Społeczeństwo kobiety w kościele

Herod i inni


20 lute­go 1943 roku Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska wraz z cór­ką Syl­wią zosta­ła aresz­to­wa­na przez Gesta­po. Dwaj jej syno­wie — Sta­ni­sław i Hen­ryk — prze­by­wa­li już w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym Mau­­thau­s­sen-Gusen. Mąż zgi­nął poźniej w cza­sie Powsta­nia Warszw­skie­go tra­fio­ny w brzuch odłam­kiem poci­sku. Dwa mie­sią­ce od momen­tu aresz­to­wa­nia, 17 kwiet­nia 1943 r., Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska zosta­ła prze­wie­zio­na razem z cór­ką do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go w Oświę­­ci­­miu-Brze­­zi­n­ce, gdzie ozna­czo­no ją nume­rem obo­zo­wym 41335. Gdzie jest […]


20 lute­go 1943 roku Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska wraz z cór­ką Syl­wią zosta­ła aresz­to­wa­na przez Gesta­po. Dwaj jej syno­wie — Sta­ni­sław i Hen­ryk — prze­by­wa­li już w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym Mau­thaus­sen-Gusen. Mąż zgi­nął poźniej w cza­sie Powsta­nia Warszw­skie­go tra­fio­ny w brzuch odłam­kiem poci­sku. Dwa mie­sią­ce od momen­tu aresz­to­wa­nia, 17 kwiet­nia 1943 r., Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska zosta­ła prze­wie­zio­na razem z cór­ką do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go w Oświę­ci­miu-Brze­zin­ce, gdzie ozna­czo­no ją nume­rem obo­zo­wym 41335.


Gdzie jest nowo naro­dzo­ny król żydow­ski? Pyta­nie trzech nie­zna­nych przy­by­szów ze Wscho­du wstrzą­snę­ło nie tyl­ko Hero­dem. Zadrże­li dwo­rza­nie i urzęd­ni­cy, kapła­ni i przy­wód­cy naro­du. Dozna­li wstrzą­su i to nie tyle z powo­du zasko­cze­nia, ile stra­chu. Co uczy­ni wład­ca Judei na wieść o pre­ten­den­cie do tro­nu? Kto się ostoi wobec gnie­wu potwo­ra, któ­ry cho­dzi noca­mi po kory­ta­rzach pała­cu i wyje jak dzi­ki zwierz, woła­jąc podu­szo­nych synów i bra­ta, któ­re­go z obłęd­nej miło­ści kazał otruć. Kto unik­nie zemsty tego, któ­ry pisał do cesa­rza Augu­sta: Zabi­jam, ponie­waż mogą prze­stać mnie kochać! A ja chcę, żeby mnie kocha­li! Impe­ra­tor Rzy­mu uwa­żał go za sza­leń­ca. Kazał więc Cyry­no­wi, lega­to­wi Syrii, wni­kać we wszyst­kie spra­wy Judei.


Herod opa­no­wał się wobec dostoj­nych gości ze Wscho­du, kró­lów czy kapła­nów. Może nie wie­dział, jak wiel­ka jest ich wła­dza, jakie ukła­dy mogą ich łączyć z wszech­wład­nym Rzy­mem? A może ode­zwał się w nim zręcz­ny poli­tyk, dla któ­re­go liczy­ła się tyl­ko sku­tecz­ność w osią­gnię­ciu celu. Grzecz­nie wypra­wił więc Mędr­ców do Betle­jem i uprzej­mie pro­sił, by powia­do­mi­li go o miej­scu poby­tu kró­lew­skie­go Dziec­ka, aby i on sam mógł oddać Mu należ­ny pokłon.


Czy już wte­dy w umy­śle Hero­da zalę­gła się zbrod­nia wymie­rzo­na prze­ciw­ko bez­bron­nym? Na pew­no tak, choć nie na taką ska­lę. Dopie­ro gdy go Mędr­cy zawie­dli, gdy „inną dro­gą wró­ci­li do swej ojczy­zny”, wpadł w gniew. Liczył się już tyl­ko cel. W Betle­jem i oko­li­cy roz­legł się krzyk mor­do­wa­nych i jęk matek opła­ku­ją­cych synów.


