W oparach absurdu
- 30 kwietnia, 2007
- przeczytasz w 2 minuty
Jako jansenista, oszołom, zwolennik kontrrewolucji trydenckiej w sobotnio-niedzielnym wydaniu “Dziennika” piórem jego naczelnego zostałem dołączony do wcale już licznej listy osobistych wrogów Roberta Krasowskiego. I można by powiedzieć trudno, ale trudno nie zauważyć, że takimi tekstami Krasowski wytycza nowe standardy dziennikarskie, w których obelgi zastępują argumenty. “Dziennik” niezmiennie wytycza nowe szlaki dziennikarstwa. Gazeta ta średnio raz w tygodniu zaskakuje zupełnie nowymi pomysłami. A to Cezary Michalski oskarży […]
Jako jansenista, oszołom, zwolennik kontrrewolucji trydenckiej w sobotnio-niedzielnym wydaniu “Dziennika” piórem jego naczelnego zostałem dołączony do wcale już licznej listy osobistych wrogów Roberta Krasowskiego. I można by powiedzieć trudno, ale trudno nie zauważyć, że takimi tekstami Krasowski wytycza nowe standardy dziennikarskie, w których obelgi zastępują argumenty.
“Dziennik” niezmiennie wytycza nowe szlaki dziennikarstwa. Gazeta ta średnio raz w tygodniu zaskakuje zupełnie nowymi pomysłami. A to Cezary Michalski oskarży Pana Boga o dzielenie PiS‑u, a to redaktorki z działu opinii czy krajowego zaatakują prof. Chazana, zarzucając mu spowodowanie, że kobiety odczuwają bóle porodowe. Teraz do tej listy osobistych wrogów “Dziennika” dołączyła “Rzeczpospolita”, ze szczególnym uwzględnieniem Dominika Zdorta i mnie.
I trudno nie dostrzec, że tekstem tym Robert Krasowski nie tylko uzupełnił, i tak już liczną listę swoich przeciwników ideowych, ale też wytyczył zupełnie nowe standardy dziennikarskich uzasadnień. Oto np. dowodem na to, że dziennikarze „Rzeczpospolitej” propagują sekciarstwo i odrzucają Sobór Watykański II – ma być to, że Marek Jurek i Artur Zawisza chodzą („ostentacyjnie” – jak podkreślił redaktor naczelny „Dziennika”) na msze święte trydenckie (za zgodą prymasa Polski, którego ma to z jakichś powodów obrażać), zaś dowodem na moje absolutne oszołomstwo ma być to, że jakiś bezimienny członek Prawicy RP ma w domu (o zgrozo!) wodę święconą.
Rozumiem, że czasem redaktor naczelny może być tak zajęty, że zabraknie mu czasu na zebranie materiałów do tekstu. Dlatego, żeby ułatwić na przyszłość redaktorowi Krasowskiemu przygotowanie tekstów o muzealności moich poglądów podrzucam mu kilka „skandalicznie muzealnych” informacji na swój temat. Robercie wiedz, że odmawiam różaniec (tak, tak tę zupełnie niepostępową, nienowoczesną modlitwę starszych pań); „ostentacyjnie” chodzę na mszę świętą (posoborową, ale ze wstawkami z nienowoczesnej i antymodernizacyjnej łaciny); mam, co już zupełnie niedopuszczalne w postępowych i otwartych środowiskach jedną i wciąż tę samą żonę. Jakby tego było mało: nie podoba mi się eutanazja, nie pochwalam rozwodów i mam poczucie, że państwo może i powinno im zapobiegać.
Czy spycha mnie to do narożnika sekty? Czy oznacza to, że nadaje się tylko do muzeum? Jeśli ktoś tak uważa to oznacza to, że do lamusa chciałby odesłać całą naukę Kościoła katolickiego, a Jana Pawła II uznaje tylko za eksponat muzealny, na którym można nieźle zarobić.