O stanie wiary, kryzysie Kościoła, liturgii, ekumenizmie i planach na przyszłość — rozmowa z kard. Josephem Ratzingerem
- 19 kwietnia, 2005
- przeczytasz w 18 minut
Kilka tygodni przed oficjalnymi obchodami srebrnego jubileuszu pontyfikatu Jana Pawła II. prefekt watykańskiej Kongregacji Wiary kard. Joseph Ratzinger udzielił interesującego wywiadu katolickiemu dziennikowi Die Tagespost z Würzburga. Dzięki niezwykłej uprzejmości Redakcji Die Tagespost, w szczególności Pana Redaktora Guido Horsta, oraz serdeczności Jego Eminencji Księdza Josepha kardynała Ratzingera, który osobiście zezwolił na umieszczenie treści wywiadu w Ekumenizm.pl, mamy zaszczyt przedstawić Czytelnikom Ekumenizm.pl […]
Kilka tygodni przed oficjalnymi obchodami srebrnego jubileuszu pontyfikatu Jana Pawła II. prefekt watykańskiej Kongregacji Wiary kard. Joseph Ratzinger udzielił interesującego wywiadu katolickiemu dziennikowi Die Tagespost z Würzburga. Dzięki niezwykłej uprzejmości Redakcji Die Tagespost, w szczególności Pana Redaktora Guido Horsta, oraz serdeczności Jego Eminencji Księdza Josepha kardynała Ratzingera, który osobiście zezwolił na umieszczenie treści wywiadu w Ekumenizm.pl, mamy zaszczyt przedstawić Czytelnikom Ekumenizm.pl i Magazynu Semper Reformanda fragmenty obszernego wywiadu ze znakomitym teologiem z Niemiec. Księdzu Kardynałowi oraz Redakcji Die Tagespost składamy najserdeczniejsze podziękowania.
Pewne fragmenty wywiadu zostały pominięte ze względu na rozmiary tekstu oraz poruszaną tematykę ściśle odnoszącą się do problematyki Kościoła Rzymskokatolickiego w Niemczech – np. kwestia obsadzania nowych diecezji i rola biskupów, oraz profilu współczesnej teologii rzymskokatolickiej na teologicznych fakultetach w Niemczech. Pełen tekst wywiadu z kardynałem Ratzingerem dostępny jest na stronach Die Tagespost.
***
Tagespost: Wśród katolików przywiązanych do tradycji mówienie o kryzysie wiary w Kościele należy już do dobrego tonu. Ale czy nie było tak od zawsze, że przeciętny chrześcijanin miał wątpliwości, że nie rozumiał dokładnie wielu aspektów wiary, że afirmował nieraz to, co było przesądem? Jeśli więc dzisiaj mamy kryzys wiary, to co jest szczególnym znakiem rozpoznawczym tego kryzysu?
Kardynał RATZINGER: Najpierw chciałbym Panu przyznać rację. Wiara pojedynczych osób zawsze miała swoje trudności i problemy, swoje granice i doniosłość. Nie możemy tego oceniać, jednakże u duchowych podstaw zaszły, że się tak wyrażę, pewne zmiany: do oświecenia, a także po nim, było przecież tak, że świat był jasno ukierunkowany na Boga. Istniała jakaś pewność, że za tym światem stoi wyższa inteligencja, że świat ze wszystkim, co w nim jest – Stworzenie ze swoim bogactwem, rozumem i pięknem – odzwierciedla Ducha Stworzenia. Mimo wszystkich podziałów istniała też podstawowa pewność, że w Biblii Bóg sam do nas przemawia, że odkrywa nam tutaj swoją twarz i że w Chrystusie Bóg przychodzi do nas (…) Dzisiejszy obraz świata jest dokładnie odwrotny. Wielu uważa, że wszystko wyjaśnione jest materialnie; że nie potrzeba już więcej, jak powiedział już raz Laplace, hipotezy Boga; wszystko jest tłumaczone przy pomocy materialnych czynników. Ewolucja stała się nowym bóstwem. Nigdzie nie ma luk, przy których potrzebowanoby Boga. Wręcz przeciwnie: uwzględnianie Boga ma zaprzeczać naukowym przekonaniom i w tym sensie jest już rzadko kiedy reprezentowane.
