Opinie

Reformacyjny niedosyt — po obchodach 500 lat reformacji


Dobie­ga koń­ca jed­no z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń reli­gij­nych roku, ale też jed­na z naj­istot­niej­szych rocz­nic tego stu­le­cia. Okrą­gły jubi­le­usz refor­ma­cji obcho­dzo­no po raz pierw­szy w eku­me­nicz­nej atmos­fe­rze, ale trud­no uznać go za eku­me­nicz­ny suk­ces. Nie nasta­ła rów­nież wypa­try­wa­na przez wie­lu nowa refor­ma­cja z dźwię­ka­mi mitycz­ne­go młot­ka w tle. Sta­ło się jed­nak dobrze, że nie może­my odtrą­bić suk­ce­su i że wła­ści­wie moż­na z tej kate­go­rii bez żalu zre­zy­gno­wać.


Wszę­dzie tam, gdzie obcho­dy 500 lat refor­ma­cji sty­li­zo­wa­ne były na uro­dzi­no­we przy­ję­cie i triumf woli, tam też obna­ży­ły inte­lek­tu­al­ny i ducho­wy para­liż Kościo­łów czę­sto skry­wa­ny za maska­mi róż­nych ety­kie­tek i wyuczo­ne­go opty­mi­zmu. Wszę­dzie tam, gdzie refor­ma­cja kon­cen­tro­wa­ła się na modli­twie, rozum­nej intro­spek­cji, wszę­dzie tam, gdzie „dział się” nie­po­kój, doj­mu­ją­ce dozna­nie wła­snej sła­bo­ści przy jed­no­cze­snym zacho­wa­niu per­spek­ty­wy nadziei (Anfech­tung) – tam może­my mówić nie tyle o suk­ce­sie czy odfaj­ko­wa­nym egza­mi­nie z pro­te­stan­ty­zmu, ale o ponow­nym odkry­ciu chrze­ści­jań­skie­go powo­ła­nia.

Dzia­ło się

Tak, dzia­ło się wie­le. Cza­sa­mi moż­na powie­dzieć… za wie­le. Doświad­czy­li tego Niem­cy, koleb­ka refor­ma­cji. Jed­nym z naj­bar­dziej intry­gu­ją­cych ele­men­tów refor­ma­cyj­nych obcho­dów w Niem­czech były nie tyle wiel­kie wyda­rze­nia z czyn­nym udzia­łem naj­waż­niej­szych osób w pań­stwie, inau­gu­ra­cje wiel­kim tru­dem i kosz­tem odre­stau­ro­wa­nych zabyt­ków, nie były nimi rów­nież eku­me­nicz­ne wyda­rze­nia, ale… spo­ry, któ­re wyry­wa­ły wie­lu z impre­zo­we­go otę­pie­nia, prze­ko­na­nia o wła­snej nad­po­my­sło­wo­ści, kre­atyw­no­ści i w ogó­le niczym nie­po­skro­mio­ne­go posy­bi­li­zmu. Wła­ści­wie spór, jaki prze­to­czył się przez nie­miec­kie cza­so­pi­sma kościel­ne, fora inter­ne­to­we i (co war­to szcze­gól­nie zauwa­żyć) świec­ką pra­sę, był esen­cją refor­ma­cyj­ne­go poru­sze­nia – podob­nie zresz­tą tak jak to było w XVI wie­ku, kie­dy lawi­na ulo­tek, trak­ta­tów, odezw, pam­fle­tów czy wyznań wia­ry zale­wa­ła Niem­cy i Euro­pę ini­cju­jąc pierw­szą w histo­rii Euro­py rewo­lu­cję medial­ną i infor­ma­cyj­ną.

