Rozmowy

O stanie wiary, kryzysie Kościoła, liturgii, ekumenizmie i planach na przyszłość — rozmowa z kard. Josephem Ratzingerem


Kil­ka tygo­dni przed ofi­cjal­ny­mi obcho­da­mi srebr­ne­go jubi­le­uszu pon­ty­fi­ka­tu Jana Paw­ła II. pre­fekt waty­kań­skiej Kon­gre­ga­cji Wia­ry kard. Joseph Rat­zin­ger udzie­lił inte­re­su­ją­ce­go wywia­du kato­lic­kie­mu dzien­ni­ko­wi Die Tage­spost z Würz­bur­ga. Dzię­ki nie­zwy­kłej uprzej­mo­ści Redak­cji Die Tage­spost, w szcze­gól­no­ści Pana Redak­to­ra Guido Hor­sta, oraz ser­decz­no­ści Jego Emi­nen­cji Księ­dza Jose­pha kar­dy­na­ła Rat­zin­ge­ra, któ­ry oso­bi­ście zezwo­lił na umiesz­cze­nie tre­ści wywia­du w Ekumenizm.pl, mamy zaszczyt przed­sta­wić Czy­tel­ni­kom Ekumenizm.pl […]


Kil­ka tygo­dni przed ofi­cjal­ny­mi obcho­da­mi srebr­ne­go jubi­le­uszu pon­ty­fi­ka­tu Jana Paw­ła II. pre­fekt waty­kań­skiej Kon­gre­ga­cji Wia­ry kard. Joseph Rat­zin­ger udzie­lił inte­re­su­ją­ce­go wywia­du kato­lic­kie­mu dzien­ni­ko­wi Die Tage­spost z Würz­bur­ga. Dzię­ki nie­zwy­kłej uprzej­mo­ści Redak­cji Die Tage­spost, w szcze­gól­no­ści Pana Redak­to­ra Guido Hor­sta, oraz ser­decz­no­ści Jego Emi­nen­cji Księ­dza Jose­pha kar­dy­na­ła Rat­zin­ge­ra, któ­ry oso­bi­ście zezwo­lił na umiesz­cze­nie tre­ści wywia­du w Ekumenizm.pl, mamy zaszczyt przed­sta­wić Czy­tel­ni­kom Ekumenizm.plMaga­zy­nu Sem­per Refor­man­da frag­men­ty obszer­ne­go wywia­du ze zna­ko­mi­tym teo­lo­giem z Nie­miec. Księ­dzu Kar­dy­na­ło­wi oraz Redak­cji Die Tage­spost skła­da­my naj­ser­decz­niej­sze podzię­ko­wa­nia.


Pew­ne frag­men­ty wywia­du zosta­ły pomi­nię­te ze wzglę­du na roz­mia­ry tek­stu oraz poru­sza­ną tema­ty­kę ści­śle odno­szą­cą się do pro­ble­ma­ty­ki Kościo­ła Rzym­sko­ka­to­lic­kie­go w Niem­czech – np. kwe­stia obsa­dza­nia nowych die­ce­zji i rola bisku­pów, oraz pro­fi­lu współ­cze­snej teo­lo­gii rzym­sko­ka­to­lic­kiej na teo­lo­gicz­nych fakul­te­tach w Niem­czech. Pełen tekst wywia­du z kar­dy­na­łem Rat­zin­ge­rem dostęp­ny jest na stro­nach Die Tage­spost.


***


Tage­spost: Wśród kato­li­ków przy­wią­za­nych do tra­dy­cji mówie­nie o kry­zy­sie wia­ry w Koście­le nale­ży już do dobre­go tonu. Ale czy nie było tak od zawsze, że prze­cięt­ny chrze­ści­ja­nin miał wąt­pli­wo­ści, że nie rozu­miał dokład­nie wie­lu aspek­tów wia­ry, że afir­mo­wał nie­raz to, co było prze­są­dem? Jeśli więc dzi­siaj mamy kry­zys wia­ry, to co jest szcze­gól­nym zna­kiem roz­po­znaw­czym tego kry­zy­su?


Kar­dy­nał RATZINGER: Naj­pierw chciał­bym Panu przy­znać rację. Wia­ra poje­dyn­czych osób zawsze mia­ła swo­je trud­no­ści i pro­ble­my, swo­je gra­ni­ce i donio­słość. Nie może­my tego oce­niać, jed­nak­że u ducho­wych pod­staw zaszły, że się tak wyra­żę, pew­ne zmia­ny: do oświe­ce­nia, a tak­że po nim, było prze­cież tak, że świat był jasno ukie­run­ko­wa­ny na Boga. Ist­nia­ła jakaś pew­ność, że za tym świa­tem stoi wyż­sza inte­li­gen­cja, że świat ze wszyst­kim, co w nim jest – Stwo­rze­nie ze swo­im bogac­twem, rozu­mem i pięk­nem – odzwier­cie­dla Ducha Stwo­rze­nia. Mimo wszyst­kich podzia­łów ist­nia­ła też pod­sta­wo­wa pew­ność, że w Biblii Bóg sam do nas prze­ma­wia, że odkry­wa nam tutaj swo­ją twarz i że w Chry­stu­sie Bóg przy­cho­dzi do nas (…) Dzi­siej­szy obraz świa­ta jest dokład­nie odwrot­ny. Wie­lu uwa­ża, że wszyst­ko wyja­śnio­ne jest mate­rial­nie; że nie potrze­ba już wię­cej, jak powie­dział już raz Lapla­ce, hipo­te­zy Boga; wszyst­ko jest tłu­ma­czo­ne przy pomo­cy mate­rial­nych czyn­ni­ków. Ewo­lu­cja sta­ła się nowym bóstwem. Nigdzie nie ma luk, przy któ­rych potrze­bo­wa­no­by Boga. Wręcz prze­ciw­nie: uwzględ­nia­nie Boga ma zaprze­czać nauko­wym prze­ko­na­niom i w tym sen­sie jest już rzad­ko kie­dy repre­zen­to­wa­ne.