W podobny sposób wyrwano nam z ręki Biblię jako produkt, którego powstanie można wyjaśnić historycznie, który odzwierciedla wszędzie historyczne sytuacje i nie mówi nam w ogóle tego, w co wierzyliśmy i z czego można było do tej pory czerpać natchnienie. Twierdzi się, że wszystko było zupełnie inne. W takiej właśnie kolektywnej sytuacji, kiedy występuje nowy autorytet – czyli to, co uważa się za naukę – wypowiadający wobec nas ostatnie słowo i kiedy wiedza popularna stylizuje się na naukę, wówczas o wiele trudniej jest żyć w obliczu Boga i przede wszystkim zawierzyć się też Bogu Biblii, Bogu w Jezusie Chrystusie, Jemu przyznać rację i widzieć w Kościele żywą wspólnotę wiary. W tym sensie powiedziałbym, że z perspektywy obiektywnego uwarunkowania świadomości (Bewusstseinssituation) istnieje inny punkt wyjścia, w którym wiara wymaga o wiele większego zaangażowania, a także odwagi, przeciwstawiania się rzekomym faktom. Droga wiodąca do Boga stała się znacznie trudniejsza.
W dawniejszych czasach Kościół dźwigał także i tych, którzy mieli słabą wiarę: jako duchowa Ojczyzna (Heimat), jako miejsce, do którego się należy, jako instytucja, która ustala zasady i przykazania i która towarzyszy człowiekowi przez jego życie. Wydaje się, że dziś już tak nie jest. Czy istnieje zatem nie tylko jakiś kryzys wiary, lecz także kryzys Kościoła jako duchowej Ojczyzny?
Kryzys Kościoła jest konkretną postacią tego kryzysu świadomości i wiary. Kościół nie jawi się już jako żywa wspólnota, która pochodzi od samego Chrystusa i udziela nam pewności tego, co Chrystus mówi, dając nam przy tym duchową Ojczyznę i wewnętrzną pewność, że wiara jest prawdziwa. Dziś Kościół jest dla wielu wspólnotą jak wiele innych: mówi się, że jest wiele Kościołów i traktowanie swojego jako tego lepszego byłoby czymś nieprzyzwoitym. Tak więc już ludzka przyzwoitość nakazuje patrzeć na własny Kościół w sposób tak względny, jak należy patrzeć na inne Kościoły. Są to zatem socjologiczne twory przypadku, które były nie do uniknięcia, ale które nie mogą dać nam większej gwarancji: „Tu jesteś w domu”. Rozpad świadomości kościelnej, który jest oczywiście powiązany z całym dyktatem duchowej sytuacji dzisiejszego świata i stanowi jego konkretny przypadek rozpoznawczy, jest z całą pewnością głównym powodem tego, że słowo nie dociera do nas z autorytetem, lecz mówimy sobie: wiele jest w tym pięknego, ale sam muszę sobie znaleźć to, co mi odpowiada.
Kryterium, dzięki któremu mogliśmy umiejscowić przywiązanie do poszczególnej wspólnoty wyznaniowej lub Kościoła, był dla nas w Niemczech pierwszy Ekumeniczny Kirchentag w Berlinie. Organizatorzy po stronie katolickiej i ewangelickiej trzymali się tego, że na przykład jedności jeszcze nie ma, więc nie może ona znaleźć swojego wyrazu we wspólnej Eucharystii lub Wieczerzy Świętej. Miało się jednak wrażenie, że szerokie masy uczestników Kirchentagu nie miały żadnego zrozumienia dla tego podziału. Czy element katolicki rozpływa się w chrześcijańskiej religii jedności?