Ostre, cza­sa­mi aż zanad­to ostre, spo­ry toczo­ne przez pro­fe­so­rów teo­lo­gii ewan­ge­lic­kiej i publi­cy­stów poka­zy­wa­ły z jed­nej stro­ny zagu­bie­nie nie­któ­rych czyn­ni­ków kościel­nych, a z dru­giej radość pły­ną­cą z wia­ry, ewan­ge­li­cyzm prze­ży­wa­ny pozy­tyw­nie, z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i ser­ca­mi. Trud­no omó­wić i prze­ana­li­zo­wać cały mate­riał, któ­ry spo­koj­nie wystar­czy na obszer­ną pra­cę habi­li­ta­cyj­ną, nie­mniej war­to choć­by zasy­gna­li­zo­wać, że obcho­dy 500 lat refor­ma­cji w Niem­czech, ale też w wie­lu innych zakąt­kach świa­ta, poka­za­ły, że mimo wie­lu pro­ble­mów, zma­gań, prze­ko­na­nia o koniecz­no­ści maje­sta­tycz­ne­go trwa­nia czy rebe­lianc­kie­go wywró­ce­nia sto­li­ka w Koście­le, nie zagi­nął refor­ma­cyj­ny duch pole­mi­ki. Gdzie­nie­gdzie tlił się nie­śmia­ło, wręcz przy­ga­sał, ale był. Nie cho­dzi bynaj­mniej o kry­ty­kanc­two, sztu­kę dla sztu­ki, zaga­da­nie się na śmierć, pod­czas gdy świat i Kościół się pali, ale wła­śnie o czuj­ność, któ­ra pozwa­la na zauwa­że­nie ognia i pło­my­ków.

W wie­lu aspek­tach i w wie­lu ini­cja­ty­wach refor­ma­cyj­ne Niem­cy się prze­li­czy­ły. Słusz­nie kry­ty­ko­wa­no monu­men­ta­lizm i cza­sa­mi wręcz natręt­ne naśla­dow­nic­two rzym­sko­ka­to­lic­kich imprez maso­wych. Ewan­ge­li­cyzm, czy sze­rzej pro­te­stan­tyzm, wyrósł już chy­ba z koły­ski i nie musi impo­no­wać licz­ba­mi, jest wystar­cza­ją­co doj­rza­ły, by wyjść poza utar­te sche­ma­ty spro­wa­dza­ją­ce się do skąd­inąd przy­dat­ne­go nie­kie­dy tru­izmu, że nie cho­dzi o ilość, ale o jakość. Refor­ma­cja i Kościół to coś znacz­nie wię­cej i – dzię­ki Bogu – na tyle sze­ro­ka auto­stra­da, że bez koniecz­no­ści koli­zji zna­leźć się mogą na niej zarów­no ci, któ­rzy ją pro­jek­to­wa­li, budo­wa­li i jako pierw­si na nią wje­cha­li, ale tak­że i ci, któ­rzy wje­cha­li na nią póź­niej lub zupeł­nie nego­wa­li koniecz­ność jej budo­wy, bo prze­cież dobrze było jak było.

Refor­ma­cja jest więc jed­no­cze­śnie ponadwy­zna­nio­wą, trans­wy­zna­nio­wą i na wskroś eku­me­nicz­ną syn­te­zą ludz­kich poszu­ki­wań Boga i auten­tycz­nym polem wal­ki, a nie sztucz­nym poli­go­nem czy teatral­ną sce­ną do uda­wa­nia refor­ma­cji, strasz­li­wie nie­bez­piecz­ne­go symu­lo­wa­nia refor­mo­wa­nia (się). Myślę, że ten jubi­le­usz z wie­lu per­spek­tyw pozwo­lił to na róż­ne spo­so­by uka­zać, uświa­do­mić i zade­mon­stro­wać, a więc po pro­stu urze­czy­wist­nić.

Jubi­le­usz refor­ma­cji poru­szył Kościo­ły – przede wszyst­kim Kościo­ły bez­po­śred­nio przy­zna­ją­ce się do refor­ma­cji – glo­bal­nie, kon­ty­nen­tal­nie, kra­jo­wo, regio­nal­nie i para­fial­nie. Refor­ma­cja poka­za­ła para­dok­sal­nie, że tak­że Kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki jest w jakiejś mie­rze Kościo­łem refor­ma­cyj­nym, nie może ist­nieć bez XVI-wiecz­ne­go odcin­ka swo­jej bio­gra­fii, podob­nie jak Kościo­ły pro­te­stanc­kie nie mogą odciąć się od sze­ro­ko rozu­mia­nej tra­dy­cji i to tej pisa­nej przez wiel­kie T.