W podob­ny spo­sób wyrwa­no nam z ręki Biblię jako pro­dukt, któ­re­go powsta­nie moż­na wyja­śnić histo­rycz­nie, któ­ry odzwier­cie­dla wszę­dzie histo­rycz­ne sytu­acje i nie mówi nam w ogó­le tego, w co wie­rzy­li­śmy i z cze­go moż­na było do tej pory czer­pać natchnie­nie. Twier­dzi się, że wszyst­ko było zupeł­nie inne. W takiej wła­śnie kolek­tyw­nej sytu­acji, kie­dy wystę­pu­je nowy auto­ry­tet – czy­li to, co uwa­ża się za naukę – wypo­wia­da­ją­cy wobec nas ostat­nie sło­wo i kie­dy wie­dza popu­lar­na sty­li­zu­je się na naukę, wów­czas o wie­le trud­niej jest żyć w obli­czu Boga i przede wszyst­kim zawie­rzyć się też Bogu Biblii, Bogu w Jezu­sie Chry­stu­sie, Jemu przy­znać rację i widzieć w Koście­le żywą wspól­no­tę wia­ry. W tym sen­sie powie­dział­bym, że z per­spek­ty­wy obiek­tyw­ne­go uwa­run­ko­wa­nia świa­do­mo­ści (Bewus­st­se­ins­si­tu­ation) ist­nie­je inny punkt wyj­ścia, w któ­rym wia­ra wyma­ga o wie­le więk­sze­go zaan­ga­żo­wa­nia, a tak­że odwa­gi, prze­ciw­sta­wia­nia się rze­ko­mym fak­tom. Dro­ga wio­dą­ca do Boga sta­ła się znacz­nie trud­niej­sza.


W daw­niej­szych cza­sach Kościół dźwi­gał tak­że i tych, któ­rzy mie­li sła­bą wia­rę: jako ducho­wa Ojczy­zna (Heimat), jako miej­sce, do któ­re­go się nale­ży, jako insty­tu­cja, któ­ra usta­la zasa­dy i przy­ka­za­nia i któ­ra towa­rzy­szy czło­wie­ko­wi przez jego życie. Wyda­je się, że dziś już tak nie jest. Czy ist­nie­je zatem nie tyl­ko jakiś kry­zys wia­ry, lecz tak­że kry­zys Kościo­ła jako ducho­wej Ojczy­zny?


Kry­zys Kościo­ła jest kon­kret­ną posta­cią tego kry­zy­su świa­do­mo­ści i wia­ry. Kościół nie jawi się już jako żywa wspól­no­ta, któ­ra pocho­dzi od same­go Chry­stu­sa i udzie­la nam pew­no­ści tego, co Chry­stus mówi, dając nam przy tym ducho­wą Ojczy­znę i wewnętrz­ną pew­ność, że wia­ra jest praw­dzi­wa. Dziś Kościół jest dla wie­lu wspól­no­tą jak wie­le innych: mówi się, że jest wie­le Kościo­łów i trak­to­wa­nie swo­je­go jako tego lep­sze­go było­by czymś nie­przy­zwo­itym. Tak więc już ludz­ka przy­zwo­itość naka­zu­je patrzeć na wła­sny Kościół w spo­sób tak względ­ny, jak nale­ży patrzeć na inne Kościo­ły. Są to zatem socjo­lo­gicz­ne two­ry przy­pad­ku, któ­re były nie do unik­nię­cia, ale któ­re nie mogą dać nam więk­szej gwa­ran­cji: „Tu jesteś w domu”. Roz­pad świa­do­mo­ści kościel­nej, któ­ry jest oczy­wi­ście powią­za­ny z całym dyk­ta­tem ducho­wej sytu­acji dzi­siej­sze­go świa­ta i sta­no­wi jego kon­kret­ny przy­pa­dek roz­po­znaw­czy, jest z całą pew­no­ścią głów­nym powo­dem tego, że sło­wo nie docie­ra do nas z auto­ry­te­tem, lecz mówi­my sobie: wie­le jest w tym pięk­ne­go, ale sam muszę sobie zna­leźć to, co mi odpo­wia­da.


Kry­te­rium, dzię­ki któ­re­mu mogli­śmy umiej­sco­wić przy­wią­za­nie do poszcze­gól­nej wspól­no­ty wyzna­nio­wej lub Kościo­ła, był dla nas w Niem­czech pierw­szy Eku­me­nicz­ny Kir­chen­tag w Ber­li­nie. Orga­ni­za­to­rzy po stro­nie kato­lic­kiej i ewan­ge­lic­kiej trzy­ma­li się tego, że na przy­kład jed­no­ści jesz­cze nie ma, więc nie może ona zna­leźć swo­je­go wyra­zu we wspól­nej Eucha­ry­stii lub Wie­cze­rzy Świę­tej. Mia­ło się jed­nak wra­że­nie, że sze­ro­kie masy uczest­ni­ków Kir­chen­ta­gu nie mia­ły żad­ne­go zro­zu­mie­nia dla tego podzia­łu. Czy ele­ment kato­lic­ki roz­pły­wa się w chrze­ści­jań­skiej reli­gii jed­no­ści?


