Jest alternatywa — w odpowiedzi T. Terlikowskiemu
- 12 lipca, 2007
- przeczytasz w 4 minuty
To prawda, że postawa, oczekująca, czy wręcza dopominająca się od Rzymu rezygnacji z własnej tożsamości eklezjalnej jest co najmniej naiwna, jednak między demonstrowaną władczością i straszeniem “eklezjalnym relatywizmem” a z drugiej strony wojennym wezwaniami do porzucenia “iluzji dialogu” jest spora przestrzeń, o której warto pamiętać. Tomasz Terlikowski dziwi się, że inni się dziwią. Jest zdumiony zdumieniem innych i zaskoczony zaskoczeniem innych. Przekonuje, że nadszedł czas, aby przypomnieć katolickie stanowisko […]
To prawda, że postawa, oczekująca, czy wręcza dopominająca się od Rzymu rezygnacji z własnej tożsamości eklezjalnej jest co najmniej naiwna, jednak między demonstrowaną władczością i straszeniem “eklezjalnym relatywizmem” a z drugiej strony wojennym wezwaniami do porzucenia “iluzji dialogu” jest spora przestrzeń, o której warto pamiętać.
Tomasz Terlikowski dziwi się, że inni się dziwią. Jest zdumiony zdumieniem innych i zaskoczony zaskoczeniem innych. Przekonuje, że nadszedł czas, aby przypomnieć katolickie stanowisko w kwestiach eklezjologicznych. Cóż się takiego stało, że zaistniała nagła potrzeba stwierdzenia czegoś, co każdy uważny uczestnik dialogu ekumenicznego wie? Jakaż to ogromna herezja relatywizmu ogarnęła ekumeniczne rozmowy, że należało wytoczyć armaty, które nie tylko w żadnym wypadku nie uwzględniły obecnego stanu dialogu ekumenicznego na płaszczyźnie międzynarodowej, ale zignorowały zupełnie różnorodność eklezjalnej perspektywy w łonie Kościoła rzymskokatolickiego. Nie chodzi bowiem o marginalne, często skrajne żądania lewackich ruchów kościelnych, spełnienie których oznaczałoby totalną destrukcję Kościoła rzymskokatolickiego, ale o uwzględnienie dialogu szans i modlitwy, który polega w końcu na uczeniu się. To stanowisko wielokrotnie podkreślali najwyżsi przedstawiciele wspólnoty rzymskokatolickiej, w tym papieże – uczestniczymy dialogu, ponieważ chcemy się uczyć. Skoro tak, to najwidoczniej istnieje potrzeba uczenia się, wynikająca z bezpośredniego doświadczenia owoców działania Ducha Świętego poza rogatkami wytyczającymi granice Kościoła rzymskokatolickiego.
Współczesna teologia rzymskokatolicka jest niezmiernie bogata. Już w wypowiedziach czołowych ekumenistów katolickich, szczególnie tych egzystencjalnie zaznajomionych z Kościołami ewangelickimi, wyraźnie widać wolę zbliżenia i takiej interpretacji dokumentów soborowych, które moralnie i teologicznie (kard. Karl Lehmann) pozwalają na mówienie o ewangelickich wspólnotach jako Kościołach. Świadomość istnienia różnych typów Kościoła (kard. Walter Kasper), symfoniczność chrystianizmu (kard. Hans Urs von Balthasaar) to nie są puste hasła, wypracowane nocną porą przy profesorskim stoliku konstrukcje teoretyczne. To bezpośrednie, nie skażone kurialno-komisyjnym rygorem, doświadczenia wspólnej modlitwy i żarliwych prób zrozumienia się nawzajem.
Trudno po opublikowanej notyfikacji nie odnieść wrażenia, że owo zrozumienie odbywa się w zasadzie jednotorowo, przynajmniej w nurcie oficjalnym. Wystarczy przypomnieć ogromne larum, jakie podniosło się po watykańskiej stronie, gdy Kościoły ewangelickie i anglikańskie, odczytując znaki Ducha Świętego, dopuściły kobiety do posługi biskupiej. Wówczas narodził się niepokój, że Watykan występuje z pozycji silniejszego, strasząc zastopowaniem rozmów, jeśli Kościoły te nadal będą dopuszczać kobiety do biskupstwa, którego Rzym i tak w Kościołach reformacyjnych nie uznaje. Nie było wówczas zrozumienia dla wewnętrznych spraw anglikanów czy luteranów – pojawiła się smutna atmosfera medialnego dialogu za pomocą dziwnych sformułowań, graniczących niejednokrotnie z szantażem. Jeśli watykański dokument coś osiągnął, to na pewno zachęcił do kroku wstecz. Po 60 latach dialogu mamy mówić tym samym, a może jeszcze gorszym językiem niż na początku ekumenicznej drogi – tego najwyraźniej chce dokument, bo trudno sobie wyobrazić, że w oficjalnych komisjach dialogu zasiada grupka niekontrolowanych myślicieli-rewolucjonistów, którzy za wszelką cenę chcieliby się dostać do ekumenicznych podręczników za wybitne osiągnięcia.
Niestety, wracamy najwyraźniej do punktu wyjścia, o czym świadczy choćby oficjalna reakcja Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Cieszę się jednak, że pośród wielu emocji po wszystkich stronach, także tych, które można określić jako chłodne “wzruszenie ramionami”, co zdaje się prezentować Tomasz Terlikowski, świat ekumeniczny nie dał się sprowokować i ostentacyjnie wręcz zapowiada chęć wzmocnienia dialogu, kontynuowania rozmów, modlitwy, czy nawet sporów. Dlaczego? Domyślam się, że z powodu cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości. To właśnie dzięki nim, mimo deklarowanego oburzenia, zasmucenia i skonsternowania, które ironizuje Tomasz Terlikowski (sam przecież ekumenista), ogólna wymowa ekumenicznych reakcji na watykańską notyfikację można sprowadzić do stwierdzenia, że ekumenizm kurialny już dawno temu zatracił kontakt z parafialną i międzyludzką rzeczywistością, że kolejne nakazy, zakazy, zalecenia, polecenia, instrukcje, deklaracje, notyfikacje, komunikaty i ostrzeżenia przyjmowane są uważnie, ale już bardziej cierpliwie, wyrozumiale, bardziej z dobrodusznością, ale przede wszystkim z kluczową, ewangeliczną świadomością, że i tak ostatnie słowo należy do Ducha Świętego.