- 1 kwietnia, 2016
- przeczytasz w 6 minut
Zasadniczo Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce ordynuje kobiety do urzędu duchownego od kilkudziesięciu lat. Nie są one wprawdzie proboszczami czy biskupami, a pełnią służbę diakona. 1 kwietnia br. rozpocznie się w Warszawie Synod Kościoła , który ma głoso...
Ordynacja kobiet u luteranów — jest, ale jakby nie było
Zasadniczo Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce ordynuje kobiety do urzędu duchownego od kilkudziesięciu lat. Nie są one wprawdzie proboszczami czy biskupami, a pełnią służbę diakona. 1 kwietnia br. rozpocznie się w Warszawie Synod Kościoła , który ma głosować nad wnioskiem Biskupa Kościoła o dopuszczeniu kobiet do posługi prezbitera (księdza).
Tak, kobiety pełnią urząd duchownego w Kościele luterańskim od kilkudziesięciu lat! Głoszą Słowo Boże i sprawują sakramenty obok i wspólnie ze swoimi kolegami w urzędzie. Robią zatem to, co stanowi sens urzędu duchownego i powołania Kościoła. Skąd zatem emocje towarzyszące dyskusjom i zbliżającej się sesji synodu? Po co dyskutować nad ordynacją kobiet, skoro de facto ordynacja kobiet JUŻ JEST?
Wyjaśnienie tematu ordynacji kobiet w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce nie jest łatwe z kilku powodów.
Po pierwsze: brakuje uporządkowanej nauki o urzędzie, która jest obecnie zlepkiem różnych idei teologicznych reprezentowanych w światowym luteranizmie. W polskim Kościele luterańskim akcenty porozkładane są w różnych miejscach, a nomenklatura kościelna nie współgra z teologią i praktyką. I tak teoretycznie istnieje jeden urząd duchownego, manifestujący się w posłudze diakona, prezbitera i biskupa. Nie można go jednak mylić z trójstopniowym rozumieniem urzędu obecnym chociażby w tradycji rzymskokatolickiej, prawosławnej, anglikańskiej czy starokatolickiej. W teologii luterańskiej istnieje zasadniczo jeden urząd i jedna ordynacja. A jednak w przypadkach, jakie zna całkiem niedawna historia, dochodziło do „ponownej ordynacji” diakonów (mężczyzn) na prezbitera, a w odniesieniu do biskupów od kilku lat mówi się o tzw. konsekracji i introdukcji (wprowadzeniu w urząd), zamiast jedynie o wprowadzeniu w urząd biskupa.
Zasadniczo diakon w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce posiada to samo wykształcenie teologiczne, co księża (prezbiterzy). Diakoni (kilkanaście kobiet i jeden mężczyzna) zdają te same egzaminy kościelne i niejednokrotnie pełnią tę samą służbę. „Kariera zawodowa” diakona jest jednak ograniczona – nigdy nie zostanie proboszczem, choć faktycznie takie obowiązki może sprawować i sprawuje – i nigdy nie zostanie biskupem. Diakon może chrzcić, głosić kazania, prowadzić pogrzeby, a po uzyskaniu specjalnego zezwolenia prowadzić nabożeństwa z sakramentem Wieczerzy Pańskiej. Wynika to z tego, że urząd w teologii luterańskiej nie jest sakramentem, stopniem wtajemniczenia, a powołaniem, które Kościół rozpoznaje i potwierdza apostolskim zwyczajem modlitwy i nałożenia rąk. Zasadniczo chrzest daje w rozumieniu luterańskim wszystko to, co konieczne jest do sprawowania urzędu duchownego. Ordynacja jest publicznym uprawomocnieniem do powołania otrzymanego bez zasługi w Sakramencie Chrztu Świętego (zasada powszechnego kapłaństwa ochrzczonych). Co ciekawe, za pozostawieniem kobiet-diakonów opowiadają się również przeciwnicy ordynacji kobiet, nie widząc w tym sprzeczności. Przywoływane wersety biblijne nie uwzględniają faktu, że już w samym luteranizmie istnieją różne rozumienia posługi diakona, które w żadnym nie są odwzorowaniem nowotestamentowego modelu w skali 1:1.