Nie­bez­pie­czeń­stwo jest bar­dzo poważ­ne. Trze­ba jed­nak wpierw uznać, że auto­ry­te­ty po stro­nie kato­lic­kiej oraz ewan­ge­lic­kiej wyklu­czy­ły wspól­ną Eucha­ry­stię. Po stro­nie pro­te­stanc­kiej był to respekt przed eku­me­nicz­nym part­ne­rem. Jed­no­cze­śnie mówio­no: pro­blem dało­by się roz­wią­zać, ale sza­nu­je­my to, że kato­li­cy kie­ru­ją się innym porząd­kiem praw­nym. Tym samym dano jed­no­cze­śnie do zro­zu­mie­nia, że wła­ści­wie tyl­ko te nor­my praw­ne musia­ły­by być prze­kro­czo­ne, a zgod­nie ze sta­nem fak­tycz­nym są już prze­kro­czo­ne.


Rozu­mie­nie Kościo­ła zosta­ło u kato­li­ków zre­la­ty­wi­zo­wa­ne. Nie chcą oni dalej uzna­wać, że Kościół daje im auten­tycz­ną gwa­ran­cję praw­dy. Przede wszyst­kim zaś rozu­mie­nie sakra­men­tu sta­ło się po obu stro­nach nazbyt nie­wy­raź­ne. Przed 30 laty wraz z Kon­kor­dią Leu­en­ber­ską pro­te­stan­ci z wiel­kim wysił­kiem odna­leź­li wspól­no­tę eucha­ry­stycz­ną, przy czym lute­ra­nie musie­li odsta­wić swo­ją wia­rę w real­ną obec­ność na dru­gi tor. Jest to pro­ces o wiel­kim zna­cze­niu, kie­dy coś, co do tej pory było czymś pod­sta­wo­wym, umiesz­cza się w obsza­rze cze­goś subiek­tyw­ne­go, rela­ty­wi­zu­jąc tym samym wła­sną wia­rę oraz jej zewnętrz­ną postać. Zarów­no po stro­nie pro­te­stanc­kiej oraz kato­lic­kiej potrzeb­na jest fun­da­men­tal­na reflek­sja nad tym, czym jest sakra­ment, jak nale­ży go pra­wi­dło­wo spra­wo­wać, jakie są ku temu warun­ki i jak jed­ność może być praw­dzi­wą jed­no­ścią, a nie reduk­cją, któ­ra póź­niej pomniej­sza sakra­ment.


Z dru­giej jed­nak stro­ny orga­ni­zu­ją się kato­li­cy, któ­rzy, jak mówią, „wier­nie sto­ją przy papie­żu i Urzę­dzie Nauczy­ciel­skim” i ota­cza­ją sza­cun­kiem to, co kato­lic­kie. Podział wśród wier­nych się­ga nie­jed­no­krot­nie do samych para­fii i pro­wa­dzi nawet do tego, że wier­ni zmie­nia­ją para­fie lub w ogó­le nie uczęsz­cza­ją do Kościo­ła. Czy widzi Ksiądz Kar­dy­nał wyj­ście z tego roz­ła­mu albo moż­li­wy, nowy począ­tek, któ­ry znów zjed­no­czy „obo­zy” wewnątrz Kościo­ła w nie­miec­ko­ję­zycz­nym obsza­rze języ­ko­wym?


Powie­dział­bym, że wewnętrz­ny roz­łam Kościo­ła jest jed­nym z naj­pil­niej­szych pro­ble­mów naszych cza­sów i że jesz­cze nie wystar­cza­ją­co sobie go uświa­do­mi­li­śmy. Jeste­śmy zaję­ci eku­me­ni­zmem i zapo­mi­na­my przy tym, że Kościół podzie­lił się w swo­im wnę­trzu, któ­re dosię­gnę­ło rodzi­ny i para­fie. Chciał­bym opo­wie­dzieć wpierw krót­ką histo­rię. Kar­dy­nał Joseph Ber­nar­din, arcy­bi­skup Chi­ca­go na krót­ko przed swo­ją śmier­cią – wyraź­nie już osła­bio­ny przez cho­ro­bę – sil­nie prze­ży­wał tę samą sytu­ację w Ame­ry­ce i zaini­cjo­wał wów­czas pro­jekt „com­mon gro­und” (wspól­ny fun­da­ment – D.B.). Jego zamia­rem była chęć utwo­rze­nia moż­li­wie sze­ro­ko roz­po­wszech­nio­ne­go forum dia­lo­gu, poprzez któ­re moż­na było­by zna­leźć wspól­ny fun­da­ment pośród wszyst­kich podzia­łów. Póź­niej kar­dy­nał zmarł, jed­nak­że uda­ło mu się jesz­cze mia­no­wać bisku­pa, któ­ry miał kon­ty­nu­ować jego dzie­ło. Ale wkrót­ce po tym cały pro­jekt ugrzązł w mar­twym punk­cie, ponie­waż oka­za­ło się po pro­stu, że ów „com­mon gro­und” już ist­nie­je.


