- 13 lipca, 2023
- przeczytasz w 9 minut
W środowisku muzycznym i ekumenicznym Attila Honti był przez lata znanym animatorem życia kulturalnego i duszpasterskiego archidiecezji lubelskiej. Dziś były duchowny jest organistą Parafii Nordanstigskusten w Diecezji Uppsalskiej. O swojej duchowej podróży do...
Głoszę Słowo przez muzykę — rozmowa z Attilą Honti, organistą i byłym duchownym rzymskokatolickim
W środowisku muzycznym i ekumenicznym Attila Honti był przez lata znanym animatorem życia kulturalnego i duszpasterskiego archidiecezji lubelskiej. Dziś były duchowny jest organistą Parafii Nordanstigskusten w Diecezji Uppsalskiej. O swojej duchowej podróży do Kościoła Szwecji i o muzyce opowiada w rozmowie z ekumenizm.pl.
Zapewne wiele razy już pan słyszał to pytanie, ale mimo wszystko je zadam. Skąd tak charakterystyczne imię i nazwisko?
Wyjaśnienie jest proste – tata jest Węgrem, a mama Polką. Mam dwa obywatelstwa. Do dziś jestem dwujęzyczny – mówię płynnie zarówno po polsku, jak i węgiersku. Teraz ze zrozumiałych względów uczę się szwedzkiego. Dwa lata mieszkałem na Węgrzech, a urodziłem się w Debreczynie, mieście, w którym nie mieliśmy krewnych, a w którym znaleźliśmy się z powodu pracy rodziców. Co ciekawe, Debreczyn nazywany jest Rzymem kalwinizmu.
Ale chyba nie tylko kalwinizmu. Jest też miejscem innych wyznań?
Owszem, ale akurat Debreczyn kojarzony jest głównie z kalwinizmem, więc można rzec, że urodziłem się właściwie w protestanckim mieście i do dziś często tam jeżdżę, Mam tam wielu znajomych i przyjaciół. To jest istotne dla mojej biografii. Przemyślenia dotyczące szeroko rozumianego protestantyzmu towarzyszył mi od dziecka. Od dziecka jeździłem na Węgry i tam akurat różnorodność wyznaniowa jest czymś o wiele bardziej oczywistym niż w Polsce. Wśród niekatolików są głównie reformowani, ale są też obecne inne wyznania, w tym luteranie, którzy na Węgrzech nazywani są ewangelikami albo właśnie luteranami. Od dzieciństwa grałem na organach. Ćwiczyłem na instrumencie w sąsiedniej parafii reformowanej. Bardzo pomagał mi tamtejszy pastor, który w tym roku niestety zmarł. Zasadniczo od zawsze byłem w środowisku wielowyznaniowym, a dotyczy to także muzyków, z którymi współpracowałem.
W 2015 roku założył pan chór Pueri Cantores Lublinenses i przez osiem lat był pan jego dyrygentem. W 2020 roku otrzymał pan od oo. redemptorystów nagrodę Pro Redemptionae za zasługi dla ewangelizacji młodzieży. Jako duchowny Archidiecezji Lubelskiej był pan zaangażowany w neokatechumenat, dość szczególną gałąź duchowości katolickiej plus niezliczone wydarzenia ewangelizacyjno-artystyczne w całej Polsce, a tu nagle konwersja na luteranizm i to jeszcze w Kościele Szwecji. Co się wydarzyło?
Właściwie nic się nie stało (śmiech). Od paru lat sympatyzowałem z ewangelicyzmem, ale wychowałem się w katolickim kraju. Bardzo cenię sobie lata posługi kapłańskiej. Jestem wdzięczny za ten czas, za poznawanie Pisma Świętego, tradycji i historii, w tym reformacji. Ale patrząc wstecz uświadamiam sobie, że już w wieku 14 lat, gdy byłem w Niemczech u przyjaciół, po raz pierwszy miałem styczność z ewangelikami i że zawsze byli mi bliscy przez muzykę, a w szczególności protestancki chorał Jana Sebastiana Bacha. Przez te wszystkie lata, także czas w seminarium duchownym, towarzyszyła mi ta muzyka, zgłębiałem jej duchowość i trynitarny aspekt. Ta muzyka jest bardzo czysta i konkretna. Oczywiście, do tego dochodziły różne refleksje związane z Kościołem, ale chciałbym podkreślić, że absolutnie nie chodziło o jakieś skandale czy obyczajowe sprawy. Po prostu jakby zacząłem się oddalać. Chciałem pójść na urlop, popracować w Norwegii w tamtejszym Kościele, ale nadarzyła się okazja, że zostałem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną w Diecezji Uppsali Kościoła Szwecji i w drodze konkursu wygrałem posadę kantora-organisty.
