- 12 grudnia, 2017
- przeczytasz w 8 minut
Dobiega końca jedno z najważniejszych wydarzeń religijnych roku, ale też jedna z najistotniejszych rocznic tego stulecia. Okrągły jubileusz reformacji obchodzono po raz pierwszy w ekumenicznej atmosferze, ale trudno uznać go za ekumeniczny sukces. Nie nastała ...
Reformacyjny niedosyt — po obchodach 500 lat reformacji
Dobiega końca jedno z najważniejszych wydarzeń religijnych roku, ale też jedna z najistotniejszych rocznic tego stulecia. Okrągły jubileusz reformacji obchodzono po raz pierwszy w ekumenicznej atmosferze, ale trudno uznać go za ekumeniczny sukces. Nie nastała również wypatrywana przez wielu nowa reformacja z dźwiękami mitycznego młotka w tle. Stało się jednak dobrze, że nie możemy odtrąbić sukcesu i że właściwie można z tej kategorii bez żalu zrezygnować.
Wszędzie tam, gdzie obchody 500 lat reformacji stylizowane były na urodzinowe przyjęcie i triumf woli, tam też obnażyły intelektualny i duchowy paraliż Kościołów często skrywany za maskami różnych etykietek i wyuczonego optymizmu. Wszędzie tam, gdzie reformacja koncentrowała się na modlitwie, rozumnej introspekcji, wszędzie tam, gdzie „dział się” niepokój, dojmujące doznanie własnej słabości przy jednoczesnym zachowaniu perspektywy nadziei (Anfechtung) – tam możemy mówić nie tyle o sukcesie czy odfajkowanym egzaminie z protestantyzmu, ale o ponownym odkryciu chrześcijańskiego powołania.
Działo się
Tak, działo się wiele. Czasami można powiedzieć… za wiele. Doświadczyli tego Niemcy, kolebka reformacji. Jednym z najbardziej intrygujących elementów reformacyjnych obchodów w Niemczech były nie tyle wielkie wydarzenia z czynnym udziałem najważniejszych osób w państwie, inauguracje wielkim trudem i kosztem odrestaurowanych zabytków, nie były nimi również ekumeniczne wydarzenia, ale… spory, które wyrywały wielu z imprezowego otępienia, przekonania o własnej nadpomysłowości, kreatywności i w ogóle niczym nieposkromionego posybilizmu. Właściwie spór, jaki przetoczył się przez niemieckie czasopisma kościelne, fora internetowe i (co warto szczególnie zauważyć) świecką prasę, był esencją reformacyjnego poruszenia – podobnie zresztą tak jak to było w XVI wieku, kiedy lawina ulotek, traktatów, odezw, pamfletów czy wyznań wiary zalewała Niemcy i Europę inicjując pierwszą w historii Europy rewolucję medialną i informacyjną.
Ostre, czasami aż zanadto ostre, spory toczone przez profesorów teologii ewangelickiej i publicystów pokazywały z jednej strony zagubienie niektórych czynników kościelnych, a z drugiej radość płynącą z wiary, ewangelicyzm przeżywany pozytywnie, z szeroko otwartymi oczami i sercami. Trudno omówić i przeanalizować cały materiał, który spokojnie wystarczy na obszerną pracę habilitacyjną, niemniej warto choćby zasygnalizować, że obchody 500 lat reformacji w Niemczech, ale też w wielu innych zakątkach świata, pokazały, że mimo wielu problemów, zmagań, przekonania o konieczności majestatycznego trwania czy rebelianckiego wywrócenia stolika w Kościele, nie zaginął reformacyjny duch polemiki. Gdzieniegdzie tlił się nieśmiało, wręcz przygasał, ale był. Nie chodzi bynajmniej o krytykanctwo, sztukę dla sztuki, zagadanie się na śmierć, podczas gdy świat i Kościół się pali, ale właśnie o czujność, która pozwala na zauważenie ognia i płomyków.
W wielu aspektach i w wielu inicjatywach reformacyjne Niemcy się przeliczyły. Słusznie krytykowano monumentalizm i czasami wręcz natrętne naśladownictwo rzymskokatolickich imprez masowych. Ewangelicyzm, czy szerzej protestantyzm, wyrósł już chyba z kołyski i nie musi imponować liczbami, jest wystarczająco dojrzały, by wyjść poza utarte schematy sprowadzające się do skądinąd przydatnego niekiedy truizmu, że nie chodzi o ilość, ale o jakość. Reformacja i Kościół to coś znacznie więcej i – dzięki Bogu – na tyle szeroka autostrada, że bez konieczności kolizji znaleźć się mogą na niej zarówno ci, którzy ją projektowali, budowali i jako pierwsi na nią wjechali, ale także i ci, którzy wjechali na nią później lub zupełnie negowali konieczność jej budowy, bo przecież dobrze było jak było.