Tym „com­mon gro­und” jest wyzna­nie wia­ry Kościo­ła. To, co ponad to wyzna­nie doda­je­my, jest naszym wymy­słem (selb­st­ge­macht) i nie może być wsku­tek tego ogni­wem łączą­cym nas wszyst­kich. To, co wykra­cza poza wspól­ne wyzna­nie Kościo­ła przy­na­le­ży do prze­strze­ni wol­no­ści, któ­rą trze­ba się też na róż­ny spo­sób nauczyć przyj­mo­wać. Wła­ści­wym, wspól­nym fun­da­men­tem, jedy­nym, któ­ry może nas pro­wa­dzić, a któ­ry nie pocho­dzi od nas samych, któ­ry nie jest wyna­le­zio­ny przez jakie­kol­wiek gre­mium lub kogoś inne­go, lecz pocho­dzą­cym ze źró­dła, jest sama wia­ra Kościo­ła. Przede wszyst­kim tego musi­my się cią­gle na nowo uczyć, że jest tyl­ko jed­na wia­ra Kościo­ła, któ­ra nie jest auto­ry­tar­nym zarzą­dze­niem, ale posa­giem Jezu­sa Chry­stu­sa dla swo­je­go Kościo­ła. Kie­dy tu i ówdzie mówi się – jak na przy­kład po ostat­niej ency­kli­ce o Eucha­ry­stii – że wia­ry nie moż­na auto­ry­tar­nie naka­zy­wać, brzmi to oczy­wi­ście wspa­nia­le. Ale ja pytam się: jaka jest alter­na­ty­wa? Czy każ­dy powi­nien ją sam dla sie­bie wymy­ślać? Jeśli tak, to wte­dy nie ma już wspól­no­ty wia­ry. To, że mamy wia­rę jest tym, co mamy wspól­ne i tyl­ko wia­ra może stwa­rzać wspól­no­to­wość. Wie­rzę, że musi­my uczy­nić wszyst­ko, aże­by znów nauczyć się, że ist­nie­je „com­mon gro­und” i że jest on rów­no­cze­śnie wol­no­ścią i gwa­ran­cją róż­no­rod­no­ści.


Wspo­mniał Ksiądz Kar­dy­nał rozu­mie­nie sakra­men­tu. Obec­nie jed­ną z naj­waż­niej­szych trosk zjed­no­czo­nych w szcze­gól­ny spo­sób z Rzy­mem kato­li­ków jest litur­gia. Czę­sto wów­czas, w odnie­sie­niu tak­że do wypo­wie­dzi Księ­dza Kar­dy­na­ła mówi się o refor­mie refor­my, a więc o refor­mie litur­gii po sobo­rze. Cze­go roz­sąd­ne­go moż­na ocze­ki­wać i na co moż­na mieć nadzie­ję w nad­cho­dzą­cych latach? Czy ołta­rze dla ludu zosta­ną zno­wu usu­nię­te?


W żad­nym wypad­ku nie powin­no zaczy­nać się zno­wu od prze­pro­wa­dza­nia zewnętrz­nych zmian, któ­re wewnętrz­nie nie są przy­go­to­wa­ne. Litur­gia sta­ła się pro­ble­ma­tycz­na, ponie­waż nazbyt szyb­ko zmie­nio­no to, co zewnętrz­ne i to bez wewnętrz­ne­go przy­go­to­wa­nia i opra­co­wa­nia. Wów­czas poja­wił się pomysł, że litur­gia jest przed­się­wzię­ciem (Veran­stal­tung) wier­nych (Geme­in­de). Wów­czas zosta­ło bar­dzo sil­nie uwy­dat­nio­ne, że wie­rzą­cy są pod­mio­tem litur­gii. Ozna­cza­ło to wte­dy, że wier­ni wymy­śla­ją sobie, jak będą litur­gię spra­wo­wać. Potwo­rzy­ły się więc koła, któ­re sobie to wydu­ma­ły. Inni nie uczest­ni­czy­li w tym i im się to nie podo­ba­ło.


W litur­gii odnaj­dzie­my się zno­wu wszy­scy razem dopie­ro wte­dy, kie­dy prze­sta­nie­my postrze­gać ją jako coś, co czy­nią wier­ni i zaprze­sta­nie­my myśle­nia pole­ga­ją­ce­go na tym, że musi­my zaan­ga­żo­wać przede wszyst­kim samych sie­bie i nas samych poka­zy­wać.


Musi­my zno­wu nauczyć się dostrze­gać, że litur­gia wpro­wa­dza nas w peł­nię Kościo­ła wszyst­kich cza­sów, w któ­rym Pan sam się nam ofia­ro­wu­je. Nie ma litur­gii bez wia­ry. Kie­dy pró­bu­je ją się uczy­nić inte­re­su­ją­cą – Bóg wie z jaki­mi pomy­sła­mi – i nie zakła­da się przy tym wia­ry, i kie­dy ogra­ni­cza się ją tyl­ko do wier­nych, a nie postrze­ga jej się jako spo­tka­nia z Panem w wiel­kiej wspól­no­cie całe­go Kościo­ła, wte­dy litur­gia roz­pa­da się. Wów­czas nie moż­na zro­zu­mieć, dla­cze­go powin­no się w niej uczest­ni­czyć. W świe­tle powyż­sze­go koniecz­ne są wewnętrz­ne uzdro­wie­nia zanim prze­pro­wa­dza się zewnętrz­ne zmia­ny. Nicze­go nie obie­cy­wał­bym sobie z tego, gdy­by­śmy teraz chcie­li natych­miast maj­stro­wać przy rze­czach zewnętrz­nych. Musi­my dojść do nowe­go litur­gicz­ne­go wycho­wa­nia, w któ­rym uświa­do­mi­my sobie, że litur­gia nale­ży wła­śnie do całe­go Kościo­ła, że w niej wier­ni łącza się z całym Kościo­łem na nie­bie i zie­mi, że to jest wła­śnie gwa­ran­cja, iż Pan przyj­dzie i zda­rzy się coś, co nigdzie indziej, przy żad­nej roz­ryw­ce i w żad­nym show się nie zda­rzy. Tyl­ko wte­dy, kie­dy odzy­ska­my spoj­rze­nie na tę wiel­kość, będzie mogła powstać wewnętrz­na wol­ność i wte­dy moż­na zasta­na­wiać się nad naj­lep­szą for­mą zewnętrz­nych rytów. Przed­tem jed­nak musi wzra­stać wewnętrz­ne zro­zu­mie­nie litur­gii, któ­re nas łączy. W litur­gii nie może­my pre­zen­to­wać naszych wyna­laz­ków, lecz musi­my wkra­czać w to, cze­go nie wyna­leź­li­śmy i to, co nad­cho­dzi.