Ale to nie musiało oznaczać konwersji do luterańskiego Kościoła Szwecji…
Oczywiście, że nie, ale kiedy już tam byłem, poznawałem ludzi i Kościół, doświadczyłem jeszcze silniejszej fascynacji, która była już dużo wcześniej, choćby poprzez kontakt z Kościołem ewangelicko-augsburskim. Chcę żyć w zgodzie z sumieniem i stąd ta decyzja.
Z tego, co pan mówi to jest to opis z tzw. konwersji muzycznych. Co prawda nie są one zbyt częste, ale występują. Chodzi o ludzi, którzy poprzez muzykę i duchowość trafiają do takiego czy innego Kościoła, niekoniecznie z powodu konkretnych zagadnień dogmatycznych.
Wielokrotnie, kiedy przychodziłem do kościoła luterańskiego, nie tego w Szwecji, a w Polsce właśnie, ale też w rozmowach z luteranami z Węgier i Niemiec, przemawiał do mnie ten etos wspólnoty. Chodzi też o koncentrację na treści, które niosą ze sobą reformacyjne zasady „tylko Chrystus, tylko łaska i wiara, tylko Pismo”. One wybrzmiewają zupełnie inaczej w kontekście zasady „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Wierzę, że nie ma zbawienia poza Chrystusem. Patrząc na wiarę ludzi, poczułem, że tu jest moje miejsce.
Doskonale pan jednak wie, że także w łonie luteranizmu są różne perspektywy na jeden temat, a i sama zasada sola scriptura, wcale niepodstawowa, może być odmiennie rozumiana.
Oczywiście, zauważyłem te różnice, a także inne, które widać choćby na przykładzie tego, jak wygląda Kościół luterański w Polsce i w Szwecji. To są dwa, momentami zupełnie różne Kościoły, choć dogmatycznie te same. Niemniej, to, co mnie ujęło to kerygma, a więc przepowiadanie Słowa Bożego, sposób, w jaki się to robi, zarówno tutaj w Szwecji, jak i w Polsce, owo zdecydowane skoncentrowanie na Ewangelii.
Zapewne jest to pytanie retoryczne, ale zakładam, że po przybyciu do Kościoła Szwecji nie poczuł pan zagubienia liturgicznego.
Zupełnie nie i nie chodzi tylko o to, że stroje liturgiczne są właściwie te same – alby, kapy i ornaty, a befka używana jest jedynie przy luteroku jako strój urzędowy, a nie liturgiczny. Struktura nabożeństwa jest inna od tej, którą znałem i czasami też grałem podczas nabożeństw luterańskich w Polsce, ale za to bardzo podobna do liturgii rzymskokatolickiej. Wielokrotnie słyszałem historie od Szwedów, że katolicy zza granicy przychodzący na nabożeństwa nie orientują się, że są w kościele luterańskim, no chyba że za ołtarzem stoi kobieta.
A co z ordynacją kobiet?
Dla mnie jakoś nigdy nie stanowiło to problemu. Postrzegałem to bardziej w kontekście tradycji i kontekstu, w jakim żył Chrystus, choć przecież wiemy, jak ważną rolę pełniły w otoczeniu Jezusa kobiety, były też jego uczennicami.
Jak bardzo różni się z pańskiej perspektywy rzymskokatolicka msza posoborowa od nabożeństwa w Kościele Szwecji, które sami Szwedzi nazywają mszą?
Z perspektywy muzycznej szwedzkie nabożeństwo luterańskie jest bardziej uporządkowane. Sam fakt, że są śpiewniki zmienia sytuację i zadanie organisty, który nie śpiewa do mikrofonu. Jego zadanie polega na tym, aby zagrać w taki sposób, który pokaże temat i sens treści, zachęci zbór do wspólnego śpiewu. Zresztą, przygotowując się do nabożeństw analizuję treść tych pieśni, aby wejść głębiej w muzyczną symbolikę i dać ludziom impuls do śpiewu. Nabożeństwo szwedzkie nie jest przegadane, ale jest rozśpiewane. Niestety, w Polsce ludzie raczej nie śpiewają. Jako muzyk z wieloletnim doświadczeniem mogę powiedzieć, że śpiew niezbyt dobrze funkcjonuje w polskich kościołach katolickich.
Nie jest pan zbyt surowy? Rozumiem, że Szwecja doskonale radzi sobie na Eurowizji, jak choćby w tym roku, także dlatego, że jest to naród śpiewający od najmłodszych lat i to nie bez zasługi Kościoła Szwecji. Ale czy pańska teza nie jest zbyt daleko idąca?
