- 31 lipca, 2024
- przeczytasz w 7 minut
Wzburzenie wokół krótkiego wycinka otwarcia Igrzysk Olimpijskich (IO) więcej mówi o kondycji współczesnego chrześcijaństwa niż o zamierzonej tudzież wyimaginowanej profanacji Wieczerzy Pańskiej, uczcie bogów czy antyreligijnym spisku. Potrzebny jest spokój, al...
Od budki z pitą do Olimpiady
Wzburzenie wokół krótkiego wycinka otwarcia Igrzysk Olimpijskich (IO) więcej mówi o kondycji współczesnego chrześcijaństwa niż o zamierzonej tudzież wyimaginowanej profanacji Wieczerzy Pańskiej, uczcie bogów czy antyreligijnym spisku. Potrzebny jest spokój, ale też działanie.
Ten tekst zacznę od częściowej samokrytyki. O domniemanym ataku na chrześcijaństwo, do jakiego miało dojść podczas inauguracji IO dowiedziałem się podczas podróży rowerowej po Podlasiu. Niestety, zbyt pobieżna i pospieszna lektura komentarzy, tekstów polskich i zagranicznych, odpisywanie na wiadomości tych autentycznie oburzonych, których lubię i szanuję, a z którymi częściej się nie zgadzam niż zgadzam, spowodowały, że umieściłem na platformie X komentarz, który – choć radykalny absolutnie nie był – to nie uwzględniał też innych okoliczności.
Nie chcę powiedzieć, że się całkowicie z niego wycofuję, ale chciałbym go znacznie zrelatywizować, a „pomogli” mi w tym apologeci chrześcijańscy – począwszy od wzburzonych polityków rozdzierających szaty, którzy jeszcze nie tak dawno wygłaszali partyjne pogadanki z ambon, poprzez komentatorów wieszczących upadek zachodniej cywilizacji, a skończywszy na elemencie najbardziej komicznym całego tego sporu, a więc niektórych polskich biskupach, którzy albo chwalą się, że IO oglądać nie będą albo opłakują zwijanie się chrześcijaństwa. W sprawie głos zabrała nawet zaniepokoją Światowa Rada Kościołów, która poprosiła organizatorów o dodatkowe wyjaśnienia.
Pochopność oceny olimpijskich wydarzeń ma w moim przypadku jeszcze jedno podłoże, które może brzmieć jak usprawiedliwianie się podobne do tego, jakie zaprezentowali organizatorzy IO, przekonując, że w inscenizacji nie chodziło ani o Ostatnią Wieczerzę, ani tym bardziej szydzenie z Sakramentu Ołtarza czy z chrześcijaństwa w ogóle. Podejrzewam, że szeroko rozumianym artystom odpowiedzialnym za przygotowanie tej uroczystości chrześcijaństwo jest po prostu obojętne, co wynikać może z republikańsko-laickiego podejścia do religii we Francji i/lub prywatnych przekonań.
Abendmahl – smacznego!
Ale o jakim podłożu mówię? Otóż, na tydzień przed inauguracją IO niedaleko granicy francusko-niemieckiej, a konkretnie w Saarbrücken doszło do skandalu, przy którym nie ma najmniejszych wątpliwości co do jasności przekazu.
W mieście stanęła przyczepa oferująca usługi gastronomiczne o nazwie Abendmahl.
Słowo to w j. niemieckim może oznaczać zarówno wieczerzę, a więc posiłek spożywany wieczorną porą, po prostu kolację, albo Sakrament Wieczerzy Pańskiej. Słowo to nie jest już raczej stosowane w pierwszym wspomnianym użyciu, ale jest wciąż używane i najczęściej kojarzone z Wieczerzą Pańską. Abendmahl pojawia się zasadniczo w ewangelickim czy szerzej protestanckim języku religijnym, natomiast katolicy chętniej używają słowa Eucharistie, co nie oznacza, że tych pojęć nie można stosować zamiennie. W ewangelickim uzusie Abendmahlsgottesdienst to nabożeństwo z Wieczerzą Pańską (w odróżnieniu do nabożeństwa Słowa Bożego). Pojęcie stosuje się także w odniesieniu do wspólnoty eucharystycznej między poszczególnymi Kościołami i mówimy wtedy o Abedmahlsgemeinschaft. Budka oferująca potrawy bliskowschodnie oparte na cienkim cieście „ozdobiona” była nie tylko dużym napisem Abendmahl, ale także… obrazem Ostatniej Wieczerzy wg pomysłu Leonarda da Vinci, dokładnie tego samego przywoływanego w kontekście IO.