Nie ina­czej było w Pol­sce – Kościół ewan­ge­lic­ko-augs­bur­ski zapro­po­no­wał spo­sób obcho­dze­nia, w któ­rym nie zabra­kło typo­we­go dla pol­skich lute­ran sen­ty­men­ta­li­zmu, fami­liar­no­ści, ale też zde­cy­do­wa­ne­go otwar­cia na innych. Z wyjąt­kiem kil­ku pro­jek­tów przy­go­to­wy­wa­nych wspól­nie z refor­mo­wa­ny­mi i meto­dy­sta­mi nie uda­ło się zre­ali­zo­wać wypo­wia­da­ne­go gdzie­nie­gdzie ocze­ki­wa­nia, aby wyko­rzy­stać jubi­le­usz do pój­ścia szer­szym pro­spek­tem. Jest w tym coś typo­wo pro­te­stanc­kie­go, ów frag­men­ta­ryzm, zami­ło­wa­nie do indy­wi­du­ali­zmu, nawet jeśli wspól­no­to­wość pozo­sta­je waż­nym kom­po­nen­tem cało­ści. A może jed­nak dobrze się sta­ło, że obcho­dy w Pol­sce poka­za­ły całą pale­tę refor­ma­cyj­nych, pro­te­stanc­kich per­spek­tyw, tak­że tych naj­mniej­szych, któ­re – nie nam już o tym decy­do­wać – znaj­dą owoc­ną kon­kre­ty­za­cję w życiu i służ­bie Kościo­łów.

O refor­ma­cji mówi­li nie tyl­ko lute­ra­nie, choć lute­ra­nie przede wszyst­kim, mówi­li też ewan­ge­li­cy innych wyznań, mówi­li ewan­ge­li­kal­ni, grzmie­li fun­da­men­ta­li­ści, spo­koj­nie dzię­ko­wa­li adwen­ty­ści dnia siód­me­go, a przy­chyl­nie usto­sun­ko­wa­li się chrze­ści­ja­nie innych tra­dy­cji pró­bu­jąc odna­leźć cząst­kę refor­ma­cyj­nej inspi­ra­cji dla sie­bie. Widać to było nie tyl­ko w papie­ro­wych oświad­cze­niach, deba­tach pod­czas napraw­dę wie­lu kon­fe­ren­cji nauko­wych, któ­rych nie spo­sób teraz wymie­nić, ale po pro­stu w roz­mo­wach zwy­kłych chrze­ści­jan.

Media

Ina­czej niż 500 lat temu tema­ty reli­gij­ne nie cie­szą się aż takim zain­te­re­so­wa­niem, chy­ba że uwa­ga sku­pia się na skan­da­lach czy ter­ro­ry­zmie. Powiedz­my sobie szcze­rze, że refor­ma­cja i wyro­sły z niej pro­te­stan­tyzm bez­a­pe­la­cyj­nie prze­gry­wa­ją wize­run­ko­wą kon­ku­ren­cję z rzym­skim kato­li­cy­zmem, któ­ry – cokol­wiek o nim nie powie­dzieć – jest znacz­nie bar­dziej medial­ny, a to dzię­ki struk­tu­rom, boga­tej tra­dy­cji i czy­tel­no­ści (nie­co skrom­niej­szej od zupeł­nie wido­wi­sko­we­go pra­wo­sła­wia).

Na grun­cie pol­skim zain­te­re­so­wa­nie mediów refor­ma­cją było spo­re, szcze­gól­nie uwzględ­nia­jąc panu­ją­ce sto­sun­ki licz­bo­we. Zarów­no w mediach publicz­nych, ale przede wszyst­kim w Inter­ne­cie trud­no było nie zauwa­żyć jubi­le­uszo­we­go tema­tu. Nie­ste­ty, media pry­wat­ne, komer­cyj­ne były wła­ści­wie nie­za­in­te­re­so­wa­ne tema­tem poza oka­zyj­ny­mi akcen­ta­mi. Praw­dzi­wą potę­ga oka­za­ły się tak bar­dzo nie­do­ce­nia­ne i w Pol­sce wciąż racz­ku­ją­ce media spo­łecz­no­ścio­we. Widać wyraź­nie, że Kościo­ły, a wraz z nimi spo­łe­czeń­stwo, zapo­zna­je się z już dostęp­ny­mi narzę­dzia­mi i nie do koń­ca nadą­ża za nowy­mi zmia­na­mi i tren­da­mi, co być może lepiej pozwo­li­ło­by zro­zu­mieć toczą­ce się pro­ce­sy. Być może…

