- 3 lutego, 2017
- przeczytasz w 4 minuty
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… - to słowa z czołówki Gwiezdnych Wojen, choć w kontekście ostatniej decyzji Senatu RP ws. docenienia roli protestantów z okazji jubileuszu 500 lat reformacji niezbyt odpowiednie. W końcu w Gwiezdnych Wojnach różnorodność...
Protestanci z Protplanety
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce… — to słowa z czołówki Gwiezdnych Wojen, choć w kontekście ostatniej decyzji Senatu RP ws. docenienia roli protestantów z okazji jubileuszu 500 lat reformacji niezbyt odpowiednie. W końcu w Gwiezdnych Wojnach różnorodność nie dziwiła: najbardziej egzotyczne stwory, w tym obślizgły Jabba, nie budziły zaskoczenia.
Co innego w popularnym, PRL-owskim serialu edukacyjnym o, sympatycznych skądinąd, przybyszach z Matplanety. Dla nich dziwne było wszystko — dla wielu senatorów podobnie.
Posiedzenie Senatu, na którym podjęto m.in. temat 500 lat reformacji, było deprymującą tragikomedią, łączącą intelektualną impotencję z konglomeratem prymitywnych uprzedzeń, lęków i po prostu głupoty. Duża część wpływowych senatorów wybrała rolę ideologicznej przybudówki reakcyjnego katolicyzmu w nacjonalistycznych oparach, postanowili być bardziej biskupi od biskupów, ba, nawet bardziej papiescy od papieża, nie zauważając, że ich gorliwość była nie tyle ortodoksyjna, co groteskowa.
W Senacie dokonano uroczystego ingresu głupoty, a stało się tak poprzez promowanie zaściankowości i krótkowzroczności w Roku Pańskim Reformacyjnym 2017. Część senatorów chciała pokazać, jacy to są cool, bo (uwaga, uwaga) mieli znajomych protestantów lub w dziejach ich rodzin był nawet protestancki element lub etap. Co za otwartość i tolerancja!
Początkowy projekt uchwały poddano wieloetapowej kastracji, byle tylko nie sprawić wrażenia, że oto Senat w jakikolwiek sposób docenia znaczenie reformacji. Inna sprawa, że w przypadku wyznania większościowego niemała część senatów nie ma nic przeciwko, a nawet poczytuje to sobie za zaszczyt, aby pełnić funkcję kościelnego mebla i z rozmodlonym paroksyzmem bić pokłony przed biskupami i świętymi obrazkami. Niektóre treści wypowiadane przez niektórych senatorów były wręcz przeładowane zakompleksionym poczuciem wyższości, były propagowaniem katolicyzmu, który — cytując klasyka — nie jest właściwie katolicki, ale sekciarski i ksenofobiczny.
Wielu aktywnych uczestników senackiej dyskusji pokazało, że polscy protestanci nie są dla nich tak naprawdę polscy, ich polskość jest wątpliwa, może nawet podejrzana, a uznana może być jedynie sub conditione. Bo protestanci to takie protestantoludki — religijne ufoludki z niebezpieczną opcją wielonarodową albo godni pożałowania błądzący, którzy zdemolowali już tak naprawdę chrześcijaństwo, jak przekonywał samozwańczy tuolog (to nie jest literówka) z senackiej mównicy. Język używany przez członków Izby Wyższej wyraźnie wskazywał na konfesyjną protezę zamiast otwarty rozum. A przecież nie jest rolą senatorów wdawanie się w kościelno-historyczne dywagacje o tym, czy reformacja była dobra czy zła, czy była udana czy nieudana, czy przyniosła samo dobro czy samo zło. Senatorzy, którzy reprezentują nie tylko swój okręg wyborczy, są przedstawicielami wszystkich Polaków, a deklaracje typu „ja jako katolik uważam” są po prostu nie na miejscu. Nie jest rolą senatora prowadzenie pseudoteologicznych rozważań, które demonstrują przy okazji wysoki stopień ignorancji w tym, czym protestantyzm jest, a czym nie jest.
Uchwała Senatu całkowicie wygumkowuje reformację — mówi o obecności protestantów na ziemi polskiej, a o reformacji nic, choć mówi o tym cały świat. W Polsce natomiast nie. O protestantach mówi jak o obcych przybyszach z Matplanety, którym dopiero trzeba pomóc w zrozumieniu, czym Polska jest, a czym nie jest. Ba, przy tłumaczeniu oświeconym senatorom, co dzisiaj Kościół rzymskokatolicki myśli o ewangelikach, przywoływane są cytaty z Jana Pawła II sprzed 30 lat. Może należy się cieszyć, bo przecież zabić mogli. Tym razem nie wystarczył udział papieża Franciszka w uroczystościach w Lund, bo jak wiadomo, to taki nie-papież.
Senatorowie — podobnie jak Sigma i Pi — dziwią się (polecam obejrzenie pierwszego odcinka), że ktoś w ogóle śmie zakłócać spokój monokultury. I rzeczywiście wielu moich współwyznawców też się dziwi (inni dziwią się, że inni się dziwią), i ja też się wciąż dziwię, choć już dawno powinienem być większym realistą i przestać się dziwić, że mniejszości wyznaniowe traktowane są jak przybysze, ciało obce, na które patrzy się albo z góry albo z politowaniem, albo w ogóle się po prostu ignoruje. Ale co tu się dziwić, skoro wśród samych katolików dość popularna jest narracja o „naszym papieżu” i tych innych.
Powiem szczerze — nie obchodzi mnie uchwała Senatu, tym bardziej po frustrującej lekturze stenogramu z obrad. Wymuszona, okaleczona i miałka uchwała w żaden sposób nie przyczynia się do popularyzacji, zauważenia reformacji. Przykra historia powstania tej uchwały z małostkowymi poprawkami może jedynie pretendować do miana kołtuństwa. Obchodzi mnie moje państwo, to jak traktuje obywateli, to, w jaki sposób ideologizowane jest wszystko, co tylko można zideologizować. Mam nadzieję, że sejmowo-senacki cyrk i grande entrée prezydenta w roli spóźnionej hiszpańskiej inkwizycji na dobre się skończyły, i szczęśliwie politycy będą się już z dala trzymać od obchodów reformacyjnych. Niestety, w Polsce potrafimy […] każdą okazję do zademonstrowania jedności i wspólnoty ponad podziałami.
Link » Uchwała Senatu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 1 lutego 2017 r.
Link » Stenogram z 34-go posiedzenia Senatu Rzeczypospolitej Polskiej IX kadencji.