Oprócz napisu i obrazu na przyczepie zauważalne były symbole eucharystyczne, a i jadłospis nawiązywał do obszaru sacrum, używając takich określeń jak „boski”, „niebiański” czy „błogosławieństwo”. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że usługodawcami „Abendmahlu” było tureckie małżeństwo, które uważają się za wierzących i praktykujących muzułmanów. Przyczepa, co zrozumiałe, wywołała oburzenie części mieszkańców, którzy protestowali przeciwko takiej instrumentalizacji sakramentu. Właściciele wywiesili na budce wyjaśnienia, że nikogo nie chcieli urazić, a wręcz przeciwnie podkreślić, że nazwa budki przypomina o tym, że „jedzenie łączy ludzi ponad wszelkimi granicami i potrafi budować wspólnotę i więź.”
Tym wyjaśnieniom dał nawet wiarę lokalny przedstawiciel Kościoła ewangelickiego, który dokonał inspekcji budki i plakatów, stwierdzając, że dobrzy ludzie chcą dobrze. Presja ludzi, połączona niewątpliwie z trudnymi emocjami, doprowadziła do tego, że – jak informuje Saarbrückener Zeitung — przyczepa się tymczasowo zamknęła i właściciele pracują nad nową koncepcją biznesu.
Obrona przez atak
Być może państwo Sakar – tak jak deklarują – nie chcieli urazić topniejącej chrześcijańskiej większości w mieście, ale nie ulega wątpliwości, że wykazali się co najmniej brakiem wyczucia, delikatności i wrażliwości w temacie, który nie tylko religijnie, ale i kulturowo powiązany jest z tożsamością kraju, gdzie żyją i prowadzą interesy.
Wracając do Olimpiady. Podobnie, pomysłodawcy spektaklu zdementowali, że ich celem było obrażanie chrześcijan. Zanim to się jeszcze stało Internet zalała fala hejtu – zarówno obrońców, jak i krytyków performansu. Jedni wystrzelili całą kawalkadę immanentnego zgorszenia, mówiąc o lżeniu, obrażaniu, zezwierzęceniu i bluźnierstwie, a inni przekonywali, że tylko ciemnogród niewyedukowany w historii sztuki, a co gorsza, nie posiadający wiedzy ogólnej mógł wpaść na pomysł, że jest to ukryty lub celowy atak na chrześcijaństwo.
Ponadto, zadziałał mechanizm zawłaszczania chrześcijańskiego głosu, bo NIE WSZYSCY chrześcijanie poczuli się zaadresowani spektaklem, a jedynie część biskupów, liderów religijnych i innych mniej lub bardziej samozwańczych przedstawicieli chrześcijaństwa. To oni zaczęli mówić i przekonywać, że obrażono ileś miliardów ludzi na świecie. A jeśli ktoś się nie czuje obrażony? Ten zasadniczo chrześcijaninem chyba nie jest.
Podobnie jak to jest w przypadku obrony życia nienarodzonego (uważam, że nikt nie robi sprawie tak wielkiej szkody jak fundamentalistyczni prolajferzy, serwujący nienawiść jak Dionizos nektar), podobnie i tutaj zapaliła się lampka ostrzegawcza, że ten rodzaj apologetyki bez weryfikacji źródeł i intencji nie raz i nie dwa doprowadzał w historii do nieszczęść i pogromów. Oczywiście w imię wiary i Chrystusa.