Niebezpieczeństwo jest bardzo poważne. Trzeba jednak wpierw uznać, że autorytety po stronie katolickiej oraz ewangelickiej wykluczyły wspólną Eucharystię. Po stronie protestanckiej był to respekt przed ekumenicznym partnerem. Jednocześnie mówiono: problem dałoby się rozwiązać, ale szanujemy to, że katolicy kierują się innym porządkiem prawnym. Tym samym dano jednocześnie do zrozumienia, że właściwie tylko te normy prawne musiałyby być przekroczone, a zgodnie ze stanem faktycznym są już przekroczone.
Rozumienie Kościoła zostało u katolików zrelatywizowane. Nie chcą oni dalej uznawać, że Kościół daje im autentyczną gwarancję prawdy. Przede wszystkim zaś rozumienie sakramentu stało się po obu stronach nazbyt niewyraźne. Przed 30 laty wraz z Konkordią Leuenberską protestanci z wielkim wysiłkiem odnaleźli wspólnotę eucharystyczną, przy czym luteranie musieli odstawić swoją wiarę w realną obecność na drugi tor. Jest to proces o wielkim znaczeniu, kiedy coś, co do tej pory było czymś podstawowym, umieszcza się w obszarze czegoś subiektywnego, relatywizując tym samym własną wiarę oraz jej zewnętrzną postać. Zarówno po stronie protestanckiej oraz katolickiej potrzebna jest fundamentalna refleksja nad tym, czym jest sakrament, jak należy go prawidłowo sprawować, jakie są ku temu warunki i jak jedność może być prawdziwą jednością, a nie redukcją, która później pomniejsza sakrament.
Z drugiej jednak strony organizują się katolicy, którzy, jak mówią, „wiernie stoją przy papieżu i Urzędzie Nauczycielskim” i otaczają szacunkiem to, co katolickie. Podział wśród wiernych sięga niejednokrotnie do samych parafii i prowadzi nawet do tego, że wierni zmieniają parafie lub w ogóle nie uczęszczają do Kościoła. Czy widzi Ksiądz Kardynał wyjście z tego rozłamu albo możliwy, nowy początek, który znów zjednoczy „obozy” wewnątrz Kościoła w niemieckojęzycznym obszarze językowym?
Powiedziałbym, że wewnętrzny rozłam Kościoła jest jednym z najpilniejszych problemów naszych czasów i że jeszcze nie wystarczająco sobie go uświadomiliśmy. Jesteśmy zajęci ekumenizmem i zapominamy przy tym, że Kościół podzielił się w swoim wnętrzu, które dosięgnęło rodziny i parafie. Chciałbym opowiedzieć wpierw krótką historię. Kardynał Joseph Bernardin, arcybiskup Chicago na krótko przed swoją śmiercią – wyraźnie już osłabiony przez chorobę – silnie przeżywał tę samą sytuację w Ameryce i zainicjował wówczas projekt „common ground” (wspólny fundament – D.B.). Jego zamiarem była chęć utworzenia możliwie szeroko rozpowszechnionego forum dialogu, poprzez które można byłoby znaleźć wspólny fundament pośród wszystkich podziałów. Później kardynał zmarł, jednakże udało mu się jeszcze mianować biskupa, który miał kontynuować jego dzieło. Ale wkrótce po tym cały projekt ugrzązł w martwym punkcie, ponieważ okazało się po prostu, że ów „common ground” już istnieje.