Drugim powodem są niełatwe okoliczności o charakterze tzw. społecznym. W polskim Kościele luterańskim droga kobiet do publicznej służby była długa i wyboista. Stopniowo pojawiały się absolwentki teologii ewangelickiej wprowadzane nie bez oporu dopiero w latach 60. w urząd nauczania kościelnego (katechetki). Później ich służbę zrównano z posługą diakona. Wcześniej jeszcze kobiety przebijały się przez gąszcz tradycji – począwszy od obejmowania stanowisk w radach parafialnych i przejmowania odpowiedzialności za katechizację dzieci. Dziś kwestie te są oczywiste także dla przeciwników ordynacji kobiet – w czasach, gdy o nich decydowano, wzbudzały ogromne emocje i – podobnie jak dzisiaj – obawy o upadek Kościoła. W tym wszystkim nie słychać było ani skarg, ani pretensji, ani ambicji kobiet. Tym bardziej nie było i w sumie nie ma feministycznych haseł – kobiety po prostu służyły, a wierni ich prace doceniali. O roli kobiet, o tym, jakie jest ich miejsce w Kościele, dyskutowali na przestrzeni wieków głównie mężczyźni – także w Polsce. Zmiana w sposobie dyskusji i uwagi co do jej treści postrzegane są gdzieniegdzie jako zamach na „biblijne wartości” czy nawet samo Pismo – w tym kontekście starożytne modele współżycia społecznego, w tym przede wszystkim patriarchalizm – urastają do rangi prawdy objawionej sprasowanej do formatu „kobieta ma milczeć w zgromadzeniu męskim”. Wszelka inkulturacja zostaje odrzucona, ale tylko w tych sprawach, które pasują do określonego wizerunku świata – w innych tematach, gdzie dotychczasowe struktury nie są zagrożone, nawet i złowieszczy Rudolf Bultmann może okazać się niebezpiecznym tradsem, mimo że częściej znany jest z roli dyżurnego reakcjonisty.
Zasadniczo punkty 1 i 2 przenikają się, ale nie w uporządkowany sposób. W ferworze dyskusji i apologetycznych odezw o obronę tożsamości, a nawet samej prawdy biblijnej, dochodzi do niekontrolowanego wymieszania różnych aspektów jednej sprawy – kwestie zasadnicze ustępują miejsca lękom i obawom, a mało istotne przepoczwarzają się w kościelne upiory i stają się co najmniej przyczynkiem do powtarzania mantry o „niepotrzebnym pośpiechu”. Za wcześnie, zbyt kontrowersyjne, ba, zbyt drogie i trudne do przewidzenia to sprawy, bo jak wiadomo kobieta-ksiądz (wbrew doświadczeniom rodzimym i zagranicznym) znajdująca się w stanie błogosławionym błogosławieństwem dla Kościoła nie jest, a raczej problemem socjalno-bytowym.
W kontekście rozmów o ordynacji kobiet pojawiają się też inne argumenty – począwszy od ekumenicznych (co powiedzą inni – przy czym owi „inni” to akurat Kościoły, które kobiet nie ordynują i dla których ordynacja w Kościele luterańskim jest co najwyżej uduchowionym masowaniem głowy lub ceremonialnym błogosławieństwem do czegoś tam), a skończywszy na rozbrajająco litościwym współczuciu wobec biednych, zagubionych niewiast, o których nie wiadomo czy sobie poradzą (to, czy faceci sobie poradzili przez dwadzieścia wieków nie jest istotne). Interesujące jest to, że te biedne, bezbronne kobitki (w niektórych kręgach stosowana jest inna nomenklatura – „te baby”) stają się w innym miejscu (wiadomo, Sitz im Leben) zwiastunami upadku Kościoła. Ich ordynacja sprowadzi egipskie nieszczęścia na Kościół, a tęczowe flagi pokryją Śląsk Cieszyński i okolice. Wiadomo, gdzie diabeł nie może tam babę pośle. Samo zło! Knajpiana argumentacja, sprowadzająca rolę kobiet w Kościele albo do funkcji akceptowalnych akcesoriów i wspomagaczek lub też apokaliptycznych szkodników, rysuje jednakowoż problem, który może nie jest istotowo teologiczny, ale też nie jest jednoznacznie społeczny. Niestety także w Kościele luterańskim dyskusja o roli kobiet w Kościele zbyt często przypomina atmosferę “pochylania się nad sprawą” na tradycjonalistycznych portalach rzymskokatolickich w kontekście kontrowersji, czy papież popełnił zbrodnię, drobne faux pas, czy może skandal, umywając nogi kobietom w Wielki Czwartek. To, co możliwe, a nawet naturalne jest we wspólnocie rzymskokatolickiej nie musi być takie w Kościele ewangelickim i na odwrót. Całe szczęście!
Decyzja Synodu Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego w Polsce będzie miała dalekosiężne konsekwencje i to bez względu na to, jaka będzie. Jeśli będzie na „tak” (konieczne są 2/3 głosów), Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce wykaże się teologiczną konsekwencją i wykona duży krok w kierunku uporządkowania spraw związanych z urzędem duchownego oraz posługą kobiet. Co więcej, pozytywna decyzja wymusi wręcz dalsze dyskusje nad misją Kościoła, wychodzące poza horyzont zajmowania się samym sobą. Decyzja negatywna nie będzie ani ortodoksyjnym zrywem, ani tym bardziej świadectwem wierności wobec czegokolwiek lub kogokolwiek. Nie zdobędzie też rzeczywistego szacunku i uznania ekumenicznych partnerów, będzie za to usankcjonowaniem prowizorki, status quo i kolejnym zarzewiem teologicznej drętwoty, a nawet rezygnacją z jakiejkolwiek teologii w nadziei, że powtarzanie XIX-wiecznych sola i przywoływanie bohaterów dni minionych cokolwiek utwierdzi i zmieni.
> Głosy nt. ordynacji kobiet w Kościele Ewangelicko-Augsburskim oraz materiały dyskusyjne
> Ekumeniczne aspekty ordynacji kobiet