Polska jeszcze tolerancyjna?
- 4 grudnia, 2005
- przeczytasz w 4 minuty
My, Polacy, lubimy chwalić się naszą tolerancją. To taka nasza “chluba narodowa”. W dyskusjach dotyczących tolerancji padają zawsze te same argumenty — “byliśmy najbardziej tolerancyjnym państwem Europy, u nas już od XVI wieku instniała pełna wolność religijna”. Fakt, byliśmy — ale czy jesteśmy? W ostatnich tygodniach sprawa tolerancji znów wróciła na pierwsze strony gazet. Stało się tak za sprawą “Marszów Równości”, czego skutkiem ubocznym jest fakt, że na naszą narodową […]
My, Polacy, lubimy chwalić się naszą tolerancją. To taka nasza “chluba narodowa”. W dyskusjach dotyczących tolerancji padają zawsze te same argumenty — “byliśmy najbardziej tolerancyjnym państwem Europy, u nas już od XVI wieku instniała pełna wolność religijna”. Fakt, byliśmy — ale czy jesteśmy? W ostatnich tygodniach sprawa tolerancji znów wróciła na pierwsze strony gazet. Stało się tak za sprawą “Marszów Równości”, czego skutkiem ubocznym jest fakt, że na naszą narodową tolerancję patrzymy przez pryzmat homoseksualistów i ich praw w społeczeństwie. Na równe prawa w społeczeństwie czekają jednak grupy o wiele większe niż ta, chociażby część społeczeństwa którą nazwę roboczo “niekatolikami”.
Jeżeli zaliczymy tu wyłącznie ludzi, którzy nie są członkami Kościółów katolickich otrzymamy prawie czery miliony obywateli. To dwukrotnie więcej, niż mieszka w Warszawie. Jak wygląda tolerancja dla tej grupy? Jak zachowuje się większość (89%) obywateli w stosunku do tej mniejszości? A jak zachowują się władze — w końcu reprezentanci ogółu obywateli? Przede wszystkim wielu katolików nie wie, że w Polsce, obok nich, żyją też “niekatolicy”. Utarł się pogląd, że Polacy to w dziewięćdziecięciu pięciu procentach rzymskokatolicy i w pięciu procentach ateiści. Miejsca dla innych chrześcijan, czy dla wyznawców innych religii zabrakło. W wielu miejscach z powszechną niechęcią spotyka się próba wprowadzenia, innej niż rzymskokatolicka, religii do szkół. Zdarzają się przypadki, gdy dyrektor szkoły nie wprowadza (wbrew prawnemu obowiązkowi) religii do szkoły i robi to dopiero po wielu prośbach i staraniach rodziców. Znowu w innych miejscach religię katolicką traktuje się jako przedmiot, niemal, obowiązkowy i dopiero specjalne pismo od rodziców zwalnia z uczestnictwa — dokładnie odwrotnie niż w obowiązujących przepisach.
“Niekatolik”, który przyzna, że należy do tej grupy, może się spotkać z całą gamą reakcji — od ciekawości, przez obojętność, aż po niechęć i wrogość. Często, bojąc się reakcji otoczenia, “niekatolik” stara się ukryć, co jest o tyle łatwe, że w Polsce pytanie o wyznanie jest odbierane jako niekulturalne. Najlepiej chyba, nietolerancję Polaków pokazuje jednak fakt, że jak wynika z badań OBOP, około 50% z nas chciałoby, aby politycy składali oświadczenie o wyznawanej religii.
Niestety, tolerancja tzw. “władzy” nie wygląda lepiej. W Polsce to przykład zasad jeszcze szesnastowiecznych — cuius regio, eius religio. Prezydent Warszawy (a wkrótce Prezydent Polski) dołączył krótkie nabożeństwo ekumeniczne do obchodów sześćdziesięciolecia Powstania Warszawskiego dopiero po wielu interwencjach i prośbach. Każdy dzień obchodów zaczynał się, oczywiście, katolicką mszą. Zresztą msza św., jako istotna częśc obchodów, weszła już chyba na stałe do programów świąt narodowych. Gdy pytałem znajomych “niekatolików” co o tym sądzą, usłyszałem “To taki polski folklor”. Ale gdy w czasie tegorocznych obchodów Dnia Wojska Polskiego, gdy pierwszego dnia (14 sierpnia) miało miejsce nabożeństwo w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego (ewangelicko-augsburski), a drugiego (15 sierpnia) msza w kościele katolickim — piękny przecież przykład, że można, że nie trzeba spychać “niekatolików” na margines — media zmilczały to wydarzenie.
No właśnie, media. Jak zachowują się wobec “niekatolików”? Najczęściej po prostu ich pomijają. Oczywiście, nie ich osoby — pomijają wyznanie. W poprzednim sezonie narciarskim, w jednym z dzienników tzw. popularnych zamieszczono wywiad z proboszczem parafii do której należy Adam Małysz. W wywiadzie słowo “nabożeństwo” zmieniono na “msza”. No i nigdzie nawet nie zająknięto się, że ks. Szajthauer nie jest księdzem katolickim. A przy okazji wizyt “ad limina apostolorum” w jednym z największych dzienników opiniotwórczych znalazłem informację, że do Rzymu poleciała pierwsza grupa biskupów, oraz, że do wizyty tej zobligowani są “wszyscy polscy biskupi”. Powstaje pytanie, czy np. abp Sawa czy bp Jagucki, którzy na tą wizytę, z pewnością, nie pojadą są przez autora uważani za nie-biskupów, czy nie-Polaków?
Niestety, wygląda na to, że słynna Polska tolerancja religijna zanikła niemal zupełnie. “Niekatolikami” nie interesują się ani dziennikarze, ani politycy. Może należałoby, jak ostatnio homoseksualiści, wyjść na ulice, manifestować, walczyć? Tylko po co? Tolerancji i szacunku nie zdobywa sie w końcu siłą…