Inną tro­ską kato­li­ków wier­nych swo­jej wie­rze wyra­ża się w ukry­tym nie­za­do­wo­le­niu z tych, któ­rzy pono­szą odpo­wie­dzial­ność w Koście­le: nie­któ­rzy bisku­pi nazbyt dłu­go i bez­czyn­nie przy­pa­tru­ją się nad­uży­ciom, łama­niu dys­cy­pli­ny lub roz­po­wszech­nia­niu nie­bez­piecz­nych teo­lo­gicz­nych nauk. Tak zwa­na „spra­wa Hasen­hüt­tla” wyraź­nie poka­za­ła, że przez wie­le lat czyn­ny był teo­log i kapłan, któ­ry naj­wy­raź­niej repre­zen­to­wał wąt­pli­we teo­rie. Czy wyż­sze pię­tra w Koście­le w Niem­czech były przez dłuż­szy czas nazbyt pobłaż­li­we?


Nie może Pan ocze­ki­wać, że wypo­wiem teraz oce­nę na temat nie­miec­kich bisku­pów, tych z wczo­raj i dziś. Przez pięć lat sam byłem jed­nym z nich, dla­te­go chciał­bym to pozo­sta­wić póź­niej­szym cza­som, któ­re będą mogły oce­niać spo­koj­niej i obiek­tyw­niej. Być może lep­szym wyj­ściem będzie ogól­ne prze­my­śle­nie: co jest nie tak, co jest nie­wy­star­cza­ją­ce? Myślę, że wiel­ką tro­ską bisku­pów było – i to mogę potwier­dzić z wła­sne­go doświad­cze­nia – utrzy­ma­nie ze sobą wier­nych w zawi­ro­wa­niach cza­sów, a więc nie­stwa­rza­nie zanie­po­ko­je­nia, któ­re dzie­li wier­nych w publicz­nych deba­tach i nie­nisz­cze­nie poko­ju w Koście­le. Trze­ba się zawsze zasta­na­wiać nad nor­ma­mi postę­po­wa­nia: czy nad­uży­cie, brak dys­cy­pli­ny, błęd­na nauka jest tak poważ­na, że muszę spro­wa­dzać na sie­bie publicz­ny krzyk jak i wszyst­kie nie­po­ko­je, któ­re przy tym wystę­pu­ją, czy raczej muszę spró­bo­wać poko­jo­we­go roz­wią­za­nia dane­go przy­pad­ku i to, co samo w sobie jest nie do przy­ję­cia tole­ro­wać, aby unik­nąć więk­szych zra­nień? To jest zawsze trud­na oce­na, któ­rą trze­ba podej­mo­wać.


Powie­dział­bym jed­nak, że naszą ten­den­cją – i tu nie wyklu­czam sie­bie – szła ku temu, by uwa­żać trwa­nie przy sobie (Beie­inan­der­se­in), uni­ka­nie więk­szych publicz­nych kon­flik­tów oraz destruk­cyj­nych ran, jakie one ze sobą przy­no­szą za naczel­ną war­tość. W świe­tle tego nie­do­ce­nia­no dzia­ła­nia innych zja­wisk. Nazbyt szyb­ko mówio­no: tę książ­kę prze­czy­ta być może dwa tysią­ce osób – czym to jest w odnie­sie­niu do całej para­fii, więk­szość i tak nic z tego nie rozu­mie, dopie­ro przez nazbyt wiel­ką uwa­gę zada­ne zosta­ną rany, któ­re tra­fią wszyst­kich. Tak więc mil­cza­no. Jed­nak­że przy tym nie uwzględ­nia­li­śmy tego, że wszyst­ko, co tole­ru­je zatru­cia, pozo­sta­wia tru­ci­znę, któ­ra dzia­ła dalej i w koń­co­wym rezul­ta­cie powo­du­je real­ne zagro­że­nie dla wia­ry­god­no­ści Kościo­ła, ponie­waż rodzi się nastę­pu­ją­ca opi­nia: moż­na powie­dzieć to i tam­to, na wszyst­ko w Koście­le jest miej­sce. Wia­ra tra­ci przez to swo­ją kon­kret­ność i swój jed­no­znacz­ny cha­rak­ter. Zada­nie, aże­by wia­ra wyraź­nie trwa­ła w Koście­le i świe­ci­ła jako jego naj­wyż­sze dobro, stra­ci­ło na swo­jej wadze i to nie tyl­ko w Niem­czech, lecz wszę­dzie tam, gdzie ta wal­ka o pra­wi­dło­we zacho­wa­nie paste­rzy mia­ła miej­sce. Cho­dzi zatem o dłu­go­trwa­łe dzia­ła­nie zastrzy­ków z tru­ci­zną. Powsta­ło wra­że­nie, że wia­ra nie jest w koń­cu aż tak waż­na, że prze­cież nie wszyst­ko wła­ści­wie wia­do­mo.


Nie chciał­bym obwi­niać poje­dyn­czych osób, ale na spo­sób pew­ne­go kolek­tyw­ne­go bada­nia sumień powin­ni­śmy się na nowo poro­zu­mieć, co do pry­ma­tu wia­ry i uświa­do­mić sobie dłu­go­trwa­łe dzia­ła­nie nega­cji. Musi­my nauczyć się wyraź­niej­sze­go dostrze­ga­nia tego, że zwy­kły spo­kój nie jest pierw­szym obo­wiąz­kiem chrze­ści­jań­skim, i że pokój może stać się leni­wy i nie­praw­dzi­wy, jeśli nie ma w sobie tre­ści.


