Kolumbia — Kościół, który cierpi
- 19 kwietnia, 2004
- przeczytasz w 3 minuty
Walki pomiędzy lokalnymi grupami paramilitarnymi i lewicową partyzantką z FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) w Chocó, w kolumbijskiej prowincji przylegającej do Panamy, ucichły w okresie Wielkiego Tygodnia, ale nikt się nie łudzi, ponieważ w tamtejszych stronach trudno jest śnić o dniach pokoju. Organizacja Narodów Zjednoczonych uznaje Kolombię za drugi kraj na świecie (po Sudania), gdzie istnieje największa liczba uchodźców wewnętrznych z powodów działań wojennych. Chodzi o liczbę pomiędzy 3,7 do 4,5 […]
Walki pomiędzy lokalnymi grupami paramilitarnymi i lewicową partyzantką z FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) w Chocó, w kolumbijskiej prowincji przylegającej do Panamy, ucichły w okresie Wielkiego Tygodnia, ale nikt się nie łudzi, ponieważ w tamtejszych stronach trudno jest śnić o dniach pokoju.
Organizacja Narodów Zjednoczonych uznaje Kolombię za drugi kraj na świecie (po Sudania), gdzie istnieje największa liczba uchodźców wewnętrznych z powodów działań wojennych. Chodzi o liczbę pomiędzy 3,7 do 4,5 miliona uchodźców.
Od października ubiegłego roku, walki spowodowały, że już ponad 550 osób z trzech różnych wiosek musiało opuścić swoje domy. To właśnie w gęstych lasach Chocó partyzanci z FARC przetrzymywali przez trzy lata (od 1993 r.) protestanckich misjonarzy specjalizujących się w pracy wśród Indian, aż w końcu ich zamordowano.Organizacja OREWA, powołana przez tubylców, stworzyła nawet nielegalne siły zbrojne, które mają ochraniać życie, honor, ziemie i inne własności należące do 400 tys. osób mieszkających w tym regionie. Olbrzymia większość tamtejszej populacji jest czarnoskóra i 75% z nich żyje poniżej linii ubóstwa, czyniąc z Chocó najbiedniejszy region całej Kolumbii. Do wielu z jego części można dotrzeć wyłącznie płynąc rzekami.
Kiedy partyzanci z FARC pojawili się w indiańskich wioskach Egoróquera, Union Baquiaza i Playita, to natychmiast doszło do walk ze zorganizowanymi grupami paramilitarnymi. Wojska rządowe ograniczyły się tylko do ochrony przewożonych produktów, ale raczej nigdy nie zajmowały się chronieniem samej ludności.
Asdreubal Manzo jest prezydentem protestanckiego Stowarzyszenia Usługującym Chocó i pastorem ewangelikalnego Kościoła Emannuel, zboru w Quibdó złożonego z około 230 wiernych. Twierdzi on, że w mieście i w okolicy mieszka około 100 tys. mieszkańców, nie licząc jednak uciekinierów z powodu walk. Tych nikt dotąd nie policzył… . Tylko z jego Kościoła 35 rodzin, więc 1/3 całego zboru, to ludzie, którzy musieli porzucić swoje domy, ziemie i ratować życie swoje i swych rodzin uciekając do miasta.
Niestety, bezrobocie jest bardzo duże i Kościoły starają się jak mogą, aby pomóc uchodźcą przystosować ich do miejskiego życia. Środki jednak są bardzo małe wobec tak wielkich potrzeb. W Quibdó i w okolicy obok Kościoła Rzymsko-Katolickiego istnieje 12 różnych Kościołów protestanckich.
Uchodźcy wierzą, że właśnie w przeludnionym mieście znjadą większe bezpieczeństwo, aniżeli w izolowanych strefach wiejskich. Niestety, często wspólnoty chrześcijańskie są oskarżane przez wszystkie strony konfliktu o bycie wspólnikami ich nieprzyjaciół. Dlatego prześladowania mogą nadejść od wszystkich stron konfliktu: wojsk rządowych, lewicowej partyzantki czy innych zbrojnych grup działających w okolicy.
Pastor Asdreubal powiada, że Kościół pozostaje wierny swoim przekonaniom dotyczącym nie używania przemocy. „To jest część prześladowań, które Kościół powinien znosić, przygotowując każdego chrześcijanina, aby był coraz silniejszym w swej wierze. W tej całej sytuacji walczymy, aby przygotować zbór i liderów, pozostając nadal wierni Panu”.
Pastor Asdreubal Manzo ma 46 lat. Został wierzącym chrześcijaninem dzięki pracy pewnej misjonarki z USA. Owa misjonarka, wraz z innymi misjonarzami, musieli także uciekać ze swoich domów, kiedy okazało się, ze sami mogą być celem zbrojnych ataków. „Z wdzięcznością wspominam, co oni dla nas uczynili”, powiada pastor Manzo.