W polskich kościołach śpiewa się coraz słabiej. Ludzie mają wszystko podane na slajdach. Tutaj jest aktywizacja, wchodzisz do kościoła, otwierasz kancjonał i śpiewasz. W Polsce natomiast poza ‘amen” czy „i z duchem twoim” nic właściwie nie słychać. To, o czym mówię, wynika z luterańskiej duchowości, także z zasady sola scriptura, że śpiew i pieśni są interpretacją, wręcz egzegezą i komentarzem do Pisma Świętego. Tu nie chodzi tylko o kunszt muzyczny, ale właśnie duchowość. Celem chorału protestanckiego jest rozśpiewanie ludzi. Co tydzień gram fugi i preludia Bacha – zresztą mam to w umowie o pracę, gdyż jako organista musze podać literaturę organową, którą chcę wykonywać. W tym dostrzegam klucz i twórcze podejście do sola scriptura w muzycznym wymiarze. Do tego dochodzi ten element trynitarny, potrójne bemole i krzyżyki, m. in. o tym pisał w kontekście Bacha ks. prof. Albert Schweitzer, teolog luterański, ale i muzyk. Być może jest to temat na przyszły doktorat. Grając, odpoczywam i modlę się.
Rozmawiam z fascynatem muzyki organowej, stąd nieco prowokacyjnie zapytam, czy ta muzyka organowa, barokowa, ma dziś w ogóle jakiś potencjał ewangelizacyjny czy o wiele bardziej nie powinniśmy pracować nad współczesną muzyką sakralną tak jak to robią Kościoły typu ewangelikalnego czy charyzmatycznego?
Kiedy robiłem nabór do chóru w Lublinie śpiewaliśmy klasyczną muzykę, w tym chorał protestancki, który wolno używać w liturgii katolickiej. Po kilku latach formacji widziałem owoce, że dzieciaki nie tylko śpiewały, ale i fascynowały się tym, co śpiewają, także sprawami Boga, wiary i Kościoła. Myślę więc, że potrzeba fachowców i pasjonatów, aby pokazać piękno tej muzyki i jej ewangelizacyjny aspekt. Oczywiście, dyskusje na temat nowoczesnej muzyki sakralnej trwają także w Kościele Szwecji i całkiem niedawno rozmawiałem na ten temat u nas w parafii. Są tarcia między muzykami kościelnymi także w Szwecji – są tacy, którzy chcieliby śpiewać i grać tylko muzykę gospel czy wręcz muzykę filmowo-rozrywkową, ale i konserwatyści. Jestem bardziej pośrodku i póki co przyglądam się jak podczas nabożeństwa, gdy żegnano moją poprzedniczkę – była muzyka gospel i chorał, był chór młodzieżowy i tradycyjny, a to wszystko w ramach jednej liturgii. Widziałem, jak dzieci ze swoimi rodzicami i dziadkami otwierali śpiewniki i śpiewały chętnie tradycyjne pieśni. Łatwo wylać dziecko z kąpielą i powiedzieć ‘tylko organy’ albo ‘tylko gospel i gitara’.
Czy jako muzyk i osoba z doświadczeniem kapłańskim w Kościele rzymskokatolickim w Polsce dostrzega pan fenomen, o którym często słyszy się szczególnie na katolickich forach – protestantyzacja liturgii?
To takie nadużycie semantyczne, może w środowiskach charyzmatycznych można mówić o pewnej pentekostalizacji, niemniej nieco plakatowo mówi się o protestantyzacji, gdy coś pochodzi spoza śpiewnika ks. Jana Siedleckiego. To bardzo nienaukowe podejście.
Jak dużo czasu zajęło panu uczenie się liturgii Kościoła Szwecji?
Oj, bardzo mało, bo byłem katolikiem (śmiech).
Krótkie pytanie, krótka odpowiedź. A nie tęskni pan za kapłaństwem i czy będzie się pan ubiegał o święcenia w Kościele Szwecji?
Myślałem o tym. Zresztą sami Szwedzi pytali mnie o to podczas rozmowy kwalifikacyjnej, gdy rozmawialiśmy o przepowiadaniu, o Ewangelii. Jest taka możliwość, jeśli w przyszłości w wystarczający sposób opanuję język szwedzki. Nie wykluczam takiej możliwości. Na razie głoszę Słowo Boże przez muzykę.
Jak znajomi i przyjaciele zareagowali na pana decyzję wstąpienia do Kościoła Szwecji?
Akurat w środowisku muzycznym moja decyzja spotkała się z wielkim zrozumieniem. Moi profesorowie ze szkół średnich czy uniwersytetu, wykazali się olbrzymią tolerancją. Znali moją miłość do muzyki i zrozumieli moją decyzję. Oczywiście, zdarzały się negatywne sytuacje, gdzieniegdzie liczba znajomych się nieco zmniejszyła, ale nie trafiło to we mnie jakoś mocno. Sporo przeszedłem, od trzech lat walczę z białaczką i na szczęście w miarę szybko choroba została zdiagnozowana. Jestem w trakcie leczenia. Ta okoliczność nieco opóźniła pewne kroki, gdyż już trzy lata temu zastanawiałem się nad zmianami w swoim życiu. Bałem się, ale udało się wiele problemów przezwyciężyć. Modliłem się o zmianę. Znalazłem swoje miejsce na ziemi. Daj Boże, że także w niebie.