- 30 marca, 2020
- przeczytasz w 3 minuty
Dla wielu katolików nałożone ostatnio ograniczenia w uczestnictwie w mszy niedzielnej w związku z epidemią koronawirusa, jawią się jako surowsze niż te, jakie postawiono przed ogółem w codziennym funkcjonowaniu. Czy jednak nie przyczyniliśmy się do tego sami, ...
O wystawianiu Boga na próbę
Dla wielu katolików nałożone ostatnio ograniczenia w uczestnictwie w mszy niedzielnej w związku z epidemią koronawirusa, jawią się jako surowsze niż te, jakie postawiono przed ogółem w codziennym funkcjonowaniu. Czy jednak nie przyczyniliśmy się do tego sami, nie chcąc wcześniej zrezygnować z przyjętych lokalnie zwyczajów?
Wyznam tutaj, że ostatnio uczestniczyłam w mszy 8 marca w moim parafialnym kościele i — nawet gdyby nie została wprowadzona dyspensa — opuściłabym następne z własnej woli, gdyż postawa moich współwyznawców, z księżmi na czele, wydała mi się postawą wystawiania Pana, Boga swego na próbę.
Nie było wtedy jeszcze konkretnych wytycznych co do ilości wiernych, ani do sposobu przekazywania sobie znaku pokoju czy przyjmowania Komunii, jednak zalecenia były, a sytuacja dosyć jasna, jeżeli chodzi o rokowania rozwoju epidemii.
Tym niemniej nie otrzymaliśmy na mszy wskazówek by może zamiast ściskania dłoni przekazać sobie znak pokoju — tak jak wielu czyniło to chętnie wcześniej — przez skinienie ani też nie stworzono możliwości przyjęcia Komunii Świętej nie do ust, lecz na rękę w wydzielonej kolejce.
Jeżeli chodzi o przekazywanie znaku pokoju przez uścisk dłoni to można powiedzieć, że wielu wiernych przekazywało go sobie nawet z dużo większym entuzjazmem niż byli skłonni czynić to wcześniej. Już tydzień później tylko 50 wiernych mogło osobiście uczestniczyć w każdej mszy i wielu wydawało się to nadmiernym rygoryzmem. Wszak w tym samym czasie w środkach komunikacji miejskiej mogło przebywać więcej osób. Co prawda osoby te zazwyczaj starały się w miarę możliwości trzymać dystans i na pewno nie podawały sobie rąk, ale przecież msza to coś innego.
Po tygodniu straciliśmy jednak i to. Dlaczego? Myślę, że w jakimś stopniu przyczyniła się do tego transmisja mszy świętej 22 marca z sanktuarium w Pratulinie. Może i zastosowano się do ograniczeń ilościowych, ale wszyscy mogli zobaczyć, że przestrzeganie wyłącznie litery prawa niekoniecznie znaczy, że przyczyna, dla której ograniczenia nałożono, była respektowana.
Sanktuarium w Pratulinie jest niewielkie i 50 wiernych nie mogło zachować właściwego dystansu. Oczywiście, mogła się zaprezentować schola, ale w sytuacji, kiedy szkoły są zamknięte, stłoczenie prawie 10 osób na niewielkiej powierzchni też nie było dobrym pomysłem. Dodajmy do tego wymianę uścisków przy przekazywaniu pokoju i fakt, że oczywiście prawie wszyscy uczestnicy — a wśród nich osoby w wieku zalecanym do dobrowolnej kwarantanny i niekontaktowania się nawet z własnymi nastoletnimi wnukami — przyjęli Komunię w sposób tradycyjny. Jeżeli uczestnicy chcieli pokazać, że błogosławieni męczennicy nie dopuszczą, by stało się im coś złego, to pokazali.
Pokazali jednocześnie, że obca jest im postawa Jezusa Chrystusa wobec szatana, kuszącego Go na pustyni. A przecież wsród ofiar koronawirusa, nawet w Polsce, są już księża i jest to też ta grupa, która może w większym stopniu „przekazywać” wirusa z powodu dużej ilości kontaktów.