- 15 stycznia, 2019
- przeczytasz w 3 minuty
Panie, Jezu Chryste, miej miłosierdzie nad nami i nad całym światem, dodaj nam siły i rozpal w nas światło swojej Epifanii, abyśmy nie ulegli ścieżkom ciemności, ale podążali za Tobą, Który – z niezrozumiałych dla nas powodów - stworzyłeś i umiłowałeś człowiek...
Co zrobimy z naszym płaczem i żałobą?
Panie, Jezu Chryste, miej miłosierdzie nad nami i nad całym światem, dodaj nam siły i rozpal w nas światło swojej Epifanii, abyśmy nie ulegli ścieżkom ciemności, ale podążali za Tobą, Który – z niezrozumiałych dla nas powodów — stworzyłeś i umiłowałeś człowieka. A słudze swojemu, Pawłowi, Bratu naszemu, pozwól oglądać swój uśmiech i poczuć Twoje objęcie. Otul wreszcie i nas, ciepłem nadziei, że nie wszystko stracone, że Twojego światła nic i nikt nie może zgasić.
Co zrobimy z naszym płaczem, bezsilnością i żałobą? Co zrobimy z paraliżem i śmiercionośną obojętnością wobec zła? Często bagatelizowana, instrumentalizowana i przebrana w strój wolności słowa nienawiść stała się 14,5‑centrymentrowym metalem, które przebiło konkretne serce i brzuch. Zakończyło się życie Człowieka, którego ostatnie słowa o miłości (bo tym właśnie były) stały się jego testamentem.
Zamordowany z zimną krwią Prezydent Gdańska śp. Paweł Adamowicz stał się ofiarą nienawiści, która od jakiegoś czasu dumnie wykluwa się z czeluści najniższych instynktów. Padł ofiarą pogaństwa, które hołduje cielcowi nienawiści, która w mgnieniu oka potrafi odczłowieczyć każdego, wyciągnąć nóż, zranić i zabić, a na koniec odprawić godowy taniec śmierci.
Jako społeczeństwo stanęliśmy nad otchłanią. Patrzymy w dół i dziwimy się, że jest tak głęboka i mroczna. To, że na jej dnie – jeśli takowe w ogóle istnieje – jest tylko śmierć i własne „ja” jednych może paraliżować, a innych przyciągać. Dziwimy się wielce, choć właściwie dziwić się nie powinniśmy, ponieważ tak wiele mogło/powinno wskazywać, że ta wycieczka ku otchłani nie obędzie się bez kosztów, konsekwencji i płaczu połączonego ze sceniczną euforią zabójcy. Obojętność domaga się ofiar(y), roztrzaskanych serc, łez, cierpienia i tego paraliżującego poczucia bezsensowności i bezsilności.
W wielu polskich miastach – szczególnie w Gdańsku – staliśmy, płakaliśmy i nie mogliśmy pojąć, że coś takiego jest w ogóle możliwe. A jednak, stało się, choć się modliliśmy i pielęgnowaliśmy do końca strzępki nadziei.
Zawsze możemy się poddać. W żałobie możemy się rzucić w bezbrzeżne objęcia rozpaczy i nikt nie będzie mógł mieć nam tego za złe! Możemy! Wolno nam! Możemy stać, płakać i dziwić się, oburzać i smucić, ale wszystko to, nie przywróci ani życia, ani tym bardziej nadziei.
Nie wystarczą ekumeniczne modlitwy, choć są one – Bogu dzięki – widzialnym znakiem sprzeciwu. Nie wystarczy ciche stąpanie wokół otchłani, omijanie jej, przerzucanie mostów i kładek nad nią. Nie wystarczą gesty solidarności i zapalone świeczki. Nie zasypiemy otchłani morzem płaczu, stronami ksiąg kondolencyjnych. Nie pomoże również nasza wściekłość i żal.
Jednak nasze słabości i ułomności, podatność na zranienia mogą stać się naszą siłą, twórczą energią, dzięki której będziemy mogli krok po kroku zasypywać śmiercionośną otchłań serdecznością, współodczuwaniem, szacunkiem, zrozumieniem i czynnym sprzeciwem wobec wszystkiego i wszystkich, którzy czerpią energię z poniżenia, gniewu, wrogości i pogardy.