Nie straszyć ordynacją kobiet!
- 28 lipca, 2008
- przeczytasz w 3 minuty
Zanim jednak przejdę do meritum kilka uwag natury formalnej. Nieprawdą jest, że na oficjalnej stronie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, pierwszą informacją zagraniczną jest notka, dotycząca noworocznego przesłania EKD. Zweryfikować tę informację nietrudno – wystarczyło zajrzeć na stronę luteranie.pl. Znajduje się tam również relacja ze spotkania w Aruszy, które tylko w znikomym stopniu zajmowało się sprawą ordynacji kobiet, innowacją, jak określa to Marcin Ziemkowski.
Tak jak trudno określić ordynację kobiet innowacją, umieszczając ją w teologicznej perspektywie luteranizmu, tak i wręcz nieprawdziwa wydaje się być teza postawiona przez Ziemkowskiego, jakoby ordynacja kobiet była w jakikolwiek sposób rysem luterańskiej tożsamości. Uznanie takiego paradygmatu i dalsze postrzeganie luteranizmu przez jego pryzmat sugerowałoby, że Kościoły luterańskie, które (jeszcze) nie zdecydowały się na ordynację kobiet pozbawione są kluczowego komponentu, mogącego stawiać pod znakiem zapytania „luterańskość” danego Kościoła luterańskiego. Boję się takiego ujęcia problemu, gdyż zawiera ono zdecydowanie destrukcyjny element i nie służy sprawie, odkrywaniu działania Ducha Świętego w Kościele.
Ordynacja kobiet, jakkolwiek istotne zagadnienie dla życia Kościoła, nigdy nie było, nie jest i nie może być wyznacznikiem tożsamości luterańskiej, gdyż ta definiowana jest przez zupełnie inne koordynaty, a są nimi Słowo i Sakramenty lub po prostu: Ewangelia o Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym Jezusie Chrystusie, który grzesznego człowieka bez jego zasługi ratuje od przekleństwa grzechu i śmierci. Ktoś mógłby powiedzieć, że powyższe stwierdzenia są przysłowiowym „czepianiem się słówek”, jednak jeśli mówimy o tożsamości ewangelicyzmu tradycji luterańskiej, a zatem o tym, co składa się na wyjątkowość tegoż, trudno nie zaprotestować, gdy kwestia ordynacji kobiet narzucana zostaje jako nowy filar luterańskiej tożsamości – obojętnie czy mówimy o Kościołach, które kobiety ordynują czy też nie. Zabieg taki jest nie tylko niesprawiedliwy, ale przede wszystkim pozbawiony teologicznej słuszności. Warto również nadmienić, że postanowienia Światowej Federacji Luterańskiej w żadnym wypadku nie są wiążące dla lokalnych Kościołów – można się z tego cieszyć lub ubolewać, jednak trudno transponować „genewską optykę” na wyzwania i problemy danych Kościołów, w tym wypadku Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP.
Jestem zdecydowanym zwolennikiem ordynacji kobiet, jednak jestem przekonany, że sprawie tej więcej szkody niż pożytku przydają ponaglenia – obojętnie, czy ze strony „Genewy”, czy osób upatrujących w ordynacji kobiet zwiastun zagłady Kościoła lub jego cudownego ratunku. Zagadnienie to jest ważne, ale zdecydowanie nie najważniejsze dla życia Kościoła w Polsce. Nie jest też tak, że w tym temacie nic się nie dzieje. Proces dyskusji nad ordynacją kobiet w polskim Kościele luterańskim trwa – dla jednych zbyt szybko i nerwowo, a dla drugich zdecydowanie za wolno. Warto jednak podkreślić, że temat ten nie schodzi z kościelnej agendy, m.in. za sprawą Forum Kobiet Luterańskich, które we wrześniu spotka się w Warszawie i, jak można przypuszczać, będzie kontynuować dyskusje i wyciągać wnioski, dotyczące nieograniczonej służby kobiet w Kościele. A w Kościele wszystko ma swój czas i tempo…
“Aktualna ‘luterańska bitwa na froncie inkluzji’ dotyczy ordynowania kobiet” – diagnozuje Marcin Ziemkowski. Na horyzoncie nie widać jednak, ani nie słychać okrzyków z bitwy, stąd też Czytelnik może odnieść wrażenie, że w polskim luteranizmie toczy się wielka, zaciekła walka o argumenty na rzecz inkluzywnego i ekskluzywnego Kościoła. (Niestety) Tak jednak nie jest, a przywoływanie i nakładanie wyobrażeń wyniesionych z dokumentów lub doświadczeń Kościołów o innych uwarunkowaniach nie pomoże w zaklinaniu rzeczywistości.