Triumf moralnej bylejakości
- 8 stycznia, 2009
- przeczytasz w 4 minuty
Proces poznawania przeszłości polskich hierarchów powoli dobiega końca. Z kilkunastu zarejestrowanych przez SB (ale oczywiście — jak zapewnia Kościelna Komisja Historyczna — nie współpracujących) obecnych biskupów znamy już większość. Część została ujawniona przez media czy historyków, część postanowiła zrobić to sama, a część została zmuszona do takiego działania przez wnioski złożone przez dziennikarzy w IPN. Przyszedł więc czas na wnioski z całej tej sprawy. Zacząć trzeba od listy tych, o których wiemy, że zostali zarejestrowani, i którzy rozmawiali […]
Proces poznawania przeszłości polskich hierarchów powoli dobiega końca. Z kilkunastu zarejestrowanych przez SB (ale oczywiście — jak zapewnia Kościelna Komisja Historyczna — nie współpracujących) obecnych biskupów znamy już większość. Część została ujawniona przez media czy historyków, część postanowiła zrobić to sama, a część została zmuszona do takiego działania przez wnioski złożone przez dziennikarzy w IPN. Przyszedł więc czas na wnioski z całej tej sprawy.
Zacząć trzeba od listy tych, o których wiemy, że zostali zarejestrowani, i którzy rozmawiali (pytanie, na ile świadomie) z oficerami SB. Już tylko jej zestawienie nie może pozostawiać obojętnym. Są na niej bowiem przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik (ujawnił się zupełnie sam, na samym początku sprawy i składał w miarę spójne wyjaśnienia), abp Juliusz Paetz, abp Józef Życiński, abp Henryk Muszyński, abp Stanisław Wielgus, biskup Wiktor Skworc, biskup Kazimierz Górny, biskup Władysław Mehring, a teraz do grupy tej dołączył, jako kontakt informacyjny “Cappino”, obecny nuncjusz apostolski w Polsce, abp Józef Kowalczyk. Poza tym — jak przyznaje Komisja Historyczna — było jeszcze przynajmniej kilku obecnych hierarchów zarejestrowanych jako informatorzy, agenci czy TW.
Jaka była ich skala współpracy, czy część z biskupów (wtedy księży) nie została zarejestrowana “na wyrost” można i trzeba dyskutować (szczególnie, że dokumentacja bywa szczątkowa). Ale trudno wciąż udawać, że nie ma problemu, że problemem są lustratorzy, a nie sam fakt utrzymywania nieodpowiednich i ryzykownych kontaktów z oficerami Służby Bezpieczeństwa. Problem jest, bo okazuje się, że czołowi polscy hierarchowie (a przynajmniej część z nich) nie bardzo wiedzieli, jak się zachowywać w sytuacjach wymagających uczciwości i zwyczajnej wierności prawu kanonicznemu czy poleceniom hierarchów. A skoro nie wiedzieli, to nie zachowywali się przyzwoicie, a wybierali rozmaite formy gier (dla uzyskania własnych korzyści), które mogły i niejednokrotnie prowadziły do zwyczajnej współpracy. Ilu dokładnie z wymienionych taką zupełnie normalną współpracę podjęło — nie będę wyrokował, bo — jak podkreślam — dokumentacji nie znamy, ale czyste prawdopodobieństwo nie pozostawia wielu wątpliwości, że ich liczba powinna przekraczać zero.
Ale to tylko jeden aspekt sprawy. Drugi jest nie mniej istotny. Aby zatuszować te nieodpowiednie działania wytoczono wielkie działa instytucji i narażona na szwank jej autorytet. Obrona “dobrego imienia” zarejestrowanych okazała się ważniejsza niż prawda historyczna, wybielenie szarych postaw ważniejsze niż jasne postawienie sprawy, a ochrona swoich istotniejsza niż wiarygodność powoływanych przez siebie instytucji. Najlepszym tego przykładem pozostaje Kościelna Komisja Historyczna, której wiarygodność jest — niestety bliska zeru. Z jej badań wynika bowiem jednoznacznie, że z kilkunastu zarejestrowanych obecnych biskupów nikt nie współpracował. Jednym słowem wszyscy albo zostali zarejestrowani fałszywie, albo “nie szkodzili”. A to jest nie tylko zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale przede wszystkim nieudowadnialne przez nikogo, kto kiedykolwiek miał do czynienia z ubeckimi teczkami. Dla oficerów nie było “nie szkodzących informacji”, oni najdrobniejsze przekazy potrafili wykorzystać dla siebie. I robili to… A Komisja udaje, że o tym nie wie! Kryje się za kruczkami prawnymi.
Skutek tej postawy jest taki, że nie sposób traktować jej orzeczeń poważnie. Sprawa abp. Kowalczyka rzeczywiście pozostaje głęboko niejasna i budzi liczne wątpliwości, ale… po tylu już usprawiedliwieniach kolejnych hierarchów — to wydane obecnie (jak wiadomo pod wpływem informacji o tym, że o dokumenty “Cappino” wystąpił dziennikarz “Rzeczpospolitej”) “zaświadczenie o moralności” staje się mało wiarygodne. Tracą na tym sami zainteresowani oczyszczeniem, bo po tym, jak masowo oczyszczani są wszyscy, to wartość tego oczyszczenia drastycznie spada. I trudno już się nim zasłaniać, czy traktować go jako wiarygodny dowód.
Smutne jest również to, że kolejne informacje o tym, że czołowi hierarchowie mają problemy z przeszłości w istocie nie wywołuje już reakcji. Niewielu już ubolewa nad wydarzeniami, a ci, którzy to robią powoli zaczynają być traktowani jak “oszołomi”, czy “nienawistnicy”. Reszta pogrąża się w błogim przekonaniu, że przeszłość, pokuta, zadośćuczynienie czy choćby prawda nie stanowią już wartości, o które Kościół chce walczyć. A nawet mocniej, że Kościół popiera nie świętość, heroizm, ale moralną szarość, bylejakość. Oczywiście biorąc pod uwagę wymienioną powyżej listę — taka postawa nie powinna być zaskoczeniem — ale… to ona decyduje o tym, jakie miejsce na mapie dyskursów moralnego zajmować będzie Kościół.