Spór o Jezusa
- 27 maja, 2008
- przeczytasz w 4 minuty
Czy chrześcijanie powinni aktywnie ewangelizować wyznawców innych religii i osoby niewierzące, przypominając im, że nie ma innej drogi zbawienia niż Jezus Chrystus? To pytanie, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu wydawało się zupełnie pozbawione sensu, teraz poważnie dzieli wyznania chrześcijańskie. Jego najnowszy przykład znaleźć zaś można w Kościele Anglii, którego hierarchowie na poważnie spierają się o to, czy powinni głosić biblijne prawdy wiary muzułmanom czy wyznawcom innych […]
Czy chrześcijanie powinni aktywnie ewangelizować wyznawców innych religii i osoby niewierzące, przypominając im, że nie ma innej drogi zbawienia niż Jezus Chrystus? To pytanie, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu wydawało się zupełnie pozbawione sensu, teraz poważnie dzieli wyznania chrześcijańskie.
Jego najnowszy przykład znaleźć zaś można w Kościele Anglii, którego hierarchowie na poważnie spierają się o to, czy powinni głosić biblijne prawdy wiary muzułmanom czy wyznawcom innych religii.
Wszystko zaczęło się od inicjatywy Paula Eddy’ego świeckiego członka Generalnego Synodu Kościoła Anglii, który uznał, że Kościół musi na powrót zacząć jasno głosić nawet niewygodne prawdy wiary. Chodziło mu konkretnie o będące fundamentem chrześcijaństwa przekonanie, że jedynie Jezus Chrystus jest drogą do zbawienia. Prawdy tej Kościół anglikański (ale nie ma co ukrywać, że także inne Kościoły, a także duchowni katoliccy) w obawie przed urażeniem uczuć wyznawców innych religii oraz kierując się pragnieniem pełnej otwartości i pełnego dialogizmu stara się nie głosić. To zaś oznacza, podkreśla Eddy, że “stracił on swój nerw” i “nie czyni tego, czego naucza Biblia”.
Świeckiego członka Synodu wsparł pochodzący z Pakistanu biskup Rochester Michael Nazir-Ali, który oskarżył Kościół o odrzucenie obowiązku misyjnego i rezygnację z pracy ewangelizacyjnej wśród wyznawców innych religii. Odpowiedzią zwolenników dialogizmu było ubolewanie nad tym, jakim to niezrozumieniem dla relacji międzyreligijnym wykazują się zwolennicy dialogizmu. Takie stanowisko zajął między innymi biskup Stephan Lowe, który zaznaczył, że postulat pracy ewangelizacyjny nie służy niczemu dobremu. — Chrześcijanie, żydzi, muzułmanie, hindusi i sikhowie uczą się szanować inne drogi do Boga i żyją w harmonii — mówił anglikański hierarcha.
Problem z wypowiedziami takimi jak te biskupa Lowe’a (ale przecież nie brakuje takich wypowiedzi także w innych wspólnotach i Kościołach chrześcijańskich) jest tylko jeden: oznacza on wyrzeczenie się jasnego nauczania Ewangelii, która nie pozostawia wątpliwości, że Jezus Chrystus jest pełnym Objawieniem Boga, jedyną drogą do Niego i ostatecznie jedynym źródłem zbawienia. Poza tą prawdą, choć istnieje religia, nie istnieje jednak chrześcijaństwo. Tam, gdzie prawda ta zostaje odrzucona — kończy się chrześcijaństwo, a zaczyna jakaś forma humanitaryzmu, religijności ogólnoludzkiej czy unitarianizmu (czasem połączonego z uniwersalizmem).
Porzucenie obowiązku ewangelizacji oznacza zaś ostatecznie odrzucenie przykazania, które pozostawił swoim uczniom Chrystus, który bynajmniej nie sugerował, żeby nie głosić Ewangelii, jeśli może ona kogoś zaboleć, ale jednoznacznie nakazał: “idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Rezygnacja z misyjności oznacza zatem w istocie rezygnację z chrześcijańskości danego wyznania, jest zdradą przykazania Bożego. A usprawiedliwieniem dla nich nie może być szacunek czy skłonność do dialogu. Obie te wartości (skądinąnd ważne) zakładają bowiem szczerość w rozmowach i przywiązanie do własnej tożsamości. A te u chrześcijan są jednoznaczne. Ukrywanie ich nie byłoby zgodne z zasadami dialogu, i w istocie wcale nie jest wymagane (przynajmniej nie przez ludzi innych religii, a co najwyżej przez niewierzących).
Poważne traktowanie partnerów dialogu zakłada uznanie, że także dla nich istnieje Prawda. Ta zaś może być tylko jedna: albo Bóg jest, albo Go nie ma. Albo Chrystus jest Bogiem i jest Ostatecznym Objawieniem Ojca, albo był tylko jednym z proroków, który nawet nie umarł na Krzyżu (jak wierzą muzułmanie). Albo Jezus jest jedyną drogą Zbawienia, albo nie. Podobnie jest zresztą z prawdami innych religii. Jeśli są one traktowane poważnie to oznaczają odrzucenie prawd wiary innych religii. Udawanie, że da się pogodzić ze sobą wierzenia buddystów i chrześcijan na temat życia wiecznego czy natury świata — są naiwne. Nie da się. I to jest punkt wyjścia dialogu. Jeśli udajemy, że jest inaczej to wcale ze sobą nie dialogujemy, a odbywamy festiwal drobnych lub wielkich oszustw. Przystępując do dialogu z buddystą wiem kim dla niego jestem i mam prawo jasno przedstawić mu swoje rozumienie jego religii. Pełne szacunku, ale też jednoznacznie wskazujące, gdzie się myli, gdzie błądzi i gdzie nie może być między nami porozumienia. Podobnie jest z islamem czy judaizmem. Każdy inny dialog przekształca się w relatywizm, a ten oznacza ostateczny koniec religii.