Powróć­my do sta­nu wia­ry: moż­na powie­dzieć, że współ­cze­sna egze­ge­za biblij­na przy­czy­ni­ła się w nie­miec­ko­ję­zycz­nych kra­jach do zamę­tu wśród wier­nych. Wie­le komen­ta­rzy do Pisma Św. inter­pre­tu­je wia­rę pierw­szych Kościo­łów, nie ofe­ru­jąc jed­nak miej­sca dla spoj­rze­nia na histo­rycz­ne­go Jezu­sa i jego czy­ny. Czy jest to owoc solid­ne­go pozna­nia nauk biblij­nych? Czy nazbyt dosłow­nie inter­pre­to­wa­li­śmy ewan­ge­lie Nowe­go Testa­men­tu przez tyle wie­ków? A może jed­nak bar­dziej odpo­wied­nie było­by ponow­ne prze­bi­cie się do histo­rycz­ne­go Jezu­sa?


Oczy­wi­ście. Pro­blem histo­rycz­no-kry­tycz­nej egze­ge­zy jest natu­ral­nie ogrom­ny. Od ponad stu lat wstrzą­sa on Kościo­łem i to nie tyl­ko kato­lic­kim. Tak­że dla Kościo­łów pro­te­stanc­kich jest to wiel­ki pro­blem. War­to zauwa­żyć, że w pro­te­stan­ty­zmie utwo­rzy­ły się fun­da­men­ta­li­stycz­ne wspól­no­ty, któ­re prze­ciw­sta­wi­ły się tym kon­cep­cjom roz­kła­du i chcą inte­gral­nie utrzy­mać wia­rę poprzez odrzu­ce­nie meto­dy histo­rycz­no-kry­tycz­nej. To, że dziś wzra­sta­ją wspól­no­ty fun­da­men­ta­li­stycz­ne, odno­szą suk­ce­sy na całym świe­cie, pod­czas gdy Kościo­ły tra­dy­cyj­ne (main­stre­am-chur­ches) trosz­czą się o prze­trwa­nie, uka­zu­je donio­słość tego pro­ble­mu.


Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi mamy jako kato­li­cy lep­szą sytu­ację. Dla pro­te­stan­tów, któ­rzy nie chcą zaak­cep­to­wać tego egze­ge­tycz­ne­go kie­run­ku, pozo­stał wła­ści­wie tyl­ko manewr kano­ni­zo­wa­nia dosłow­no­ści Biblii i wyłą­cze­nia jej spod jakich­kol­wiek nego­cja­cji. Moż­na powie­dzieć, że Kościół kato­lic­ki ma tutaj więk­szą prze­strzeń, o ile Kościół żyją­cy jest prze­strze­nią wia­ry, któ­ra z jed­nej stro­ny wyzna­cza gra­ni­ce, a z dru­giej nato­miast dopusz­cza sze­ro­kie moż­li­wo­ści. Potę­pie­nie od ręki histo­rycz­no-kry­tycz­nej egze­ge­zy było­by błę­dem. Nie­sa­mo­wi­cie wie­le nauczy­li­śmy się od niej. Biblia poka­zu­je się jako bar­dziej żywa, kie­dy spoj­rzy­my na egze­ge­zę ze wszyst­ki­mi jej wyni­ka­mi: wzrost Biblii, jej roz­wój, wewnętrz­na jed­ność w kro­cze­niu naprzód i tak dalej. Tak więc z jed­nej stro­ny współ­cze­sna egze­ge­za dała nam bar­dzo wie­le, ale sta­je się ona destruk­tyw­na, kie­dy pod­da­my się wszyst­kim jej hipo­te­zom i uczy­ni­my z jej rze­ko­mej nauko­wo­ści (Wis­sen­scha­ftlich­ke­it) jedy­ne kry­te­rium. Szcze­gól­nie szko­dli­we było zasto­so­wa­nie panu­ją­cych wów­czas hipo­tez w kate­che­zie i postrze­ga­nie ich jako gło­su nauki. To był ten wiel­ki błąd ostat­nich 50 lat, że poja­wia­ją­ce się momen­tal­nie z wiel­ką pom­pą egze­ge­zy utoż­sa­mia­no z „nauką” i postrze­ga­no tę „naukę” jako jedy­nie obo­wią­zu­ją­cą, pod­czas gdy Kościo­ło­wi nie przy­zna­wa­no żad­ne­go auto­ry­te­tu. Poprzez to zarów­no kate­che­za jak i gło­sze­nie Sło­wa ule­gły frag­men­ta­ry­za­cji. Albo uwzględ­nia­no tra­dy­cję tyl­ko z poło­wicz­nym prze­ko­na­niem tak, że każ­dy mógł poznać, że koniec koń­ców nale­ży w nią wąt­pić, albo od razu przed­sta­wia­no rze­ko­me wyni­ki jako pew­ny głos nauki. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak histo­ria egze­ge­zy jest jed­no­cze­śnie cmen­ta­rzy­skiem hipo­tez, któ­re bar­dziej odzwier­cie­dla ducha panu­ją­cej wów­czas epo­ki niż praw­dzi­wy głos Biblii. Kto nazbyt szyb­ko i lek­ko­myśl­nie budu­je na tym i uzna­je to za czy­stą naukę, ten dozna­je nie­po­wo­dze­nia i szu­ka jakiejś deski ratun­ku, ale tak­że i ona może szyb­ko uto­nąć.


