Kobieta do omiatania — parafianki w oczach księdza
- 9 marca, 2007
- przeczytasz w 3 minuty

W zasadzie nie obchodzę Dnia Kobiet i nie snuję wtedy żadnych refleksji na temat ciężkiej doli chłopki pańszczyźnianej. Jeżeli chodzi o świeże orchidee to przyzwyczajona jestem do dostawania ich od swoich współpracowników za mój wybitny wkład w ich życie. Siedząc też w pierwszych ławkach przed ołtarzem (jedyne wolne dla tych co przychodzą równo z rozpoczęciem liturgii) nie snuję marzeń o tym, żeby przemieniać chleb w Ciało i wino w Krew Chrystusa albo wygłaszać kazania. Moja córka nie chciała być ministrantką, za to syn marzył o zostaniu bielanką.
W zasadzie nie obchodzę Dnia Kobiet i nie snuję wtedy żadnych refleksji na temat ciężkiej doli chłopki pańszczyźnianej. Jeżeli chodzi o świeże orchidee to przyzwyczajona jestem do dostawania ich od swoich współpracowników za mój wybitny wkład w ich życie. Siedząc też w pierwszych ławkach przed ołtarzem (jedyne wolne dla tych co przychodzą równo z rozpoczęciem liturgii) nie snuję marzeń o tym, żeby przemieniać chleb w Ciało i wino w Krew Chrystusa albo wygłaszać kazania. Moja córka nie chciała być ministrantką, za to syn marzył o zostaniu bielanką.
Żadne z nich nie marzy o zostaniu księdzem. Generalnie więc nie czuję się dyskryminowana. Za to mój mąż wygłosił ostrą krytykę naszego proboszcza, kiedy w niedzielę usłyszał z okazji 8 marca, że kobiety są potrzebne „bo dom jest omieciony, a rodzina nakarmiona”. Zarzut, że on sam nie umiałby sobie poradzić z tak prozaicznymi zadaniami zabolał mojego męża bardzo – zwłaszcza, że od początku naszego małżeństwa trwa spór, kto z nas lepiej gotuje i sprząta.
Tym niemniej refleksje nie dotyczą podziału ról, ale raczej tego, jak widzą tę rolę księża. Otóż, nasz proboszcz jest naszym rówieśnikiem – a więc człowiekiem w wieku inżyniera Karwowskiego z filmu Czterdziestolatek. Trudno nie zauważyć, że w czasach, kiedy perypetie inżyniera Karwowskiego były wyświetlane cała nasza trójka była zaledwie nastolatkami. I raczej od tego czasu kobiety nie porzuciły szkół i pracy zawodowej. Natomiast zdecydowanie łatwiej o zaopatrzenie w podstawowe środki do życia. Gdyby nasz ksiądz (proboszcz dużej parafii w stolicy) był wyjątkiem w swoich dosyć archaicznych wyobrażeniach na temat – nawet nie kobiet – ale życia codziennego milionów małżeństw pewnie można byłoby się tylko pośmiać.
Niestety, taki całkowity brak wglądu w życie codzienne parafian to nie jest problem jednostkowy. W ciągu osiemnastu lat małżeństwa mieszkaliśmy w czterech parafiach. Oczywiście to my byliśmy częstymi gośćmi w świątyni, gdzie wysłuchiwaliśmy wiele pouczeń – które – śmiem twierdzić – wyśmiałaby siostra Łazarza Maria, o Pryscylli i Akwili – przyjaciołach świętego Pawła nie wspominając. Raz jednakże w roku to księża (najczęściej nasi rówieśnicy) składali nam tzw. wizytę duszpasterską. Byliśmy najpierw młodym małżeństwem na dorobku z jednym dzieckiem, potem dojrzałym małżeństwem z własnym mieszkankiem i dwojgiem dzieci, a wreszcie małżeństwem w wieku średnim z odchowanymi dziećmi, którymi nie mamy powodu się wstydzić.
W czasie tych “przelotów komet” (średni czas wizyty duszpasterskiej 7 minut) zaledwie trzy razy ksiądz zainteresował się naszym życiem codziennym – a dokładniej zapytał męża o jego pracę. Przy tej okazji usłyszeliśmy wtedy (nasza pięcioletnia córka ostentacyjnie zlekceważyła wizytę i czytała sobie Pchłę Szachrajkę) – „o, to dziecko takie zdolne po tatusiu”. Tylko raz ksiądz (trzydziestolatek) zainteresował się moją pracą – kiedy w trakcie wizyty nie zastał mnie w domu i mąż wyjaśnił, że to nie porzucenie, ale służbowa delegacja. A w końcu realia są takie, że nawet mężowie będący tradycyjnymi katolikami i tęskniący do XIX-wiecznych standardów pobożności wolą dzielić się z żoną odpowiedzialnością za materialny byt rodziny oraz koniecznością obsłużenia odkurzacza czy zmywarki.
Najwyraźniej jednak wiedza o codziennym życiu wiernych czerpana jest głównie z żywotów świętych. Stąd nie dziwią takie kazusy jak zachęta do spowiedzi, z powołaniem się na świętego ojca Pio, który miał ponoć mawiać, że to mąż powinien pierwszy iść do spowiedzi bo wtedy żona będąc z natury ciekawska kobietą zechce go naśladować. Ale naprawdę prawdziwa zgroza ogarnia mnie na myśl o tym, jakie wzorce rodzinne mieli księża, którzy matkę postrzegają w kategorii sprzątaczki i kucharki i kogoś w rodzaju ciekawej małpy z wiersza Fredry, a ojca w kategorii dostarczyciela środków do życia i egzekutora kar.