Reformacja jest więc jednocześnie ponadwyznaniową, transwyznaniową i na wskroś ekumeniczną syntezą ludzkich poszukiwań Boga i autentycznym polem walki, a nie sztucznym poligonem czy teatralną sceną do udawania reformacji, straszliwie niebezpiecznego symulowania reformowania (się). Myślę, że ten jubileusz z wielu perspektyw pozwolił to na różne sposoby ukazać, uświadomić i zademonstrować, a więc po prostu urzeczywistnić.
Jubileusz reformacji poruszył Kościoły – przede wszystkim Kościoły bezpośrednio przyznające się do reformacji – globalnie, kontynentalnie, krajowo, regionalnie i parafialnie. Reformacja pokazała paradoksalnie, że także Kościół rzymskokatolicki jest w jakiejś mierze Kościołem reformacyjnym, nie może istnieć bez XVI-wiecznego odcinka swojej biografii, podobnie jak Kościoły protestanckie nie mogą odciąć się od szeroko rozumianej tradycji i to tej pisanej przez wielkie T.
Nie inaczej było w Polsce – Kościół ewangelicko-augsburski zaproponował sposób obchodzenia, w którym nie zabrakło typowego dla polskich luteran sentymentalizmu, familiarności, ale też zdecydowanego otwarcia na innych. Z wyjątkiem kilku projektów przygotowywanych wspólnie z reformowanymi i metodystami nie udało się zrealizować wypowiadanego gdzieniegdzie oczekiwania, aby wykorzystać jubileusz do pójścia szerszym prospektem. Jest w tym coś typowo protestanckiego, ów fragmentaryzm, zamiłowanie do indywidualizmu, nawet jeśli wspólnotowość pozostaje ważnym komponentem całości. A może jednak dobrze się stało, że obchody w Polsce pokazały całą paletę reformacyjnych, protestanckich perspektyw, także tych najmniejszych, które – nie nam już o tym decydować – znajdą owocną konkretyzację w życiu i służbie Kościołów.
O reformacji mówili nie tylko luteranie, choć luteranie przede wszystkim, mówili też ewangelicy innych wyznań, mówili ewangelikalni, grzmieli fundamentaliści, spokojnie dziękowali adwentyści dnia siódmego, a przychylnie ustosunkowali się chrześcijanie innych tradycji próbując odnaleźć cząstkę reformacyjnej inspiracji dla siebie. Widać to było nie tylko w papierowych oświadczeniach, debatach podczas naprawdę wielu konferencji naukowych, których nie sposób teraz wymienić, ale po prostu w rozmowach zwykłych chrześcijan.
Media
Inaczej niż 500 lat temu tematy religijne nie cieszą się aż takim zainteresowaniem, chyba że uwaga skupia się na skandalach czy terroryzmie. Powiedzmy sobie szczerze, że reformacja i wyrosły z niej protestantyzm bezapelacyjnie przegrywają wizerunkową konkurencję z rzymskim katolicyzmem, który – cokolwiek o nim nie powiedzieć – jest znacznie bardziej medialny, a to dzięki strukturom, bogatej tradycji i czytelności (nieco skromniejszej od zupełnie widowiskowego prawosławia).
Na gruncie polskim zainteresowanie mediów reformacją było spore, szczególnie uwzględniając panujące stosunki liczbowe. Zarówno w mediach publicznych, ale przede wszystkim w Internecie trudno było nie zauważyć jubileuszowego tematu. Niestety, media prywatne, komercyjne były właściwie niezainteresowane tematem poza okazyjnymi akcentami. Prawdziwą potęga okazały się tak bardzo niedoceniane i w Polsce wciąż raczkujące media społecznościowe. Widać wyraźnie, że Kościoły, a wraz z nimi społeczeństwo, zapoznaje się z już dostępnymi narzędziami i nie do końca nadąża za nowymi zmianami i trendami, co być może lepiej pozwoliłoby zrozumieć toczące się procesy. Być może…
W trakcie jubileuszu stało się również coś niecodziennego – oto w kraju, w którym protestantów jest w porywach 100 tys., temat reformacji zyskał nieproporcjonalne zainteresowanie, a to dzięki najzacieklejszym przeciwnikom reformacji. Byliśmy świadkami wysypu antyreformacyjnych zombie, którzy zmaterializowali się z czasowego cyklonu reformacyjnej polemiki rodem z XVI wieku, aby uobecnić ją dzisiaj za pomocą nowoczesnych produkcji i mediów. Nie sądzę, aby książki i filmiki wyprodukowane z intencją apologetyczną i chorobliwie jednostronną narracją, przekonały kogokolwiek do czegokolwiek – raczej dały poczucie bezpieczeństwa upatrującym sens ideowej egzystencji w walce ze wszystkim i wszystkimi, którzy nie tęsknią za monowładzą i klarowanym rządem dusz, którzy łakną prawd podanych do wierzenia bez chwili zastanowienia.