Musi­my dotrzeć do wywa­żo­ne­go obra­zu – to jest wal­ka, któ­ra zno­wu toczy się na mak­sy­mal­nych obro­tach: histo­rycz­no-kry­tycz­na egze­ge­za jest mia­rą wykład­ni, któ­ra może prze­ka­zać istot­ne tre­ści i jako taka musi być respek­to­wa­na, ale tak­że kry­ty­ko­wa­na. To wła­śnie mło­dzi egze­ge­ci poka­zu­ją dziś, że w egze­ge­zie tkwi nie­wia­ry­god­na ilość filo­zo­fii. To, co na pierw­szy rzut oka ma odzwier­cie­dlać głos nauki jest w rze­czy­wi­sto­ści wyra­zem kon­kret­ne­go obra­zu świa­ta, według któ­re­go na przy­kład nie mogło być zmar­twych­wsta­nia albo Jezus nie mógł w ten czy inny spo­sób mówić i tak dalej. Dziś wła­śnie pośród mło­dych egze­ge­tów powszech­ne jest rela­ty­wi­zo­wa­nie histo­rycz­nej egze­ge­zy, przy czym zna­cze­nie egze­ge­zy pozo­sta­je, zawie­ra­jąc jed­nak w sobie takie filo­zo­ficz­ne prze­słan­ki, któ­re muszą być kry­ty­ko­wa­ne. Dla­te­go spo­sób, w jaki upew­nia­my się sen­su Biblii musi zostać uzu­peł­nio­ny przez inne for­my, przede wszyst­kim poprzez kon­ty­nu­ację z poglą­da­mi wiel­kich prze­wod­ni­ków wia­ry, któ­rzy przedar­li się cał­kiem inną dro­gą do praw­dzi­we­go, wewnętrz­ne­go jądra Biblii, pod­czas gdy pozor­na, oświe­ce­nio­wa nauka, szu­ka­ją­ca tyl­ko fak­tów pozo­sta­ła na powierzch­ni, nie prze­dzie­ra­jąc się do wnę­trza, któ­re prze­cież poru­sza całą Biblią i ją utrzy­mu­je. Musi­my na nowo poznać, że wia­ra wie­rzą­cych jest praw­dzi­wym spo­so­bem widze­nia i pozna­nia i w ten spo­sób może­my dotrzeć do więk­szych powią­zań. Jesz­cze jed­na rzecz jest waż­na: scep­ty­cyzm wobec tego, co poda­je się za tę jedy­ną naukę oraz zaufa­nie wobec wia­ry Kościo­ła, któ­ry jest wła­ści­wą sta­łą i któ­ra poka­zu­je nam praw­dzi­we­go Jezu­sa. Wszyst­ko inne jest frag­men­ta­rycz­ną kon­struk­cją, w któ­rych uka­zu­je się bar­dziej duch cza­su niż korze­nie. To rów­nież prze­ana­li­zo­wa­ły obec­nie stu­dia egze­ge­tycz­ne: jak bar­dzo zróż­ni­co­wa­ne obra­zy Jezu­sa nie są wyni­kiem nauki, lecz odzwier­cie­dle­niem tego, co dany czło­wiek albo okre­ślo­na epo­ka uwa­ża­ła za nauko­wo kom­pa­ty­bil­ne.


Czy kato­li­cy i lute­ra­nie będą w prze­wi­dy­wal­nej przy­szło­ści mogli uczest­ni­czyć we wspól­no­cie ołta­rza?


Powie­dział­bym, że nie. Pierw­szy powo­dem jest wewnętrz­ny podział w ewan­ge­lic­kich wspól­no­tach. Popa­trz­my na nie­miec­ki lute­ra­nizm, w któ­rym są ludzie z głę­bo­ko, a tak­że kościel­nie ufor­mo­wa­ną wia­rą, a tak­że libe­ral­ne skrzy­dło, któ­re postrze­ga wia­rę jako kwe­stię indy­wi­du­al­ne­go wybo­ru i pozwa­la na pra­wie cał­ko­wi­te zani­ka­nie Kościo­ła. Ale abs­tra­hu­jąc od tych wewnętrz­nych napięć w śro­do­wi­skach ewan­ge­lic­kich ist­nie­ją nadal fun­da­men­tal­ne róż­ni­ce mię­dzy wyro­sły­mi z Refor­ma­cji szes­na­sto­wiecz­nej wspól­no­ta­mi a Kościo­łem kato­lic­kim. Kie­dy pomy­ślę o ofi­cjal­nej bro­szu­rze Ewan­ge­lic­kie­go Kościo­ła Nie­miec na temat Wie­cze­rzy Pań­skiej, to są tam dwie rze­czy, któ­re poka­zu­ją głę­bo­kie rysy. Z jed­nej stro­ny powie­dzia­ne jest tam, że w zasa­dzie każ­dy ochrzczo­ny chrze­ści­ja­nin może prze­wo­dzić Eucha­ry­stii. Poza chrztem nie ma wobec tego żad­nej sakra­men­tal­nej struk­tu­ry w Koście­le. Ozna­cza to zatem, że suk­ce­sja apo­sto­łów w urzę­dzie bisku­pim i kapłań­skim jest odrzu­ca­na, a któ­ra już w Biblii uka­za­na jest jako kon­sty­tu­tyw­na for­ma kształ­to­wa­nia Kościo­ła. Do tej rela­cji nale­ży kształ­to­wa­nie się nowo­te­sta­men­to­we­go kano­nu – „Pisma” Nowe­go Testa­men­tu.


