- 20 marca, 2023
- przeczytasz w 7 minut
Pontyfikat Franciszka w kwestii ekumenizmu nie wprowadził znaczących zmian, choć ostatnie 10 lat pełne były symbolicznych wydarzeń - 500 lat Reformacji czy ekumeniczna pielgrzymka do Sudanu. Z pewnością Franciszek nie stronił od ważnych słów i gestów, jednak z...
Stosunek Franciszka do starej mszy uzasadnia ekumeniczny alert
Pontyfikat Franciszka w kwestii ekumenizmu nie wprowadził znaczących zmian, choć ostatnie 10 lat pełne były symbolicznych wydarzeń — 500 lat Reformacji czy ekumeniczna pielgrzymka do Sudanu. Z pewnością Franciszek nie stronił od ważnych słów i gestów, jednak za grubą ścianą ekumenicznych wzniesień jest lokalna rzeczywistość i poligon w postaci Kościoła rzymskiego, gdzie papieskie postępowanie realizuje program „w Rzymie nic nowego”. Sztandarowym przykładem są działania Franciszka wobec nadzwyczajnego rytu mszy rzymskiej.
Rzym nie taki zachwyt już widział, gdy tłum pod Bazyliką św. Piotra entuzjastycznie zareagował na nowo wybranego papieża i jego świecko-normalne buona sera. Pod względem nadziei i oczekiwań ostatnie 10 lat Franciszka nie jest też żadnym ewenementem, bo wiadomo, że urząd zużywa, że początkowi krytycy rzadko kiedy stają się zwolennikami, a najzacieklejsi krytycy zazwyczaj się radykalizują lub niechętnie obojętnieją. Zwolennicy, natomiast, albo obojętnieją albo trwają tudzież w skrajnych przypadkach nie dopuszczają słowa krytyki.
Dotyczy to nie tylko papiestwa, ale każdej struktury kościelnej skrojonej pod osobę, pod urząd.
Roma — nihil novi
Pod względem polityki ekumenicznej papież wydaje się nie tylko kontynuować linie poprzedników, ale ją rozwijać poprzez stawianie nowych akcentów, a tymi są szczególnie bliskie więzi ze środowiskami ewangelikalno-charyzmatycznymi i to różnych wyznań. Pochodzący z Ameryki Południowej papież doskonale rozumie pentekostalne wyzwanie i wydaje się nie dostrzegać w nim tylko zagrożenia.
Geograficzny kontekst nieco inaczej pozycjonuje Franciszka wobec Kościołów wschodnich, co w kontekście toczącej się rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie, ma prawo nie tylko irytować, ale i wywoływać poczucie gigantycznego wręcz zażenowania, tym bardziej, że z kawałkiem Ukrainy papież zetknął się jeszcze w Argentynie, gdzie poznał obecnego arcybiskupa większego Kijowa Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej Światosława Szewczuka.
Franciszek wydaje się doskonale dogadywać z abp. Justinem Welbym, honorowym zwierzchnikiem Wspólnoty Anglikańskiej, z którym spotyka się zaskakująco często. Może łączą ich wspólne tematy, bo właściwie stopień rozwarstwienia anglikanizmu i katolicyzmu, ilość napięć i kontrowersji jest zbliżona, podobnie zresztą, jak i możliwość oddziaływania, choć tutaj papież może pochwalić się silniejszymi dywizjami-narzędziami.
May the Lord bless my dear brother in Christ @Pontifex, who 10 years ago today celebrated the mass inaugurating his pontificate.
Please join me in thankful prayer as he continues to make Christ’s love and mercy known in our world.
Read my reflection: https://t.co/YlGayn4TvY pic.twitter.com/OV4aXDk37m
— Archbishop of Canterbury (@JustinWelby) March 19, 2023
Bardzo dobre relacje łączą Franciszka również z Patriarchą Ekumenicznym Konstantynopola Bartłomiejem i pewnie też wieloma innym liderami religijnymi na świecie.
Ale czy to właściwie wystarczy, aby uznać pontyfikat papieża Franciszka za wybitnie ekumeniczny? Czy fakt, że komunikaty Światowej Rady Kościołów i wielu jej Kościołów członkowskich mówią jednym głosem z Franciszkiem w sprawach ekologii, praw człowieka (kwestia uchodźcza) uprawnia do stwierdzenia, że mamy do czynienia z pontyfikatem ekumenicznego przełomu, emanującego na pozostałe części życia kościelnego?
