- 6 listopada, 2018
- przeczytasz w 4 minuty
Znajoma ośmioklasistka z praktykującej rodziny kazała rodzicom wypisać się z lekcji religii w szkole. Jej zdaniem nic nie wnoszą, a zabierają czas który - przytłoczona innymi szkolnymi obowiązkami - może przeznaczyć na naukę lub wypoczynek. W jej klasie (dwuję...
Odpuścić katechezę
Znajoma ośmioklasistka z praktykującej rodziny kazała rodzicom wypisać się z lekcji religii w szkole. Jej zdaniem nic nie wnoszą, a zabierają czas który — przytłoczona innymi szkolnymi obowiązkami — może przeznaczyć na naukę lub wypoczynek. W jej klasie (dwujęzycznej) na katechezę uczęszcza tylko czworo uczniów. To nie ewenement, bo w tym tygodniu można było przeczytać, że to samo dotyczy uczniów w łódzkich szkołach, w których tylko w tym roku z lekcji religii miała zrezygnować aż połowa uczęszczających.
Paradoksalnie w tym roku odbył się synod o młodzieży, a rzecznik kurii łódzkiej skłonny był dopatrywać się rezygnacji z religii w tym, że lekcje są na początku i końcu planu lekcji, co powoduje, że mogą być postrzegane jako mniej ważne. Wygląda jednak na to, że są dwa główne czynniki, które powodują, że młodzież i dzieci nie chcą uczęszczać na lekcje religii. Po pierwsze — przeciążenie (znajoma ośmioklasistka z lekcjami religii spędzałaby w szkole 41 godzin tygodniowo) a po drugie — nuda i brak dostrzegania pożytku z lekcji.
Zapewne nie wszyscy pamiętają, ale przyznaję się, że kilka lat temu uważałam, że lekcje religii w szkołach są po to, by móc zrozumieć swoje dziedzictwo kulturowe i religijne. Wówczas katecheza w szkołach nie wydawała mi się złym pomysłem.
Wygląda jednak na to, że lekcje religii nie tylko nie uczą pogłebionego spojrzenia na wiarę i rozwijania zainteresowań sferą duchową, ale traktowane są jako zabierająca czas nudna piła. Gdybym przeczytała dane dotyczące rezygnacji bez osobistej znajomości z rodziną ośmioklasistki, mogłabym postawić tezę, że rezygnują uczniowie z niepraktykujących, obojętnych rodzin. Jednak rodzice “mojej” ośmioklasistki poznali się w duszpasterstwie akademickim, do tej pory związani są z Kościołem nie tylko jako wierni uczęszczający regularnie ma msze, podobnie zresztą jak jej starsze rodzeństwo. Ona nadal uczestniczy w praktykach religijnych, a jednak lekcje religii w szkole traktuje jako zajmujące czas i nic nie dające obciążenie. Wygląda na to, że dyskusje dorosłych na temat tego czy lekcje religii powinny być w szkole i jak powinny wyglądać, straciły znaczenie, bo młodzież wzięła sprawy w swoje ręce i przestaje chodzić. I niestety, obawiam się, że w tej sytuacji żadne zmiany w harmonogramie, programach już nie pomogą. Zostaną ci, którym rodzice stanowczo każą uczęszczać, ale czy będzie to dla nich korzyść — śmiem wątpić.
Co się może wydarzyć dalej? Najgorszy scenariusz: młodzież, która przestała uczęszczać na religię potraktuje się jako odstępców, co skutkować będzie odmową np. przystąpienia do bierzmowania. Jako że nie wątpię, iż zapewnione mamy uczęszczanie na religię dzieci przedpierwszokomunijnych (przynajmniej jeszcze przez kilka lat) kolejny zły scenariusz, jaki sobie wyobrażam, to położenie nacisku na jeszcze mocniejsze wdrożenie tych uczniów w katechezę i praktyki religijne, co poskutkuje niewątpliwie kolejnymi (większymi i wcześniejszymi) odejściami. Wydaje mi się, że w tej sytuacji najlepsze, co można zrobić to po prostu odpuścić. Gdy przypominam sobie moje dzieciństwo — za wyjątkiem obrycia się katechizmu w pytaniach i odpowiedziach przed I Komunią — nikt ode mnie niczego nie wymagał (nawet regularnego uczęszczania na niedzielna mszę, nie wspominając o roratach, rekolekcjach, nabożeństwach majowych i różańcowych). Lekcje religii mieliśmy z rzadka (jeden ksiądz proboszcz, który na dodatek musiał dojechać do wynajętego pomieszczenia), bierzmowanie otrzymałam jako szóstoklasistka z okazji częstszej niż zazwyczaj (zmiana proboszcza) wizyty biskupa i gdyby nie zdjęcie i zapis na świadectwie chrztu to wątpię czy bym pamiętała to wydarzenie. A jednak przynależność do Kościoła czuło się jakoś radośnie, a mimo (lub też dlatego) uczęszczania do komunistycznej szkoły wiedza o kulturowej przynależności do chrześcijańskiej tradycji była we mnie mocno ugruntowana.
Odpuśćmy. Zamiast wdrażania dzieci i wpajania im zasad, które zapomną natychmiast po wyjściu z lekcji (jeżeli w ogóle coś do nich dotrze) bądźmy radośni i miłosierni, sypmy pozbieranymi płatkami róż, śpiewajmy (o ile kto potrafi) psalmy i chorały, wspierajmy artystów i jeśli ktoś chce to się dołączy. Przynajmniej nikogo nie zniechęcimy.