Kanon nie powstał sam z sie­bie. On musiał zostać roz­po­zna­ny, a do tego koniecz­ny był wład­ny w podej­mo­wa­niu decy­zji auto­ry­tet. To mógł być tyl­ko apo­stol­ski auto­ry­tet, któ­ry obec­ny jest w urzę­dzie suk­ce­sji apo­sto­łów. Kanon – Pismo – suk­ce­sja apo­stol­ska – urząd bisku­pi nale­żą do sie­bie. Dru­gą kwe­stią w tej bro­szu­rze, któ­ra mnie zadzi­wi­ła było wymie­nie­nie istot­nych czę­ści skła­do­wych eucha­ry­stycz­nej cele­bra­cji. Przy tym nie wystę­pu­je Eucha­ry­stia, modli­twa eucha­ry­stycz­na, któ­ra nie zosta­ła prze­cież wyna­le­zio­na przez Kościół, lecz pocho­dzi bez­po­śred­nio z modli­twy Jezu­sa – wiel­kiej modli­twy bło­go­sła­wień­stwa z żydow­skiej tra­dy­cji – i razem z dara­mi chle­ba i wina sta­no­wi kon­sty­tu­tyw­ne dary Pana dla Kościo­ła. Panu zawdzię­cza­my to, że może­my włą­czyć się w modli­twę Jezu­sa i poprzez jego modle­nie, któ­re było wła­ści­wym aktem ofia­ry ucie­le­śnio­nym na krzy­żu, ofia­ra Chry­stu­sa jest obec­na, a Eucha­ry­stia jest czymś wię­cej niż zwy­kłym posił­kiem. W tym sen­sie pod­sta­wo­wa kato­lic­ka wizja Kościo­ła i Eucha­ry­stii, a tak­że wszyst­ko inne, o czym mówi bro­szu­ra EKD, są od sie­bie bar­dzo odda­lo­ne.


Za tym stoi klu­czo­wy pro­blem sola scrip­tu­ra (tyl­ko Pismo). Pro­fe­sor Jün­gel z Tybin­gi (nie­miec­ki teo­log ewan­ge­lic­ki ks. prof. Eber­hard Jün­gel – przyp. D.B.) zin­ter­pre­to­wał to poprzez for­mu­łę: sam kanon jest następ­cą apo­sto­łów. Ale skąd go zna­my? Kto go wykła­da? Każ­dy dla same­go sie­bie? A może ucze­ni? Wte­dy nasza wia­ra grun­tu­je się tyl­ko na hipo­te­zach, a one nie mogą nas pro­wa­dzić w życiu i śmier­ci. Jeśli Kościół nie posia­da żad­ne­go gło­su, jeśli nie może on nic mocą swo­je­go urzę­du nic powie­dzieć a temat ostat­nich spraw wia­ry, to wte­dy nie ma wła­śnie wspól­no­ty wia­ry. Wte­dy nale­ża­ło­by więc skre­ślić sło­wo Kościół, ponie­waż Kościół, któ­ry nie może nam zagwa­ran­to­wać wspól­nej wia­ry nie jest żad­nym Kościo­łem. O tyle też pod­sta­wo­we pyta­nie o Kościół i Pismo jest w koń­cu pyta­niem, któ­re pozo­sta­je bez odpo­wie­dzi. To nie wyklu­cza oczy­wi­ście tego, że praw­dzi­wie wie­rzą­cy mogą spo­tkać się w głę­bo­kiej, wewnętrz­nej bli­sko­ści jak rów­nież i ja sam z wdzięcz­no­ścią mogłem doświad­czać.


Ksiądz Kar­dy­nał jest tak­że dzie­ka­nem kole­gium kar­dy­nal­skie­go. Czy ma Ksiądz Kar­dy­nał nadzie­ję poświę­ce­nia się wła­snej pra­cy? Gdy­by Emi­nen­cja miał czas, jakie teo­lo­gicz­ne pyta­nie prze­ana­li­zo­wał­by jako pierw­sze, naj­bar­dziej pil­ne, jak brzmiał­by tytuł takiej publi­ka­cji?


Wpierw chciał­bym powie­dzieć, że muszę się cią­gle uczyć, by pozo­sta­wiać to nasze­mu Panu, czy będę miał czas czy też nie, ponie­waż aż tak wie­le lat nie mam na wido­ku.


Ale w jakiś spo­sób pró­bu­je w wol­nych chwi­lach, któ­re mam rzad­ko, ale cza­sem jed­nak tak, coś dalej popchnąć. W sierp­niu zaczą­łem pisać książ­kę o Jezu­sie. Wszyst­ko wska­zu­je na to, że będę na nią potrze­bo­wać trzy, czte­ry lata. Chciał­bym poka­zać jak z Biblii wyła­nia się nam żywa i zgod­na w sobie postać i jak Jezus Biblii jest tak­że real­nie obec­nym Jezu­sem.


Roz­ma­wiał: Guido Horst, redak­cja Die Tage­spost


Tłu­ma­cze­nie: Dariusz P. Bruncz


Joseph kar­dy­nał Rat­zin­ger uro­dził się w 1927 roku w bawar­skiej miej­sco­wo­ści Marktl nad rze­ką Inn. Od 1981 roku kar­dy­nał Rat­zin­ger stoi na cze­le waty­kań­skiej Kon­gre­ga­cji ds. Wia­ry. Wcze­śniej był pro­fe­so­rem dogma­ty­ki na Fakul­te­tach Teo­lo­gicz­nych w Bonn, Mün­ster, Tybin­dze, Regens­bur­gu, a przez pięć lat kie­ro­wał Archi­die­ce­zją Mona­chium-Fre­ising.


Die Redak­tion des Öku­me­ni­schen Inter­net­por­tals Ekumenizm.pl und des Öku­me­ni­schen Maga­zins für The­olo­gie Sem­per Refor­man­da möch­te sich bei Seiner Emi­nenz Joseph Kar­di­nal Rat­zin­ger, sowie bei Herrn Guido Horst von der Redak­tion der Tage­spost für ihre freun­dli­che Geneh­mi­gung der Über­set­zung und der Publi­ka­tion des Inte­rviews vom 3. Okto­ber 2003 herz­lich bedan­ken. In der vor­lie­gen­den Über­set­zung präsen­tie­ren wir eine leicht gekürz­te Fas­sung des Gespräches mit Herrn Kar­di­nal Rat­zin­ger.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.