Problem (Franciszka) ze starą mszą
Myślę, że nie i sposób, w jaki papież Franciszek podchodzi do nadzwyczajnego rytu mszy rzymskiej pokazuje, że w Watykanie wciąż niepodzielnie panuje przekonanie, że musi być po naszemu albo w ogóle, że prawa nabyte można taktyką salami zabierać w imię jedności, otwierając pole dla nowych podziałów, dysonansów czy po prostu niezrozumienia. To fatalny sygnał dla ekumenizmu, nawet jeśli sam papież co jakiś czas mówi o pojednanej różnorodności.
O co chodzi? Zmarły niedawno papież-senior Benedykt XVI dokonał liberalnej rewolucji w posoborowym katolicyzmie. O ile Jan Paweł II, chcąc zapobiec odpływowi tradycjonalistycznie i soborowo sceptycznych wiernych od jedności z Rzymem, otworzył możliwości sprawowania mszy rzymskiej wg rytu nadzwyczajnego, to jednak pozostawił tę opcję indultową (nie mówię o cieszących się dużą niezależnością zgromadzeniach zakonnych czy innych strukturach jak bractwa kapłańskie) w gestii biskupów. Ci, jak wiadomo, bywają różnie nastawieni — czy to wobec mszy trydenckiej czy ekumenizmu.
Nastał pontyfikat Benedykta XVI, który nie tylko próbował doprowadzić do zakończenia schizmy z lefebrystami, co ostatecznie koncertowo się nie powiodło (śmiem twierdzić, że o ile intencje Benedykta były czyste i jasne to już niekoniecznie lefebrystów), ale też doprowadzić do sytuacji, w której katolicy przywiązani do mszy trydenckiej nie musieliby być traktowani jak katolicy drugiej kategorii, wymagający permanentnego kordonu bezpieczeństwa.
Zupełnie niedaleko jest też majestatyczne Oratorium Brompton św. Filipa Neri, jedno z najważniejszych miejsc Kościoła rzymskokatolickiego w brytyjskiej stolicy. Parafia związana jest z ruchem tradycjonalistycznym, liturgie sprawowane są w rycie nadzwyczajnym pic.twitter.com/q6kcitZ3kR
— ekumenizm.pl (@ekumenizmpl) March 12, 2023
Swoim motu proprio Summorum pontificum, Benedykt XVI „uwolnił” mszę trydencką, choć nie wprowadził samowolki. Biskupi wciąż mieli swój głos. A później nastał Franciszek, przyszło kolejne motu proprio Traditionis custodes w dwóch odsłonach, wpierw de facto powrotu do sytuacji z czasów Jana Pawła II, a ostatnio w postaci zaostrzenia kursu i to tak bardzo, że w środowiskach tradycjonalistycznych słychać nawet zawodzenie, że kolejnym krokiem będzie zupełny zakaz mszy w rycie nadzwyczajnym.
Inna sprawa, że takie posunięcie byłoby zupełnie na rękę nie tylko lefebrystom, ale i sedewakantystom wszelkiej maści. Kto wie, może i popchnęłaby niemałe grupy tradycjonalistycznych katolików w kierunku prawosławia, co już się zdarzało i wciąż zdarza.
Według najnowszej decyzji papieża przyznanie prawa do celebrowana w rycie nadzwyczajnym jest obecnie w gestii Rzymu. Oczywiście, można byłoby w ramach jakiejś ekumenicznej Schadenfreude mówić, że właściwie tradycjonaliści nie powinni marudzić, a być bezwzględnie posłuszni papieżowi, bo, nawet jeśli ten nie ogłasza dogmatu to przecież jest też coś takiego jak zwyczajna nieomylność i autorytet urzędu. Kto jak kto, ale tradycjonaliści — przynajmniej mam takie wrażenie — osiągnęli mistrzostwo świata z rozciągania przywileju tak czy inaczej rozumianej nieomylności na wszystkich papieży od Piusa XII wstecz, a teraz ubolewają z powodu autorytaryzmu Franciszka. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie było właściwie smutne.
A teraz kilka wyjaśnień, które wcale nie muszą być aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że piszący te słowa przez większość swojego życia jest wyznania ewangelicko-augsburskiego, a wcześniej rzymskokatolickiego.