Tym „common ground” jest wyznanie wiary Kościoła. To, co ponad to wyznanie dodajemy, jest naszym wymysłem (selbstgemacht) i nie może być wskutek tego ogniwem łączącym nas wszystkich. To, co wykracza poza wspólne wyznanie Kościoła przynależy do przestrzeni wolności, którą trzeba się też na różny sposób nauczyć przyjmować. Właściwym, wspólnym fundamentem, jedynym, który może nas prowadzić, a który nie pochodzi od nas samych, który nie jest wynaleziony przez jakiekolwiek gremium lub kogoś innego, lecz pochodzącym ze źródła, jest sama wiara Kościoła. Przede wszystkim tego musimy się ciągle na nowo uczyć, że jest tylko jedna wiara Kościoła, która nie jest autorytarnym zarządzeniem, ale posagiem Jezusa Chrystusa dla swojego Kościoła. Kiedy tu i ówdzie mówi się – jak na przykład po ostatniej encyklice o Eucharystii – że wiary nie można autorytarnie nakazywać, brzmi to oczywiście wspaniale. Ale ja pytam się: jaka jest alternatywa? Czy każdy powinien ją sam dla siebie wymyślać? Jeśli tak, to wtedy nie ma już wspólnoty wiary. To, że mamy wiarę jest tym, co mamy wspólne i tylko wiara może stwarzać wspólnotowość. Wierzę, że musimy uczynić wszystko, ażeby znów nauczyć się, że istnieje „common ground” i że jest on równocześnie wolnością i gwarancją różnorodności.
Wspomniał Ksiądz Kardynał rozumienie sakramentu. Obecnie jedną z najważniejszych trosk zjednoczonych w szczególny sposób z Rzymem katolików jest liturgia. Często wówczas, w odniesieniu także do wypowiedzi Księdza Kardynała mówi się o reformie reformy, a więc o reformie liturgii po soborze. Czego rozsądnego można oczekiwać i na co można mieć nadzieję w nadchodzących latach? Czy ołtarze dla ludu zostaną znowu usunięte?
W żadnym wypadku nie powinno zaczynać się znowu od przeprowadzania zewnętrznych zmian, które wewnętrznie nie są przygotowane. Liturgia stała się problematyczna, ponieważ nazbyt szybko zmieniono to, co zewnętrzne i to bez wewnętrznego przygotowania i opracowania. Wówczas pojawił się pomysł, że liturgia jest przedsięwzięciem (Veranstaltung) wiernych (Gemeinde). Wówczas zostało bardzo silnie uwydatnione, że wierzący są podmiotem liturgii. Oznaczało to wtedy, że wierni wymyślają sobie, jak będą liturgię sprawować. Potworzyły się więc koła, które sobie to wydumały. Inni nie uczestniczyli w tym i im się to nie podobało.
W liturgii odnajdziemy się znowu wszyscy razem dopiero wtedy, kiedy przestaniemy postrzegać ją jako coś, co czynią wierni i zaprzestaniemy myślenia polegającego na tym, że musimy zaangażować przede wszystkim samych siebie i nas samych pokazywać.
Musimy znowu nauczyć się dostrzegać, że liturgia wprowadza nas w pełnię Kościoła wszystkich czasów, w którym Pan sam się nam ofiarowuje. Nie ma liturgii bez wiary. Kiedy próbuje ją się uczynić interesującą – Bóg wie z jakimi pomysłami – i nie zakłada się przy tym wiary, i kiedy ogranicza się ją tylko do wiernych, a nie postrzega jej się jako spotkania z Panem w wielkiej wspólnocie całego Kościoła, wtedy liturgia rozpada się. Wówczas nie można zrozumieć, dlaczego powinno się w niej uczestniczyć. W świetle powyższego konieczne są wewnętrzne uzdrowienia zanim przeprowadza się zewnętrzne zmiany. Niczego nie obiecywałbym sobie z tego, gdybyśmy teraz chcieli natychmiast majstrować przy rzeczach zewnętrznych. Musimy dojść do nowego liturgicznego wychowania, w którym uświadomimy sobie, że liturgia należy właśnie do całego Kościoła, że w niej wierni łącza się z całym Kościołem na niebie i ziemi, że to jest właśnie gwarancja, iż Pan przyjdzie i zdarzy się coś, co nigdzie indziej, przy żadnej rozrywce i w żadnym show się nie zdarzy. Tylko wtedy, kiedy odzyskamy spojrzenie na tę wielkość, będzie mogła powstać wewnętrzna wolność i wtedy można zastanawiać się nad najlepszą formą zewnętrznych rytów. Przedtem jednak musi wzrastać wewnętrzne zrozumienie liturgii, które nas łączy. W liturgii nie możemy prezentować naszych wynalazków, lecz musimy wkraczać w to, czego nie wynaleźliśmy i to, co nadchodzi.
