Kto ma się prawo urodzić?
- 29 września, 2013
- przeczytasz w 3 minuty
Parę lat temu czekałam z moimi dziećmi na przystanku w pewnej pięknej miejscowości Beskidu Sądeckiego. Wraz z nami czekała też pewna para kuracjuszy około 50 lat i niezwykle sympatyczna, radosna pani w tym samym wieku. Kiedy pani wsiadła do swojego autobusu małżeństwo skomentowało: co za nieszczęście, aborcja dla takiej osoby byłaby błogosławieństwem. O co chodziło? Pani, która wsiadła do autobusu miała poniżej półtora metra i garb. Jednak mimo […]
Parę lat temu czekałam z moimi dziećmi na przystanku w pewnej pięknej miejscowości Beskidu Sądeckiego. Wraz z nami czekała też pewna para kuracjuszy około 50 lat i niezwykle sympatyczna, radosna pani w tym samym wieku. Kiedy pani wsiadła do swojego autobusu małżeństwo skomentowało: co za nieszczęście, aborcja dla takiej osoby byłaby błogosławieństwem. O co chodziło? Pani, która wsiadła do autobusu miała poniżej półtora metra i garb. Jednak mimo tego nie robiła wrażenia osoby nieszczęśliwej czy niezadowolonej z życia, czego nie dało się powiedzieć o parze, która tak podsumowała jej istnienie.
Przypomniała mi się ta scena, kiedy w piątkowym dzienniku była pokazywana reakcja niektórych posłów na projekt ustawy (przedstawiany przez panią, która sama jest mamą niepełnosprawnego dziecka), który chciał zabronić wykonywania aborcji eugenicznej. Tak, eugenicznej, bo chodzi przecież o eliminowanie na etapie prenatalnym ludzi, którzy będą budzić w zdrowych i ładnych mieszaninę litości i obrzydzenia, a także wymagać większych nakładów finansowych, a przecież ich życie jest dla wielu warte tylko co najwyżej współczucia.
Zastanawia taka łatwość w ocenie życia innych, zwłaszcza, że te same teoretycznie zdrowe, w miarę inteligentne i urodziwe osoby ludzkie, które odmawiają “w imię miłosierdzia” osobom kalekim prawa do istnienia z powodu braku szczęścia same często nie potrafią cieszyć się swoim “dobrym” życiem. Niestety, tzw. normalność nie gwarantuje tego, że będzie się szczęśliwym, spełnionym człowiekiem ale nikt z tego powodu nie ubolewa nad urodzeniem drugiej osoby. Ba, szczęścia nie gwarantuje urodzenie się w dobrze sytuowanej rodzinie i bycie tzw. oczekiwanym dzieckiem.
Podobnie żadne przedurodzeniowe testy nie zagwarantują, że dziecko nie urodzi się z jakąś rzadką wadą czy choćby z autyzmem albo, że nie nastąpią komplikacje podczas porodu i dziecko nie urodzi się z porażeniem mózgowym.
Dwa lata temu nakładem Wydawnictwa Czarne ukazała się książka Macieja Zaremby Bielawskiego ‘Higieniści. Z dziejów eugeniki’. Autor — bynajmniej nie będący tzw. prawicowcem czy fanatykiem religijnym dokonuje bolesnego podsumowania niezbyt szlachetnych i antyhumanistycznych — acz ubranych czasami w szlachetne intencje — działań społeczeństw, państw i jednostek, które w poprzednich dwóch wiekach starały się doprowadzić do ograniczenia tzw. niepełnowartościowego życia poprzez sterylizację ewentualnych “przekazicieli” a także aborcje. W podsumowaniu Autor pisze: “Znam jednak wielu, którzy — jeśli los im ześle kalekie dziecko — darzą je miłością, nawet większą, niż przypada w udziale w pełni zdrowym. Na tym fakcie, a nie na szczytnych deklaracjach, opiera się chyba nasz humanizm.
Tragicznym wymiarem postępu nauki jest, że korumpuje ten prosty mechanizm, kusząc perspektywą dzieci wyłącznie zdrowych. Eugenika sprywatyzowana działa na zasadzie pojedynczych decyzji i coraz swobodniejszego wyboru, lecz może przynieść podobne skutki do państwowej higieny rasy: odrzucenie tego, co odstaje od normy: słabości i kalectwa”.