Byłoby wielką niesprawiedliwością pominąć liczne publikacje – szczególnie na rynku niemieckojęzycznym i anglosaskim podejmujących temat reformacji z różnych perspektyw dyscyplinarnych i ideologicznych. Na ich analizę i prezentację jeszcze przyjdzie czas. Warto też zauważyć, że coś się ruszyło na polskim rynku. Oprócz hejterskich pozycji pojawiło się kilka ważnych publikacji reformacyjnych – już dawno polski czytelnik nie miał dostępu do wartościowych pozycji. Dobrze, że w ten proces nadrabiania zaległości angażują się też młodzi teolodzy protestanccy i rzymskokatoliccy. Obyśmy jeszcze długo odczuwali wydawniczy głód.
Ekumenizm
Wspomniany już ekumenizm nie był poprawnościową protezą obchodów 500 lat reformacji, ale rzeczywistym nerwem. Wielki jest wkład papieża Franciszka, ale też chrześcijan różnych wyznań w wielu miejscach świata, dla których reformacja była i jest w pierwszej kolejności procesem odnowy obejmującym również kwestionowanie pewności własnej konstrukcji. I znów, nie dlatego, aby zakwestionować w destrukcyjnym rauszu wszystko jak leci i wymyślić coś zupełnie nowego, teologicznie trendy i w ogóle fajnego, ale by nie usypiać czujności i świadomości, że sztandary nigdy nie zastąpią treści, że podniosła atmosfera nie może wyprzeć dalekowzroczności i stateczności otwartej na przemiany.
Reformację wspominano względnie świętowano dosłownie wszędzie. Świętowali protestanci różnych wyznań, w tym i anglikanie razem z luteranami uroczystymi nieszporami w Opactwie Westminsterskim, świętowali starokatolicy (arcybiskup Utrechtu wraz z lubelskim zborem luterańskim, a biskup naczelny Kościoła Starokatolickiego Mariawitów podczas centralnego nabożeństwa reformacyjnego w warszawskim kościele Świętej Trójcy), prawosławni już niekoniecznie, bo w końcu to nie do końca ich sprawa, jak przekonywali, choć i tutaj zdarzały się wyjątki, ale też świętowali katolicy… i to jak… czasami poza umiarkowaną radością hierarchów, czasami wręcz entuzjastyczniej niż ponurzy protestanci. W Polsce świętowanie reformacji przez niektórych katolików nie było zawsze miłym doznaniem, o czym mógł się przekonać choćby prymas Polski. Obchody jubileuszowe uświadomiły również, jak wpływowe i liczne jest środowisko kontestatorów w polskim katolicyzmie – nie chodzi jedynie o kontestację ekumenizmu jako takiego, ale Soboru Watykańskiego II w ogóle. Chyba mało kto wiedział, jak liczne i dynamiczne jest środowisko tych, dla których duchowe zasieki nie tylko nie stanowią problemu, ale są obowiązkową składową ich tożsamości i pomysłu na Kościół oraz Polskę.
Na świecie ekumeniczny wymiar reformacji przyćmiło Lund, które w międzynarodowym słowniku przestało być już tylko nazwą uniwersyteckiego miasta, a stało się ikoną historycznego wydarzenia, nawet jeśli nie przyniosło ono instytucjonalnych konsekwencji. Ale czy musiało? W Niemczech ekumeniczny wymiar reformacji wywoływał irytacje wielu teologów, chyba częściej ewangelickich, choć ostatnio jeden z rzymskokatolickich teologów nie skrywając rozczarowania brakiem wyraźniejszych postępów skonstatował celnie, że biskup ewangelicki i rzymskokatolicki reprezentujący swoje Kościoły, trwali w „permanentnym uścisku syjamsko-ekumenicznym”.
Czy pozostanie zatem coś więcej niż ekumeniczny uścisk? Każdy mógłby z pewnością opowiedzieć swoją historię. U mnie pozostanie reformacyjny niedosyt, któremu towarzyszył – także z przyczyn zawodowych – reformacyjny przesyt, choć na innym poziomie. Reformacyjny niedosyt zachowam dla siebie i innych jako impuls, bezpiecznik, a czasami może nawet katalizator, aby o reformacji mówić – przepraszam za nieco plakatowy konfesjonalizm – po luterańsku, a więc nie uciekając od przeciwieństw, napięć i spięć: namiętnie, ale i z dystansem; na spokojnie, ale nie obawiając się burzy; odważnie szczególnie wtedy, gdy będzie trzeba uciec od ciepła dobrze znanych narracji.