
- 25 maja, 2015
- przeczytasz w 3 minuty
Trudno nie uznać wyników referendum w Irlandii, w którym prawie dwa razy więcej osób opowiedziało się za uznaniem, że małżeństwo mogą stanowić dwie osoby dowolnej płci za symbol.
Irlandzka lekcja
Trudno nie uznać wyników referendum w Irlandii, w którym prawie dwa razy więcej osób opowiedziało się za uznaniem, że małżeństwo mogą stanowić dwie osoby dowolnej płci za symbol.
Irlandczycy — jeszcze do niedawna jeden z najbardziej katolickich narodów na świecie — odrzucili nie tylko katolicką etykę seksualną, ale też katolicką naukę o grzechu i sakramentach.
Przypomnijmy, że dopiero 22 lata temu czyny homoseksualne przestały być przestępstwem w Irlandii. Rozwody na Zielonej Wyspie zostały dopuszczone pod koniec XX wieku. Irlandia zalicza się nadal do krajów, gdzie życie ludzkie ma wielką wartość — aborcja jest możliwa jedynie w wypadku zagrożenia życia matki. Irlandczycy cenią wartości rodzinne, a Kościół katolicki nadal prowadzi szkoły, do których uczęszcza większość młodych Irlandczyków. Jednocześnie w 2010 roku wprowadzono możliwość zawierania związków partnerskich dla osób tej samej płci i po czterech latach okazało się, że Irlandczycy są tak bardzo za pełną równością w tej kwestii, że chcą zmiany definicji małżeństwa w konstytucji.
Trudno uwierzyć, by zmiany przeszły wyłącznie głosami samych najbardziej zainteresowanych. Co więc takiego stało się w Irlandii, że wykształcona w katolickich szkołach młodzież poparła tak rewolucyjne z punktu widzenia dotychczasowej historii Irlandii zmiany?
Można wskazywać oczywiście na spadek zaufania do Kościoła spowodowany przez ujawnione przypadki seksualnych i wychowawczych nadużyć wobec dzieci, i brak umiejętności poradzenia sobie z tą sytuacją przez hierarchię. Można też obwiniać hierarchię Kościoła, że była zbyt miękka w obronie wartości i nie groziła ekskomuniką wiernym. Można domniemać, że Kościół dla młodych Irlandczyków przestał być autorytetem i chlubna historia w obronie tożsamości narodowej przestaje już mieć znaczenie.
Casus Irlandii pokazuje jednak, moim zdaniem, przede wszystkim to, że większość katolików nie zgadza się na to, że pożycie seksualne osób tej samej płci jest grzechem takiego kalibru, że przekreśla ich wierność, oddanie, spełnianie obywatelskich obowiązków i co powoduje, że zawsze muszą czuć się osobami gorszego autoramentu. Bo co tak naprawdę Kościół mówi homoseksualistom zapewniając ich, że nie ma do nich nic jako do ludzi? Mówi im: możemy was tolerować, przyjmować waszą jałmużnę, ale nie ma znaczenia co zrobicie dla innych lub świata, jeżeli nie będziecie żyli w celibacie. Nie ma znaczenia, czy macie jednego partnera, któremu jesteście wierni i z którym nawet opiekujecie się wspólnie rodzicami — grzeszycie tak samo jak ci, którzy mają ich wielu i wasze zbawienie jest niepewne. Grzeszycie gorzej niż mordercy, bo w sposób ciągły i macie mniejszą szansę na przebaczenie im bardziej wasz związek jest satysfakcjonujący. I właśnie to odrzucili Irlandczycy.
Jesienią przedstawiciele Kościoła będą obradować na synodzie o rodzinie a tak naprawdę o tym, jak bardzo odbiega jej idealny wzorzec od realnego. Cokolwiek na nim się jednak rewolucyjnego w dziedzinie podejściu do par niesakramentalnych zdarzy na tym synodzie może być i tak nieprzystające do tego co o tym naprawdę myślą wierni. W tym czasie w Irlandii na pewno już zostanie zawartych kilka małżeństw osób tej samej płci.