W szwajcarskim dzienniku Neue Zürcher Zeitung, już po oświadczeniu gospodarzy IO, pojawił się komentarz, w którym przywołano anegdotę Giulio Andreottiego (1919–2013), chadeckiego premiera Włoch w latach 1989–1992, któremu zarzucono kontakty z mafią sycylijską (Sąd stwierdził, że niczego nie można było udowodnić). Andreotti stwierdził kiedyś, że wydanie dementi oznacza dwukrotne rozpowszechnienie informacji. Zresztą, przeprosiny organizatorów IO były jakby polskie, bo warunkowe („jeśli ktoś się poczuł urażony”), choć przez część najzagorzalszych, ale też umiarkowanych krytyków odczytane jako częściowe przyznanie się do winy. Zasadniczo, te klaryfikacje powinny zakończyć dyskusje, ale tak się nie stało.
Nawałnica listów otwartych, oświadczeń, wycofywania się sponsorów ze wspierania IO dopiero się rozpoczęła i nawet miłujący pokój reżim w Teheranie wezwał na dywanik francuskiego ambasadora, bo w Paryżu Jezusa miano obrazić. Sprawa – jak się można było spodziewać – zahaczyła również o kampanię prezydencką w USA.
Nie przesądzam o szczerości intencji organizatorów IO. Za dobrą monetę biorę ich wyjaśnienia i wypowiedzi kompetentnych historyków sztuki, a także teologów. Akurat chrześcijaństwo jest ostatnią religią na świecie, która powinna obrażać się na mniej lub bardziej udane przypadki inkulturacji, czy łączenia chrześcijańskiego przekazu z kulturą antyczną we wszystkich jej odcieniach.
Nie byłoby chrześcijaństwa takiego jakie znamy bez szeroko rozumianego antyku – nie byłoby teologii, Kościoła, a już zupełnie nie byłoby tej wielobarwnej palety eucharystycznych koncepcji, które od katolicyzmu poprzez prawosławie i protestantyzm wyrażają to, co Niewyrażalne.
Zgorszenie
Czy czuję się zgorszony ucztą/wieczerzą na IO? Tak! Choć może „zgorszenie” to mało adekwatne pojęcie.
Czuję się zgorszony, gdyż odnoszę wrażenie, iż chętnie eksponowane zgorszenie medialnie zgorszonych wywołał fakt (nawet jeśli mielibyśmy do czynienia z jakąś adaptacją późnorenesansowego obrazu), że za stołem zasiadały osoby LGBT+. W wielu komentarzach pojawiał się wątek, który za atak na chrześcijaństwo uznawał samą obecność osób queer. Nie ma chrześcijaństwa jako religii, nie ma żadnego Kościoła bez osób LGBT+, a między chrześcijaństwem czy Kościołem a Ewangelią nie sposób postawić znaku równości.
Zgorszyła mnie zajadłość, wręcz wściekła agresja obrońców tzw. wartości chrześcijańskich, którzy niechrześcijańsko próbowali bronić fasady, a nie tego, co wpisane jest w chrześcijaństwo – Ewangelii, która ciałem się stała i zamieszkała wśród nas. Stała się człowiekiem. Także tym obcym.
Byłem co najmniej zniesmaczony niektórymi komentarzami środowisk – nazwijmy to ogólnie – lewicowych, które uciekając się niekiedy do tonu jeszcze bardziej moralizatorskiego niż nie jeden książę Kościoła lub protestanckie papieżątko na zborowych włościach, próbowało dezawuować wrażliwość chrześcijan en bloc, sugerując, że właściwie można byłoby się równie dobrze spierać o jednorożce i dietę na mleku sojowym. Nie jest tak, że post/anty/achrześcijańska lewica w zielonej pelerynie stanowi ex cathedra ostoję inkluzji i szacunku dla różnorodności.
Przy tej dyskusji powracamy do pytania, czy Boga – w chrześcijańskim rozumieniu – można obrazić? Czym są uczucia religijne? Pytania te pozostawiam otwarte.
A co zrobić, jeśli rzeczywiście ktoś chciałby zbezcześcić czy wyśmiać czcigodny Sakrament Ołtarza? Jaka powinna być reakcja chrześcijan? Wydaje mi się, że spokój, ale i działanie. A tym działaniem jest świadectwo spokoju i przede wszystkim uświadomienie sobie, czym dla mnie jest ten Sakrament. A następnie przyjęcie Go w całym (nie)zrozumieniu, ale z wiarą.