Inną troską katolików wiernych swojej wierze wyraża się w ukrytym niezadowoleniu z tych, którzy ponoszą odpowiedzialność w Kościele: niektórzy biskupi nazbyt długo i bezczynnie przypatrują się nadużyciom, łamaniu dyscypliny lub rozpowszechnianiu niebezpiecznych teologicznych nauk. Tak zwana „sprawa Hasenhüttla” wyraźnie pokazała, że przez wiele lat czynny był teolog i kapłan, który najwyraźniej reprezentował wątpliwe teorie. Czy wyższe piętra w Kościele w Niemczech były przez dłuższy czas nazbyt pobłażliwe?
Nie może Pan oczekiwać, że wypowiem teraz ocenę na temat niemieckich biskupów, tych z wczoraj i dziś. Przez pięć lat sam byłem jednym z nich, dlatego chciałbym to pozostawić późniejszym czasom, które będą mogły oceniać spokojniej i obiektywniej. Być może lepszym wyjściem będzie ogólne przemyślenie: co jest nie tak, co jest niewystarczające? Myślę, że wielką troską biskupów było – i to mogę potwierdzić z własnego doświadczenia – utrzymanie ze sobą wiernych w zawirowaniach czasów, a więc niestwarzanie zaniepokojenia, które dzieli wiernych w publicznych debatach i nieniszczenie pokoju w Kościele. Trzeba się zawsze zastanawiać nad normami postępowania: czy nadużycie, brak dyscypliny, błędna nauka jest tak poważna, że muszę sprowadzać na siebie publiczny krzyk jak i wszystkie niepokoje, które przy tym występują, czy raczej muszę spróbować pokojowego rozwiązania danego przypadku i to, co samo w sobie jest nie do przyjęcia tolerować, aby uniknąć większych zranień? To jest zawsze trudna ocena, którą trzeba podejmować.
Powiedziałbym jednak, że naszą tendencją – i tu nie wykluczam siebie – szła ku temu, by uważać trwanie przy sobie (Beieinandersein), unikanie większych publicznych konfliktów oraz destrukcyjnych ran, jakie one ze sobą przynoszą za naczelną wartość. W świetle tego niedoceniano działania innych zjawisk. Nazbyt szybko mówiono: tę książkę przeczyta być może dwa tysiące osób – czym to jest w odniesieniu do całej parafii, większość i tak nic z tego nie rozumie, dopiero przez nazbyt wielką uwagę zadane zostaną rany, które trafią wszystkich. Tak więc milczano. Jednakże przy tym nie uwzględnialiśmy tego, że wszystko, co toleruje zatrucia, pozostawia truciznę, która działa dalej i w końcowym rezultacie powoduje realne zagrożenie dla wiarygodności Kościoła, ponieważ rodzi się następująca opinia: można powiedzieć to i tamto, na wszystko w Kościele jest miejsce. Wiara traci przez to swoją konkretność i swój jednoznaczny charakter. Zadanie, ażeby wiara wyraźnie trwała w Kościele i świeciła jako jego najwyższe dobro, straciło na swojej wadze i to nie tylko w Niemczech, lecz wszędzie tam, gdzie ta walka o prawidłowe zachowanie pasterzy miała miejsce. Chodzi zatem o długotrwałe działanie zastrzyków z trucizną. Powstało wrażenie, że wiara nie jest w końcu aż tak ważna, że przecież nie wszystko właściwie wiadomo.
Nie chciałbym obwiniać pojedynczych osób, ale na sposób pewnego kolektywnego badania sumień powinniśmy się na nowo porozumieć, co do prymatu wiary i uświadomić sobie długotrwałe działanie negacji. Musimy nauczyć się wyraźniejszego dostrzegania tego, że zwykły spokój nie jest pierwszym obowiązkiem chrześcijańskim, i że pokój może stać się leniwy i nieprawdziwy, jeśli nie ma w sobie treści.
