, ale sądząc po zamieszczonej bibliografii, nie odnosi się do polskiego tłumaczenia, a do własnego przekładu, nie podając przy tym (przypisów brak) tekstu oryginalnego – trudno zatem określić horyzont przytaczanych słów Schillinga, który jako protestancki teolog staje się sojusznikiem w walce Lisickiego. To samo z książką Lyndal Roper, która niebawem zostanie wydana w j. polskim.
Wypowiedzi, czyny i zamiary Lutra, które Lisicki oczywiście przejrzał na wylot, wspierane są głównie jednostronnymi ocenami największych krytyków Lutra, najczęściej z okresu przedsoborowego i ze środowiska zbliżonego do katolicyzmu integrystycznego. Antyprzykładem jak nie należy Lutra po katolicku postrzegać jest kardynał Walter Kasper i współcześni ekumeniści rzymskokatoliccy. Literatura poważnych i liczących się badaczy życia Lutra, ale przede wszystkim znawców teologii Lutra (Lisiciki zasadniczo nie widzi różnicy między teologią Lutra a teologią luterańską) jest albo nieobecna albo używana do wsparcia apologetycznego dictum. Cytowani duchowni i pisarze, mniej lub bardziej znani, to po prostu aktorzy w hejterskim spektaklu, jaki serwuje Lisicki już na pierwszych stronach książki.
Jednak ten hejt skierowany jest głównie wobec Franciszka, na którym nie pozostawia suchej nitki za spotkania, modły i objęcia z prymas Kościoła Szwecji Antje Jackelen. Lisicki przypuszczając generalny atak na Franciszka tak zmaga się z całym posoborowym dziedzictwem, w tle którego widzi Lutra heretyka. Już na wstępie, który jest jasną zapowiedzią tego, co będzie później, próbuje stworzyć atmosferę skandalu i sejsmicznego wstrząsu – już sam fakt spotkania prymaski (kimże ona, niegodna, jest?!) z papieżem zakrawa na obrazę majestatu Świętego Kościoła Rzymskiego i chyba też zdradę Franciszka. Z pewnością jest to zdrada, ale wobec katolicyzmu Lisickiego, który w średniowiecznych bullach, sylabusach i encyklikach papieży antymodernistów znajduje nie tylko duchowy dom, ale i kluczowy kompas w interpretowaniu eklezjalnej rzeczywistości.
Wypowiedzi Lisickiego na temat Lutra czy protestantyzmu w ogóle to po prostu strumień świadomości, luźno posklejane spekulacje pozbawione podstawowego warsztatu krytycznego, umiejętnego obchodzenia się z tekstami źródłowymi i — co nie jest bez znaczenia – absolutne niezrozumienie teologii Lutra, wejścia w jej wewnętrzny rytm, zrozumienia jej intencji i treści – zamiast tego czytelnik otrzymuje dobrze znane slogany: Luter odrzucił sakramenty, Luter zanegował Kościół, Luter zanegował autorytet(y), Luter sam uczynił się ostatecznym autorytetem itd. Jeśli ktoś spodziewa się krytyki Lutrowej teologii na miarę Congara, Ratzingera, Iserloha, Pescha czy nawet znanych luterańskich konwertytów na katolicyzm, ten poczuje się jak wielkomiejski weganin na otwarciu powiatowej masarni.
Lisickiego zupełnie nie interesuje teologia reformacyjna bez apologetycznego ujęcia, ani tym bardziej to, jak Luter rozumiał swoją teologię i jak rozumieją ją ewangelicy/luteranie kiedyś i dziś. Przykładem jest to, jak Lisicki ukazuje spotkanie Lutra z kardynałem Kajetanem w Augsburgu — nużąco jednostronne i przewidywalne. Lisicki tłumaczy co Luter myślał, a czego nie myślał, co odczuwał (najczęściej nie tak jak trzeba), a co odczuwał przesadnie lub niewystarczająco. Luter Lisickiego to reformator, który nie tylko nie rozumie czym jest łaska, odpust, Kościół, ale w konsekwencji, czym jest sama wiara. Dobrych intencji i pozytywów u reformatora – jak okiem sięgnąć nie ma – co w krytycznej recenzji na łamach Gościa Niedzielnego zauważył również ks. Tomasz Jaklewicz, nawet jeśli też wpisał się w dość przykry trend zafascynowania orientacją seksualną szwedzkich biskupów luterańskich.
W swojej książce Lisicki pokazuje, że nie tylko nie ma pojęcia o teologii luterańskiej, mieszając wypowiedzi Lutra z wyrwanym cytatem z ksiąg symbolicznymi i nie uwzględniając odmiennej hermeneutyki teologicznej reformatorów. Wykazuje też zdumiewającą ignorancję wobec podstawowych tematów teologii reformatora i teologii luterańskiej w ogóle, czego przykładem jest nauka o usprawiedliwieniu. Lutrową soteriologię przedstawią jako wybuchową mieszankę skrajnego subiektywizmu, autorytaryzmu i fideizmu celem ukojenia wewnętrznej zgryzoty.