Czy była to pierw­sza zbrod­nia popeł­nio­na na bez­bron­nych dzie­ciach? Z pew­no­ścią nie. Może tyl­ko pierw­sza opi­sa­na przez kro­ni­ka­rzy. Może pierw­sza, ale nie ostat­nia.


* * *


Nazy­wa­ła się Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska i pocho­dzi­ła z Łodzi. W roku 1922 ukoń­czy­ła Pań­stwo­wą Szko­łę Położ­ni­czą w War­sza­wie i roz­po­czę­ła pra­cę położ­nej — w służ­bie mat­ce i dziec­ku. Lubi­ła swój zawód, ponie­waż bar­dzo kocha­ła małe dzie­ci. Trud­ny był teren jej dzia­łal­no­ści w przed­wo­jen­nej Łodzi. Zamiesz­ki­wa­ła go bie­do­ta, więc bie­gnąc do poro­du, dźwi­ga­ła w tor­bie nie tyl­ko lekar­stwa i opa­trun­ki, lecz tak­że coś słod­kie­go, by umi­lić smut­ne i twar­de życie dzie­ci, ocze­ku­ją­cych na powrót matek z fabryk.


Zawsze uśmie­cha­ła się na wspo­mnie­nie dziec­ka, któ­re­mu pomo­gła przyjść na świat. Dziec­ko było dla niej naj­więk­szym cudem, a sam akt rodze­nia naj­wspa­nial­szym bio­lo­gicz­nym unie­sie­niem natu­ry. To była poezja jej życia, bo jeśli pod­sta­wą poezji — jak twier­dzi Robert Gra­ves — jest miłość, to Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska była poet­ką.


20 lute­go 1943 roku Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska wraz z cór­ką Syl­wią zosta­ła aresz­to­wa­na przez Gesta­po. Dwaj jej syno­wie — Sta­ni­sław i Hen­ryk — prze­by­wa­li już w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym Mau­thaus­sen-Gusen. Mąż zgi­nął poźniej w cza­sie Powsta­nia Warszw­skie­go tra­fio­ny w brzuch odłam­kiem poci­sku. Dwa mie­sią­ce od momen­tu aresz­to­wa­nia, dnia 17 kwiet­nia 1943, Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska razem z cór­ką zosta­ła prze­wie­zio­na do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go w Oświę­ci­miu-Brze­zin­ce, gdzie ozna­czo­no ją nume­rem obo­zo­wym 41335.


Kie­dy w blo­ku, gdzie prze­by­wa­ły cho­re więź­niar­ki, zacho­ro­wa­ła cięż­ko zawo­do­wa położ­na, Schwe­ster Kla­ra, Niem­ka zabi­ja­ją­ca rodzą­ce się tam dzie­ci, pani Sta­ni­sła­wa zastą­pi­ła dro­gę obo­zo­we­mu leka­rzo­wi, pro­sząc o powie­rze­nie jej funk­cji położ­nej. Zary­zy­ko­wa­ła życie, gdyż taki gest odwa­gi mógł się skoń­czyć tra­gicz­nie. Chy­ba tyl­ko zasko­cze­niu SS-mana nale­ży przy­pi­sać jego decy­zję pozo­sta­wie­nia pani Lesz­czyń­skiej w tak zwa­nym rewi­rze, czy­li „izbie cho­rych”.


W kil­ka dni póź­niej sta­nę­ła przed obli­czem osła­wio­ne­go dok­to­ra Men­ge­le, któ­ry pole­cił jej, by wszyst­kie dzie­ci natych­miast po urodz­niu zabi­ja­ła, tak jak czy­ni­ła to poprzed­nia położ­na Schwe­ster Kla­ra i jej pomoc­ni­ca, nie­miec­ka pro­sty­tut­ka Schwe­ster Pfa­ni. Topi­ły one nowo naro­dzo­ne dzie­ci w becz­ce. Po każ­dym poro­dzie, z poko­ju tych kobiet docho­dził do uszu matek gło­śny bul­got i plusk wody. Wkrót­ce potem mat­ka mogła ujrzeć cia­ło swe­go dziec­ka wyrzu­co­ne przed blok i szar­pa­ne przez szczu­ry. Dok­tor Men­ge­le ostrzegł panią Sta­ni­sła­wę, że za nie­wy­ko­na­nie roz­ka­zu cze­ka ją śmierć.


Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska goto­wa była jed­nak umrzeć w obro­nie życia dziec­ka. — Nie, nigdy. Nie wol­no zabi­jać dzie­ci! — odpo­wie­dzia­ła po nie­miec­ku. Do drżą­cych z nie­po­ko­ju matek mówi­ła: Nigdy nie wyko­nam ich roz­ka­zu, dla maleń­kich nie­wi­nią­tek nie będę Hero­dem, nigdy!


I uda­ło się. Nikt nie doniósł Niem­com. Ponad trzy tysią­ce razy krzyk nowo naro­dzo­ne­go dziec­ka obwiesz­czał świa­tu, że pani Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska nie wyko­na­ła roz­ka­zu.


* * *


Poro­dy odby­wa­ły się na niskim mur­ku ogrzew­czym, prze­waż­nie zim­nym. Roz­ło­żo­ny był na nim koc, rusza­ją­cy się od wszy. Przed roz­po­czę­ciem poro­du Mama Lesz­czyń­ska, jak ją nazy­wa­ły więź­niar­ki, klę­ka­ła przy mur­ku, kry­ła twarz w dło­niach i modli­ła się: Mat­ko Boża, załóż choć jeden pan­to­fe­lek i przy­bądź szyb­ko z pomo­cą.


W epo­ce „dymią­cych pie­ców”, w dobie zaprze­cze­nia czło­wie­czeń­stwa, w miej­scu, gdzie nikt nie dbał o życie, zwy­kła położ­na modli­ła się, by poród się udał. I wszyst­ko gra­ni­czy­ło z cudem. Przy bra­ku środ­ków opa­trun­ko­wych i narzę­dzi chi­rur­gicz­nych, przy bra­ku wody nawet, w anty­sep­tycz­nych warun­kach — nie było zaka­żeń poło­go­wych.


Mama Lesz­czyń­ska codzien­nie rzu­ca­ła na sza­lę wła­sne życie. Codzien­nie musia­ła wybie­rać i wybie­ra­ła. Wybie­ra­ła życie dziec­ka, obce­go dziec­ka. Czy dziś uda­ło by jej się zro­zu­mieć kobie­ty masze­ru­ją­ce uli­ca­mi miast ame­ry­kań­skich, wło­skich, pol­skich, irlandz­kich i doma­ga­ją­cych się pra­wa do decy­do­wa­nia o życiu dziec­ka, ich dziec­ka? A cóż powie­dzieć o leka­rzach, więź­niach Oświę­ci­mia-Brze­zin­ki, któ­rzy wal­czy­li o życie stra­co­ne i za to stra­co­ne życie odda­wa­li wła­sne?


W nocy z 5. na 6. grud­nia 1943 roku uro­dził się kolej­ny maleń­ki wię­zień. Mama Lesz­czyń­ska poda­ła go osiem­na­sto­let­niej więź­niar­ce, Marii Oyrzyń­skiej — nr 40275, mówiąc: A teraz naj­waż­niej­sze — ochrzci­my dziec­ko. Dziec­ko musi być natych­miast ochrzczo­ne. Pamię­taj, że nikt inny tyl­ko my jeste­śmy za to odpo­wie­dzial­ne. Dzie­ci nie mogą umie­rać bez chrztu świę­te­go. To był pierw­szy chrze­śniak mło­dziut­kiej Marii. Położ­na unio­sła nad gło­wą dziec­ka kubek z wodą: Ada­mie, ja cie­bie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świę­te­go.


Jak na warun­ki obo­zo­we Adaś żył dłu­go — całe trzy tygo­dnie. Czy war­to było się nara­żać? Czy war­to było nara­żać się dla rodzą­cych Żydó­wek, wobec któ­rych obo­wią­zy­wa­ły surow­sze zarzą­dze­nia? Żydow­skim dzie­ciom nie wol­no było nawet obci­nać pępo­wi­ny, mia­ły razem z łoży­skiem być wyrzu­ca­ne do kubła na śmie­ci. Czy war­to było rzu­cać na sza­lę wła­sne życie? Czy war­to było, sko­ro z trzech tysię­cy ode­bra­nych przez Mamę Lesz­czyń­ską poro­dów prze­ży­ło trzy­dzie­ścio­ro dzie­ci? Kil­ka­set wywie­zio­no do Nakła w celu zniem­cze­nia, 1500 zosta­ło uto­pio­nych przez Kla­rę i Pfa­ni, a tysiąc zmar­ło z zim­na i gło­du.