Powróćmy do stanu wiary: można powiedzieć, że współczesna egzegeza biblijna przyczyniła się w niemieckojęzycznych krajach do zamętu wśród wiernych. Wiele komentarzy do Pisma Św. interpretuje wiarę pierwszych Kościołów, nie oferując jednak miejsca dla spojrzenia na historycznego Jezusa i jego czyny. Czy jest to owoc solidnego poznania nauk biblijnych? Czy nazbyt dosłownie interpretowaliśmy ewangelie Nowego Testamentu przez tyle wieków? A może jednak bardziej odpowiednie byłoby ponowne przebicie się do historycznego Jezusa?
Oczywiście. Problem historyczno-krytycznej egzegezy jest naturalnie ogromny. Od ponad stu lat wstrząsa on Kościołem i to nie tylko katolickim. Także dla Kościołów protestanckich jest to wielki problem. Warto zauważyć, że w protestantyzmie utworzyły się fundamentalistyczne wspólnoty, które przeciwstawiły się tym koncepcjom rozkładu i chcą integralnie utrzymać wiarę poprzez odrzucenie metody historyczno-krytycznej. To, że dziś wzrastają wspólnoty fundamentalistyczne, odnoszą sukcesy na całym świecie, podczas gdy Kościoły tradycyjne (mainstream-churches) troszczą się o przetrwanie, ukazuje doniosłość tego problemu.
Pod wieloma względami mamy jako katolicy lepszą sytuację. Dla protestantów, którzy nie chcą zaakceptować tego egzegetycznego kierunku, pozostał właściwie tylko manewr kanonizowania dosłowności Biblii i wyłączenia jej spod jakichkolwiek negocjacji. Można powiedzieć, że Kościół katolicki ma tutaj większą przestrzeń, o ile Kościół żyjący jest przestrzenią wiary, która z jednej strony wyznacza granice, a z drugiej natomiast dopuszcza szerokie możliwości. Potępienie od ręki historyczno-krytycznej egzegezy byłoby błędem. Niesamowicie wiele nauczyliśmy się od niej. Biblia pokazuje się jako bardziej żywa, kiedy spojrzymy na egzegezę ze wszystkimi jej wynikami: wzrost Biblii, jej rozwój, wewnętrzna jedność w kroczeniu naprzód i tak dalej. Tak więc z jednej strony współczesna egzegeza dała nam bardzo wiele, ale staje się ona destruktywna, kiedy poddamy się wszystkim jej hipotezom i uczynimy z jej rzekomej naukowości (Wissenschaftlichkeit) jedyne kryterium. Szczególnie szkodliwe było zastosowanie panujących wówczas hipotez w katechezie i postrzeganie ich jako głosu nauki. To był ten wielki błąd ostatnich 50 lat, że pojawiające się momentalnie z wielką pompą egzegezy utożsamiano z „nauką” i postrzegano tę „naukę” jako jedynie obowiązującą, podczas gdy Kościołowi nie przyznawano żadnego autorytetu. Poprzez to zarówno katecheza jak i głoszenie Słowa uległy fragmentaryzacji. Albo uwzględniano tradycję tylko z połowicznym przekonaniem tak, że każdy mógł poznać, że koniec końców należy w nią wątpić, albo od razu przedstawiano rzekome wyniki jako pewny głos nauki. W rzeczywistości jednak historia egzegezy jest jednocześnie cmentarzyskiem hipotez, które bardziej odzwierciedla ducha panującej wówczas epoki niż prawdziwy głos Biblii. Kto nazbyt szybko i lekkomyślnie buduje na tym i uznaje to za czystą naukę, ten doznaje niepowodzenia i szuka jakiejś deski ratunku, ale także i ona może szybko utonąć.