W trak­cie jubi­le­uszu sta­ło się rów­nież coś nie­co­dzien­ne­go – oto w kra­ju, w któ­rym pro­te­stan­tów jest w pory­wach 100 tys., temat refor­ma­cji zyskał nie­pro­por­cjo­nal­ne zain­te­re­so­wa­nie, a to dzię­ki naj­za­cie­klej­szym prze­ciw­ni­kom refor­ma­cji. Byli­śmy świad­ka­mi wysy­pu anty­re­for­ma­cyj­nych zom­bie, któ­rzy zma­te­ria­li­zo­wa­li się z cza­so­we­go cyklo­nu refor­ma­cyj­nej pole­mi­ki rodem z XVI wie­ku, aby uobec­nić ją dzi­siaj za pomo­cą nowo­cze­snych pro­duk­cji i mediów. Nie sądzę, aby książ­ki i fil­mi­ki wypro­du­ko­wa­ne z inten­cją apo­lo­ge­tycz­ną i cho­ro­bli­wie jed­no­stron­ną nar­ra­cją, prze­ko­na­ły kogo­kol­wiek do cze­go­kol­wiek – raczej dały poczu­cie bez­pie­czeń­stwa upa­tru­ją­cym sens ide­owej egzy­sten­cji w wal­ce ze wszyst­kim i wszyst­ki­mi, któ­rzy nie tęsk­nią za mono­wła­dzą i kla­ro­wa­nym rzą­dem dusz, któ­rzy łak­ną prawd poda­nych do wie­rze­nia bez chwi­li zasta­no­wie­nia.

Było­by wiel­ką nie­spra­wie­dli­wo­ścią pomi­nąć licz­ne publi­ka­cje – szcze­gól­nie na ryn­ku nie­miec­ko­ję­zycz­nym i anglo­sa­skim podej­mu­ją­cych temat refor­ma­cji z róż­nych per­spek­tyw dys­cy­pli­nar­nych i ide­olo­gicz­nych. Na ich ana­li­zę i pre­zen­ta­cję jesz­cze przyj­dzie czas. War­to też zauwa­żyć, że coś się ruszy­ło na pol­skim ryn­ku. Oprócz hej­ter­skich pozy­cji poja­wi­ło się kil­ka waż­nych publi­ka­cji refor­ma­cyj­nych – już daw­no pol­ski czy­tel­nik nie miał dostę­pu do war­to­ścio­wych pozy­cji. Dobrze, że w ten pro­ces nad­ra­bia­nia zale­gło­ści anga­żu­ją się też mło­dzi teo­lo­dzy pro­te­stanc­cy i rzym­sko­ka­to­lic­cy. Oby­śmy jesz­cze dłu­go odczu­wa­li wydaw­ni­czy głód.

Eku­me­nizm

Wspo­mnia­ny już eku­me­nizm nie był popraw­no­ścio­wą pro­te­zą obcho­dów 500 lat refor­ma­cji, ale rze­czy­wi­stym ner­wem. Wiel­ki jest wkład papie­ża Fran­cisz­ka, ale też chrze­ści­jan róż­nych wyznań w wie­lu miej­scach świa­ta, dla któ­rych refor­ma­cja była i jest w pierw­szej kolej­no­ści pro­ce­sem odno­wy obej­mu­ją­cym rów­nież kwe­stio­no­wa­nie pew­no­ści wła­snej kon­struk­cji. I znów, nie dla­te­go, aby zakwe­stio­no­wać w destruk­cyj­nym rau­szu wszyst­ko jak leci i wymy­ślić coś zupeł­nie nowe­go, teo­lo­gicz­nie tren­dy i w ogó­le faj­ne­go, ale by nie usy­piać czuj­no­ści i świa­do­mo­ści, że sztan­da­ry nigdy nie zastą­pią tre­ści, że pod­nio­sła atmos­fe­ra nie może wyprzeć dale­ko­wzrocz­no­ści i sta­tecz­no­ści otwar­tej na prze­mia­ny.