Jeśli w mojej Ojczyź­nie — pisa­ła Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska w słyn­nym rapor­cie położ­nej — mia­ły­by doj­rze­wać ten­den­cje skie­ro­wa­ne prze­ciw­ko życiu, to wie­rzę w głos wszyst­kich położ­nych, wszyst­kich uczci­wych matek i ojców w obro­nie życia i praw dziec­ka.


Mia­rą wiel­ko­ści czło­wie­ka są akty odwa­gi i poświę­ce­nia podej­mo­wa­ne w obli­czu staw­ki naj­wyż­szej. Los Sta­ni­sła­wy Lesz­czyń­skiej wypeł­nił się w losie poni­żo­nych, upodlo­nych, bez­rad­nych i bez­sil­nych. W świe­cie, w któ­rym zli­kwi­do­wa­no moral­ny sys­tem war­to­ści zacho­wa­ła ona wia­rę w sens wal­ki, w zwy­cię­stwo dobra i życia. Zacho­wa­ła ją nie tyl­ko za sie­bie, lecz tak­że za tych, któ­rym jej zabra­kło, któ­rzy chcie­li prze­żyć za każ­dą cenę. „Mama” nosi­ła w sobie ogrom miło­ści i miło­sier­dzia. Kocha­ła dzie­ci i kocha­ła życie. Sta­ła się mat­ką bez­bron­nych, aby zwy­cię­żył Czło­wiek i to, co w nim naj­lep­sze. W swej bez­na­dziej­nej wal­ce nie była samot­na, bo nawet w obli­czu śmier­ci nie jest samot­ny ten, kto tak moc­no zwią­za­ny jest z inny­mi.


Bez sło­wa skar­gi odby­wa­ła swą ostat­nią ludz­ką dro­gę ku dru­gie­mu brze­go­wi życia. Umie­ra­ła na raka i bar­dzo cier­pia­ła. Umie­ra­ła śmier­cią gło­do­wą i zno­si­ła to god­nie i odważ­nie — tak, jak żyła.


Widzia­łem ją tyl­ko raz. W roku 1970 mia­łem szczę­ście uczest­ni­czyć w uro­czy­stym kon­cer­cie ku czci Mamy Lesz­czyń­skiej w łódz­kim Teatrze Wiel­kim. Spo­tka­ła się wte­dy z tą trzy­dziest­ką pozo­sta­łych przy życiu dzie­ci, jej oświę­cim­skich dzie­ci. A 11 mar­ca 1974 roku, po dru­giej stro­nie gra­ni­cy, któ­rą prze­kra­cza­my w lęku przed nie­zna­nym, może powi­ta­ła ją ta resz­ta, któ­ra z pew­no­ścią dobrze zapa­mię­ta­ła jej uśmiech i ser­decz­ne cie­pło rąk.


Pozwo­lę sobie na zakoń­cze­nie zacy­to­wać sło­wa łódz­kie­go leka­rza, dok­to­ra Bro­ni­sła­wa Lesz­czyń­skie­go, syna pani Sta­ni­sła­wy, z jego wspo­mnień o mat­ce:


Boga nikt nie widział, ale pie­śnią żywą, mówią­cą o Jego miło­ści do nas jest mat­ka. Nie tyl­ko moja mat­ka, ale każ­da, któ­ra jest Jego słu­żeb­ni­cą, bez wzglę­du na to, czy słu­ży Mu w cichym domu, czy w pie­kle Oświę­ci­mia. W służ­bie bowiem Bogu nie moż­na zdra­dzić miło­ści ku czło­wie­ko­wi, któ­ra jest jedy­nym czyn­ni­kiem, bio­rą­cym życie w obro­nę. Udo­wod­ni­ła to swo­im życiem Sta­ni­sła­wa Lesz­czyń­ska, mat­ka nasza i oświę­cim­skich więź­nia­rek, któ­ra mimo cier­pień ponad ludz­ką wytrzy­ma­łość oraz cią­głe­go zagro­że­nia śmier­cią za rato­wa­nie innym życia — zacho­wa­ła posta­wę słu­żeb­ni­cy swe­go Boga.


A. Orsi­ni

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.