Musimy dotrzeć do wyważonego obrazu – to jest walka, która znowu toczy się na maksymalnych obrotach: historyczno-krytyczna egzegeza jest miarą wykładni, która może przekazać istotne treści i jako taka musi być respektowana, ale także krytykowana. To właśnie młodzi egzegeci pokazują dziś, że w egzegezie tkwi niewiarygodna ilość filozofii. To, co na pierwszy rzut oka ma odzwierciedlać głos nauki jest w rzeczywistości wyrazem konkretnego obrazu świata, według którego na przykład nie mogło być zmartwychwstania albo Jezus nie mógł w ten czy inny sposób mówić i tak dalej. Dziś właśnie pośród młodych egzegetów powszechne jest relatywizowanie historycznej egzegezy, przy czym znaczenie egzegezy pozostaje, zawierając jednak w sobie takie filozoficzne przesłanki, które muszą być krytykowane. Dlatego sposób, w jaki upewniamy się sensu Biblii musi zostać uzupełniony przez inne formy, przede wszystkim poprzez kontynuację z poglądami wielkich przewodników wiary, którzy przedarli się całkiem inną drogą do prawdziwego, wewnętrznego jądra Biblii, podczas gdy pozorna, oświeceniowa nauka, szukająca tylko faktów pozostała na powierzchni, nie przedzierając się do wnętrza, które przecież porusza całą Biblią i ją utrzymuje. Musimy na nowo poznać, że wiara wierzących jest prawdziwym sposobem widzenia i poznania i w ten sposób możemy dotrzeć do większych powiązań. Jeszcze jedna rzecz jest ważna: sceptycyzm wobec tego, co podaje się za tę jedyną naukę oraz zaufanie wobec wiary Kościoła, który jest właściwą stałą i która pokazuje nam prawdziwego Jezusa. Wszystko inne jest fragmentaryczną konstrukcją, w których ukazuje się bardziej duch czasu niż korzenie. To również przeanalizowały obecnie studia egzegetyczne: jak bardzo zróżnicowane obrazy Jezusa nie są wynikiem nauki, lecz odzwierciedleniem tego, co dany człowiek albo określona epoka uważała za naukowo kompatybilne.
Czy katolicy i luteranie będą w przewidywalnej przyszłości mogli uczestniczyć we wspólnocie ołtarza?
Powiedziałbym, że nie. Pierwszy powodem jest wewnętrzny podział w ewangelickich wspólnotach. Popatrzmy na niemiecki luteranizm, w którym są ludzie z głęboko, a także kościelnie uformowaną wiarą, a także liberalne skrzydło, które postrzega wiarę jako kwestię indywidualnego wyboru i pozwala na prawie całkowite zanikanie Kościoła. Ale abstrahując od tych wewnętrznych napięć w środowiskach ewangelickich istnieją nadal fundamentalne różnice między wyrosłymi z Reformacji szesnastowiecznej wspólnotami a Kościołem katolickim. Kiedy pomyślę o oficjalnej broszurze Ewangelickiego Kościoła Niemiec na temat Wieczerzy Pańskiej, to są tam dwie rzeczy, które pokazują głębokie rysy. Z jednej strony powiedziane jest tam, że w zasadzie każdy ochrzczony chrześcijanin może przewodzić Eucharystii. Poza chrztem nie ma wobec tego żadnej sakramentalnej struktury w Kościele. Oznacza to zatem, że sukcesja apostołów w urzędzie biskupim i kapłańskim jest odrzucana, a która już w Biblii ukazana jest jako konstytutywna forma kształtowania Kościoła. Do tej relacji należy kształtowanie się nowotestamentowego kanonu – „Pisma” Nowego Testamentu.
Kanon nie powstał sam z siebie. On musiał zostać rozpoznany, a do tego konieczny był władny w podejmowaniu decyzji autorytet. To mógł być tylko apostolski autorytet, który obecny jest w urzędzie sukcesji apostołów. Kanon – Pismo – sukcesja apostolska – urząd biskupi należą do siebie. Drugą kwestią w tej broszurze, która mnie zadziwiła było wymienienie istotnych części składowych eucharystycznej celebracji. Przy tym nie występuje Eucharystia, modlitwa eucharystyczna, która nie została przecież wynaleziona przez Kościół, lecz pochodzi bezpośrednio z modlitwy Jezusa – wielkiej modlitwy błogosławieństwa z żydowskiej tradycji – i razem z darami chleba i wina stanowi konstytutywne dary Pana dla Kościoła. Panu zawdzięczamy to, że możemy włączyć się w modlitwę Jezusa i poprzez jego modlenie, które było właściwym aktem ofiary ucieleśnionym na krzyżu, ofiara Chrystusa jest obecna, a Eucharystia jest czymś więcej niż zwykłym posiłkiem. W tym sensie podstawowa katolicka wizja Kościoła i Eucharystii, a także wszystko inne, o czym mówi broszura EKD, są od siebie bardzo oddalone.