Nie jest mi trudno zrozumieć zachwytu katolików od Rzymu nieodłączonych mszą w rycie nadzwyczajnym. Zasadniczo zrzymam się, gdy słyszę o protestantyzacji katolicyzmu, bo protestantyzm, który ja znam i na różne sposoby pielęgnuję, coraz bardziej pada ofiarą posoborowego katolicyzmu. Wiele nabożeństw luterańskich coraz bardziej przypomina rzymskokatolickie msze z NOM. Niektórym się to podoba, a niektórym nie. Mnie akurat nie, podobnie jak ewangelikalno-charyzmatyczne formy, w których odnaleźć się nie potrafię, duchowo i teologicznie, ale i one mają swoje miejsce w Kościele.
Wiem, że jestem w mniejszości, bo o wiele mi bliżej do chrystocentrycznej mszy mariawickiej niż do sucho-protestanckich celebracji niektórych Kościołów reformowanych czy rozemocjonowanej liturgii charyzmatycznego ewangelikalizmu. Chyba wolałabym już po łacinie, ale to już naprawdę kwestia bardzo subiektywna i adiaforyczna. Zapewne fakt, że nie czuję się obco, a wręcz duchowo zaopiekowany przez liturgię mariawicką, powoduje, że rozumiem to, co mogą odczuwać rzymskokatoliccy tradycjonaliści, gdy ich zwierzchnik ogranicza im po raz kolejny prawo uczestniczenia w mszy, która przez stulecia była normą, a nie wyjątkiem, wyrażała pobożność pokoleń, była i chyba jest zmysłem wiary nie jednej kapliczki i katolika na tym świecie.
Owszem, wiem, że środowisko tradycjonalistów często tożsame jest z tymi, którzy en bloc odrzucają ekumenizm, ewangelików mają za wybrakowanych chrześcijan albo nawet i nie, nierzadko wyznają skrajne ideologie i teorie spiskowe, pielęgnują i sakralizują patriarchalizm (w tym również kobiety-tradycjonalistki) i w ogóle kojarzeni są z jakimś szemranym półmrokiem spod znaku średniowiecznych zamków, mistycznego mchu i capa magna.
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że polityka zakazu i narzucania form utartych form pobożności przez papiestwo, w tym wypadku Franciszka, utwierdza mnie w przekonaniu, że Rzym w swojej hermeneutyce ekumenicznej właściwie się nie zmienia. To, co się zmienia to narzędzia i narracja, a może i serca ludzi, ale nie metody zarządzania i celu. To utwierdza mnie również w przekonaniu, że papiestwo nie było, nie jest i nie może być drogą do jedności, szczególnie nie dla mojego Kościoła, choć może jakiś luteranin się ze mną nie zgodzi (chętnie podyskutuję).
Nie ma papiestwa bajkowego, wydumanego, nie ma papiestwa we Franciszkowych kwiatkach, ono jest takie, jak widzimy i jeśli komuś odpowiada i rozgrzewa serce do temperatury z reaktora jądrowego, ten powinien przynajmniej przez chwilkę rozważyć opcję zostania katolikiem.
Sposób, w jaki Franciszek odniósł się do kwestii mszy w rycie nadzwyczajnym, utwierdza mnie ponadto w przekonaniu, że nie chciałbym, aby mój Kościół był rządzony i kierowany w taki właśnie sposób, jedno- lub dwuosobowego ustalenia gabinetowego bez realnego elementu synodalnego, który nie jest upośledzony żadnym bezpiecznikiem w postaci nieomylności osoby czy urzędu.
Jeśli w przyszłym modelu jedności, który pod jakimiś mglistymi warunkami, sankcjonowałby papieża jako widzialny znak jedności (moim zdaniem zbędny), tenże papież, korzystając ze swoich prerogatyw zrobiłby to samo, co robi teraz na przykładzie swoich tradycjonalistów, to cóż stoi na przeszkodzie, by w przyszłości nie dążyłby do sprasowania każdej innej różnorodności w Kościele?
Ostatnie wypowiedzi papieża Franciszka o drodze synodalnej w Niemczech („Jeden Kościół ewangelicki w Niemczech wystarczy”), w których — stojąc na czele instytucji hierarchicznej zarezerwowanej dla mężczyzn — mówi on o elitarności procesu, zachęcają do zachowania daleko idącej ostrożności — nie tylko wobec słów Franciszka i nie tylko w kwestii ukraińskiej, ale papiestwa jako takiego, papiestwa jako elementu, a w szczególności modelu jedności.