Refor­ma­cję wspo­mi­na­no względ­nie świę­to­wa­no dosłow­nie wszę­dzie. Świę­to­wa­li pro­te­stan­ci róż­nych wyznań, w tym i angli­ka­nie razem z lute­ra­na­mi uro­czy­sty­mi nie­szpo­ra­mi w Opac­twie West­min­ster­skim, świę­to­wa­li sta­ro­ka­to­li­cy (arcy­bi­skup Utrech­tu wraz z lubel­skim zbo­rem lute­rań­skim, a biskup naczel­ny Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów pod­czas cen­tral­ne­go nabo­żeń­stwa refor­ma­cyj­ne­go w war­szaw­skim koście­le Świę­tej Trój­cy), pra­wo­sław­ni już nie­ko­niecz­nie, bo w koń­cu to nie do koń­ca ich spra­wa, jak prze­ko­ny­wa­li, choć i tutaj zda­rza­ły się wyjąt­ki, ale też świę­to­wa­li kato­li­cy… i to jak… cza­sa­mi poza umiar­ko­wa­ną rado­ścią hie­rar­chów, cza­sa­mi wręcz entu­zja­stycz­niej niż ponu­rzy pro­te­stan­ci. W Pol­sce świę­to­wa­nie refor­ma­cji przez nie­któ­rych kato­li­ków nie było zawsze miłym dozna­niem, o czym mógł się prze­ko­nać choć­by pry­mas Pol­ski. Obcho­dy jubi­le­uszo­we uświa­do­mi­ły rów­nież, jak wpły­wo­we i licz­ne jest śro­do­wi­sko kon­te­sta­to­rów w pol­skim kato­li­cy­zmie – nie cho­dzi jedy­nie o kon­te­sta­cję eku­me­ni­zmu jako takie­go, ale Sobo­ru Waty­kań­skie­go II w ogó­le. Chy­ba mało kto wie­dział, jak licz­ne i dyna­micz­ne jest śro­do­wi­sko tych, dla któ­rych ducho­we zasie­ki nie tyl­ko nie sta­no­wią pro­ble­mu, ale są obo­wiąz­ko­wą skła­do­wą ich toż­sa­mo­ści i pomy­słu na Kościół oraz Pol­skę.

Na świe­cie eku­me­nicz­ny wymiar refor­ma­cji przy­ćmi­ło Lund, któ­re w mię­dzy­na­ro­do­wym słow­ni­ku prze­sta­ło być już tyl­ko nazwą uni­wer­sy­tec­kie­go mia­sta, a sta­ło się iko­ną histo­rycz­ne­go wyda­rze­nia, nawet jeśli nie przy­nio­sło ono insty­tu­cjo­nal­nych kon­se­kwen­cji. Ale czy musia­ło? W Niem­czech eku­me­nicz­ny wymiar refor­ma­cji wywo­ły­wał iry­ta­cje wie­lu teo­lo­gów, chy­ba czę­ściej ewan­ge­lic­kich, choć ostat­nio jeden z rzym­sko­ka­to­lic­kich teo­lo­gów nie skry­wa­jąc roz­cza­ro­wa­nia bra­kiem wyraź­niej­szych postę­pów skon­sta­to­wał cel­nie, że biskup ewan­ge­lic­ki i rzym­sko­ka­to­lic­ki repre­zen­tu­ją­cy swo­je Kościo­ły, trwa­li w „per­ma­nent­nym uści­sku syjam­sko-eku­me­nicz­nym”.

Czy pozo­sta­nie zatem coś wię­cej niż eku­me­nicz­ny uścisk? Każ­dy mógł­by z pew­no­ścią opo­wie­dzieć swo­ją histo­rię. U mnie pozo­sta­nie refor­ma­cyj­ny nie­do­syt, któ­re­mu towa­rzy­szył – tak­że z przy­czyn zawo­do­wych – refor­ma­cyj­ny prze­syt, choć na innym pozio­mie. Refor­ma­cyj­ny nie­do­syt zacho­wam dla sie­bie i innych jako impuls, bez­piecz­nik, a cza­sa­mi może nawet kata­li­za­tor, aby o refor­ma­cji mówić – prze­pra­szam za nie­co pla­ka­to­wy kon­fe­sjo­na­lizm – po lute­rań­sku, a więc nie ucie­ka­jąc od prze­ci­wieństw, napięć i spięć: namięt­nie, ale i z dystan­sem; na spo­koj­nie, ale nie oba­wia­jąc się burzy; odważ­nie szcze­gól­nie wte­dy, gdy będzie trze­ba uciec od cie­pła dobrze zna­nych nar­ra­cji.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.