Za tym stoi kluczowy problem sola scriptura (tylko Pismo). Profesor Jüngel z Tybingi (niemiecki teolog ewangelicki ks. prof. Eberhard Jüngel – przyp. D.B.) zinterpretował to poprzez formułę: sam kanon jest następcą apostołów. Ale skąd go znamy? Kto go wykłada? Każdy dla samego siebie? A może uczeni? Wtedy nasza wiara gruntuje się tylko na hipotezach, a one nie mogą nas prowadzić w życiu i śmierci. Jeśli Kościół nie posiada żadnego głosu, jeśli nie może on nic mocą swojego urzędu nic powiedzieć a temat ostatnich spraw wiary, to wtedy nie ma właśnie wspólnoty wiary. Wtedy należałoby więc skreślić słowo Kościół, ponieważ Kościół, który nie może nam zagwarantować wspólnej wiary nie jest żadnym Kościołem. O tyle też podstawowe pytanie o Kościół i Pismo jest w końcu pytaniem, które pozostaje bez odpowiedzi. To nie wyklucza oczywiście tego, że prawdziwie wierzący mogą spotkać się w głębokiej, wewnętrznej bliskości jak również i ja sam z wdzięcznością mogłem doświadczać.
Ksiądz Kardynał jest także dziekanem kolegium kardynalskiego. Czy ma Ksiądz Kardynał nadzieję poświęcenia się własnej pracy? Gdyby Eminencja miał czas, jakie teologiczne pytanie przeanalizowałby jako pierwsze, najbardziej pilne, jak brzmiałby tytuł takiej publikacji?
Wpierw chciałbym powiedzieć, że muszę się ciągle uczyć, by pozostawiać to naszemu Panu, czy będę miał czas czy też nie, ponieważ aż tak wiele lat nie mam na widoku.
Ale w jakiś sposób próbuje w wolnych chwilach, które mam rzadko, ale czasem jednak tak, coś dalej popchnąć. W sierpniu zacząłem pisać książkę o Jezusie. Wszystko wskazuje na to, że będę na nią potrzebować trzy, cztery lata. Chciałbym pokazać jak z Biblii wyłania się nam żywa i zgodna w sobie postać i jak Jezus Biblii jest także realnie obecnym Jezusem.
Rozmawiał: Guido Horst, redakcja Die Tagespost
Tłumaczenie: Dariusz P. Bruncz
Joseph kardynał Ratzinger urodził się w 1927 roku w bawarskiej miejscowości Marktl nad rzeką Inn. Od 1981 roku kardynał Ratzinger stoi na czele watykańskiej Kongregacji ds. Wiary. Wcześniej był profesorem dogmatyki na Fakultetach Teologicznych w Bonn, Münster, Tybindze, Regensburgu, a przez pięć lat kierował Archidiecezją Monachium-Freising.
Die Redaktion des Ökumenischen Internetportals Ekumenizm.pl und des Ökumenischen Magazins für Theologie Semper Reformanda möchte sich bei Seiner Eminenz Joseph Kardinal Ratzinger, sowie bei Herrn Guido Horst von der Redaktion der Tagespost für ihre freundliche Genehmigung der Übersetzung und der Publikation des Interviews vom 3. Oktober 2003 herzlich bedanken. In der vorliegenden Übersetzung präsentieren wir eine leicht gekürzte Fassung des Gespräches mit Herrn Kardinal Ratzinger.