Wypowiedzi Lutra kontrowane są apologetami rzymskokatolickimi z różnych epok. Lisicki, proponuje w gruncie rzeczy updateowaną wersję antyluterańskich publikacji z przestrzeni wieków i próbuje je sprzedać jako świeżynkę, podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia z jakością listu odpustowego. A propos odpustów — Lisicki wygłasza tezę, że Lutra nie obchodziły tak naprawdę odpusty, działania Teztla i innych handlarzy zbawieniem. Czytelnik dowiaduje się, że Lutrowi chodziło tylko o sławę, samorealizację i poklask gawiedzi – to zaiste porażająca prawda o ciemnej stronie reformacji. Mało tego, Lisicki pisząc o wydarzeniach 1517 roku mówi o nauce, jaka „króluje w głowie Lutra, ale też w całym regionie.” Wcześniej stwierdza, że nauka (jaka?) kiełkuje w głowie Lutra, za chwilę mówi o królowaniu – tyle tylko, że nie ma chyba żadnego poważnego badacza Lutra, który w AD 1517 mówił o jakiejś nauce Lutra, która rzekomo ogarnęła i wszystkich.
Hejterska liturgia w IPN
Każdy kto nie czytał książki mógł bez problemu dowiedzieć się, o czym ona właściwie jest na spotkaniu zorganizowanym w placówce IPN w centrum Warszawy. Cenckiewicz, dawny redaktor naczelny „Zawsze wierni”, niespecjalnie krył się ze swoją opinią zarówno o Soborze Watykańskim II, jak i ekumenizmie. Koordynaty zostały jasno określone, a słuchacze nolens volens stali się uczestnikami seansu spirytystycznego, w którym Luter stanął w jednym rzędzie z inicjatorami rewolucji francuskiej, bolszewikami i hitlerowcami. Wtórował mu Lisicki, który stwierdził, że konsekwencją Lutrowej nauki o usprawiedliwieniu było odrzucenie sakramentów i zanegowanie Kościoła. Zabrakło tylko wyraźnego stwierdzenia, że efektem wystąpienia Lutra był również ateizm, ale apostołów tego poglądu przecież nie brakuje.
Postawiono nawet tezę, że luteranizm jest najbardziej radykalna formą zeświecczenia chrześcijaństwa – to jeden z takich momentów, kiedy słuchacza nachodzi refleksja, czy czasem nie jest traktowany jak rudymentalny idiota. W dyskusji wciąż przewijała się mantra o protestantyzmie jako religii bez autorytetów i absolutnej negacji wszystkiego co ważne i święte, i co przez papieży (tych prawdziwych, oczywiście) do wierzenia było dotąd podawane i bez szemrania przyjmowanie aż przyszedł Niemiec Luter i wszystko popsuł. Nieustanne ubolewanie nad podpisaną w 1999 roku Wspólną Deklaracją o Usprawiedliwieniu, którą Lisicki nazywał wciąż dekretem, sprowadzało się do absurdalnej konstatacji, że de facto nie obowiązuje ona luteran, bo przecież nie mają żadnych autorytetów, ale tylko katolików podkopując ich tożsamość. Rolę ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, kard. Josepha Ratzingera przedstawiono jako jej wewnętrznego przeciwnika, zapominając, że jeśli któryś ze współczesnych, żyjących teologów ma prawo nazywać się ojcem tej deklaracji to oprócz kardynałów Kaspera i Lehmanna jest to właśnie Benedykt XVI.
W dyskusji uczestniczył Cezary Gmyz, który pełnił rolę protestanckiego pieszczocha. Gmyz uroczyście wstydził się za Kościół Szwecji i inne okropności produkowane przez jego współwyznawców na Zachodzie, serwował co rusz pluszowe anegdoty, które miały nieco ocieplić diabelski protestantyzm i być może jego samego jako upartego protestanta, który nie widzieć czemu wciąż do tej rebelii należy. Dowiedzieliśmy się jednak, że ten protestantyzm firmowany przez red. Gmyza jest w jakiejś mierze znośny, bo… polski. Red. Lisicki pospieszył z przesłaniem mistycyzmu polskości w roli leku osłonowego przed niestrawnościami protestantyzmu. Sprawia on, że pewnych protestantów można w określonych warunkach nawet lubić.
Niestety, red. Gmyzowi kilkakrotnie udało się popełnić merytoryczne gafy, gdy odpowiadając na pytanie z sali, stwierdził, że do „starego Lutra odwołują się Kościoły staroluterańskie” – czytaj: staroluteranizm jako synonim dobrego luteranizmu bez tych wszystkich naleciałości, którymi tak bardzo gardzi red. Lisicki. Nie wyjaśnił, czy stary Luter to też ten Luter pod koniec życia z antyżydowską obsesją czy jakiś inny wystylizowany Luter po ortodoksyjnym liftingu w Missouri lub wydestylowany z książki red. Lisickiego. Równie zadziwiające było stwierdzenie red. Gmyza, że od ogłoszenia 95 tez w 1517 roku Luter poglądów nie zmieniał, co obnaża naprawdę zasmucający brak merytorycznego przygotowania do reprezentowania luteranizmu w takiej czy innej formie.